Wsie. Nie jedna, nie dwie

Artysta zaprosił mieszkańców wsi, by na pejzaż ugoru nanieśli to, co chcieliby, aby się tam znalazło. Pomysły były różne: od plantacji ogórków przez spa po lunapark, rewię na lodzie i muzeum wsi – mówią członkowie grupy badawczej Kolektyw Terenowy.

17.02.2014

Czyta się kilka minut

Gorlickie „Maryjki”, reprodukcja fotografii z ok. 1914 r. „Maryjki” ubrane w białe szaty na wzór nowicjuszek zakonnych z lampionami w rękach uczestniczą w mszy św. w dniu 8 grudnia. /
Gorlickie „Maryjki”, reprodukcja fotografii z ok. 1914 r. „Maryjki” ubrane w białe szaty na wzór nowicjuszek zakonnych z lampionami w rękach uczestniczą w mszy św. w dniu 8 grudnia. /

JAN MENCWEL: Oskar Kolberg starał się badać i opisywać kulturę wiejską jako pewną całość. Czy takie podejście ma sens we współczesnej etnografii? Jak wygląda dziś relacja wieś–miasto?
SEBASTIAN ŚWIĄDER:
Trudno nam mówić abstrakcyjnie: wieś, miasto... Od kilku lat zajmujemy się bardzo konkretnymi, dwiema wsiami położonymi w powiecie szydłowieckim: Broniowem i Ostałówkiem. Interesuje nas cały kosmos, w którym są zanurzone, który się wokół nich roztacza. To konkretna przestrzeń: ludzie, którzy w niej żyją, ich aktywności, relacje między nimi, a także ich relacje z nami. Częścią tego mikrokosmosu są pewne elementy, które przywykliśmy uznawać za przejaw kultury wiejskiej czy ludowej: wytwarzanie rzeczy, pieśni, opowieści, historie.

TOMASZ RAKOWSKI: Można nawet powiedzieć, że nie zajmujemy się „kulturą wiejską”, ale „kulturą wsi Broniów i Ostałówek”. Wyraźnie widzimy różnice między tymi wsiami i myślę, że mówienie o nich w kontekście jednego modelu kultury nie miałoby sensu.
Przykład? Ostałówek to wieś, w której bardzo mocno czuć jeszcze wpływ pór roku, silnie obecna jest tam kultura uprawiania roli. Nie ma tego z kolei w ogóle w Broniowie, który leży zaledwie półtora kilometra dalej. Tam właściwie nikt już nie zajmuje się gospodarowaniem.
Skoro nawet Ostałówek i Broniów to niemalże dwa różne światy, to czy istnieje jeszcze coś takiego jak „wiejskość”?
TOMASZ RAKOWSKI: Dzięki naszej pracy docieramy do wielu wątków, które są elementem kultury wsi, „wiejskości”, lecz nie mieszczą się w jej klasycznej definicji, np. obecnej w wielu opracowaniach socjologicznych. Właściwie każdy z członków Kolektywu Terenowego ma takie doświadczenia.
Dla mnie na przykład fascynujące jest to, co w Broniowie i Ostałówku robi się z samochodami i różnego rodzaju maszynami: jak się je ozdabia i przerabia, jak powszechna jest umiejętność i zwyczaj budowania maszyn własnej konstrukcji, różnych traktorów-samoróbek. Fascynuje mnie też nieformalny sposób przekazywania umiejętności „mistrzowskich”. Jeden z mieszkańców Broniowa, pan Wiesław Zielonka, przyuczył na przykład do zawodu cały klan murarzy. To są ludzie, którzy teraz są niezwykle cenionymi fachowcami, jeżdżą do Szwecji i Danii. Ale wszystko zaczęło się od „pana Wiesia”, który postawił większość domów w Broniowie i właściwie wykształcił własną, kompletną kulturę budowlaną.

JULKA BICZYSKO: Jednym z elementów „wiejskości”, o którą pytasz, jest poczucie bycia „gdzieś na uboczu” – zawsze jest jakiś punkt odniesienia w przestrzeni, w stosunku do którego mieszkańcy danej wsi plasują się na mapie, jakiś horyzont. Nie jest jednak tak, jak się często myśli: że tym punktem odniesienia jest zawsze najbliższe miasto w okolicy.
Przekonałam się o tym przy okazji moich działań w Broniowie. Zaprosiłam mieszkańców do wspólnego malowania przystanku i zaproponowałam, żeby umieścić na nim nazwy miejscowości, do których chcieliby pojechać. Niektórzy faktycznie odpowiadali, że pojechaliby „na Krawarę” – okolicznej wsi – czy do Szydłowca. Ale były też inne odpowiedzi: ktoś np. chciał pojechać do Dubaju. To pokazuje, jak bardzo ten „horyzont” jest różny nawet w obrębie jednej społeczności.

