Wybory Ludwika Dorna

On może się cieszyć, bo odsunął w czasie polityczną emeryturę. Ale po co taka awantura Platformie? Jak to wytłumaczy elektoratowi?

14.09.2015

Czyta się kilka minut

Ludwik Dorn z Ewą Kopacz na Święcie Chleba w Muzeum Wsi Radomskiej, 6 września 2015 r. / Fot. Jacek Turczyk / PAP
Ludwik Dorn z Ewą Kopacz na Święcie Chleba w Muzeum Wsi Radomskiej, 6 września 2015 r. / Fot. Jacek Turczyk / PAP

Był już w ZChN, PC, AWS, PiS, Polsce Plus oraz w Solidarnej Polsce. Teraz startuje z list PO. Obiecuje lojalność, ale ograniczoną tylko do najważniejszych strategicznych głosowań. Jeśli zostanie posłem, to Sejm na tym zyska. A PO? Straci oczywiście!

Kiedy przed rokiem rozmawialiśmy w jego biurze poselskim, brzmiał jak ktoś, kto na dobre żegna się z polityką. Opowiadał, że „każde pokolenie ma swoje bitwy”, a on swoje zakończył i teraz przechodzi do politycznej partyzantki. Gdzieś w tle była nadzieja, że dostanie propozycję z Kancelarii Prezydenta Komorowskiego. Nic z tego nie wyszło – Dorna opuściła nadzieja i ogłaszał, że „kończy karierę”, bo nie ma na niego „ssania”.

Aż tu nieoczekiwanie ssanie siępojawiło: PO przygarnęła „trzeciego bliźniaka” Kaczyńskich, szefa MSWiA w rządzie PiS, człowieka, którym Platforma straszyła w dwóch kampaniach wyborczych.

Kryształowe kieliszki

Mama Ludwika Dorna była znaną w Warszawie neurolożką. Ojciec, który przed wojną należał do Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, po wojnie był w PPR, PZPR i wykładał marksizm-leninizm na Politechnice Warszawskiej. W 1956 r. rzucił to i otworzył zakład optyczny na Marszałkowskiej. Jego rodzina została niemal w całości wymordowana podczas Holokaustu.

Dorn wspominał, że ojciec zabrał kiedyś z opuszczonego niemieckiego domu w zachodniej Polsce komplet kryształowych kieliszków. Po całym kraju szukał najdalszych krewnych. Udało mu się rozdać cztery lub pięć. Niechętnie o tym opowiadał – tak że Ludwik Dorn dowiedział się o swoim żydowskim pochodzeniu w 1968 r., gdy w szkole zaczęto go wyzywać od parchów.

Za żydowskie korzenie szczególnie dostawał od bliźniaków F. Później okazało się jednak, że oni również emigrują do Izraela. „Po tym doświadczeniu nie mogłem już nigdy traktować polskiego antysemityzmu jako czegoś groźnego i poważnego. Zawsze wyczuwałem w nim komiczny podtekst – opowiadał Amelii Łukasiak i Agnieszce Rybak w książce „Rozrachunki i wyzwania”. – Dlatego na wszystkich, którzy grzmieli, że w Polsce jest wielkie zagrożenie antysemityzmem i endecją, która za chwilę wylezie z nor, patrzyłem jak na sensatów, wariatów albo politycznych cwaniaków. Zwłaszcza na Michnika i to towarzystwo”.

Czarna Jedynka

W 1968 r. ma ledwie 14 lat. Być może gdyby był nieco starszy, ukształtowałby go Marzec. Być może dołączyłby do lewicowej części opozycji antykomunistycznej. Ale stało się inaczej: w polityczną dorosłość wejdzie dopiero za chwilę, gdy z podstawówki pójdzie do VI LO im. Tadeusza Reytana w Warszawie.

Szkoła elitarna, pełna przedwojennych tradycji i nauczycieli. Do tego, wspierane przez ciało pedagogiczne, harcerstwo: szczep „Czarna Jedynka”, kontynuujący tradycję 1. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej.

Tradycje bardzo istotne. W 1920 r. cała „Czarna Jedynka” zaciągnęła się na ochotnika do wojska, by bronić ojczyzny przed bolszewikami. W czasie II wojny zaś konspirowała w Szarych Szeregach i walczyła w Powstaniu – w Batalionach „Zośka” i „Baszta”.

Dzięki harcerstwu Dorn poznaje Antoniego Macierewicza i Piotra Naimskiego. A potem idzie na pierwszą akcję polityczną. Nocą 31 października 1971 r. w Alei Zasłużonych na Powązkach maluje z kolegami napis „Chwała poległym w grudniu”.

