Wyrocznia bije się w piersi

Nie wygrywał wyborów i nie musiał się martwić o wyniki sondaży. Mimo to - jako szef Banku Rezerwy Federalnej - Alan Greenspan zdawał się być potężniejszy niż którykolwiek prezydent USA. Dziś publicznie przyznał, że się mylił.

04.11.2008

Czyta się kilka minut

Jego 18-letnia kadencja, zakończona w 2006 r., przeszła do historii jako era "irracjonalnej euforii": czas gospodarczej prosperity, który wzmocnił wiarę w zbawienne działanie wolnego rynku. Greenspan, jego orędownik, przeprowadził gospodarkę USA przez kilka kryzysów: od "czarnego poniedziałku" w 1987 r. przez pęknięcie "internetowej bańki" i kataklizm 11 września 2001 r. Jego zwolennicy twierdzili, że to dzięki słusznym decyzjom Greenspana inflacja była pod kontrolą, a okresy złej koniunktury trwały krótko. Miał przezwisko Oracle - Wyrocznia.

Dopóki trwała euforia, tak go traktowano. Dziś, gdy po euforii nie ma śladu, jest na ławie oskarżonych. "Czy ideologia, której pan hołdował, doprowadziła do błędnych decyzji?" - pytali go dziś członkowie Kongresu. Greenspan nie mógł się uchylić od odpowiedzi na niewygodne pytanie. "Takie kryzysy zdarzają się raz na sto lat... Dostrzegam błąd. Nie wiem, na ile poważny i długotrwały" - odparł. Świat przysłuchiwał się z niedowierzaniem, jak mówi: "Znaleźliśmy się w obliczu tsunami", gospodarczego tsunami.

Ale czy rzeczywiście to on jest jego sprawcą?

Ryzyko, składnik życia

Geneza tsunami jest skomplikowana, ale co do jednego panuje zgodność: jedną z przyczyn było załamanie się rynku tzw. instrumentów pochodnych, zwanych derywatami. Były formą "ubezpieczenia" inwestycji i same stawały się przedmiotem dalszych operacji - tak skomplikowanych, że nie rozumiało ich wielu ekonomistów. Finansista George Soros unikał ich jak ognia. Warren Buffet, inwestor giełdowy i najbogatszy człowiek świata, porównywał je do broni masowego rażenia.

Ale Greenspan był przekonany, że derywaty to jedna z największych zdobyczy współczesności. "Są pożytecznym instrumentem, który pozwala na transfer ryzyka: ci, którzy nie powinni go podejmować, mogą przekazać je tym, którzy są skłonni i którzy mają takie możliwości" - przekonywał w 2003 r. Nie był jedynym ich entuzjastą. To w dużej mierze dzięki derywatom na amerykańskim rynku pojawiły się niskooprocentowane kredyty hipoteczne. Bo banki nie musiały już martwić się tym, że wielu kredytobiorców nie miało szans ich spłacić (określano ich ninja, od: no income, no jobs, no assets - czyli "bez dochodu, bez pracy, bez zasobów"), gdyż dzięki derywatom wszystko było rzekomo ubezpieczone. Banki pobierały prowizję i szybko sprzedawały owe wierzytelności na Wall Street. Ceny nieruchomości rosły, a inwestorzy mnożyli zyski.

Rynek derywatów rósł więc jak na drożdżach. Szacuje się, że obecnie wartość tzw. pochodnych papierów przekracza poziom amerykańskiego PKB i wynosi ponad 531 bilionów dolarów. To abstrakcyjne szacunki, bo nikt nie potrafi ustalić, ile co jest dziś warte. Tym bardziej że nie istnieje instytucja, która mogłaby ustalić, kto ile takich instrumentów wyemitował i co się z nimi potem działo.

Nieliczni sceptycy ostrzegali, że bańka mydlana pęknie. Greenspan zdawał sobie sprawę z zagrożeń. "Gdyby doszło do kryzysu, będzie rozprzestrzeniać się w znacznie szybszym tempie i będzie znacznie bardziej toksyczny" - mówił w Kongresie w 2000 r. Ale uspokajał, że prawdopodobieństwo "jest niezwykle znikome", a "ryzyko to składnik życia". Zapytany wtedy, co się stanie, gdyby doszło do "nieprzewidzianych okoliczności", odparł: "W ekonomii coś zawsze dzieje się kosztem czegoś. Oczywiście można wprowadzić ogromną ilość przepisów i nic złego się wówczas nie zdarzy. Ale nie zdarzy się również nic dobrego".

Solista

Rocznik 1926, jako nastolatek grał na saksofonie. Dostał się nawet do słynnej szkoły muzycznej Julliard w rodzinnym Nowym Jorku. Jednak szybko zorientował się, że nie zostanie wielkim artystą: stać go było najwyżej na granie w tle. A on chciał zostać solistą. Wybrał biznes i finanse. W pamiętnikach wspomina, że podczas studiów nie interesowały go "wielkie idee". Jego koledzy, zafascynowani Johnem Keynesem - guru idei państwowego interwencjonizmu w gospodarce - chcieli zbawiać świat. On wolał zarabiać pieniądze. Koncentrował się na równaniach i algorytmach.

