Wyprawa, nie wyprawka

„Co się stało z Graff?” – pytają feministki, odkąd zamiast bywać na mieście gotuje kaszki i odwiedza miejsca zwane „Hula-kula” albo „Fiku-miku”.

23.11.2014

Czyta się kilka minut

Agnieszka Graff z synem Stasiem / Fot. Bernard Osser
Agnieszka Graff z synem Stasiem / Fot. Bernard Osser

Poszła na urlop wychowawczy i napisała feministyczną książkę o byciu matką w Polsce dzisiaj, a przez media społecznościowe i portale lewicowe przetoczyły się gromy: „Taka narracja ugruntowuje przekonanie, że kobieta to istota, której najważniejszym celem życia jest budowanie więzi i opiekowanie się”, „Graff uległa światopoglądowej presji kultury dominującej”, „Robi argument z zegara biologicznego”, „Odbiło jej od macierzyństwa, została konserwatystką”. Na czym polega problem, poza tym, że składanie książek trudno pogodzić ze składaniem pieluch? Otóż trudne do przyjęcia jest, jak się okazuje, godzenie feminizmu i macierzyństwa, co właśnie Graff robi w „Matce feministce”. To książka napisana przeciw liberalno-konserwatywnemu przekonaniu, że macierzyństwo jest naturalną koleją rzeczy i prywatną sprawą kobiety. Ale także przeciw temu, co twierdzi Magdalena Środa: że kobieta opiekująca się swoim dzieckiem w pełnym wymiarze godzin traci czas.

Co widać znad wózka

W kilkudziesięciu tekstach zebranych w „Matce...” Graff rozprawia się z mitem matki Polki, ale też z modelem matki-menedżerki życia codziennego, wzorcem superwoman i stereotypem zawsze niezależnej feministki. Przeszliśmy w Polsce ewolucję myślenia o macierzyństwie – pisze – od podszytego narodowo-kościelną ideologią założenia, że matka poświęca się dla dzieci, rodziny i kraju, do niewiele w praktyce różniącego się, z ducha liberalnego poglądu, że nie ma ona żadnych powodów, by nie być obecną i skuteczną jednocześnie w pracy i w domu. Dziś, dokładnie jak kilkadziesiąt lat temu, bycie matką łączy się z napięciem. Być może mniej ideologicznym, a bardziej ekonomicznym, bo grozi wypadnięciem z rynku pracy, i politycznym, bo wrzuca do grupy o specjalnych potrzebach niemającej jednak żadnych przywilejów. Graff podejmuje walkę o prawa rodziców, nie przejmując się łatką roszczeniowej „wózkowej”: „Nie o trawnik profesora Mikołejki tu chodzi (…) [ale o to, że] podobnie jak praca artystów i naukowców, strefa opiekuńcza nie podlega logice rynku”.

W niemal identycznym duchu, co do wyznawców wolnego rynku, zwraca się do polskich feministek skupionych wokół Kongresu Kobiet. Wylicza, jakiego rodzaju wsparcia potrzeba od państwa: egzekwowania alimentów, przyznania większych świadczeń socjalnych dla rodziców, dobrego przedszkola, porządnych żłobków, załatwienia kwestii in vitro, poprawy warunków w szpitalach dziecięcych, budowy infrastruktury dziecięcej w miastach. I domaga się poparcia ruchu kobiecego dla tych postulatów. Argumentuje przeciw oficjalnej linii Kongresu, silnie wspierającej przedsiębiorczość, ale niedoceniającej wartości wspólnotowych i pracy opiekuńczej: „Czas wreszcie przyjąć do wiadomości, że macierzyństwo wiąże się z udomowieniem. Pytanie nie brzmi »czy?«, ale »na jak długo?«, »na jakich warunkach?« i »kto ma za to płacić?«”. Potrzeba zostania w domu, zwolnienia tempa przez matki małych dzieci jest faktem. Faktem jest też, że takie udomowienie, bez wsparcia z zewnątrz – wsparcia, którego nie jest w stanie dać sama najbliższa rodzina – wyniszcza. Oznacza frustrację, poczucie winy i osamotnienia. Kobiety nie wracają po wychowawczym do pracy nie dlatego, że nie chcą, ale że lata spędzone na samotnym byciu z dziećmi odbierają im pewność siebie.

