Współczynnik Sofii

​Trzy gramy drożdżówki na własny użytek. Szkoda, że to nie mój dowcip, ale liczę, że ASZdziennik, najsensowniejsze źródło informacji z kraju, nie pogniewa się za powielanie.

05.10.2015

Czyta się kilka minut

Pieczony camembert (przepis na końcu tekstu) / Fot. Kamila Zarembska i Wojciech Szatan
Pieczony camembert (przepis na końcu tekstu) / Fot. Kamila Zarembska i Wojciech Szatan

Ministra oświaty wybłagała u kolegi z rządu, żeby dopuścił sprzedaż owych niebezpiecznych bułek w szkołach. W jej wypowiedzi pojawiło się słowo „negocjacje”, ale jakoś nie umiem go powtórzyć bez cudzysłowu, bo nie pasuje do majestatu Rzeczypospolitej, żeby ministrowie negocjowali grubość kruszonki. Lepiej żeby ponegocjowali dofinansowanie z budżetu dla turnusu w ośrodku medytacyjnym – niechże pojadą na nasz koszt, poszukać w sobie ocalałego ziarenka rozsądku. Wkrótce będą mieli mnóstwo wolnego czasu.

Odcięta od słodyczy dziatwa może nadrobić ich niedobory podczas poranków w filharmonii. Tam – podobnie jak w gmachu stołecznej opery – bufet oferuje śmiecie świata całego. Feeria tandetnych słodyczy i bateria napojów jak marzenie marketera koncernu… wiecie, tego, co zaanektował św. Mikołaja. Czy na czas konkursu chopinowskiego podciągnięto nieco ofertę? Nie wiem, za wysokie to dla mnie progi. Możliwość słuchania Marthy Argerich to dziś ścisła funkcja statusu w establishmencie kulturalnym lub sektorze finansowym.

Kto wie, może w marcu 1965 r. na konkursowe recitale tej smagłej, egzotycznej dziewczyny, pomimo deklaratywnej ludowości państwa, też dopchali się tylko urzędowi ważniacy i wysoko uplasowane snoby. Na szczęście krótko potem nagrała w Londynie dla EMI prawie ten sam repertuar, a wydawca umieścił na okładce płyty sławne zdjęcie z Warszawy, z sukienką w groszki. Do dziś podejrzewam, że moja fetyszystyczna słabość do groszków musi mieć związek z tym, jak Argerich zagrała Scherzo cis-moll. Chopin napisał je przecież podczas pierwszych tygodni romansu na Majorce, a ona celnie odczytała jako całkowicie erotyczny kawałek.

Adres URL dla Zdalne wideo

Przy odpowiednim podejściu słychać to, kiedy się puści egalitarnie tanią płytę na kiepskich słuchawkach. Zadowolenie z bodźców zmysłowych jest zawsze funkcją odczucia harmonii z własnym światem. Kilka dni wcześniej cierpliwie znosiłem gadkę potoczystej pani menedżer ds. eksportu z prestiżowej toskańskiej posiadłości, produkującej bajecznie drogie winiarskie odpowiedniki torebek Vuittona. Skrojone wedle reguł harmonii przeciwieństw, ze szlachetnej materii i z połyskliwym, acz nienachalnym wykończeniem, finezyjne w rysunku, ale przy tym całkowicie przewidywalne. Wypić można, a jakże, ale przy cenie paruset złotych za butelkę jest jasne, że przyjemność tkwi nie w piciu, lecz w ostentacji statusu. W szastaniu kasą, mówiąc bez socjologicznych osłonek. Zresztą pani nie ukrywała, że jej ulubionym klientem są banki, które szukają czytelnych i łatwych w odbiorze symboli, podnoszących rangę spotkań i bankietów.

Nie wiem, czy istnieje wino dość boskie, żebym zgodził się wysiedzieć w towarzystwie zarządu banku lub podobnych ciał. Dawno już wynalazłem i ogłosiłem wzór na wyprowadzenie „współczynnika Sofii”, znanego w fachowej prasie także „koeficjentem CR” (skrót od Carlo Rossi), który mierzy odwrotną relację między jakością wina i przegryzki a jakością towarzystwa, w jakim się je spożywa. Są ludzie i sytuacje, kiedy wchodzi nawet ciepłe białe wino z bułgarskiej spółdzielni Vinprom czy półsłodki kalifornijski sikacz. Bez wielkiej przyjemności, ale wtedy człowiek nie wyodrębnia bodźców i jest na swoim miejscu w kosmosie. Ale też odwrotnie: są ludzie i sytuacje, w których czujemy się tak bardzo nieswojo, że tylko wybitne, choć cząstkowe doznania zmysłowe – czy to z kieliszka, czy z talerza – są w stanie powstrzymać nas przed ucieczką.

Reguła ta stosuje się nie tylko do sytuacji miłosnych – bliskie stanom opętania, zawieszają kryteria smaku i trudno o nich cokolwiek pewnego powiedzieć; służy w pierwszym rzędzie do oceny temperatury przyjaźni i innych dobrowolnych interakcji z bliźnimi. Niestety, z dalszych moich studiów w tym przedmiocie wynika obserwacja, że w miarę upływu życia współczynnik zaczyna działać tylko w jedną stronę. Coraz rzadziej przychodzi nam doświadczać spotkań i chwil, kiedy starczają ptibery z serkiem topionym. Oczywiście to tylko przykładowa kombinacja, jakiej próżno szukać w poradniku „Udane przyjęcie” – wynika z prostego faktu, że rzeczone herbatniki były jedynym dostępnym zamiennikiem chleba w GS-ie podczas fundamentalnych dla mnie wakacji. Równie dobrze może być pasztet podlaski wyjadany słonymi paluszkami, krakers z pseudotruskawkowym dżemem albo groszek z puszki zmieszany jeden do jednego z majonezem.

Potrzeba dłuższego namysłu, jakie wino weźmiemy na wieczór, albo jazda trzy przystanki dalej po lepsze oliwki, to może być powód do zadowolenia z coraz cieplejszej wody w życiowym kranie. Ale od spodu słychać śmiech nas samych z czasów, gdy to naprawdę nie było ważne. Lubię sobie wyobrażać, że Martha Argerich w swojej sukience w groszki pod koniec czerwca 1965 r. mijała się w drzwiach londyńskiego Abbey Studios z paczką czterech chłopaków. Akurat wtedy nagrywali tam piosenkę o tęsknocie za wczorajszym dniem. „Yesterday love was such an easy game to play”. ©

Nie mnie oceniać, na ile moje towarzystwo wynagradza jedzenie byle czego – ale oto, co podałem ostatnio przyjaciołom, którzy na szczęście nadal wpadają bez zapowiedzi. Pieczony camembert: mam do niego słabość, bo najlepiej sprawdza się ser podłej jakości, supermarketowy, podobny do tego, co udawało camemberta yesterday. Wykładamy na blaszkę po jednym krążku na osobę, nacinamy lekko wierzch, skrapiamy oliwą i posypujemy rozmarynem (można też położyć plasterek gruszki, ale to już rozpusta), przykrywamy folią aluminiową i pieczemy ok. 10 minut w 180 stopniach. Przed podaniem polewamy strużką miodu.
Do tego sałatka złożona z soczewicy z puszki zmieszanej z szybko podduszoną na oliwie drobno siekaną cebulą, co razem znakomicie udaje grzyby.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2015