Wtedy odkrył też Ayn Rand - powieściopisarkę i filozofkę, urodzoną w rodzinie żydowskich przedsiębiorców w Sankt Petersburgu, która po bolszewickiej rewolucji wyemigrowała do USA. Rand w młodości zachwycała się Nietzschem, była zdeklarowaną ateistką i przeciwniczką wszystkiego, co ocierało się o socjalizm. Opowiadała się za absolutną wolnością jednostki w sferze społeczno-ekonomicznej (tzw. leseferyzm) i za "racjonalnym indywidualizmem". "Dzięki niej zrozumiałem, że kapitalizm nie tylko jest praktyczny i wydajny, ale też moralny" - wspominał Greenspan. "Konsekwentne dążenie do celu i racjonalność przynoszą radość i spełnienie. Ci, którzy nie dążą do celu i nie postępują racjonalnie, to pasożyty. Spotka ich los, na jaki zasługują: przepadają".

Jednooki król

Milton Friedman, największy z XX-wiecznych apostołów antypasożytniczej filozofii wolnorynkowej, przekonywał, że polityką pieniężną powinien sterować automatyczny pilot, bo gdy zaczynają w niej gmerać śmiertelnicy, może zostać "rozregulowana" i pojawi się recesja lub inflacja. Dla wielu Greenspan był jednym z najwierniejszych wykonawców monetarnych recept Friedmana. Paradoksalnie jednak, w kryzysowych momentach uciekał się do antyrynkowych interwencji.

Gdy obejmował funkcję szefa Banku Rezerwy Federalnej (Fed) w sierpniu 1987 r. - nominowany przez prezydenta Ronalda Reagana - na Wall Street mało kto wierzył, że dorówna swemu poprzednikowi Paulowi Volckerowi. Pierwszy sprawdzian miał miejsce dwa miesiące później: w "czarny poniedziałek" 19 października 1987 r. giełdowy indeks Dow Jones w ciągu jednego dnia stracił na wartości prawie 23 proc. Greenspan obniżył stopy i postanowił pompować w system bankowy miliardy dolarów. W ciągu kilku miesięcy giełda zaczęła odrabiać straty. Szybko wzrosły także akcje nowego szefa Fed: inflacja była niska, wzrost gospodarczy imponujący.

Ale w ekonomii coś zawsze dzieje się kosztem czegoś. William Greider, dziennikarz i autor książek poświęconych ekonomii, porównał kiedyś Greenspana do "jednookiego króla, który woli dostrzegać tylko połowę rzeczywistości". Koncentrując się na walce z inflacją, Greenspan dbał o interesy Wall Street. Ceną była stagnacja płac w sektorze produkcji oraz pogłębianie się i tak już ogromnych dysproporcji w zarobkach między najbiedniejszymi a najbogatszymi Amerykanami.

Przez dwie dekady przekonywał, że rynki mają zdolność samoregulacji, a fundamentem wolnorynkowej gospodarki nie powinno być państwo, lecz osobista odpowiedzialność uczestników rynku. "Czy był pan w błędzie?" - pytał teraz przewodniczący komisji Kongresu badającej przyczyny kryzysu. "Częściowo" - odrzekł Greenspan.

Choć Greenspan nadal twierdzi, że winę ponosi Wall Street (bo "nie zachowywała się uczciwie"), to przyznaje, iż rynek derywatów "to nie farmaceuta, który realizuje wypisaną przez lekarza receptę" - i być może nie zasługuje na bezgraniczną ufność. "Kwestie nadzoru i kontroli to bardzo trudny problem - mówi dziś. - Prognozowanie nigdy nie sprawdza się w stu procentach. Należy szukać możliwie najlepszych rozwiązań, ale nie można zakładać nieomylności lub wszechwiedzy".

Pod prąd

Greenspan zwykł mówić mało i niechętnie. Sam przyznawał, że jego specjalnością było "niekoherentne mamrotanie". Ponoć nawet oświadczał się dwukrotnie, bo za pierwszym razem narzeczona go nie zrozumiała. Arthur Levitt, były szef komisji Kongresu ds. giełdy, wspomina, że podobne kłopoty miewali kongresmani. Nie tylko w sensie logopedycznym - także ideowym. Bywało, że najtęższe głowy nie rozumiały skomplikowanych koncepcji Greenspana. Levitt: "Nie przypominam sobie jednak, by ktokolwiek mu przerwał i zapytał: »Co masz na myśli, Alan?«". Wyroczniom nie zadaje się trudnych pytań. "Mówił tak, że nie można było oprzeć się wrażeniu, iż ma rację" - wspomina senator Tom Harkin. "Sprawiał, że nikt nie miał odwagi niczego kwestionować".

Dziś nastroje są inne. Greenspan to wymarzony chłopiec do bicia. Szczególnie ostro krytykują go ci, którzy kiedyś śpiewali na jego cześć peany. Robert Rubin, sekretarz skarbu w administracji Clintona i dawny sojusznik Greenspana, twierdzi, że był świadom zagrożeń i chciał poddać rynek większej kontroli, ale nie dawało się iść pod prąd. "Wszystkie siły systemu były przeciw nam" - tłumaczył dziś na łamach "New York Timesa". Podwładna Rubina, która próbowała mobilizować Kongres, została oskarżona o... destabilizowanie rynku i ustąpiła ze stanowiska.

Dziś Rubin jest ekonomicznym doradcą Baracka Obamy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2008