„Wy jesteście odpowiedzią”

Winfried Lipscher, działacz katolicki z Niemiec: Bez „Orędzia” z 1965 roku stosunki polsko-niemieckie w ogóle potoczyłyby się chyba innymi torami.

09.11.2015

Czyta się kilka minut

Gdy ówczesny profesor teologii Joseph Ratzinger podpisał się pod apelem katolików z Niemiec Zachodnich o uznanie granicy z Polską, spadła tam na niego fala krytyki i wyzywano go od „lewackich teologów”. Na zdjęciu: Ratzinger jako młody teolog. / Fot. AFP / EAST NEWS
Gdy ówczesny profesor teologii Joseph Ratzinger podpisał się pod apelem katolików z Niemiec Zachodnich o uznanie granicy z Polską, spadła tam na niego fala krytyki i wyzywano go od „lewackich teologów”. Na zdjęciu: Ratzinger jako młody teolog. / Fot. AFP / EAST NEWS

WOJCIECH PIĘCIAK: W 1968 r. podpisał się Pan pod Memorandum Kręgu z Bensbergu. Już wtedy powszechna była opinia, że jest ono jakby tą odpowiedzią niemieckich katolików na polskie „Orędzie”, której wcześniej zabrakło?
WINFRIED LIPSCHER: Taka była w ogóle geneza Memorandum. Ja dołączyłem do Bensberger Kreis już po jego opublikowaniu, byłem wtedy studentem teologii. W kręgach katolickich z Niemiec Zachodnich, tych zainteresowanych dialogiem z Polską, dość powszechne było wówczas rozczarowanie z powodu zdawkowej odpowiedzi niemieckich biskupów na list biskupów polskich.


Z tego, co wiem, inicjatorzy tego Memorandum próbowali początkowo dojść do porozumienia także z organizacjami skupiającymi niemieckich wysiedleńców, zwłaszcza katolickimi, ale to oczywiście nie wyszło. Dziś, po latach, mogę powiedzieć, że znalazłem się wtedy w bardzo dobrym towarzystwie – razem z moim profesorem Josephem Ratzingerem, który wprawdzie nie był członkiem Kręgu, ale podzielał jego poglądy i podpisał się pod Memorandum. Za co spotkała go fala krytyki. Zresztą wszystkich nas, którzy podpisaliśmy, krytykowano. Wyzywano nas od „lewaków”, mówiono, że jesteśmy „lewackimi teologami”.
Wspominał Pan kiedyś w rozmowie z „Tygodnikiem” [nr 46/2005 – red.], że wkrótce potem uczył Pan w szkole, i że dostał Pan list od jednego z rodziców, z którego dowiedział się Pan, iż jest „komunistyczną świnią”, która „nie ma prawa uczyć naszych dzieci”.
Tak, dostałem taki list. Byłem wtedy przez chwilę nauczycielem religii w szkole zawodowej w Paderborn – pracowałem w zastępstwie za kogoś, kto zachorował. Ale, powtarzam, to nie było nic niezwykłego, zdaje się, że wszyscy bensbergowcy coś takiego dostawali. Po publikacji Memorandum rozpętano w Niemczech Zachodnich sporą nagonkę, wrzawę. Np. Manfred Seidler, który występował w roli rzecznika Bensberger Kreis wobec prasy. On pochodził z Lidzbarka Warmińskiego. Pamiętam, jak opowiadał, że któregoś dnia usłyszał dzwonek do drzwi. Otworzył. W drzwiach stał elegancko ubrany mężczyzna. Powiedział, że nic od niego, Seidlera, nie chce – poza tym, że chce tylko zobaczyć, jak wygląda zdrajca... Ale wydaje mi się, że za sprawą tej nagonki przeciw członkom Kręgu z Bensbergu ludzie w Niemczech zaczęli lepiej rozumieć, na czym polegała wielkość listu polskich biskupów. Bo tu nagle pojawia się jakaś garstka ludzi, którzy mówią, że biskupi niemieccy odpowiedzieli niedostatecznie, i że trzeba do tego coś dodać.