Czego nie widać z katedr

Najważniejsza może część „Matki feministki” poświęcona jest emocjonalnemu wymiarowi macierzyństwa. Rozgoryczeniu, wściekłości, rozpaczy doświadczanych gremialnie przez matki, opisanym nie tylko z socjo-ekonomicznej perspektywy. Graff opowiada o znanym rodzicom, ale ukrywanym przez nich problemie zacierającej się granicy pomiędzy „nie mam go z kim zostawić” a „nie chcę go z nikim zostawić”. Rzuca światło na to rozdarcie: pomiędzy chęcią uwolnienia się od dziecka a potrzebą trzymania go blisko. Pokazuje, jak bardzo jest ono dla człowieka źródłowe: że nie jest niczym innym, jak sprzężeniem doświadczanych przez wszystkich potrzeb autonomii i więzi. Przejmujące są fragmenty o poczuciu ubezwłasnowolnienia – utracie niezależności, możliwości decydowania o sobie, o fundamentalnej pozorności wyboru, której doświadczają często matki: „Moje życie nie podlega już racjonalności ani kontroli. Jest konfrontacją z rolą przypadku, z granicami własnych sił i wpływu na rzeczywistość”. Zdania jakby wyjęte z książki o wyprawie na Broad Peak. Rodzicielstwo to straceńcza wyprawa, w polskim wydaniu niestety często podejmowana w samotności. Ale gdy odpowiednio przygotowana: posiadająca zaplecze i wsparcie – daje satysfakcję jak atak na ośmiotysięcznik. Kto nie wierzy, niech poczyta o Bobie Budowniczym albo o zabawkach w piaskownicy u Agnieszki Graff.

Pierwsza trudność z przyjęciem „Matki...” przez polskie feministki leży w egzystencjalnym tonie niektórych jej fragmentów. Jak powiedziała w debacie promującej książkę Kinga Dunin: „Jestem nawet gotowa dyskutować o pracy opiekuńczej, ale nie chcę grzebać głębiej w poszukiwaniu uczuć, które kryją się za tą pracą”. Dunin zarzuca Graff, że „pięknym językiem psychoterapii opisuje problemy kobiet z klasy średniej”. Nie tylko o język jednak chodzi. Polskie środowisko feministyczne ostro reagując na „Matkę feministkę” zakwestionowało w ogóle sens rozmawiania o macierzyństwie.

Dlaczego? Przecież czasy, kiedy trzeba było bronić kobiet przed przymusem i ideologią posiadania i wychowywania dzieci, minęły lub właśnie mijają. Na świecie powstają liczne organizacje w rodzaju MomsRising, które skutecznie godzą politykę emancypacyjną i prowspólnotową. Nasz ruch kobiecy jednak, ukształtowany na początku lat 90., wciąż stawia na autonomię, przebojowość i przedsiębiorczość. Ma też potrzebę oporu przeciw romantycznej ideologii utożsamiającej kobietę z matką, wzmacnianej przez lata głosem Kościoła. Jego opór wzmaga się jeszcze w zderzeniu z okazywaną mu przez środowiska konserwatywne obojętnością i irytacją. Wychodzi na to, że w Polsce albo się ceni wartości rodzinne, albo emancypację i równouprawnienie. Albo jest się katoliczką, albo feministką. Próby bycia jeszcze gdzie indziej albo przechodzenia z jednej strony barykady na drugą i znajdywania światopoglądowych zbieżności nie należą do przyjemnych. Wie o tym bohaterka „Matki feministki”.

Znam ją dobrze: młodą kobietę, obczytaną w Janion, Dunin, Butler, niezależnie myślącą, dumną z nowo napisanej herstorii, która zachodzi w ciążę, rodzi dziecko i nagle wypada z obiegu. Na początku towarzysko-intelektualnego, bo przestaje bywać i czytać to, co dotąd czytała (jakoś te książki całe o pragnieniu śmierci, pełne heroin-indywidualistek chwilowo nie podchodzą). Wkrótce znajduje się poza jakimkolwiek obiegiem społecznym: nie ciągnie jej do kościoła ani do piaskownicowych wspólnot wymieniających się ubrankami i przepisami na syropy z warzyw, a jej dawny krąg nie tyle jej nie chce, co nie zauważa, kim się stała. Nie jest konserwatystką, choć momentami zastanawia się, czy nią nie zostać: niektórzy znajomi prawicowcy z taką słodyczą mówią o macierzyństwie. Nie jest też już feministką: nie ogarnia więcej tematu własnej wolności.

Książka Agnieszki Graff niesie dobrą nowinę: matek feministek jest więcej i jest w nich siła. Autorka z fascynacją i szacunkiem opisuje skuteczność dyskursu macierzyńskiego w mobilizowaniu ludzi na rzecz sprawiedliwości i równości. Jak mówi, da się przełknąć praktyczne porady dotyczące kuchni i wychowania, a nawet wiarę, że kobiety są „z natury” bardziej cierpliwe i empatyczne od mężczyzn, jeśli stawką jest dobre życie nas i naszych dzieci. Można mieć nadzieję, że i w Polsce przełkniemy wszyscy to i owo.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Nauczycielka, współzałożycielka Szkoły Demokratycznej w Krakowie, autorka tekstów i wywiadów publikowanych m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, dotyczących zwłaszcza problematyki wychowania oraz literatury dziecięcej.

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2014