Od tamtej pory nie przestaje konspirować. Z „Jedynką” pomaga robotnikom pobitym w Ursusie i Radomiu. Siłą rzeczy staje się współpracownikiem KOR, bardzo zresztą aktywnym, bo kilka razy aresztowanym. Podczas przesłuchania złamano mu żebro i bito w pięty – tak, by nie zostawić śladów.

Studiował (krótko) psychologię i (do szczęśliwego finału) socjologię. Jednocześnie był autorem, kolporterem i podziemnym drukarzem. Współredagował drugoobiegowe pismo „Głos”. Szefa redakcji, Antoniego Macierewicza, długo będzie zaliczał do przyjaciół.

16 sierpnia 1980 r. zostaje kolejny raz aresztowany. Wychodzi po podpisaniu Porozumień Sierpniowych i zapisuje się do Solidarności. Przy Regionie Mazowsze tworzy Ośrodek Badań Społecznych, który ma być eksperckim, socjologicznym zapleczem. Z grupą „Głosu” wydaje codzienne pismo „Wiadomości Dnia”.

– Byliśmy pierwsi. Dopiero po nas środowisko lewicy KOR-owskiej zaczęło wydawać „Niezależność” – powie po latach z dumą. Tak jakby radość sprawiała mu ciągła konkurencja „jedynkowca” z tymi, co do opozycji przyszli od „czerwonych harcerzy” – „walterowców” Jacka Kuronia.Po wprowadzeniu stanu wojennego jest poszukiwany listem gończym. Ukrywa się przez półtora roku, potem dochodzi do wniosku, że nie ma to sensu. Podpisuje zobowiązanie, że będzie przestrzegał prawa PRL – co władze próbują wykorzystać propagandowo.

Na aucie

W 1983 r. publikuje w „Głosie” artykuł „Odbudowa państwa”. Twierdzi, że powinno dojść do sojuszu Kościoła, wojska i Solidarności. Na pismo spada fala krytyki. Dorn powie potem, że tekst został opublikowany w złym momencie: do porozumienia dochodzi 5 lat później, przy Okrągłym Stole.

Wówczas jednak jest zagorzałym przeciwnikiem ugody z komunistami. Myli się dramatycznie. W Polsce wszystko się zmienia, upada komunizm, a on – choć knuł przeciw ustrojowi przez całe dorosłe życie – znajduje się na totalnym aucie. Wszystko na własne życzenie, przez błędną polityczną kalkulację.

Wkrótce czeka go kolejny zawód. W 1989 r. z Antonim Macierewiczem idą do ZChN. Są współzałożycielami nowej partii, wraz z Wiesławem Chrzanowskim, Markiem Jurkiem, Marianem Piłką i Stefanem Niesiołowskim. Macierewicz ma wynegocjować Dornowi miejsce w zarządzie. Choć sam zostaje wiceprezesem, nie załatwia koledze żadnej funkcji.

W ZChNDorn wytrzymuje ledwie dwa miesiące. Znów jest w próżni.

Wtedy pojawia się Jarosław Kaczyński. Podaje Dornowi rękę – co jest początkiem długiej przyjaźni. Zakładają Porozumienie Centrum, tworzą sztaby wyborcze Lecha Wałęsy. Po wygranych wyborach prezydenckich przez Wałęsę Kaczyński bierze Dorna do pracy w Kancelarii Prezydenta. Kiedy Wałęsa wyrzuca Kaczyńskiego, Dorn lojalnie odchodzi – choć jest urzędnikiem mianowanym, na dobrym etacie.

W PC zostaje wiceprezesem. Po latach powie Robertowi Krasowskiemu (w książce „Anatomia słabości”): „Kaczyński zobaczył, że dla niego jako polityka nie ma miejsca w rzeczywistości kontrolowanej przez starych. Zatem postanowił sobie to miejsce wyrąbać”.

Trzeci bliźniak

Dorn jestdla Kaczyńskiego wygodny – nie ma zaplecza, nie ma ambicji bycia liderem. Prezes potrzebuje doradcy: kogoś, z kim można porozmawiać o polityce. Lech Kaczyński się nie nadaje – jest bliźniakiem, zbyt mało dystansu ich dzieli. Inni? Też nie, bo boją się Kaczyńskiego, który jest zazdrosny o partię, którą stworzył z niczego i wbrew wszystkim.

Dorn ma prezesa za gracza wybitnego. Ufa w jego zmysł polityczny. Tak jest w 1992 r. Zimą obaj spacerują nad Wisłą w śnieżnej zadymce. Wyszli z biura, bo boją się podsłuchów. Kaczyński mówi, że chce pójść na pełną konfrontację z Wałęsą. Dorn uważa, że to ryzykowne i może zmieść partię z powierzchni ziemi, jednak zapewnia Kaczyńskiego, że jest razem z nim. 29 stycznia 1993 r., na Belweder, pod którym zostanie spalona kukła Wałęsy, pójdą w pierwszym szeregu.