DOROTA OGRODZKA: Podobnie jest z instytucją małżeństwa, którą zajmowałam się w Ostałówku. Moim celem było doprowadzenie do spotkania i konfrontacji doświadczeń kobiet, które mają za sobą ślub i małżeństwo. Okazało się, że owe doświadczenia są skrajnie różne! Kobiety, z którymi rozmawiałam, same się dziwiły, że można myśleć tak, jak myśli np. ich sąsiadka. Patriarchalny model małżeństwa, choć nadal silnie obecny, nie jest wcale, jak by się mogło wydawać, jedynym możliwym.

EWA CHOMICKA: Z kolei w Broniowie widać, jak zmienia się doświadczenie związku z ziemią. Mieszkańcy masowo wyjeżdżają za granicę za pracą, a pomysłu na własne utrzymanie szukają coraz częściej gdzieś indziej niż na roli. Ma to bezpośrednie przełożenie na codzienne życie wsi: ziemia, która jeszcze niedawno była uprawiana, staje się ziemią bezużyteczną, ugorem. Jedno z naszych działań dotyczyło właśnie tego tematu.
Artysta Wojtek Ziemilski zaprosił mieszkańców do tego, żeby na pejzaż ugoru nanieśli obrazek tego, co chcieliby, aby w tym miejscu się znalazło. Pomysły były bardzo różne – od plantacji ogórków przez spa po lunapark, rewię na lodzie i muzeum wsi.
O wsi krąży wiele negatywnych stereotypów. „Wieśniak”, „słoik” – to dziś powszechnie stosowane epitety. Paleta przypisywanych mieszkańcom wsi postaw jest szeroka: od bierności po zachłanny konsumpcjonizm. Jak Wasze doświadczenie bycia „w terenie” weryfikuje te stereotypy?
DOROTA OGRODZKA: Jeśli chodzi o konsumpcjonizm, to faktycznie poprzeczka dążeń materialnych mieszkańców Ostałówka i Broniowa jest postawiona bardzo wysoko. Widać to szczególnie u młodych małżeństw, dla których pojęcie „utrzymania rodziny” wiąże się z bardzo wysokimi aspiracjami – choćby w zakresie tego, jak powinien być urządzony dom. Dlatego wyjazdy za granicę za pracą niekoniecznie zawsze wynikają z konieczności, ale właśnie z oczekiwania, że „należy się dorobić”.

EWA CHOMICKA: Ta nadmiarowość to też efekt charakterystycznego dla mieszkańców Broniowa i Ostałówka myślenia o tym, że „wszystko może się przydać” – swego rodzaju kolekcjonerstwa. Zwłaszcza że w wiejskich obejściach miejsca na takie nadmiarowe sprzęty zazwyczaj nie brakuje.
A co z rzekomą biernością mieszkańców wsi?
SEBASTIAN ŚWIĄDER: Zetknęliśmy się z wieloma fascynującymi przejawami aktywności. Często są one jednak ukryte. Bywa, że na wsi dopiero konkretne sytuacje uruchamiają aktywność. Pretekst może być błahy. Kiedy pewnego razu jechałem do Broniowa, straciłem koło w samochodzie. To zdarzenie uruchomiło szereg relacji między mieszkańcami i aktywności, które się pojawiły, bo „coś trzeba zrobić”, w tym przypadku znaleźć koło do fiata seicento.
To właśnie na tym polega: wśród mieszkańców nagle pojawia się niesamowita chęć do działania, która ma w sobie coś odświętnego. Mogą to być zdarzenia losowe, jak na przykład potrzeba likwidacji gniazda szerszeni przez strażaków z miejscowego OSP. Często sami prowokowaliśmy nasze działania – jak wtedy, gdy wpadliśmy na pomysł zorganizowania meczu piłkarskiego między Ostałówkiem a Broniowem, co natychmiast zmobilizowało mieszkańców do zorganizowania boiska, a nawet strojów dla obu drużyn.

TOMASZ RAKOWSKI: Wspólne działanie ma często charakter gromadzenia się: jest miejsce, w którym coś się dzieje, i tam zbiera się społeczność, by jakoś się w to włączyć. Ale stereotypowi wiejskiej bierności czy niezaradności przeczy także ta niesamowita i powszechna zdolność do przerabiania maszyn, naprawiania przedmiotów, a nawet domów, nadawania im „drugiego życia”. Artysta Łukasz Skąpski, zaproszony przez nas do Broniowa i Ostałówka, zorganizował tam wystawę wiejskich maszyn-„samoróbek”, które mieszkańcy trzymali w swoich obejściach.
Jesteście więc, jednocześnie, etnografami i animatorami. Nie tylko badacie mieszkańców tych wsi, ale także uruchamiacie różne procesy i sytuacje...
TOMASZ RAKOWSKI: Inaczej nie można byłoby wejść w ten świat aż tak głęboko. „Badanie w działaniu” jest sytuacją, w której różne rzeczy – jak choćby nieznane wymiary aktywności mieszkańców wsi – zdarzają się częściej i są bardziej intensywne. To tak naprawdę o wiele lepsza, bardziej naturalna sytuacja badawcza niż zdystansowany ogląd.

