Wstyd panicza

Miłosz nie traktował Litwy jako przybudówki Polski. Jego sytuacja była karkołomna, bo związał się z Polską, choć patriotyzm ziemi rodzinnej został tam - na Litwie. Ale była to Litwa "staroświecka", sprzed podziałów narodowo-językowych.

29.06.2011

Czyta się kilka minut

Miłosz utożsamiał się z typem "Litwina, ale Polaka" (nie mylić ze zbanalizowanym Gente Lithuanus, natione Polonus) i wiele prac poświęcił rozplątywaniu węzła, jakim jest świadomość historyczno-narodowa tej grupy. Zauważył, że mimo faktu, iż polszczyzna stała się językiem "góry", czyli warstw wykształconych, a polonizacja sięgnęła też miast, zaś w okolicach Wilna - nawet wsi, odrębność historyczna owych Litwinów od Polaków znad Wisły była wyraźna, a też i poczucie odmienności - obustronne. Kultura w języku polskim tworzona na Litwie nie jest więc "importem" znad Wisły, ale wyrosła na własnym gruncie, odmiennym od rdzennie polskiego. Dzieła pisane po polsku niejednokrotnie sławiły odrębność Litwy, one też zapoczątkowały w tym kraju kult pogańskiej przeszłości, legendę Witolda (przeciwstawianego Jagielle). Istnieje też wyraźna ciągłość między nimi a początkami tzw. odrodzenia narodowego Litwinów w XIX w.

Polacy z opcji

O współczesnej sytuacji Polaków na Litwie Miłosz pisał w 1989 r.: "nie jest to, z rzadkimi wyjątkami, ludność napływowa i nie stanowi cząstki odciętej od zbiorowego organizmu, mającego swój dom w dorzeczu Wisły. Bliższe prawdy będzie stwierdzenie Litwinów, że są to Litwini spolonizowani, choć należy wprowadzić tutaj zasadniczą poprawkę. Jeżeli są spolonizowani, to nie są przez to obciążeni garbem, którego powinni się pozbyć, raczej wprost przeciwnie". Zaznaczał, że Polacy litewscy "zamiast patrzeć na siebie jako na ubogich braci odłączonych od polskiego narodu i usiłujących przetrwać w nieprzychylnym środowisku, mają prawo odzyskać dumę gospodarzy siedzących na swoim i nawet odnosić się do tamtych znad Wisły z pewnym poczuciem wyższości. Pod warunkiem jednak, że przestaną być grupą konserwatywną i mało twórczą, że wydadzą ludzi świadomych swego dziedzictwa, które nie jest dziedzictwem Polski, ale Litwy historycznej". Rok później dodawał: "to są ludzie, których rodziny mieszkały tam od niezliczonych pokoleń i powinni czuć się spadkobiercami, mieć kulturę i historię tamtego obszaru, a nie historię Korony Polskiej".

Stwierdzenie to nie jest wygodne dla wyznawców narodowej monolityczności: z obu stron. Tym samym i dla najbardziej rozgorączkowanej części środowisk polskich Litwy, oglądającej się politycznie na Warszawę, domagającej się "twardości" wobec Wilna, a zwłaszcza dla tych jej przywódców, którzy antagonizowanie obu społeczności na Litwie traktują jako dobrą metodę do zdobycia politycznego poklasku. O takich typach postaw, obecnych od samego początku litewskiej niepodległości, Miłosz mówił: "moje stosunki z Polakami na Litwie są złe dlatego, że oni są zamrożeni w świadomości sprzed 1939 roku".

Poeta nigdy nie podawał się za rdzennego Litwina, byłoby to z jego strony uzurpacją. Znał język litewski na tyle, by tłumaczyć wiersze na polski, ale nie opanował go na tyle biegle, by swobodnie mówić. W otoczeniu litewskim - choć dwór rodziców jego matki w Szetejniach mówił, jak większość dworów, po polsku - spędził zaledwie kilka pierwszych lat życia, później bywał w rodzinnych stronach tylko sporadycznie. W polskiej szkole, w Wilnie, śmiano się z niego, ponieważ wtrącał litewskie słowa. Ale młodość wileńska była już czymś innym niż Szetejnie, bo w mieście dominowały kultura i język polski i w nim "zanurzony" spędził lata szkolne i studenckie.