Dorn z ramienia PC bierze udział w najważniejszych rozmowach tamtego czasu. Negocjuje m.in. (bez powodzenia) warunki wejścia do rządu Hanny Suchockiej. Przed wyborami 1993 r. robi zaś analizę programu PC. Okazuje się, że partia z takimi postulatami nie może liczyć na poparcie wyborców. Analiza jest trafna: ugrupowanie nie przekracza progu, tracąc 44 fotele w Sejmie.

Znów w grze

Zaczynają się lata chude. Przy prezesie Kaczyńskim zostają najwierniejsi. To, że Dorn jest najbliżej, to „oczywista oczywistość”. Uczestniczy w Konwencie św. Katarzyny – rozmowach, które mają zjednoczyć prawicowy plankton. Dorn i Kaczyński wiedzą, że Konwent to droga donikąd. Umawiają się, że Dorn będzie negocjował do upadłego – byle tylko na PC nie spadło odium formacji, która zerwała rozmowy. Kaczyński ma w tym czasie namawiać szefa Solidarności Mariana Krzaklewskiego do przejęcia odpowiedzialności za jednoczenie prawicy.

W końcu Krzaklewski ze związkiem wchodzą do gry. Akcja Wyborcza Solidarność wygrywa wybory w 1997 r. Dorn zdobywamandat z listy AWS, Kaczyński – z listy Ruchu Odbudowy Polski. Obaj szybko opuszczają swoje kluby. Ale są w parlamencie, czyli znów w grze.

PC niemal nie istnieje, ale wieje już zmianą: AWS zaczyna się kruszyć, zaś Lech Kaczyński zostaje ministrem sprawiedliwości. To szansa, by na popularności byłego szefa NIK i bezpardonowo walczącego z przestępczością szefa resortu zbudować coś nowego.

Na szczątkach AWS, na bazie najwierniejszych z wiernych „zakonu PC”, powstaje Prawo i Sprawiedliwość. Lech Kaczyński zostaje prezesem, Dorn wiceprezesem i przewodniczącym klubu parlamentarnego.

Klubu, bo PiS spokojnie wchodzi do Sejmu. Dostaje 44 mandaty – tyle, ile kiedyś miało PC.

U władzy i na wygnaniu

Po kolejnych, tym razem wygranych przez PiS wyborach w 2005 r., zostaje szefem MSWiA i wicepremierem. Mówią o nim „trzeci bliźniak” oraz „krwawy Ludwik”.

Ale konflikt narasta. Kaczyński – zdaniem Dorna – stracił umiejętność chłodnej analizy i stał się niewolnikiem powodzenia prezydentury brata. Minister spraw wewnętrznych nie bardzo wierzy też w „układ”, który kazał tropić zwierzchnik. Szef resortu sprawiedliwości Zbigniew Ziobro powtarza, że lada chwila pokaże przestępcze sieci oplatające kraj, a jeśli tego nie zrobił do tej pory, to tylko poprzez bierny opór podległego Dornowi MSWiA.

Minister uważa, że to szaleństwo, w końcu ciska papierami. Dymisja zostaje przyjęta, ale Dorn na osłodę dostaje fotel marszałka Sejmu. I trzeba przyznać, że jest marszałkiem bardzo lojalnym wobec swojej partii.

W 2007 r. po przegranych wyborach, wraz z dwoma wiceprezesami PiS Pawłem Zalewskim i Kazimierzem M. Ujazdowskim, pisze jednak krytyczny list, domagając się rozliczenia winnych. Rezygnuje ze stołka wiceprezesa i zostaje zawieszony w prawach członka PiS.

Z Kaczyńskim rozchodzi się definitywnie, gdy prezes w wywiadzie radiowym sugeruje, że Dorn nie płaci alimentów. Gdy prezes nie chce się wycofać ze swoich słów, były współpracownik podaje go do sądu. Choć zrywa z Kaczyńskim, postanawia być lojalnym członkiem PiS „na wygnaniu”. Chce pisać program partii, zgłasza się do komisji zdrowia. Dlaczego?

„Wiedziałem, że pani minister Kopacz to taka chodząca nicość, w związku z tym łatwo będzie w tę tematykę wchodzić, jeżeli nabędzie się pewnej kompetencji” – ten cytat z książki „Rozrachunki i wyzwania” dziś wypominają dawni koledzy z PiS.

