Wspólnota stęsknionych

KS. ADAM BONIECKI: Sekularyzacja w Polsce nie zaczęła się teraz. Raczej ujawnia się coś, co od dawna istniało.

02.07.2018

Czyta się kilka minut

Ks. Adam Boniecki, Warszawa 2017 r. / MACIEJ ZIENKIEWICZ DLA „TP”
Ks. Adam Boniecki, Warszawa 2017 r. / MACIEJ ZIENKIEWICZ DLA „TP”

KS. ADAM BONIECKI: W tym samym czasie są dwie msze – u dominikanów, niedaleko stąd, i w naszym kościele. Do dominikanów ciągną ludzie z całej Warszawy, w tym wielu młodych. Do nas przychodzą miejscowi, z przewagą starszego pokolenia. Podobnie jest w innych miastach, gdzie są dominikanie. Dlaczego ci bardziej wymagający, poszukujący idą do nich? Czy sądzą, że u nas ich głód nie zostanie zaspokojony? Być może jest jakaś nieadekwatność naszych działań i ich potrzeb.

ANNA GOC: Na czym ta nieadekwatność polega?

Mówi się o spadku frekwencji w kościołach, o tym, że coraz mniej ludzi przystępuje do sakramentów, że coraz częściej przestają się modlić. Obserwacje potwierdzają kolejne badania. Dla mnie – księdza, który od 58 lat stale spotyka się z ludźmi, zwłaszcza w konfesjonale – oczywiste jest, że wchodzimy w nową epokę przeżywania wiary i przynależności do Kościoła.

Według najnowszych badań Pew Research Center, o których pisze Piotr Sikora, Polska jest najszybciej sekularyzującym się krajem na świecie.

To brzmi tak, jakby proces sekularyzacji zaczynał się dopiero teraz. Mam wrażenie, że raczej ujawnia się coś, co od dawna istniało. Przez wiele lat w Polsce zewnętrzna religijność, chodzenie do kościoła i udział w religijnych manifestacjach, takich jak np. procesja na Boże Ciało, była często formą zaangażowania politycznego. Kościół był przestrzenią wolności. Pełnił wiele funkcji zastępczych. Kiedy się to skończyło, przyszedł czas próby.

Czyjej?

Zacznijmy od księży. Nie byliśmy pieszczeni przez władze PRL, ale mieliśmy zaufanie mas. Kościół zagrożony to Kościół bardziej zwarty, solidarny. Teraz nie ma zadekretowanego ateizmu, szykan, ograniczeń działalności. Istnieją katolickie organizacje, redakcje, w szkole jest religia. Więcej: uważa się – słusznie czy niesłusznie, to inna sprawa – że cieszymy się szeregiem przywilejów. W czasach PRL Kościół był jedną z nielicznych propozycji słusznego zaangażowania. Dziś jest mnóstwo innych propozycji przyzwoitego, a nawet heroicznego życia. Jest także całkiem realna i pociągająca perspektywa osiągnięcia dobrobytu, dorobienia się, znalezienia szczęścia. Kościół, widziany jako instytucja mająca się materialnie dobrze, a do tego postrzegana jako uczestnik politycznych rozgrywek, Kościół z koncernem medialnym Radio Maryja na sztandarze, ma kłopot ze skutecznym głoszeniem ideałów ewangelicznych Królestwa „nie z tego świata”. Do tego dochodzą jeszcze skandale, w których opisywaniu media nas nie oszczędzają. Mamy kryzys komunikowania Ewangelii. Często ci, którzy się oddalają od Kościoła, nie chodzą na niedzielną mszę, nie przystępują do sakramentów i nie święcą dnia świętego, nadal wierzą w Boga, pozostają religijni. Niestety ci, którzy dziś zbliżają się do środowisk – nazwijmy je umownie – parafialnych, nie zawsze trafiają na miłujących się świadków wiary, na ludzi, którzy nią żyją.

Eucharystia u dominikanów pociąga – słowem, rytem, tym, że rytuał staje się wehikułem tajemnicy.

