Wstyd nie jest rzeczą złą

Gdyby pytanie o język kurdyjski postawić w Turcji kilkanaście lat temu, skutki dla pytającego mogłyby być poważne. Zaś oficjalna odpowiedź jedna: że taki język nie istnieje. Dziś jest inaczej. Ale nie lepiej.

02.12.2008

Czyta się kilka minut

W 2005 r. Europę obiegła informacja, że Turcja - gdzie 20 z 70 milionów obywateli to Kurdowie - zezwoliła wreszcie na otwarcie szkół z kurdyjskim. W rzeczywistości pozwolono tylko na kursy tego języka. Otwarto je w kilku miastach. Dziś większości z tych kursów nie ma. Ale wyjaśnienie przyczyn nie jest ani proste, ani jednoznaczne.

Język, w którym (nie) czujesz

Oficjalne zezwolenie nie zawsze jest w Turcji tożsame z jego realizacją. Także w tym przypadku biurokracja gorliwie tworzyła Kurdom różne przeszkody. Jednak przyczyna nieskorzystania przez nich z "łaski" prawa do nauki ojczystego języka nie leży tylko po stronie tureckiej. Kurdystan znajduje się dziś w szczególnej sytuacji nie tylko politycznej, ale również społecznej i psychologicznej. Kursy kurdyjskiego zostały zamknięte - o ironio - z braku chętnych. Przykładowo, w miasteczku Batman we wschodniej Turcji na otwarcie kursu przyszło 20 tys. chętnych, ale po dwóch latach wydano tylko 250 dyplomów ukończenia nauki.

Ayd?n Üneşi, nauczyciel kurdyjskiego z Batman uważa, że podstawowym problemem jest to, iż Kurdowie nie mówią w ojczystym języku - jakby się go wstydzili lub jakby o jego istnieniu stopniowo zapominali. Dlaczego? Przyczyn jest wiele.

Przez lata Turcja prowadziła agresywną politykę wynaradawiania, zakazując używania języka "innego niż turecki" nawet prywatnie. Nie pozostało to bez wpływu na życie codzienne (nawet jeśli opresja była też źródłem buntu). W warunkach trwającej od kilku lat "odwilży" kurdyjski wrócił wprawdzie na ulice - słychać go nie tylko w miastach Kurdystanu, lecz także na zachodzie. Ale motywacja do używania go jakby trochę wygasła.

Lata edukacji w języku tureckim, której podlega już trzecie pokolenie, oraz wszechobecność telewizji doprowadziły do tego, że turecki na dobre wprowadził się do domów. Niepostrzeżenie wypierał kurdyjski, którego ostoją były matki (często nieznające tureckiego, bo nieedukowane w szkołach). Prowadzona ostatnio walka z analfabetyzmem kobiet - niezależnie, czy w dobrej wierze, czy w imię utajonej asymilacji - skutkuje więc, paradoksalnie, turkizacją społeczności kurdyjskiej.

Poza tym wielu rodziców rozmawia z dziećmi po turecku. Tłumaczą, że czynią to, by dzieci miały łatwiej w szkole. Trudno wymagać, aby w takiej sytuacji dzieci, wystawione na tureckojęzyczne bodźce otoczenia, czuły potrzebę mówienia we własnym języku.

- Gdy jakiś język nie jest używany po to, aby wyrazić w nim własne uczucia, fascynacje i duchowe potrzeby, wówczas zamiera - mówi Ayd?n Üneşi. - Tak jest z kurdyjskim, który w konsekwencji staje się narzędziem mechanicznym i obcym.

Język, którego miało nie być

Turecki i kurdyjski należą do odmiennych rodzin językowych. Turecki to język z rodziny ałtajskiej, a kurdyjski należy do grupy północno-

-zachodnich języków irańskich rodziny indoeuropejskiej; struktura gramatyczna obu jest różna. Ale ich zbiory leksykalne często na siebie zachodzą - nie tylko z powodu obecnych wzajemnych wpływów.

W czasach poprzedzających powstanie na Bliskim Wschodzie państw narodowych, region ten był wieloetniczny i wielojęzykowy. Wiele słów uznawanych dziś w Turcji za tureckie czy kurdyjskie pochodzi w istocie z arabskiego, perskiego, ormiańskiego czy aramejskiego. Dawny mieszkaniec Bliskiego Wschodu często znał kilka języków. Ich istnienie nie było kwestionowane - choć oczywiście istniały języki powszechnie uznane za ważne (np. arabski, język Koranu) i mniej ważne (turecki czy kurdyjski).

Dopiero powstanie państw narodowych i nacjonalizmów doprowadziły do absolutyzacji pewnych języków przy równoczesnym kwestionowaniu istnienia innych. Na fali tych przemian w Turcji na piedestał wyniesiono turecki, a dominujący na wschodzie kraju kurdyjski uznano za nieistniejący (lub w najlepszym razie za dialekt tureckiego). Do dziś konstytucja Turcji uznaje za język ojczysty jej obywateli tylko turecki. Od 1991 r. pozwolono natomiast na publikacje w "języku nietureckim", pod czym należy domyślać się innych języków ojczystych mieszkańców Republiki Turcji: np. kurdyjskiego, ormiańskiego czy arabskiego.