Języka Miłosz sobie nie wybrał, został w nim wychowany. Dlatego później bolało go, gdy rdzenni Litwini nazywali takich jak on "Polakami z opcji". Protestował przeciw temu określeniu w polemice z litewskim historykiem z Chicago, Jonasem Dainauskasem, na łamach paryskiej "Kultury" w roku 1976. Bronił sprawy dla siebie najdroższej - własnej, tak skomplikowanej tożsamości, i nie mógł ścierpieć, gdy usiłowano go wtłaczać w jakieś narodowe schematy. Tę postawę przekory, ale i mądrego dystansu, nazywał darem kogoś, kto dorastał w przestrzeni wielojęzykowej, uczulonego więc na wszelkie nacjonalizmy. O ile jednak sam poglądy miał niezmiernie tolerancyjne, rozumiał też owe nacjonalizmy i podłoże, na jakim wyrosły.

W "Zniewolonym umyśle" (książce skierowanej głównie do Zachodu) tłumaczył, mówiąc o krajach bałtyckich: "wszystkie trzy narody cechował zaciekły patriotyzm, posuwany często do szowinizmu - co znajduje wytłumaczenie w przeszłości, twardej dla tych ludów". Podobnie, choć sam był daleki od polskości "kresowej", charakterystycznej dla polskich emigrantów, starał się zrozumieć światopogląd ludzi doświadczonych nieszczęściami, z całą powagą odnosząc się do ich świadectw i wspomnień, choć ich poglądów - zwykle nacjonalistycznych, antysemickich i antylitewskich - nie podzielał. Rozumiał po prostu, jak rzadkim zjawiskiem jest dystans do własnej "grupy narodowej" i obiektywizm w ocenach. Ale jakże charakterystyczna jest ta jego wypowiedź w rozmowie z Januszem Korkiem z roku 1994: poproszony o komentarz, gdyż "zarzucają panu »niepolskość«, »prolitewskość«", odpowiedział dobrodusznie: "gdyby w Jugosławii było trochę więcej niedostatecznych Serbów i niedostatecznych Chorwatów, to byłoby lepiej".

Česlovas Milosz-Milašius

Tworzył więc po polsku i czuł się najbardziej u siebie w polskim środowisku intelektualnym. Poczucie bliskości kierowało go również w stronę Litwinów, stąd liczne z nimi przyjaźnie: z Pranasem Ancevičiusem, Juozasem Keliuotisem, Juozasem Kekštasem, Tomasem Venclovą - i potrzeba przybliżania Polakom literatury litewskiej. W okresie powojennym, na emigracji, odegrał ważną rolę w kiełkującym - dzięki Giedroyciowi i "Kulturze" - dialogu polsko-litewskim. Mając dobre kontakty z litewskimi pisarzami, Miłosz starał się stworzyć nową jakość w relacjach między obiema emigracjami, które stanowiły przecież odrębne przestrzenie pamięci. Nie zawsze się udawało pokonać silne opory Litwinów przed współpracą z Polakami (np. nie wyszło zorganizowanie wspólnych obchodów 400-lecia Uniwersytetu Wileńskiego w 1979 r.), ale zanim jeszcze ukazał się słynny artykuł Mieroszewskiego o pożytkach pogodzenia się z utratą Wilna, "Kultura" otwarta była na głosy Litwinów, trudne do przyjęcia dla polskich emigrantów.

Dramatyczne wydarzenia w stosunkach polsko-litewskich lat 1918-20 miały znaczny wpływ na los Miłosza. Jego rodzinny kraj, dawne Wielkie Księstwo, przestrzeń, która mimo niewoli rosyjskiej, a potem zawieruchy wojennej, była wciąż jakąś jednością - Wilno, Kiejdany, Szetejnie - została przecięta wrogą granicą, "otwartą jedynie dla przemytników, wilków i lisów" ("Dolina Issy") i on z matką musiał się przez tę granicę nielegalnie przedzierać. Jego ojciec od 1919 r. nie miał wstępu na Litwę, jako uczestnik polskiego spisku. Potem sprawy paszportu litewskiego w Wilnie 1940 r., deklaracja narodowościowa poety: "Lenkas" (Polak), ale podanie do pełnomocnika uniwersytetu pisane, bez niechęci, po litewsku i własnoręcznie zlituanizowane nazwisko: Česlovas Milosz-Milašius.

