Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie była typem autora samotnika zgrzytającego zębami na widok dziennikarza czy fotografa. Może mediów specjalnie nie kochała, ale potrafiła się z nimi zaprzyjaźnić. Z zapałem angażowała się w politykę i sprawy społeczne. Broniła praw zwierząt, walczyła o obniżenie podatków w rodzinnej Szwecji. Wiedziała, że jako popularna autorka powinna robić coś więcej, niż "tylko" powoływać do istnienia literackich bohaterów. Hojnie sponsorowała rozmaite przedsięwzięcia, w tym szpital jej imienia wybudowany pod Sztokholmem. Przez długie lata zajmowała czołowe miejsce na publikowanych przez pismo "ICA Kuriren" listach najbardziej podziwianych ludzi. Nie znalazła wprawdzie uznania u akademików przyznających literacką Nagrodę Nobla, ale za to w 1997 roku premier Szwecji Göran Persson wręczył jej dar od narodu - 7,5 miliona koron szwedzkich, czyli dokładnie tyle, ile wynosi ta najbardziej dla pisarza prestiżowa nagroda.
14 listopada 2007 roku Lindgren obchodziłaby setne urodziny. Na tę okoliczność ukazały się w Polsce dwa albumy: "Portrety Astrid Lindgren" oraz "Przygody Astrid - zanim została Astrid Lindgren". Pierwszy, skierowany do czytelnika dorosłego, prezentujące fotografie z życia pisarki oraz jej rodziny. Adresatem drugiego (w tym numerze pisze o nim - a także o innych książkach nowego Wydawnictwa Zakamarki specjalizującego się w szwedzkich książkach dla dzieci - Joanna Olech) jest młodzież. Pozycje starannie przygotowane, pięknie wydane, pożyteczne - i niewnoszące do obrazu pisarki niczego nowego, raczej utrwalające jego pomnikowość. Nie szkodzi, sama Lindgren byłaby z tego zadowolona.
Pisarka nie wyobrażała bowiem sobie, aby drzwi do jej twórczości otwierać kluczem psychoanalizy, choć prowokują do tego niektórzy jej bohaterowie. Najbardziej - anarchizująca Pippi, witalnością
i szalonymi pomysłami zagłuszająca samotność. To właśnie w niej upatrywano alter ego autorki. Mimo że Lindgren przed tą sympatyczną gębą nigdy się specjalnie nie broniła, mentalnego pokrewieństwa należałoby szukać raczej w "Emilu ze Smalandii", postrzelonym kilkulatku,
w którego fikcyjną historię wplotła dzieje swojego szczęśliwego dzieciństwa. Postać chłopskiej Pippi, posiadającej siłę całych pokoleń kobiet, należy potraktować jako marzenie autorki o tym, kim by chciała być, gdyby nie była tym, kim jest.
Rudowłosa dziewczynka miała w nosie małomiasteczkowy styl życia. Wyśmienicie radziła sobie z kabotyńskimi sąsiadkami i zołzowatymi nauczycielkami. Słowem, potrafiła zrobić to, czego nigdy nie uczyniła jej literacka matka, która jako dziewiętnastoletnia panienka zaszła w nieślubną ciążę. Z tego też powodu musiała opuścić rodzinne Vimmerby, które nie mogło patrzeć na niebotyczny (jak na tamte czasy) obyczajowy skandal. Lindgren oddała syna do matki adopcyjnej, by po czterech latach z powrotem go zabrać, już jako żona Sture Lindgrena. Być może gdyby nie ten dramatyczny epizod w życiu Astrid, nigdy nie pojawiłby się na kartach jej książek szereg opuszczonych chłopców, desperacko poszukujących autorytetu ojca. Może chciała choć częściowo spłacić emocjonalny dług, który zaciągnęła u Lassego, zmarłego
w 1986 roku na guza mózgu, co było dla Lindgren do końca jej 94-letniego życia źródłem wielkiego cierpienia.