Kiedy pracował Pan potem jako tłumacz w ambasadzie RFN w Warszawie, spotykał się Pan często z prymasem Wyszyńskim. Czy rozmawiał z Panem o „Orędziu”?
Mogę chyba powiedzieć, że prymas Wyszyński miał do mnie zaufanie. Kiedyś – było to już w drugiej połowie lat 70., gdy od „Orędzia” minęło ponad 10 lat – powiedział mi, może trochę żartem, że jako prymas Polski dziękował Niemcom dwa razy. Pierwszy raz ewangelikom, za ich Memorandum Wschodnie [patrz rozmowa z Robertem Żurkiem – red.], a drugi raz socjaldemokratom, za to, że ich rząd doprowadził do uznania granicy. I dodał, że wolałby dziękować innym: niemieckiemu Kościołowi katolickiemu i chadekom z CDU. Ale niestety tak się nie stało.


W kwietniu 1970 r. był Pan w siedmioosobowej delegacji Kręgu z Bensbergu, która pojechała do Polski. Spotkaliście się wtedy także z arcybiskupem Kominkiem?
Ksiądz arcybiskup przyjął nas u siebie we Wrocławiu. W czasie naszych rozmów powiedział, że ma oficjalny mandat Episkopatu i prymasa, aby nas gościć. Był bardzo zadowolony z Memorandum Bensberger Kreis. Mówił, cytuję z pamięci: „wy jesteście taką oczekiwaną odpowiedzią na nasz list z 1965 r.”. Pamiętam, że podczas wspólnego obiadu chwycił nagle za swój krzyż, pektorał na piersi, i powiedział: „To jest krzyż kardynała Bertrama, dzisiaj go założyłem po raz pierwszy, i to właśnie dla was” [kardynał Adolf Bertram był ostatnim niemieckim arcybiskupem Wrocławia, w 1945 r. musiał uciekać przed Armią Czerwoną i zmarł w tym samym roku na wygnaniu; po 1989 r. jego prochy sprowadzono do Wrocławia – red.].


Spotkaliście się wtedy także z prymasem Wyszyńskim?
Mieliśmy umówione spotkanie także z księdzem prymasem. Wszystko było uzgodnione, załatwiał to profesor Stomma [lider ruchu Znak – red.]. No ale doszło do pewnego faux pas... i ostatecznie ksiądz prymas nas nie przyjął. A było to tak: jechaliśmy do Warszawy z Poznania przez wielką śnieżycę i spóźniliśmy się o wiele godzin. Córka Stommy, która miała czekać na nas w hotelu Europejskim, zrezygnowała i poszła do domu. Przechwycili nas przedstawiciele PAX-u [Stowarzyszenie PAX reprezentowało w PRL tę część działających legalnie katolików świeckich, którzy uważali, że marksizm można pogodzić z katolicyzmem – red.]. Dosłownie przechwycili. Zabrali nas do siebie na kolację... i tak wpadliśmy. Niestety, prócz mnie nikt nie wiedział, co to PAX. A że nazywali się PAX, więc moim starszym kolegom i koleżankom z delegacji kojarzyło się to z naszym Pax Christi. Myśleli, że to podobna organizacja... No i stało się: następnego dnia w „Słowie Powszechnym” [dzienniku wydawanym przez PAX, dziś już nieistniejącym – red.] ukazała się relacja z naszego spotkania. Wtedy prymas Wyszyński odmówił spotkania z nami, odwołał audiencję. Potem sprawa została wyjaśniona, ale było już za późno.


Byliście wtedy też w Krakowie?
Tak, ale nie u kardynała Wojtyły. Może biskupi tak między sobą uzgodnili, że funkcję gospodarza będzie pełnić Kominek? W każdym razie, w Krakowie byliśmy przede wszystkim u was, w „Tygodniku Powszechnym”. Przyjmowali nas Turowicz, Pszon, Anka Morawska i inni. Wcześniej, przed tą podróżą, w „Tygodniku” ukazał się mój artykuł o Bensberger Kreis i potrzebie pojednania między naszymi narodami. Kiedy przyjechaliśmy do hotelu Cracovia, to wasz zespół redakcyjny stał w holu hotelowym, a Turowicz trzymał egzemplarz „Tygodnika” z moim artykułem. Rozmowy w redakcji były bardzo sympatyczne. Pamiętam, jak Turowicz siedział za swoim biurkiem. A Anka Morawska siedziała na biurku i kiwała nogą – ona często tak robiła [śmiech].