Ale Dorn nie ma zwyczaju oszczędzać nikogo. W tej samej książce mówi: „Jarosław Kaczyński stał się karykaturą siebie samego sprzed lat. Ten silny i chłodny człowiek całkowicie się wypalił. Ze smutkiem i bez satysfakcji muszę stwierdzić: ta czaszka już się nie uśmiechnie. (...) Pan Kaczyński jest niewątpliwie bardzo ważnym kimś, ale chce być wszystkim i tak ustawił poprzeczkę, że jeśli nie będzie wszystkim, to stanie się nikim. No i stanie się nikim”.

Wykształciuch

Dorn lubi ostre stwierdzenia. Sam jednak ma marne zdolności organizacyjne i koniec końców musi się przykleić do silniejszego, nawet jeżeli w przeszłości go obraził.

Po wyrzuceniu z PiS Dorn szefował politycznej efemerydzie Polska Plus. Projekt rozsypał się błyskawicznie i w 2011 r. „czaszka”, która się miała nigdy nie uśmiechnąć, przygarnęła go na listy PiS. Dorn wszedł do Sejmu, ale szybko zapisał się do rozłamowców z Solidarnej Polski i tu też nie wytrzymał zbyt długo: odszedł skłócony po przegranych wyborach do PE.

Miał nadzieję na współpracę z Bronisławem Komorowskim. Gdy nic z tego nie wyszło – ostentacyjnie popierał Andrzeja Dudę. W końcu został przygarnięty na listy PO przez kobietę, którą nazwał „chodzącą nicością”. W czasie, gdy człowiek, który – według jego analizy – miał być nikim, ma po raz pierwszy szansę na samodzielne rządy.

LudwikDorn chwali się, że zna dobrze język polski – co mu pomaga w tłumaczeniach (m.in. Johna Le Carrégo, którego w 1989 r. przedstawiał czytelnikom „Literatury na Świecie” w erudycyjnym eseju). Trzeba przyznać, że jest mistrzem mowy. Pomaga mu to w tłumaczeniach, ale przeszkadza w polityce. Zbyt często daje się ponieść własnej frazie. Gorzej, że jego analizy nie tylko niepotrzebnie obrażają przeciwników, ale są błędne. Źle oceniał Kopacz, która została premierem, zbyt wcześnie pogrzebał Kaczyńskiego.

Ma teżinne wady. Światła reflektorów działają na niego źle. Gdy był u władzy, swoją ponadprzeciętną inteligencję przykrywał arogancją, którą zrażał do siebie dziennikarzy, polityków i wyborców. Jako szef MSW zostanie zapamiętany z groźby, że będzie ubierał lekarzy w kamasze (gdyby strajki groziły bezpieczeństwu obywateli), i z bon motu: „pokaż lekarzu, co masz w garażu” (bo przecież w medycynie zarobki są nie najgorsze). A także z określenia „wykształciuch”.

W opozycji jednak Dorn zyskuje. Jest jednym z najlepszych, najbardziej solidnych i pracowitych posłów. Ma powiedzenie, że „robota lubi być dobrze robiona”, i się do niego stosuje. Kto nie wierzy, niech przeczyta stenogramy z Komisji Obrony Narodowej, gdzie harował jak wół.

Nielot

Mimo to w PO zachwytów nie słychać.
– I po co wam ten Dorn? – pytam w klubie.
– Bo Platforma to taka platforma. Ludwik Dorn z prawa i Grzegorz Napieralski z lewa dają jej skrzydła i na tych skrzydłach Platforma poleci.
– Kiepskie te skrzydła.
– No w ogóle jakiś marny szybowiec nam wychodzi.
Tyle żartów. Bo jeśli się z posłami rozmawia serio, to decyzji Ewy Kopacz o zaproszeniu Dorna nikt nie rozumie. Trudno liczyć na jego lojalność: ma w tylu sprawach inne poglądy, że jego romans z Platformą może być nadzwyczaj krótki. Tym bardziej że rozstania z kolejnymi formacjami byłemu marszałkowi weszły już w krew.

Dorn nie jest też nową jakością. Jak powiedział mi jeden z posłów: – Kupujemy byłego supergracza z pierwszej ligi. Tylko że jakiś czas temu spadł do czwartej ligi i w ogóle chciał zerwać ze sportem. Teraz opowiadamy, że ten transfer to sukces. Jaki sukces?

Decyzję trzeba też uzasadnić wyborcom. Tu może być kolejny problem. Ci wierni Platformie pamiętają Dornowi, że był ideologiem PiS-u. Prawicowcy mają go za zdrajcę, więc za nim nie pójdą.

Tak czy owak to dla PO kiepski interes, nawet jeśli w parlamencie się przyda. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2015