Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wraca książką, która zawiera elementy reportażu (są nawet fotografie!) i autobiografii, przede wszystkim jednak jest dość wyrafinowaną konstrukcją literacką, kolażem wspomnień i obrazów. Fascynacja, która zaczęła się w dzieciństwie autora, w dolnośląskim miasteczku, od... islandzkiego napisu na zakrętce od słoika importowanych śledzi, uwieńczona została dziesięcioletnim pobytem na Islandii i uzyskaniem obywatelstwa tego kraju. Historia tej fascynacji opowiedziana została achronologicznie, raczej wedle porządku skojarzeń i w splocie dwóch wątków. Bo „Zostawić Islandię” to portret miejsca i jego mieszkańców, szkicowany z nieturystycznej, wewnętrznej perspektywy, a równocześnie autoportret niespokojnego ducha, poszukiwacza przygód, stopniowo dojrzewającego nie tyle do stabilizacji, ile do głębszego zrozumienia samego siebie.
Dobiegający dziś pięćdziesiątki pisarz mógłby swoją biografią obdzielić parę osób. W liceum współzałożyciel punkowej kapeli Jebana Ściera, potem seminarzysta i niedoszły ksiądz, pracował w Anglii i Holandii, studiował filozofię i filologię islandzką, wydał dwa zbiory wierszy po islandzku i ponad dziesięć tomów prozy po polsku. Od kilku lat mieszka w Austrii i właśnie od widoku zza austriackiego okna rozpoczyna nową książkę. Rosnące za oknem drzewa sięgnęły już balkonu trzeciego piętra – na bezdrzewnej niemal Islandii jedynym miejscem zbliżonym do lasu był stary cmentarz w Reykjavíku. Tamten cmentarz przywoływał pejzaże kontynentu, teraz w pamięci wracają krajobrazy północnej wyspy. I tęsknota za poznanymi tam ludźmi.
Ta książka jest ciepła, choć narracja i sposób portretowania świata zmierzają często w stronę groteski. Jest też autoironiczna i pełna humoru. Porzucenie zasady chronologii okazuje się w pewnym sensie paralelne do wydarzeń z życia autora/bohatera. Szczęśliwy związek z poznaną na Islandii Agnieszką znajduje urzędowe potwierdzenie dopiero wtedy, gdy zbierają się już do opuszczenia wyspy, a ich syn ma trzy lata. Zamiast podróży poślubnej jest podróż przedślubna, a ślub w katolickim kościele, z księdzem Francuzem i niezbyt trzeźwym Szkotem grającym pięknie na oboju temat z „Cinema Paradiso” (wątek filmowy jest istotny!), poprzedzony zostaje ceremonią mniej oficjalną: przysięgą złożoną sobie przez małżonków, kiedy podczas wspomnianej podróży ich samochód grzęźnie na bezdrożach w śnieżnej zamieci. To jeden z piękniejszych fragmentów „Zostawić Islandię” – czujemy wagę małżeńskiej przysięgi, choć świadków brak, a księżą stułę musi zastąpić rolka papieru toaletowego... ©℗
HUBERT KLIMKO-DOBRZANIECKI, ZOSTAWIĆ ISLANDIĘ, Noir sur Blanc, Warszawa 2016, ss. 128.