Wszyscy nieświęci

W dzieciństwie ze wszystkich świętych najbardziej lubiłam św. Agatę.

29.10.2018

Czyta się kilka minut

Co roku 5 lutego, w dniu jej święta, moja niezwykle religijna babcia Aniela przynosiła z kościoła poświęcone chleb i sól, które – zgodnie z obietnicą składaną mi wówczas – miały w razie czego uratować nasz dom od pożaru. Co prawda na co dzień i tak żyłam w przekonaniu, że pożar nam niestraszny, bo na strychu trzymamy przecież zawieszoną przez babcię u powały dachu palmę z niedzieli palmowej, która – jak mawiała babcia wbijając gwoździki w drewnianą belkę – skutecznie odgania pioruny i zwarcia elektryczne, ale mimo wszystko czułam, że lepiej mieć w domu ten chleb, niż nie mieć. Trzy dni wcześniej zresztą babcia przynosiła nam poświęcone gromnice, mówiąc, że jakby zapalenie gardła ktoś przywlókł do domu, to jest na nie rada – św. Błażej je raz dwa wyleczy za pomocą tych oto skrzyżowanych gromnic właśnie.

Z rzeczy świętych dzięki zapobiegliwości babci była też zawsze na stanie święcona woda. Trzymała ją w specjalnej karafce z grubo ciosanego kryształu, wypełnionej kawałkami węgla drzewnego, pływającymi na dnie kryształu jak zatopione wraki galeonów. Wiele razy przekonywała mnie, że to właśnie jej gorliwe modlitwy czynią tę wodę tak krystalicznie czystą. Na dowód, że choć stoi tak długo, to nic jej nie dolega, dawała mi czasem owej wody spróbować. Nalewana wprost ze stojącego w ciemnie i zimnie kryształu była orzeźwiająca i dobra w smaku i żałowałam, że tak rzadko mogę się jej napić. Gazowana woda, którą pijaliśmy na co dzień z brązowych butelek zwrotnych, miewała bowiem nieraz chemiczny posmak oranżady, mocno wżarty w niedokładnie umyte w fabryce szkło. I choć wiadomo w sumie było, że to nie nasze modły sterylizują wodę, tylko ów węgiel, który ją wyjaławia, to wówczas – wiecznie głodna dowodów działania Siły Wyższej – ten gołym okiem widoczny efekt chętnie przypisywałam sile modlitwy mojej babci. Podobnie zresztą jak wielką skuteczność św. Antoniego w sprawach typu zagubiony zeszyt do matematyki, lalka, której nie sposób znaleźć, czy klucze do domu, które gdzieś zniknęły. Nieraz zdawało mi się, że babcia Aniela zawarła z Antonim Padewskim tajny pakt, bo doprawdy – nie było takiej rzeczy, której po kilkakrotnym wezwaniu go nie dałoby się znaleźć.

Nie wiem, na co skuteczny był wiszący w jej sypialni obraz Jezusa w ogrodzie Getsemani, ale lubiłam go dlatego, że gdy patrzyło się nań pod odpowiednim kątem, Jezus zamykał oczy.

Ową szczenięcą i entuzjastyczną ufność w babcine zapewnienia o mocy chleba, wody święconej i apostrof do franciszkańskiego kaznodziei z Padwy kontrował jednak wyrazisty materializm dialektyczny mojej drugiej babci, jej mędrca szkiełko i oko, powściągliwe podejście do wszelkich obrzędów religijnych oraz – nie kryjmy tego – wrodzona wręcz niechęć do wszystkich ludzi w sutannach.

U jednej babci bowiem na ścianach wisiały wyłącznie liczne Maryje z Dzieciątkiem, „Ostatnia Wieczerza” (reprodukcja na wielkim porcelanowym talerzu przywieziona kiedyś przez kogoś z Rzymu), małe i duże krzyże oraz kolorowe zdjęcia Karola Wojtyły. U tej drugiej – „Rzymska sielanka (Przed kąpielą)” Siemiradzkiego, sporych rozmiarów „Szał uniesień” Podkowińskiego oraz obrazy w stylu „Wiosna” Axentowicza, czyli wyłącznie sterczące bezczelnie nagie biusty, bynajmniej nie karmiące żadnego Dzieciątka (ani nawet dzieciątka).

Pomiędzy siedmioma dniami, w których dobry Ponbóczek stworzył nam świat, a zwracaniem się do mnie czułym słowem „zygotka”, pomiędzy bezwzględną koniecznością całowania Jezusa do grobu złożonego w zimne stopy a równie bezwzględnym zakazem zbliżania ust do tej „wylęgarni zakażeń”, pomiędzy bielanką, co sypie kwiaty w procesji Bożego Ciała, a wyjazdem w góry, bo w końcu wolny weekend, pomiędzy łzami szczęścia z okazji spotkania z Janem Pawłem II na lotnisku Muchowiec a wzruszeniem ramion z tej samej okazji – toczyło się moje dzieciństwo z babciami.

W tym roku zaś w dniu Wszystkich Świętych po raz pierwszy zostałam sama – bo nie ma ze mną już żadnej z nich. Zostawiły mnie w końcu obie i poszły, każda w swoją stronę. Jedna pewnie prosto do dobrego Ponbóczka, w końcu nawet śmierć ją zastała w kościele, na mszy w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, przypuszczam więc, że miała tę drogę w górę bardzo łatwą. Druga – pewnie z ulgą oddała swoje ciało przyrodzie, tlen, azot, wodór, moc wszystkich swoich pierwiastków przekazała ziemi, wodzie, powietrzu, całą swoją miłość do nas wkładając w jądra atomów.

O moich dwóch zupełnie nie świętych Babciach będę więc myśleć w dniu Wszystkich Świętych, jak zawsze rozdarta pomiędzy te dwie lojalności. Zapalę im obu i świeczkę, i ogarek. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2018