Pewnie tak. W naszych mszałach najbardziej wytarte są strony z drugą modlitwą eucharystyczną. Tą najkrótszą. Wygląda na to, że ksiądz chce jak najszybciej odprawić, co trzeba. Nie pomoże żadna reforma liturgii, jeśli msza nie będzie odprawiana z miłością, lecz rutynowo.


Czytaj także: Piotr Sikora: Polska niekatolicka


A inne formy modlitwy? Pielęgnujemy stare nabożeństwa. Kiedy ponad 60 lat temu byłem ministrantem, wieczorne nabożeństwa majowe i czerwcowe cieszyły się wielkim powodzeniem. Kościół był pełen rozśpiewanych ludzi. Dziś księża odprawiają je po mszy wieczornej, bo się obawiają, że inaczej nikt nie przyjdzie. Tam, gdzie mogłem to widzieć, uczestniczą w nich głównie ludzie starsi. Konserwujemy te nabożeństwa – kiedyś bardzo żywe, dziś jakby zabytkowe. Czy mamy nowe? Czy mamy ludzi, którzy potrafią mówić o Ewangelii tak, żeby porywała swoim pięknem? Coś takiego było w kazaniach ks. Jana Ziei albo bp. Jana Pietraszki. Ludzie na kazania biskupa Jana ciągnęli czasem z dalekich stron. To nie była kwestia retoryki – chodziło o to, że on żył tym, o czym mówił. Był świadkiem wiary. Coś jak papież Franciszek, który dobrze uchwycił problem: źle komunikujemy Dobrą Nowinę.

Ks. Halík pisał, że Franciszek wybiera Kościół, który jest odwrotnością tryumfalizmu.

Tak jest. Niestety my, księża, przez wiele lat uczyliśmy się tę tryumfalistyczną machinę obsługiwać. Tryumfalistyczną nie w sensie pałaców czy złocistych szat. Broniliśmy obrazu Kościoła jako instytucji niepodlegającej słabościom, stojącej zawsze po słusznej stronie, Boskiej. A Kościół – jak wierzymy – jest „sakramentem obecności Boga” złożonym w ludzkie ręce. Ta ludzka strona może błądzić i podlega doskonaleniu. „Święty Kościół grzesznych ludzi”…

Jest też chyba inny problem: trwonienia zaufania. Niedbałości o sprawy ważne, zamiatanej pod dywan pedofilii, ostrych, raniących głosów w sprawach, które dla wielu ludzi są ważne, jak choćby dyskusja o in vitro.

Wierzę w Kościół, to znaczy w sakramenty, w przechowane i wciąż zgłębiane słowo Boże, w moc rodzenia świętych, a nie w księży czy nawet biskupów. Ale jeśli ci, którzy reprezentują Kościół i są z nim utożsamiani, zawiodą zaufanie, to do całej tej bosko-ludzkiej instytucji. Zwracam jednak uwagę, że przyszło nam żyć w momencie ujawnienia skandalu pedofilii, ale też zdecydowanego wysiłku Kościoła zmierzającego do oczyszczenia.

A sprawa raniących głosów?

Wymagania, które Jezus stawia tym, którzy chcą iść za Nim, są określone jako „krzyż” – „kto chce iść za mną, niech ­weźmie swój krzyż”. Ale jak przypomina papież Franciszek – jedyna hermeneutyka słów Jezusa to hermeneutyka miłosierdzia. A my bywamy niemiłosierni. Kościół ma sens, jeśli głosi Ewangelię i przybliża do Chrystusa, cała reszta ma temu służyć.

Rozmawiam czasem z katolikami, którzy się przenieśli do Kościoła ewange- lickiego. To osoby religijne, które nie wytrzymały u nas i odnalazły się tam we wspólnocie mniejszościowej. Mam wrażenie, że dla nich nie są ważne różnice doktrynalne: to, czy Pan Jezus jest cały czas w konsekrowanym chlebie, czy tylko w czasie sprawowania wieczerzy, czy papież jest następcą Piotra itd. Dla nich jest ważna wspólnota ludzi wierzących.

Dlaczego stworzenie wspólnoty w Kościele katolickim jest trudniejsze?