Zachował się ten dokument w archiwum Uniwersytetu Wileńskiego. Co zabawniejsze, z kilku tu znajdujących się kartek datowanych na rok 1940, wynika jasno, że poeta, wierny uczeń Oskara Miłosza-Milašiusa, zwrócił litewskim władzom uniwersytetu zaświadczenie o odbytych studiach (potrzebne zapewne do uzyskania owego paszportu), ponieważ wystawiono je na nazwisko Milošas. On nie chciał nazwiska z mechanicznie dodaną końcówką i w rezultacie otrzymał drugie zaświadczenie (późniejsze o miesiąc), gdzie już wpisano dane zgodnie z życzeniem petenta. Poeta lepiej od urzędników wiedział, jak dobrze po litewsku powinno brzmieć jego nazwisko, Milašius bowiem jest znacznie bardziej w duchu języka... Ten drobny z pozoru fakt pokazuje, że utożsamienie autora "Szukania ojczyzny" z Litwą było głębokie i autentyczne.

Bratanie się z chamami

Szetejnie były rajem dzieciństwa, niemniej dany przez Miłosza w autobiograficznej powieści "Dolina Issy" opis stosunków między dworem a wsią w owych Szetejniach jest realistyczny. Przy paniczu Tomaszu (czyli małym Miłoszu) czeladź dworska specjalnie toczy rozmowy o złych panach, męczących poddanych za niedawno zniesionej pańszczyzny. Jeden z wieśniaków, grzecznie przez niego pozdrowiony, wybucha przekleństwami pod adresem "panów" - Tomasz zbiera cięgi za winy własnej kasty. Chłopi okoliczni mają z dziadkiem Miłosza Kunatem (powieściowym Surkontem) zatargi o łąkę i las, z kolei córka dziedzica próbuje wyzuć z pańskiej ziemi litewskiego leśniczego.

Miłosz niczego nie rozsądza: przebudzenie litewskości, powstanie państwa, które wprowadza reformę rolną, to konflikt, z którego nie ma dobrego wyjścia. Wieś chce ziemi, rodzina Surkontów ma poczucie zagrożenia. Choć jej utożsamienie z Litwą jest silne, choć "Surkonci to Litwini od wieku wieków", to przecież jest w nich i duża doza pogardy wobec tych, którzy ich zdaniem nie zasługują na miano narodu. Babka Misia (Józefa Kunat) reprezentuje typowe ówcześnie poglądy ziemiaństwa: jest "z zasady przeciwna litewskim kazaniom" w kościele, nie uznaje "bratania się z chamami", ani nawet "istnienia jakichś Litwinów", pomstuje na "paskudników". Podobnym przekonaniom hołdują ciotka i wuj Tomasza, dla których skandalem jest w ogóle zaistnienie litewskiego państwa. Gdy we dworze pojawiają się urzędnicy niepodległej Litwy, "wtedy babcia Misia i ciotka chowały się, bo przyjmować ich za grzecznie nie wypadało, nie chciały się skalać niewłaściwym towarzystwem »świniopasów«, jak ich nazywały". Tylko dziadek (Zygmunt Kunat) jest inny, w domu osamotniony ze swoim "litwomaństwem i chłopomaństwem". On jeden do swoich sąsiadów odnosi się ze zrozumieniem dla ich racji i nawet serdecznie. Choćby chcieli, nie potrafią go nienawidzić - jest "swój".