Nikt by się nie spodziewał, że ta dobrotliwa pani w czasie II wojny światowej pracowała w SÄPO, szwedzkiej służbie bezpieczeństwa, gdzie zajmowała się tropieniem podejrzanych treści w listach otwieranych nad parą wodną. W latach 30. dorabiała jako stenograf dla docenta kryminologii Harry'ego Södermana, później założyciela Państwowego Zakładu Technik Kryminalistycznych. Zagadkowe też jest jej życie uczuciowe. W latach 90. w jednym z wywiadów powiedziała, że tak naprawdę w nikim nigdy nie była zakochana, za wyjątkiem swoich dzieci. Przez wiele lat milczała na temat ojca Lassego, Reinholda Blomberga, redaktora naczelnego "Dziennika Vimmerby". Niechętnie wracała do czasu, kiedy w zaawansowanej ciąży, w wynajętym sztokholmskim pokoju, cierpiała głód i biedę.
Konsekwentnie trzymała się zasady, że nie wszystko jest na sprzedaż, nawet w biografii, którą na jej prośbę w 1977 roku napisała przyjaciółka Margareta Strömsted (współautorka "Portretów Astrid Lindgren"). Chciała, aby świat ją zapamiętał jaką "tę od dzieci". Swoją najważniejszą życiową rolę zagrała z talentem, pasją, a przede wszystkim z wielkim sercem. Zrobiła rzecz bezprecedensową: po partnersku potraktowała małego człowieka. Nie popadała przy tym w nieznośny sentymentalizm. Dobrze znała naturę kilkulatków, powtarzając nieraz, że i one potrafią być boleśnie okrutne. Jednak świat dzieci był jej o wiele bliższy niż świat dorosłych.
Podobno całe życie uwielbiała się bawić z dziećmi, ale nie w ten sposób, jak czyni to większość rodziców, włącznie z piszącą te słowa, którzy siedzą przy przysłowiowej piaskownicy z nosem wściubionym w gazetę. Lindgren do tej piaskownicy wchodziła i z wielkim zapałem stawiała babki. Jak wspominała jedna z jej wnuczek, kiedy babcia bawiła się w czarownicę, nigdy nie można było być pewnym, czy aby nie przemieni się w nią naprawdę. Szereg anegdot wiąże się z pomysłami, które pisarka "zapożyczała" do książek właśnie od małolatów z twórczo rozbudzoną wyobraźnią. Jej córka Karin wymyśliła postać Pippi Langstrump, lęk czteroletniego wnuka Nilsa przed śmiercią zachęcił ją do napisania "Braci Lwie Serce", a Malin, zielonooka siostra Nilsa, podobnie jak Lotta z ulicy Awanturników twierdziła, że "w tajemnicy to ma oczy niebieskie".
Lindgren była najlepszym ambasadorem dzieci - istot w jakimś sensie opuszczonych, bo pozbawionych w społeczeństwie prawa głosu. Autorka "Mio, mój Mio" mówiła w ich imieniu, prosząc, aby dorośli nie wyrządzali im krzywdy tylko dlatego, że są psychicznie i fizycznie słabsze. Na zawsze zapamiętuje się scenę z "Madiki z Czerwonego Wzgórza", w której Lus-Mia na oczach całej klasy dostaje upokarzające lanie. Kiedy w 1978 roku Lindgren odbierała Pokojową Nagrodę Niemieckiego Związku Księgarzy, w mowie dziękczynnej podjęła kluczową kwestię "wychowawczej" przemocy wobec nieletnich. Rok później w Szwecji wprowadzono prawo zabraniające bicia dzieci.
