Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Proszę sobie wyobrazić drobną, młodą kobietę, która z maleńkim dzieckiem w wózku staje na placu Czerwonym w Moskwie przeciw bezwzględnemu systemowi opresji. W samym centrum imperium, które potrafi niszczyć ludzi z przerażającą łatwością, które nie toleruje najmniejszego nawet przejawu niesubordynacji. Konsekwencji była w pełni świadoma, mimo to stanęła na placu. I nie w swojej sprawie, ale w obronie nieznanych sobie ludzi – małego narodu Czechów i Słowaków, których jej kraj postanowił „przywołać do porządku”. Był rok 1968 i zgodnie ze swoją przerażającą logiką system uporał się ze zbuntowanymi – i z narodem, i z nią. Najpierw skazał ją na więzienie, potem osadził w „psychuszce”, jako rzekomo chorą umysłowo, pozbawił obywatelstwa, wyrzucił z ojczyzny i wreszcie to najgorsze, odseparował od dzieci. Jak rzadko zdarza się nam zastanowić nad tym, ile jeden człowiek jest w stanie znieść.
Miałem w życiu dużo szczęścia, spotykałem na swojej drodze wielu wybitnych ludzi, wielu z nich wywarło na mnie ogromny wpływ, kilku zawdzięczam wykształcenie i poglądy, czyli to, kim jestem dziś. Jednak tylko nieliczni wzbudzili taki szacunek jak Natalia Gorbaniewska. I nie tylko przez to, jak w pewnym momencie życia się zachowała, nie tylko przez niespotykaną odwagę, ale głównie przez ocaloną otwartość. Reżim bardzo ją doświadczył, ale jej istoty nie naruszył. Pozostała niezłomna w życzliwości wobec ludzi, dystansie do siebie, a na jej twarzy zawsze obecny był uśmiech.
I tak dla wrocławian los okazał się łaskawy – związała się z naszym miastem i zgodziła przewodniczyć jury najważniejszej ustanowionej przez Wrocław nagrody literackiej Angelus. Był również łaskawy dla mnie osobiście, ponieważ pozwolił mi zetknąć się i zaprzyjaźnić z tą niezwykłą kobietą.