Animozje nie przekładają się na przemoc, dlatego takim szokiem jest wyczyn wracającego z wojny Wackonisa - podrzuca on do dworu granat, który o mało nie zabija Tomasza. Babka ma okazję, by wytknąć mężowi jego naiwny stosunek do Litwinów. Ale granat jest nie mniejszym szokiem dla miejscowego inteligenta, nauczyciela Józefa, o którym Miłosz pisze: "Należał do tego plemienia, które zyskało u kronikarzy naszych czasów tytuł nacjonalistów, czyli pragnął służyć chwale Imienia". Nauczyciel odwiedza Wackonisa, by go zrugać: "Chcesz zabijać i palić jak Ruski? Ty jesteś Litwin. Litwin to nie bandyta. Ziemię panom i tak odbierzemy".

A więc nie ma jednego "nacjonalizmu litewskiego" i zróżnicowana jest ocena tego, co się w imię ojczyzny godzi robić, a czego nie. Dlatego, gdy kiedyś przedstawiłam Miłosza w jakimś artykule jako niedoszłą ofiarę litewskiego nacjonalizmu, stary poeta mocno zaprotestował. Tak, Wackonis kojarzy się z typem bojówkarza, z tych, co to w 1940 r. napadali na polskie nabożeństwa w Wilnie, ale Józefa z jego modelem patriotyzmu zaciętego, ale idealistycznego, nie należy utożsamiać z tamtym.

Ponura równina

Kiedy Miłosz słyszał o losach Litwinów po II wojnie, kojarzyły mu się one z zapamiętanymi twarzami konkretnych ludzi. Nie ma w jego wypowiedziach śladu typowego dla Polaków paternalizmu, przymrużania oka, że oni... wiadomo. Poeta świetnie widział, że ważniejsza niż sentymenty albo "przyjaźń" ze strony Polaków jest dla Litwinów prosta rzecz - szacunek. A fakt, że Litwa jest mała, skłaniał Miłosza do tym większej wobec niej uwagi.

Tak dwór, jak i wieś miały zapaść się pod ziemię, zniknąć. Za rządów Stalina większość wsi kiejdańskiego powiatu zostaje zrównana z ziemią, a ludność wywieziona na Syberię. Dziś, gdy się jedzie przez tę okolicę, tę "ponurą równinę" - jak określił ją z bólem Miłosz, odwiedziwszy po latach - zaiste nasuwa się myśl o działaniu sił diabelskich, proroczo obecnych we wczesnych wierszach młodzieńca z Szetejń.

Miłoszowi Litwa nigdy nie zapomniała, że w okresie, gdy państwa bałtyckie miażdżone były przez imperium, a świat o nich zapomniał, upomniał się o nie, m.in. we wstrząsającym rozdziale "Bałtowie" ze "Zniewolonego umysłu", opowiadając Zachodowi o masowym wyniszczaniu ludności. Także w wykładzie noblowskim przypomniał o losie kraju, w którym się urodził. Dlatego Miłosza odbierają tam jako "swojego", bo choć polski pisarz, to "o litewskiej duszy" i - jak powiedział Algis Kaleda - "zachowywał się jak patriota Litwy".

Zawsze mądrze i ostrożnie bronił tego kraju, jego specyfiki. Miał świadomość wkorzenionej już od stuleci obecności polskości w Wilnie. Ale obecność polskości, nawet bardzo żywa, to nie to samo, co polityczna przynależność do Polski, rola polskiego województwa, prowincjonalnego miasta, choćby i najbardziej "miłego" - jak mawiał Piłsudski. Miłosz, podobnie jak młodzi żagaryści i starsi krajowcy, wiedział o wielonarodowości i miasta, i regionu. W Wilnie słyszało się najczęściej polski i jidysz, na północ od miasta zaczynała się strefa języka litewskiego, a i mowa ludu wileńskiego mocno różniła się od klasycznej polszczyzny, jako wyrosła na ludowym pniu litewsko-białoruskim, a nie polskim (jak w miastach Korony) - wspominał Miłosz.

