Wygnańcy

Malick poszukuje "wspólnej duszy świata", rozbitej na kawałki przez wielkie wojny i zwyczajną ludzką małość. Czuje się powołany, by uprawiać kino, które ma moc objawienia.

20.06.2011

Czyta się kilka minut

Sean Penn w "Drzewie życia" / fot. materiały prasowe /
Sean Penn w "Drzewie życia" / fot. materiały prasowe /

Czy komuś potrzebne jest dzisiaj kino, które z całych sił chciałoby brzmieć jak modlitwa? Gdyby żył Krzysztof Kieślowski, zapewne podobałyby mu się najnowsze filmy Terrence’a Malicka. Niewielu ma dziś czelność przemawiać do widza tak wysokim tonem, jak robi to twórca wchodzącego właśnie na polskie ekrany "Drzewa życia". I, co ciekawe, taki przestrojony, ekstatyczny głos ciągle przebija się przez zgiełk współczesnego kina, przez wielobarwne pomieszanie języków i bezpieczną ironię. Dowodem niedawna canneńska Złota Palma, którą otrzymał najnowszy film amerykańskiego reżysera. Rozpaczliwy głód arcydzieł plus ślepota na filmową szarlatanerię? - nie ma końca tego rodzaju dywagacjom.

Jedno jest pewne: dzieło Malicka jest próbą upartego porządkowania świata spaczonego, zwichniętego - który "zszedł na psy" i gdzie "człowiek jest nikim". Ostatnie zdanie pochodzi z "Cienkiej czerwonej linii" (1998), gdzie wprost wyartykułowany został filmowy manifest Malicka: poszukiwanie jedni, "wspólnej duszy świata", rozbitej na kawałki przez wielkie wojny i zwyczajną ludzką małość. Sam autor czuje się powołany, by uprawiać kino, które ma moc objawienia. W swej czterdziestoletniej bez mała karierze zdołał nakręcić raptem pięć filmów, brzydząc się kompromisów, cyzelując każdy szczegół, osiągając za każdym razem niekwestionowane mistrzostwo. W "Drzewie życia", które jest summą jego dotychczasowej twórczości, odtwarza na ekranie całą kosmologię, by przekonać nas raz jeszcze, że nasz świat ma wyższy sens.

Stroniący od mediów Amerykanin o libańskich korzeniach, mający za sobą studia filozoficzne na Harvardzie i Oxfordzie, tłumaczenia pism Martina Heideggera i wieloletnią pracę akademicką, obsesyjnie opowiada o wygnaniu z raju. Jego filmowi wygnańcy próbują ten raj ustanawiać na nowo, już na swoich prawach, posiłkując się marzeniami i mitami. W debiutanckim filmie "Badlands" (1973) słodka amerykańska dziewczyna z Południa i śmieciarz noszący się jak James Dean uciekają z miasteczka w leśną głuszę, znacząc drogę kolejnymi trupami. Zza kadru słyszymy niewinny głos bohaterki, która relacjonuje krwawy rajd jak romantyczną wycieczkę. Kluczem do stanu ducha bohaterów są prześwietlone słońcem puste pejzaże niczym z płócien Andrew Wyetha - przestrzenie samotności i zła ukrytego pod powłoką dnia codziennego. Już tu daje o sobie znać charakterystyczny panteizm Malicka: Bóg przemawiający głosem natury, filmowanej w zachwycie, niczym odradzająca się bez końca epifania.

Nie przypadkiem "Karnawał zwierząt" Saint--Saensa jest głównym motywem muzycznym kolejnego filmu "Niebiańskie dni" (1978) - u Malicka człowiek jest częścią rozbuchanej biosfery, ale realizującym jej dzikie prawa po swojemu. Początek wieku, dysząca gorącem farma fotografowana jak u prerafaelitów, a na niej historia iście antyczna: mąż, który stręczy żonę bogatemu farmerowi, przedstawiając ją jako swoją siostrę, licząc na szybką śmierć dziedzica i przejęcie jego majątku. I tym razem sucha narracja z offu prowadzona przez małą siostrę bohatera (tę prawdziwą) nie rozpoznaje złamania ustanowionego porządku. Tylko wiatr buszujący w zbożu, tylko niepokojący "amerykański gotyk" skąpo rozrzuconych w pejzażu domostw, wreszcie biblijna plaga szarańczy, która spadnie na farmę, przypominają o tym, że raj zbudowany na zgniłych fundamentach nie ma szans się utrzymać.

