Wsadzam historię do kryminału

PIERRE LEMAITRE, autor powieści historycznych i kryminalnych: Gdy przyglądam się latom 30. XX wieku we Francji, widzę wiele podobieństw ze współczesnością. Dziś też Francję ogarnia fala zwątpienia.

16.04.2018

Czyta się kilka minut

Pierre Lemaitre rozmawia z Szymonem Łucykiem, Paryż, marzec 2018 r. / LUCA GRAPPI
Pierre Lemaitre rozmawia z Szymonem Łucykiem, Paryż, marzec 2018 r. / LUCA GRAPPI

SZYMON ŁUCYK: Jako laureat literackiej Nagrody Goncourtów z dnia na dzień stał się Pan jednym z najbardziej rozchwytywanych przez media Francuzów. Nie ma Pan dość dziennikarzy?

PIERRE LEMAITRE: Tym, co sprawia mi ból, nie są dziennikarze, tylko ich pytania. Wciąż te same. Choć mogę ich zrozumieć: czytelnik potrzebuje podstawowych informacji, a że nie wszyscy czytają gazety, trzeba powtarzać wciąż te same kwestie. Ale trudno jest odpowiadać po raz setny na to samo pytanie i udawać, że jest szalenie interesujące.

Zacznijmy więc od kwestii, o którą Pana chyba jeszcze nie pytano. W najnowszej powieści „Barwy pożaru” pojawia się drugoplanowa, ale ważna dla intrygi postać młodej przebojowej Polki Władysławy, zwanej Vladi. Czy ma swój historyczny pierwowzór?

Vladi nie jest prawdziwą postacią, zrodziła się w tajemniczy sposób w mojej głowie. Od dłuższego czasu w moim życiu i książkach „chodzą” za mną Polacy... Pisząc ostatnią powieść, potrzebowałem pielęgniarki-opiekunki dla małego Paula, sparaliżowanego syna Madelaine, głównej bohaterki. Przeprowadziłem w głowie casting. Najpierw pomyślałem o Polce, która nie mówi po francusku. Potem pomyślałem, że byłoby ciekawe stworzyć postać cudzoziemki, która symbolizowałaby kwestię imigracji we Francji lat 30. XX w. W tamtej dekadzie polscy imigranci mieli pod względem liczebnym ogromne znaczenie. Chciałem, by Vladi miała w sobie coś komicznego i witalnego zarazem, i żeby zupełnie odbiegała od wyobrażenia Francuzów o pracujących imigrantkach. U nas zwykle oczekuje się od nich skromności, usuwania się w cień. A Vladi przeciwnie, mówi gromkim głosem, idzie przebojem, w dodatku jest nimfomanką.

Ale mimo silnego charakteru Polka napotyka przeszkodę nie do pokonania. Pewien francuski sprzedawca, wspierany przez klientów, odmawia obsłużenia jej jako „Polaczki”.

Również moja główna bohaterka – Madelaine Péricourt, córka bankiera – długo traktuje Vladi, swoją pomoc domową, z poczuciem wyższości. Ale pewnego dnia, właśnie w tym sklepie, ujmuje się za Polką wbrew innym Francuzom. Nabiera wtedy po raz pierwszy politycznej świadomości. Staje się to możliwe dzięki temu, że zatrudniła polską imigrantkę.

Ten drobny epizod z powieści zwraca uwagę na szersze zjawisko: że międzywojenna ksenofobia we Francji uderzała także w europejskich imigrantów, zwłaszcza z Europy Wschodniej. Francuski historyk imigracji Gérard Noiriel notował, iż jedną z rozrywek mieszkańców pewnego burgundzkiego miasteczka było wyśmiewanie dziwnych „wioskowych” strojów Polaków, którzy przyjeżdżali do francuskich kopalni.

To prawda. Od końca Wielkiej Wojny przez Francję przepływały kolejne fale imigracji: polskiej, włoskiej, hiszpańskiej, portugalskiej, potem z Algierii, Maroka i innych państw Maghrebu. Jeśli nasz kraj jest tym, czym jest, to także dzięki temu napływowi. Dziś jest czymś normalnym, że Francuzi noszą nazwiska Dos Santos czy Rafinelli. Ale zapominamy, że to imigranci stworzyli wielkie państwa. Stany Zjednoczone są krajem niemal w stu procentach imigranckim, wyjąwszy Indian.