Dla ludzi jego środowiska Wilno było centrum, zachowywało więc w pewien sposób tradycję stolicy - przynajmniej w wymiarze emocjonalnym. Ale życie w Wilnie, choć mające tyle urokliwych stron, Miłosz i niejeden z jego rówieśników, z młodej lewicy z kręgu Żagarów, odbierał jakoś sztucznie, nieprawdziwie - sytuacja miasta była trudna, odcięte od Litwy, naturalnego zaplecza, odczuwało zarazem bliski oddech Rosji Sowieckiej. Powodów popularności nacjonalistycznej, endeckiej polskości w Wilnie, która pokonała koncepcje "krajowe", tak jeszcze silne w XIX w., Miłosz po latach upatrywał w opanowaniu przez te środowiska sfery edukacji. Uważał, że gdyby wcześniej udało się powołać do życia choćby jedno wielojęzyczne polsko-litewsko-białoruskie gimnazjum, wychowano by młode pokolenie "patriotów Litwy nie znające językowego sporu", a i on sam "może niektóre wiersze pisałby po litewsku".

Oglądał więc w młodości Wilno i Wileńszczyznę, poddane "kresowej" polityce Polski, którą oceniał bardzo krytycznie i, co więcej, widział jej bliskie bankructwo. W dobie, gdy większość Polaków wykazywała jednomyślność w sprawie Wilna, a roszczenia litewskie "uważano za rodzaj klina wbitego w głowę", Miłosz napisał około roku 1933 artykuł "Wilno czeka", w którym podkpiwał z narodowych uniesień obu stron i podkreślał "epizodyczność" obecnej sytuacji. Zauważał też ubóstwo miasta pod rządami Polski, brak zainteresowania rozwojem regionu, jego gospodarczą stagnację. Po dekadach pisał w eseju "Do Tomasa Venclovy": "Ktokolwiek dobrze życzy temu miastu, powinien chcieć, żeby było stolicą - co automatycznie usuwa jakieś polskie roszczenia do »polskiego Wilna«".

Przeciwstawiał się jednakże koncepcjom "lituanizacji wstecz" historii miasta. To, co było w jakiś sposób politycznie zrozumiałe w dobie zagorzałej walki Litwinów o stolicę, uważał jednak za zabieg w sensie kulturowym "niepoważny" i, co więcej, niewykonalny. Był jednym z tych, którzy przywracali świadomość wielokulturowości Litwy historycznej - istotniejszej dla obywateli Litwy niż Polski. Idee te wtedy, gdy pisał swoje książki i artykuły, nie były przecież tak oczywiste. Oba kraje, i Litwa, i Polska, nie były wolne albo dopiero co się na wolność wydostały i wszystkie stare narodowe schematy i lęki - bolesne zwłaszcza na Wileńszczyźnie - odżyły, choć już nie z przedwojenną siłą.

***

Zastanawiam się, jak dzisiaj reagowałby, widząc znowu zaostrzanie się starych antagonizmów? Jeśli chodzi o obecność języka polskiego w przestrzeni publicznej na Litwie, był z pewnością zwolennikiem możliwie liberalnych rozwiązań: "życzyłbym Polakom na Litwie, żeby osiągnęli maksimum, to znaczy, żeby byli w podobnej sytuacji, jak Szwedzi, którzy posługują się językiem szwedzkim w Finlandii". Zawsze podkreślał pełne prawo tutejszych Polaków do utożsamiania się ze swym krajem, do uważania za swoje litewskich zabytków architektury i historii. On, choć paradoksalnie wobec Litwinów skrywał w sobie "wstyd panicza", wobec Polaków znad Wisły miał raczej poczucie wyższości, jako ktoś mogący sięgać po odmienny, dla nich tajemniczy spadek kultury i historii Wielkiego Księstwa.

Pragnieniem Miłosza na pewno była Litwa, w której różnorodność nawarstwiająca się wiekami, autentyczna, stanowiąca o specyfice kraju - jest traktowana jak bogactwo, nie ciężar. Znawca jego dzieła, Mindaugas Kvietkauskas, jakże pięknie powiedział: "Miłosz wiedzie nas do przyszłości, nie żądając w zamian żadnej utraty".

Agnieszka Stawiarska jest historyczką literatury, autorką m.in. pracy "Gombrowicz w przedwojennej Polsce", edytorką i komentatorką przedwojennej publicystyki Czesława Miłosza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2011