Młody żołnierz z "Cienkiej czerwonej linii" swój raj znajduje na wyspie Guadalcanal, gdzie ląduje wraz z amerykańskim desantem podczas wojny na Pacyfiku. Sielanka, w której żyją nieskażeni zachodnią cywilizacją tubylcy, przypomina mu o własnym dzieciństwie, o czekającej żonie. Bohater karmi się marzeniami i wspomnieniami, choć i tamta, pozostawiona gdzieś daleko rzeczywistość również okaże się odległa od ideału. Tymczasem wrzucony w piekło wojny amerykański szeregowiec nie przestaje zadawać "pionowych" pytań, właściwych wszystkim późniejszym bohaterom Malicka: kto to wszystko robi?, skąd wzięło się zło?... Film inspirowany głośną powieścią Jamesa Jonesa jest właściwie poematem rozpisanym na głosy, "mową wewnętrzną" kilku bohaterów, którzy prócz atawistycznego strachu przed śmiercią skrywają w sobie lęk metafizyczny - jakby na przekór zwierzęcej kondycji, do której sprowadza ich wojna.

Jeśli wspomnianym filmem Malickowi udało się zbliżyć do arcydzieła, osiągnął to z pewnością w swoim przedostatnim filmie, niepokazywanym w polskich kinach, dostępnym (na szczęście) na DVD. "Podróż do Nowej Ziemi" (2005) zderza pierwotną niewinność północnoamerykańskich Indian z prymitywizmem europejskich osadników, którzy na początku XVII wieku przybyli do Wirginii budować swój raj na ziemi. Wątek miłosny pomiędzy córką indiańskiego wodza a przystojnym awanturnikiem otwiera przestrzeń dla dyskursu o obcości, w którym jest wiele miejsca na idealizację, egzotyzację czy mitologizację Innego. W Nowej Ziemi nie udaje się stworzyć utopii - zamiast tego zostaje zniszczone jej rdzenne wcielenie, zrośnięte z przyrodą i pradawnymi wierzeniami. Wciśnięta w gorset i pantofelki młoda Indianka będzie ścigać w Europie swój sen o białym księciu, zanim przebudzi się do innej, trudniejszej, mniej "organicznej" miłości. Raz jeszcze tłem opowieści jest u Malicka rozbuchany żywioł natury, która przemawia do nas z siłą znacznie większą niż mocno uduchowione monologi bohaterów.

W "Drzewie życia" zachwyt nad fenomenem stworzenia osiąga najwyższy diapazon. Hiobowe pytanie o rolę Boga w naszym cierpieniu, będące mottem filmu, zabiera nas w podróż nie tylko do dzieciństwa bohatera - raju zanim jeszcze utraconego, to już skażonego śmiercią i przemocą. Wraz z Jackiem, granym przez Seana Penna współczesnym człowiekiem sukcesu, wędrujemy do samych początków świata: Wielkiego Wybuchu, oddzielenia się światła od ciemności, początków życia na Ziemi... Ta podróż to ostateczne wyznanie wiary kogoś, kto nieustannie wadził się z Bogiem, nie godząc się na ustanowiony przez niego porządek.

"Kosmiczny" wymiar buntu nieustannie przeplata się tu z historią mocowania się z innym ojcem, tym pisanym małą literą, choć uporczywie każącym zwracać się do siebie per "proszę pana" (w tej roli Brad Pitt). Poznajemy dzieciństwo Jacka jako bolesną lekcję męskości i człowieczeństwa, jako testowanie granic bezpiecznego świata, łamanie kolejnych zakazów, symboliczne wychodzenie z domu, "zabijanie" w sobie dominującej figury ojcowskiej. W tych przebitkach z dzieciństwa - mieszających nostalgię, wyobraźnię religijną i gorzkie rozpoznanie z dystansu lat - film działa najmocniej, bo gra z nami najczyściej. Jak wszystko, co wyszło spod czułej ręki Malicka, "Drzewo życia" jest dziełem niezwykłej sensualnej urody, filmem kontemplacyjnym, w wielu scenach potrafiącym dać pewne wytchnienie naszej skołatanej duszy. Reżyser jednak nie potrafi i nie chce obyć się bez swoich ulubionych chwytów "mistyczno-przyrodniczych" i próbuje nas uskrzydlać trochę na siłę. Powalające są obrazy, podbite muzyką klasyczną od Brahmsa przez Góreckiego po Preisnera, którymi opowiada o stworzeniu świata, przeprowadza nas przez proces ewolucji, podpatruje najbardziej cudowne formy życia. Momentami czujemy się jak na filmach Herzoga, ale niemiecki reżyser ma nad Malickiem tę przewagę, że tajemnice Wszechświata potrafi czytać nie tylko z nabożnym patosem, ale i dawką ironii wobec swojej czy naszej ignorancji. Malick zaś próbuje rzucić nas na kolana.

Trudno jednak, nawet z pozycji klęczącej, nie zauważyć tonów fałszywych w tej natchnionej modlitwie. Jak choćby w finałowej scenie "Drzewa życia", kiedy wszyscy bohaterowie spotykają się w raju. W scenie przypominającej do złudzenia... reklamę ubezpieczenia na życie.

"DRZEWO ŻYCIA" ("The Tree of Life") - scen. i reż. Terrence Malick, zdj. Emmanuel Lubezki, muz. Alexandre Desplat, wyst.: Brad Pitt, Sean Penn, Jessica Chastain i inni. Prod. USA 2011. Dystryb. Monolith Films.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2011