Jak to się stało, że Pana artykuł został wtedy opublikowany?
Miałem już wcześniej kontakt z „Tygodnikiem”, poprzez Ankę Morawską właśnie. Ona pisywała do takiego zachodnioniemieckiego czasopisma „Frankfurter Hefte”, dziś już nieistniejącego, a ja tłumaczyłem jej teksty na niemiecki. Tak się poznaliśmy.


Arcybiskup Alfons Nossol uważa, że gdyby nie „Orędzie” z 1965 r., nie byłoby potem papieża Polaka. Pan się z tym zgadza?
Zgadzam się. Bo co tu dużo mówić: bez „Orędzia” stosunki polsko-niemieckie w ogóle potoczyłyby się chyba innymi torami... A za abp. Nossolem mogę powtórzyć również, że na taki luksus, iż po papieżu Polaku nastał papież Niemiec, mógł sobie pozwolić tylko Duch Święty... ©℗

PÓŁ WIEKU TEMU WINFRIED LIPSCHER był jednym z tych „szaleńców bożych” z Niemiec Zachodnich, którzy uważali, że odpowiedź niemieckich biskupów na polskie „Orędzie” była zbyt zdawkowa i oni, zwykli katolicy, powinni uczynić to, czego nie uczynili ich biskupi. Dlatego wiosną 1968 r. – nieco ponad dwa lata po wymianie listów między biskupami polskimi i niemieckimi – opublikowali dokument, który do historii przeszedł jako Memorandum Kręgu z Bensbergu.


Był to apel o uznanie granicy z Polską i zadośćuczynienie Polsce krzywd wyrządzonych przez Niemcy podczas II wojny światowej. Podpisało go 160 osób: głównie świeccy katolicy, działający wcześniej zwłaszcza w ruchu Pax Christi, ale też duchowni – wśród nich znani już profesorowie teologii, jak Joseph Ratzinger, Karl Rahner, Johann Baptist Metz czy Norbert Greinacher.


Jednym z inicjatorów Memorandum był lewicujący działacz katolicki Walter Dirks – już wcześniej utrzymujący kontakty z biskupem Kominkiem (podobno to z nim Kominek konsultował tekst „Orędzia” od strony językowej).
A nazwa Kręgu (niem. Bensberger Kreis) wzięła się od miejscowości Bensberg koło Kolonii, gdzie spotykali się działacze Pax Christi – katolickiego ruchu pokojowego w Europie Zachodniej, aktywnego wtedy szczególnie we Francji i w RFN (politycznie stał on po części w opozycji do stanowiska Episkopatu Niemiec, bo wzywał m.in. do uznania granicy z Polską; miał też charakter mocno pacyfistyczny).


Memorandum Kręgu podpisał również 30-letni Winfried Lipscher, wtedy student teologii na uniwersytecie w Münster – tym, na którym wykładał wówczas prof. Ratzinger. I tak znalazł się, jak dziś powtarza, „w bardzo dobrym towarzystwie”. Dwa lata później, w 1970 r., był najmłodszym członkiem delegacji Kręgu z Bensbergu, która pojechała do Polski na zaproszenie środowiska Znaku, „Tygodnika Powszechnego” i „Więzi”.


Lipscher urodził się w 1938 r. w Wartenburg koło Allenstein, który po 1945 r. stał się Barczewem koło Olsztyna. Ponieważ jego niemiecka rodzina opuściła PRL dopiero w 1957 r., zdążył uczęszczać do polskiej szkoły i poznał doskonale język polski – w RFN został tłumaczem; od 1971 r. pracował w tej roli w bońskim MSZ. Przez wiele lat – jako szef zespołu tłumaczy w ambasadzie RFN w Warszawie. Ale pełnił tu także inną rolę: z racji swych dobrych kontaktów w polskim Kościele odpowiadał też za relacje z polskimi biskupami; w chwilach trudnych pełnił rolę pośrednika w kontaktach między rządem RFN i prymasem Wyszyńskim.


W latach 80. funkcjonariusz Departamentu II (kontrwywiadu) Służby Bezpieczeństwa PRL napisał w charakterystyce Lipschera słowa, które dziś brzmią jak (niezamierzona) laudacja: „Niemal fanatyczny katolik, wrogo nastawiony do komunizmu i wszystkiego, co ma z nim związek. (...) Wszystko, co robi, traktuje jako posłannictwo, a u podstaw działania widzi konieczność odkupienia niemieckich win wobec Polaków”. Dziś Winfried Lipscher mieszka w Berlinie; zajmuje się tłumaczeniami. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2015