Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wiadomo, ciało wydziela te różne swoje ogłupiacze, żeby się nam wydawało, że wysiłek nie jest wysiłkiem. Ogłupieni potrafimy godzinami ślęczeć nad jakąś robotą i kończyć ją w euforii, a potem nie idzie się wyprostować, głowa jest jak słój wypełniony wodą, a nogi zapomniały chodzić. Tekst lekki, a człowiek ciężki. Tekst rusza w drogę, a autor się przewraca.
Ponoć na warsztatach literackich ostrzegają: jeśli pisanie sprawia ci przyjemność, to znak, że prawdopodobnie jesteś grafomanem. Ja takich rzeczy na warsztatach nie mówię. Może jest tak, a może inaczej. Ewentualnych warsztatowiczów zawsze uprzedzam: od każdego ogólnego stwierdzenia, które usłyszycie, są wyjątki. Gdy idzie o pisanie, żadna rada, uwaga, obserwacja nie jest uwagą, obserwacją czy radą dającą się zastosować powszechnie. Na przykład: noś przy sobie notes, zapisuj wszystko, co cię zainteresuje lub przyjdzie ci do głowy. Rada niby dobra, ale nie dla każdego. Znam takich, którzy stworzyli znakomite dzieła bez notesów, i takich, którzy mają pełne notesy, ale nic z tego nie wynika. Mnie samemu taki notes czasem pomaga, a czasem nie. Gapisz się na to, co zapisałeś w notesie kilka lat wcześniej, i myślisz: o co mi, do licha, chodziło? Wracasz myślami do tamtej sytuacji, ale nie możesz wyjść poza ów zapis, a ponieważ nie ma on potencjału literackiego (choć wtedy może według ciebie miał), cała sytuacja przepada. To tak jak ze zdjęciami z wakacji: jak nawiozłem z jakiegoś miejsca dużo zdjęć, pamiętam głównie to, co zostało na nich utrwalone. A jak zdjęcia zostały skasowane, zanim mi się opatrzyły, to pamiętam wiele innych rzeczy.
W wakacje trochę pracuję: daję się wynająć do tego czy owego, zawsze starając się połączyć wyjazd do pracy z krótkim wypoczynkiem. W Szczebrzeszynie dostaliśmy kwaterę nad jeziorem Nielisz i choć woda w zatoce pachniała rybami i olejem silnikowym, poszliśmy się wykąpać. Ze Świnoujścia wybraliśmy się na Rugię, na czarno-białą plażę, gdzie nikt nawet nie moczył nóg, jeśli w pobliżu nie było ratownika. W Sopocie się spaliłem; woda chłodziła, wiaterek chłodził, a słońce robiło swoje. Przed namiotem festiwalowym przechadzała się dziewczyna z pytonem na szyi. Tydzień później i kilkaset kilometrów dalej sam zrzuciłem wylinkę.
Pewien pisarz, z którym jestem zaprzyjaźniony, zawsze mnie upomina: nie rozpraszaj się, skoncentruj, pisanie wymaga siedzenia. Musisz siedzieć co najmniej trzy godziny dziennie. Nawet jeśli wydaje ci się, że nic z tego nie wynika – kartka się nie zapełnia, nie rodzą się żadne pomysły – siedź. Dobra rada, ale znów: nieraz trudno z dnia nawet te trzy godziny wykroić. A poza tym, kiedy tak siedzę i nic się nie zjawia, to dopiero jest stres. Może kiedyś uda mi się osiągnąć taki spokój, jaki ma on. Na razie częściej udaje mi się napisać coś z doskoku, pomiędzy, bez planu.
Tak jak ten tekst. Za godzinę zaczynam ostatnie warsztaty tego lata, za półtora dnia poprowadzę ostatnie tego lata spotkanie. Literatura ciągle jeszcze gromadzi wokół siebie ludzi. Iluś z nich – nie tak mało chyba – nadal wierzy, że czytając i dyskutując o czytanym, coś w tym świecie możemy zmienić. Mógłbym odmówić udziału w tym ruchu, w tej wierze, wycofać się, skupić na tych trzech godzinach w pokoju. Nie umiem. Jeszcze nie. Może kiedyś, kiedy będę naprawdę zmęczony. ©