Mówimy o Polsce. Tam, gdzie katolicy są mniejszością, łatwiej o doświadczenie wspólnoty. Obawiam się, że u nas jesteśmy zbyt pochłonięci „obsługą” instytucji i zapominamy, po co ona istnieje. Poniekąd wymusza to masowość katolicyzmu. Z instytucjami dobrze zorganizowanymi jest tak, że będą działały, nawet kiedy już nie będą nikomu potrzebne. Przedmiotem tęsknoty, na którą ma odpowiedzieć Kościół, jest jednak Bóg, a nie dobrze funkcjonująca organizacja pozarządowa. Może dlatego spada liczba kandydatów do seminarium.

Według mnie porywającym ideałem może być ksiądz, który z miłości do Boga służy ludziom. Nie funkcjonariusz. Tworzenie wspólnot w Kościele katolickim nie jest trudniejsze niż gdzie indziej, tylko czy my w ogóle próbujemy je tworzyć? Wspólnoty wokół Jezusa, a nie kluby sierot epoki kryzysu ojcostwa…

Jestem przekonany, że proces laicyzacji będzie postępował, ale to nie znaczy, że Kościół zaniknie.

Co w zamian?

W zamian za istniejące kościelne struktury? To miejsce już zajęły ruchy, jak choćby neokatechumenat czy charyzmatycy. Tam idą ludzie poszukujący, z dużymi potrzebami religijnymi. Można się obawiać o sekciarskie zapędy, typu „poza naszym ruchem nie ma zbawienia”, ale przecież jest tam autentyczna religijność. Jedni księża w to wchodzą, inni patrzą z niepokojem. Benedykt XVI, wyczulony na problemy naszej epoki, doszedł do wniosku, że Kościół zostanie zredukowany do nielicznej grupy zaangażowanych wspólnot. Twierdził, że konstrukcja, którą znamy, nie może przetrwać. Potem, już jako papież, przyznał, że jego wizja mogła być zbyt pesymistyczna. Ale dziś coś z niej zaczyna się spełniać.

Czego więc szukamy dziś w Kościele?

Spotykam coraz więcej ludzi stęsknionych miejsca, w którym czuliby się u siebie. Takiego, gdzie ze swoją wiarą nie czuliby się sami. Do którego mogliby przyjść ze swoimi niepokojami, pytaniami. Szukają zaspokojenia nie zawsze dla nich klarownych potrzeb religijnych. Ale wielu po prostu szuka spotkania z Bogiem.

A Ty jak rozumiesz religijność w swoim życiu?

Moja historia szukania czegoś w Kościele nie jest wzniosła i, jak dziś widzę, rozpoczyna się poszukiwaniami raczej z tego świata. Wyrosłem w rodzinie religijnej, a decydując się, że zwiążę moje życie z Kościołem, kierowałem się chyba właśnie tym, że widziałem w tej instytucji przestrzeń wolności i sposób na sensowne życie. Nie sądzę jednak, by te motywy były wystarczające na 65 lat, które upłynęły od moich pierwszych ślubów zakonnych. Motywacja z czasem się pogłębia albo nie. Stopniowo odkrywałem, że takie związanie z Kościołem ma sens, jeśli się szuka Boga. Że największą miłością może być tylko Bóg. Pociągała mnie także wspólnota zakonna marianów: konkretni, wspaniali ludzie. Cóż… tych, których poznałem przed wstąpieniem do zgromadzenia, już nie ma. Niektórzy zmarli, inni odeszli z zakonu.

Jak o tym mówili?

Zakon w nich został. Jak blizna… Z niektórymi byłem w kontakcie do końca. Przynajmniej dwóch – jednego, który wystąpił, drugiego, który zmarł w zgromadzeniu – uważam za świętych.

Z instytucją Kościoła więź czuje blisko 90 proc. Polaków. Mniej przyznaje się do czynności intymnych, m.in. do modlitwy.

Bywa, że człowiek przestaje chodzić do kościoła motywowany swoją religijnością. Religijność jest czymś bardzo intymnym. Nie można jej zmierzyć, obliczając, ile razy ktoś był na mszy. To jest pewien wskaźnik, ale nie religijności.