Kurdyjski dzieli się na dialekty, z których dwa (kurmandżi i sorani) mają dziś status języka literackiego. Zapisywany alfabetem arabskim sorani używany jest w Kurdystanie irackim (w Iraku kurdyjski uznany jest dziś za drugi język oficjalny) i w Kurdystanie irańskim. Dialektem kurmandżi mówi się natomiast we wszystkich częściach Kurdystanu. W Turcji i Syrii zapisywany jest on alfabetem łacińskim, w Iranie i Iraku arabskim, a w krajach b. ZSRR (dokąd niegdyś wyemigrowało wielu Kurdów) używano cyrylicy.

Język (nie)pełnowartościowej komunikacji

Dzieci, które obstępują mnie łapczywie na uliczce miasteczka Hasankeyf (jakieś pół godziny drogi od Batman), ze zdziwieniem i radością przyjmują fakt, że mówię w ich języku. Ale kiedy, pokonawszy nieśmiałość, pragną podzielić się ze mną tym, co najbardziej je intryguje, śpiewają mi najnowszy hit tureckiej listy przebojów. Podbija ich serca dynamicznością, barwnością - i dostępnością.

- Na kursie kurdyjskiego nikt nie nauczy się ojczystego języka - mówi ze smutkiem Ayd?n. - Ludzie dowiedzą się wprawdzie, że język ten, podobnie jak turecki, ma gramatykę i reguły. Ale czy kurs zdoła przekazać im jego piękno i wartość? Kurdyjski nigdy nie był jedynie narzędziem porozumiewania się pasterzy i bazaru, ale także siłą poetów i pisarzy. Potrzebna jest wiedza o kulturze, która stworzyła dzieła wybitne, choć zapomniane. Jedyną szansą dla kurdyjskiego jest uczynienie go narzędziem edukacji od szkoły podstawowej aż po wyższą. Tylko wtedy może stać się językiem pełnowartościowej komunikacji. Nie odrzucamy kursów. Ale ich istnienie jest po prostu niewystarczające.

Ayd?n jest drobny, trochę nieśmiały i jąka się. Ale jego pełna pasji opowieść - o budzeniu zainteresowania nauką kurdyjskiego, nawet wśród tureckich policjantów - dowodzi odwagi i poświęcenia. Poświęcenie to polega na codziennym wyszukiwaniu sensu w rzeczywistości bez sensu i często bez nadziei. Jednak Ayd?n i wielu podobnych mu "szaleńców" nie traci wiary w sens swej pracy, którą kontynuuje na własną rękę.

- Kiedyś, gdy kurdyjski był zakazany - opowiada - zdarzało się, że Kurdowie przyjeżdżali do Ankary i niepoprawnym tureckim z zapamiętaniem powtarzali, że nie są Kurdami i nie mówią po kurdyjsku. Wstydzili się własnego języka. Dziś wstydzą się, że go nie znają. Ten wstyd jest lepszy od tamtego. A wstyd nie jest przecież rzeczą złą. Jest nadzieja.

Język rzeczywistości i marzenia

Nadzieję spotykam też w miejscowości Do?ubayaz?t, tuż pod Araratem.

Wśród tureckich nauczycieli - przysłanych tu, na wschód, by uczyli kurdyjskie dzieci - odkrywam Havę. Nieznający kurdyjskiego nauczyciel z zachodniej Turcji to sposób na przyspieszoną asymilację dzieci. Ale Hava jest inna: nie ma przeświadczenia o absolutnej słuszności swego zadania. - Przyjechałam, żeby uczyć dzieci tureckiego - przyznaje nieśmiało. - A one w zamian będą uczyć mnie kurdyjskiego - dodaje z uśmiechem. - Moi rodzice są Kurdami, których przodkowie dawno temu wyemigrowali na zachód Turcji.

Nadzieją dla Kurdów jest też istnienie autonomicznego Regionu Kurdystanu w Iraku, gdzie kurdyjski jest już od lat językiem sfery publicznej i edukacji. Wielu Kurdów z Kurdystanu tureckiego zamiast do Stambułu emigruje dziś na południe, aby wykształcenie zdobyć w północnym Iraku.

W Do?ubayaz?t odwiedzam mauzoleum kurdyjskiego poety Ehmede Chaniego (1651-1708). Na wielkiej tablicy spisano - po turecku - pochwalny tekst o tym wybitnym myślicielu, duchownym i poecie. Ale w żadnym miejscu nie podano, w jakim języku pisał swe dzieła. Przecież nie po turecku, jak mógłby wywnioskować ktoś niewtajemniczony.

Tablica w Do?ubayaz?t jak w soczewce skupia dwoistość, by nie rzec dwulicowość Republiki Turcji. Bo nikt przecież nie zaprzeczy, że mauzoleum Chaniego w Turcji istnieje. Podobnie jak nikt nie zaprzeczy, że władze zezwoliły na kursy "języka nietureckiego" i sami Kurdowie przestali na nie uczęszczać. Najwidoczniej nie interesuje ich coś takiego jak język i kultura. Ale czegóż oczekiwać od tych zacofanych górali i terrorystów...

We wstępie do swego dzieła "Mam i Zin" Ehmede Chani tak pisał, wyjaśniając genezę utworu: "Uczyniłem to wszystko, ażeby Kurdowie nie byli pokrzywdzeni w miłości. Nie byli pozbawieni rzeczywistości i marzenia".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2008