Nikt wcześniej nie pisał tak jak Lindgren: wywrotowo, odważnie, wbrew przyjętej zasadzie wychowywania dziecka do społecznego systemu. Bez natarczywego pouczania i moralizowania. Mój siedmioletni syn do teraz nie może pojąć, dlaczego Pippi kłamie. "Bo lubi" - odpowiadam w niepedagogicznym duchu książek Astrid. "A ty lubisz?" - nie daje za wygraną, usiłując poprzez postać Pippi odkryć prawdziwe oblicze swojej rodzonej matki. I tu pojawia się pułapka: ja w odpowiedzi włączam tryb wychowawczy, czego nigdy, ale to nigdy nie robiła Lindgren. Między innymi dzięki temu jej książki trafiają do milionów. Dzieci odnajdują w nich prawdziwą cząstkę swojego świata, rządzącego się innymi regułami niż pragmatyczna rzeczywistość ludzi dorosłych. Lindgren potrafiła bowiem przyjąć perspektywę kilkulatka: odwrócić pierwotną funkcję rzeczy materialnych, wyolbrzymić uczucia, pomniejszyć idee. Proza powszedniości pod jej piórem przekształcała się w imponujący festiwal życia. W porywających historiach odsłaniała jego tajemnicę: to, co najciekawsze, dzieje się na pobliskim podwórku.
Umiejętnie mierzyła się też ze sprawami ostatecznymi. W wydanych w 1973 roku "Braciach Lwie Serce" podjęła temat śmierci. Pokazała, jak męstwem, sprytem i zręcznością stawić czoło nadprzyrodzonym siłom. Pokazała, że można, a wręcz trzeba pokonywać rozmaite lęki. Od tego czasu nie powstała żadna inna książka, która z równą subtelnością i przenikliwą znajomością dziecięcej duszy pokazałaby śmierć jako część życia, a nie jakieś osobne zdarzenie, niemające z życiem wiele wspólnego.
Jej powieści były zawsze świetnie skomponowane, z wyrazistymi bohaterami, akcją trzymającą w napięciu, detalami sugestywnie budującymi świat przedstawiony. "Dobra książka powinna być jak szczupak. Spiczasty i ostry pysk, potem część jadalna, a na końcu zwinny ogon" - mawiała i konsekwentnie trzymała się tej zasady. Potrafiła napisać sielankę ("Dzieci z Bullerbyn"), baśń ("Ronja, córka zbójnika"), kryminał ("Detektyw Blomkvist"), powieść przygodowo-krajoznawczą (cykl o Kati), sagę rycerską ("Bracia Lwie Serce").
Z werwą wzbogacała język literacki. Wylansowała imiona Ronja i Mio, wynalazła takie słowa jak: "likarstwo", "figielkować", "spunk", "tabliczka schorzenia". Ukuła wyrażenia: "fąflu jeden", "cemu una tak lobi", "zatracony nicponiu", "w miarę tęgi mężczyzna w najlepszych latach", "zobaczymy się w Nangijali". Pamiętała
o tym, że dziecko lubi proste zdania, które stawały się u niej pojemnymi nośnikami rozmaitych sensów.
Niewielu pisarzy wywarło tak znaczący wpływ na małych czytelników, zmuszając ich do refleksji nad pojęciami takimi jak odwaga cywilna i prawa człowieka. Pokazując, jak cenna jest wierność własnym przekonaniom. Kultywując lojalność i wartość przyjaźni.
Nie znosiła okolicznościowych imprez. Przed swoimi dziewięćdziesiątymi urodzinami wystosowała oficjalne pismo, w którym stwierdziła: "Do dupy z tą starością - mówił Fregge z Nybble i ja myślę tak samo.
W dniu urodzin wyjeżdżam w nieznane miejsce". Jestem przekonana, że i teraz nikt by jej nie zmusił do zdmuchnięcia stu świeczek na torcie.
Na pewno natomiast ucieszyłaby się, że w Polsce właśnie ukazały się jej książki obrazkowe o Pippi, Lotcie oraz Emilu. Uproszczone wersje klasycznych powieści skierowane do najmłodszych, podejmujące problemy na ich miarę, przygotowujące trzy- i czterolatki do spotkania z innymi książkami Astrid Lindgren. Z literaturą, która jest niezwykłą zabawą i wielką duchową przygodą.
Jacob Forsell, Johan Erseus, Margareta Strömsted, "Portrety Astrid Lindgren", przeł. Anna Węgleńska, Warszawa 2007, Nasza Księgarnia.