DOROTA OGRODZKA: Brytyjski antropolog, jeden z klasyków tej dziedziny nauki, Victor Turner powiedział, że „czytanie i komentowanie materiałów etnograficznych to za mało; tak naprawdę powinniśmy je odgrywać”. Ten sposób myślenia jest mi bliski, bo głęboko wierzę, że wiedza nie jest wyłącznie tym, co mamy wydobywać i do czego docierać, ale tym, co jest także tworzone w działaniu.
Na początku naszej pracy w Ostałówku padł pomysł, żeby zrobić warsztaty teatralne dla dzieci. Jedyną wolną przestrzenią była szkoła. I nagle okazało się, że naturalnym tematem całych warsztatów stała się właśnie ta szkoła. Wspólne działanie w przestrzeni ożywiło to miejsce i sprawiło, że wydobyły się i mogły zostać nazwane związane z nim emocje. Prawdopodobnie same dzieci też uświadomiły sobie więcej o własnym stosunku do tej przestrzeni, niż gdybyśmy próbowali z nimi na ten temat rozmawiać.
Jednym z najbardziej niezwykłych efektów podejścia Kolektywu Terenowego do etnografii było działanie, które określiliście jako „broniowską myśl socjologiczną”. Co to takiego?
TOMASZ RAKOWSKI: Zorientowaliśmy się, że w społeczności Broniowa mamy do czynienia z głębokimi konfliktami, podziałami między ważnymi dla tej wsi postaciami. Te podziały miały tak głęboki wymiar, że dotyczyły wręcz całej wizji tego, jak powinno być urządzone życie społeczne i jak powinna funkcjonować wspólnota wiejska. W trakcie naszego pobytu stworzyliśmy więc wystawę poświęconą tym różnym koncepcjom i ideom społecznym, która została wystawiona w świetlicy wiejskiej w Broniowie. To były takie jarzące się głowy wykonane z folii, podświetlone na czerwono, uzupełnione spójnym wykładem myśli różnych postaci ze wsi. Nie było jednak jasne, który z „myślicieli” reprezentuje którą postać z prawdziwego Broniowa.
Efekt był zaskakujący. Bohaterowie wystawy, którzy przyszli na wernisaż, rozpoznawali w swoich najbardziej zaprzysięgłych wrogach siebie samych. Okazało się, że niszczący społeczność konflikt może zmienić się w poczucie, że jest w nim coś wartościowego i pozytywnego – konflikt jest sposobem demokratycznego, żywiołowego funkcjonowania takich małych społeczności.
Co jest w takim razie dla Was ważniejsze: badanie czy działanie? To, żeby czegoś się o tej społeczności dowiedzieć, czy to, żeby coś dla niej zrobić?
PAWEŁ OGRODZKI: Przyjeżdżamy do Ostałówka i Broniowa z założeniem, że widzimy w tej rzeczywistości wartość i bogactwo, bez gotowych pomysłów na to, co tam zrobić. Przede wszystkim chcemy spotkania, które nie musi mieć konkretnych efektów. Wspólne działania mogą, ale nie muszą, być jednym z nich.

EWA CHOMICKA: Na pewno nie jesteśmy tam po to, by wywołać odgórnie założoną „zmianę”. Takie założenie wydaje nam się protekcjonalne – stoi za nim poczucie, że wiemy lepiej, czego potrzebuje to miejsce i ci ludzie. Jesteśmy tam przede wszystkim po to, by się wsłuchiwać w głos tej społeczności, odkrywać sensy doświadczeń tych ludzi, sensy ich codzienności i ewentualnie wspomagać pewne rzeczy, które już tam się pojawiają. Możemy to robić dzięki temu, że mamy dostęp do narzędzi, które być może nie są tam na miejscu tak łatwo osiągalne, jak choćby... farby w spreju – czy, po prostu, nasze doświadczenie.

TOMASZ RAKOWSKI: My sami jesteśmy odbiorcami działań animacyjnych, etnograficznych czy artystycznych w takim samym stopniu, co mieszkańcy wsi, które odwiedzamy. Stajemy się częścią tego świata – choć przecież nie stajemy się mieszkańcami Broniowa czy Ostałówka.
Czasami mówię o tym nawet bardziej radykalnie: jeśli zachodzi tu jakaś „zmiana”, to dotyczy ona w większym stopniu nas samych. Takie są moje doświadczenia, ale też artystów, którzy z nami przyjeżdżają, którzy są z innego świata i z innego obiegu. Obserwuję, jak ci ludzie zmieniają się przez działania w Ostałówku i Broniowie, np. jak ich sposób widzenia świata ewoluuje poprzez spotkania z ludźmi. Sądzę, że zmienia się też coś w społecznościach tych wsi. Jednak jeśli ta zmiana dokonuje się naprawdę, to zawsze opierając się na zasadzie partnerstwa.

Z Julką Biczysko, Ewa Chomicka, Dorota Ogrodzka, Sebastianem Świąderem i Tomaszem Rakowskim rozmawia Jan Mencwel

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „Wariacje Kolbergowskie