Czytaj także: Szymon Hołownia: Jakby religia


To ciekawe, że według badań Polacy deklarują się jako katolicy, choć nie czują potrzeby modlitwy. Być może wynika to z pragnienia zaliczenia się do jakiejś kategorii? Katolicyzm jest akurat kategorią znaną, bo z katolickiego dziedzictwa kulturowego przyjęliśmy mnóstwo.

Piotr Sikora stawia tezę, że religijność Polaków jest w większości przypadków jedynie pozorem religijności.

Religijność i wiara rozumiana jako egzystencjalny akt człowieka to jest coś, co się wymyka badaniom. „Religijność Polaków” – czy w ogóle można mówić o religijności narodów? Tradycja czy kultura narodu może być przeniknięta elementami religijnymi, państwo może być nastawione życzliwie lub nie do religii. Ale religijność narodu? Zaraz przejdziemy do mówienia o duszy narodu, o misji narodu... Można pytać, czy Polacy kiedykolwiek byli głęboko religijni? Ja wolę pytać, czy byli Polacy głęboko religijni? Jeśli historia Kościoła jest historią świętych, także tych niekanonizowanych i niebeatyfikowanych, to można powiedzieć, że byli. Sam wielu takich spotkałem. Wielu.

Twoje pokolenie było bardziej religijne od mojego?

W jakimś sensie pewnie tak. Katolicyzm był integralnie związany ze społecznym obyczajem. Moi rówieśnicy, dziś dziadkowie, są bezradni i przerażeni tym, że ich dzieci nie chrzczą swoich dzieci, że nie posyłają ich na religię, nie mówią im o Bogu. Tym, że rośnie całe pokolenie poza wiarą. Być może chodzi o to, że dzieci moich rówieśników to było pokolenie uczone religii przy kościołach. Była to często formacja z gitarą, miłą atmosferą, ale nie zawsze dostarczająca fundamentów wiary. Może chodziło o to, by nie odstraszyć uczniów wymaganiami? Nie wiem. Rozpoznaję to pokolenie w konfesjonale. Są wierzący, trwają w Kościele, skoro się przynajmniej raz w roku spowiadają, ale na tych spowiedziach ciąży rytualny nawyk, schemat. Ktoś się spowiada, że nie był w kościele w niedzielę, bo był chory albo się opiekował chorym. Pytam: myślisz, że Bóg oczekiwał, że przyjdziesz chory i zarazisz pół parafii, a sam padniesz? Czy Bóg chciał, żebyś zostawił chorego? No nie sądzę, odpowiada. Więc to jest czy nie jest grzech? – pytam. I słyszę, że nieważne, bo skoro się nie było, to trzeba się wyspowiadać.

Są też i tacy, którzy wyznają, że nie uczestniczą w niedzielnej mszy, ale w ciszy się modlą do Boga w lesie.

I co odpowiadasz?

Odpowiadam krótką katechezą o znaczeniu niedzielnej mszy. A sam pocieszam się myślą, że coś, co uznane jest za formalny grzech, na skutek niezawinionej ignorancji nie jest wobec Boga grzechem.

Istnieje grzech, który nie jest czymś złym?

Grzech jest kategorią religijną – to zrobienie czegoś przeciwko oczekiwaniu kochającego Boga. Zawód sprawiony miłości. Wierzę, że Bóg stawiając wymagania, chce dobra. Jeśli mi ktoś tłumaczy, że nie widzi grzeszności w tym, że żyje w związku niesakramentalnym, bo przecież nikomu nie wyrządza krzywdy, to nie będę mu wmawiał, że to „rozpusta”, „nieczystość” itp. To może być bardzo dobry związek, nastawiony na wierność, na przyjęcie dziecka, pełen miłości. Ale to jest, mówię wtedy, grzech przeciwko wierze. Odrzucenie sakramentu, a w konsekwencji także innych sakramentów, z Eucharystią na czele. Nie wdaję się w ocenę, co jest poważniejsze, i uważam, że popularność związków przedsakramentalnych jest sygnałem kryzysu wiary.

