Wyleczona i nudna

Przyjechałam pod koniec: późnym, lipcowym wieczorem.

23.08.2015

Czyta się kilka minut

Zostali kołchoźnicy – kobieta bez wysiłku trzymająca snop i mężczyzna wskazujący jej drogę w kierunku starego miasta. Tak sobie lekko stali i lekuchno, opasani sznurami, poszli (nie wiadomo dokąd). Rano padało i już ich nie było. Most wyglądał dziwnie, perspektywa straciła punkty oparcia, paradoksalnie się skurczyła. Kwestia przyzwyczajenia? Kwestia ideologiczna, ale przecież nie tylko.

O socrealistycznych figurach, czyli parach czerwonoarmistów, kołchoźników, studentów i robotników postawionych na moście w 1952 r., dyskutowano w Wilnie od dawna. Jak wszędzie, gdzie budzą emocje obeliski wdzięczności, alegorie braterstwa, łuki triumfów okupionych krwią. Są zwolennicy radykalnego oczyszczania przestrzeni z wszelkich znaków niechcianej dominacji; są rzecznicy poglądu, że przestrzeń miejska powinna pozostać poprzerastana śladami przeszłości; są i obrońcy reliktów, odczuwający osobiście ich usuwanie jak rwanie zęba. Niekończąca się dyskusja, niestety niewpływająca na podejmowane współcześnie decyzje o obstawianiu krajów pomnikami ważnymi dla dominujących grup politycznych. „Krajów”, bo rzecz nie ogranicza się do Litwy, Polski, bloku posowieckiego. Co rusz ktoś-coś-gdzieś chce upamiętnić lub zatrzeć. W Szczecinie na przykład trwa awantura wokół planu postawienia pomnika Lecha Kaczyńskiego. Sprzeciw mieszkańców nie przeszkadza radnym PiS-u nazywać inicjatywy „obywatelską”. Czyja władza, tego pomniki – ta zasada ma się dobrze.

W Wilnie to skomplikowane. Sowieckie alegorie podobno groziły zawaleniem i zostały zdjęte do renowacji. Kto jednak miałby płacić za odnawianie symboli krzywdy, zwłaszcza dziś, gdy Rosja budzi, delikatnie rzecz ujmując, niepokój? Zaproponowana pięć lat temu przez mera Moskwy na dwudziestolecie wolnej Litwy pomoc remontowa została odrzucona, a tymczasem minister kultury Šarunas Birutis wydał rozporządzenie stanowiące, że obiekty z sowiecką lub nazistowską symboliką nie podlegają ochronie prawnej. O pary robotników upomina się mniejszość rosyjska, sama Rosja, ale i osoby rozpatrujące tę sprawę pragmatycznie: rzeźby są niezłe, stanowią dobre przykłady sztuki socrealistycznej, przyciągają turystów, wrosły w miejsce. Może odesłać by je na kwarantannę, do jakiejś kliniki, jak te z akcji artystycznych Krzysztofa Wodiczki? Tyle że dla Wodiczki cała przestrzeń publiczna jest kliniką dla pomników, odsyłanie monumentów do jakichś miejsc specjalnych, tajnych, na „leczenie”, które zwykle tylko odracza ostateczny rozpad, byłoby pewnie dowodem na słabość demokracji. W moim odbiorze strzegące zielonego mostu pary zostały „wyleczone” przez otaczającą je przestrzeń. Nie oznaczały już dominacji, bo zniknął dominator. Stanowiły ciekawostkę.

W pierwszych dniach po rozbiórce na moście pojawiały się i znikały napisy obrońców poradzieckich artefaktów. Znikały natychmiast, służby miejskie rzuciły na front mycia betonu najlepszy sprzęt i ludzi. Turyści dokumentowali najpierw demontaż, następnie melancholię pustych miejsc, a w końcu zaczęli wchodzić na postumenty i odgrywać sceny podniosłego kroczenia przez czyn ku przyszłości. Fotograf Vincas Alesius ustawił na moście dwie półnagie dziewczyny i utrwalił je jako „Żniwa”. Ta zabawna prowokacja podobałaby mi się bardziej, gdyby nie fakt, że walka o wolność jakoś często bywa kojarzona z rozbieraniem kobiet i ustawianiem ich przed obiektywem artystów. Wolałabym, żeby artysta osobiście coś zaryzykował, nie tylko nastawiał ostrość.

Tak czy owak – dzieje się, a właściwie działo. Pewnego ranka bowiem na postumentach pojawiły się gigantyczne donice z kwiatami. Trudno byłoby teraz ustawiać się, odgrywać sceny, a i fotografować nie ma czego. Ot, podniszczony, banalny most z jeszcze bardziej banalną hodowlą zieleni w betonie. Jakby zawsze tak stało, ani śladu po figurach, kontrowersjach, amatorskich i profesjonalnych akcjach artystycznych, graficiarzach, policyjnej ochronie i turystach. Nikt się już nie zatrzymuje, nie pokazuje sobie, nie macha rękami – o tak, popatrz, tam stali, tamtędy szli. Może wrócą, może nie wrócą. Pewnie to drugie, w końcu miasto ma ważniejsze wydatki. W każdym razie przestrzeń została wyleczona, ale stała się nudna. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2015