Jako ksiądz obserwujesz, jak ludzie sobie radzą ze swoją religijnością albo jej brakiem. Jak wygląda ta próba z tej drugiej strony?

Niektórzy mówią wprost: nie wierzę. Pamiętam rozmowę z prof. Barbarą Skargą. „Tam nic nie ma, jest tylko nicość” – powiedziała. Była niewierząca, niereligijna. Nie podjąłem tematu, ale wciąż wierzę i mam nadzieję, że wspaniała Pani Profesor po przejściu na tamtą stronę musiała być mile zaskoczona spotkaniem z Bogiem.

Ale jeśli nie trafiło na prof. Skargę, przekonywałeś, że być może coś tam jest?

Nie. Co najwyżej mówiłem i mówię, że ja mam nadzieję. Czasem takie rozmowy trwają kilka lat. Lubią je starzy pozytywiści, wielkiej wiedzy, często profesorowie, ludzie szlachetni, uczciwi i może dlatego trwający przy swoim ateizmie lub agnostycyzmie. Bliscy namawiają ich na spotkanie z „mądrym księdzem”. Zależy im, by ukochany dziadek czy ojciec przed śmiercią odnalazł drogę do Boga. Kiedy przychodzę, słyszę: „Oni chcą mnie nawrócić, ale nic z tego”. A potem tygodniami przychodzę, rozmawiamy. Wiara jest łaską, a nie wynikiem debaty.

Zdaję sobie też sprawę, że ci, co do mnie przychodzą, przychodzą jednak do księdza. Dlatego moje obserwacje są siłą rzeczy zawężone.

Największą grupą rozmówców są ludzie „niereligijni z nieuwagi”. Nie zagłębiali się w sprawy wiary. Uważali, że łatwiej żyć bez komplikacji religijnych. I kiedy w ich życiu następuje wstrząs, przychodzi mocne przeżycie, pojawiają się pytania, a czasem wręcz następuje wielkie nawrócenie. To są piękne spotkania. Wręcz się czuje, że w tym jest Bóg.

Jaka jest ta religijność ludzi, którzy są w Kościele, czyli tych, którzy zostali? Religijność większości.

Kiedyś Stefan Wilkanowicz zaproponował bardzo prostą, ale moim zdaniem trafną typologię: wiara magiczna, koncentrująca się na obrzędach, cudownościach, prywatnych objawieniach itp., wiara socjologiczna, wynikająca z poddania się subtelnej presji otoczenia: wszyscy wierzą, przestrzegają norm, praktykują, więc i ja. Trzecia kategoria to wiara z wyboru. Otóż w ciągu tych 58 lat bycia księdzem obserwuję wyraźne zjawisko przechodzenia polskiego katolicyzmu od wiary magicznej i socjologicznej w kierunku świadomego wyboru. Sprzyja temu konfrontacja z laicyzacją życia, materializmem praktycznym, rolą Kościoła w życiu publicznym. To przechodzenie odbija się, rzecz jasna, na liczebności wierzących w statystykach, bo od wiary magicznej i socjologicznej łatwo też przejść w niewiarę.

Z badań wynika, że sytuacja w Polsce jest kryzysowa. Zwłaszcza jeśli chodzi o młodych.

Tych młodych ludzi spotykam na rekolekcjach, gdziekolwiek je głoszę. Przychodzą rozmawiać o wierze. Z pewnością są i tacy, którzy nie interesują się wiarą. Często zaabsorbowani światem materialnym, dopiero w momentach przełomowych zaczynają stawiać sobie pytania o Boga i wiarę.

Ale mimo wszystko ludzie nie przestali pytać o Boga, o sens, o życie wieczne. Przed tą rozmową czekałem na ciebie na przystanku. Nim podjechał autobus 501, dosiadła się do mnie młoda kobieta.

Tak, widziałam ją.

Powiedziała, że zna mnie z kościoła. Chciała porozmawiać. Mówiła…, no właśnie. ©℗

POLECAMY: SZKOŁA ŻYCIA - ANNA GOC ROZMAWIA Z KS. ADAMEM BONIECKIM

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2018