Pomówmy o tym, jak powieść historyczna ma się do wiedzy o przeszłości. Pana mistrz Aleksander Dumas ojciec mawiał: „Wolno dopuścić się na Historii gwałtu pod warunkiem, że urodzą się z niego piękne dzieci”. Pisarz może zmieniać dowolnie Historię?

Nie mam zamiaru gwałcić Historii, bo czuję wobec niej moralny obowiązek. Naturalnie wymyślam wydarzenia i postaci, ale nie uciekam od historycznych realiów. Z prostego powodu: gdybym twierdził, że za nic mam historię, to co mi przeszkadzałoby napisać, iż obozy koncentracyjne nie istniały? A z moralnego punktu widzenia to niedopuszczalne. Dla mnie nieprzekraczalną linią respektowania historii jest właśnie granica moralna. Ponadto Dumas ojciec pisał o XVI, XVII czy XVIII wieku. A w moim przypadku jest inaczej. Dwie pierwsze części mojej trylogii, „Do zobaczenia w zaświatach” i „Barwy pożaru”, dzieją się w XX wieku. Od Wielkiej Wojny po dojście Hitlera do władzy. Trzecia część ukaże Francję wkraczającą w II wojnę światową. Mam więc wrażenie, że spoczywa na mnie większa odpowiedzialność, bo opowiadam o epoce wyjątkowo straszliwej.

Okres międzywojenny fascynuje Pana?

Nie, nie pasjonuję się szczególnie I wojną światową czy międzywojniem. Zaczynam pisać powieść, gdy mam w głowie dobrą fabułę. Nieważne, czy dzieje się w epoce Sulejmana Wspaniałego, Ramzesa II czy w XX wieku. Nawet pisząc o innej epoce, używam narzędzi powieści kryminalnej: nagłe zwroty, suspens, mylne tropy. Dwie pierwsze części mojej trylogii bliskie są tradycji pikarejskiej, łotrzykowskiej, w tradycji hiszpańskiego „Łazika z Tormesu”. Bliski jest mi bohater pochodzący z nizin społecznych, który, aby przeżyć, oszukuje możnych tego świata.

Wątek zemsty pokrzywdzonych, przywodzący na myśl „Hrabiego Monte Christo” łączy obie powieści cyklu. W drugiej Madelaine Péricourt pada ofiarą spisku męskiego świata – akcja dzieje się w czasach, gdy kobiety we Francji nie miały same prawa podpisać czeku bankowego. Samotna bohaterka bezlitośnie wymierza sprawiedliwość na własną rękę. Czy istnieje zemsta moralnie słuszna? Czy może przynieść satysfakcję?

Rolą pisarza jest stawianie pytań. W moich trzech ostatnich książkach – w dwóch częściach historycznej trylogii oraz w „czarnej powieści” pt. „Trzy dni i jedno życie” – wracam do pytania, które mi towarzyszy: czy można robić rzeczy niemoralne w dobrej sprawie? Lub inaczej: w którym momencie możemy przyjąć, że mamy dostateczne racje do takiego postępowania? Tak jest nie tylko w przypadku Madelaine, lecz także bohaterów „Do zobaczenia w zaświatach” – weteranów I wojny światowej. Dokonują zemsty, sprzedając pomniki „ku pamięci poległych żołnierzy”. Pomniki fikcyjne, których nigdy nie zamierzają wznieść. Ten proceder weteranów jest całkowicie ahistoryczny, coś takiego nigdy nie miało miejsca. Ale, moralnie rzecz biorąc, uznałem, że mogę sobie na to pozwolić. Nie szokuje mnie ich oszukańczy proceder. Ich działanie wydało mi się stosowną odpowiedzią na rozpaczliwą sytuację, w jakiej znaleźli się po wojnie. I zastanawiam się: jakie mamy prawo osądzać ludzi, którzy dopuszczają się oszustw, skoro to dla nich jedyny sposób przeżycia? Odpowiedź zostawiam czytelnikom.

Ale mam wrażenie, że samotna mścicielka Madelaine jest Pana alter ego...

Nie, najbliższy jest mi jej współpracownik Dupré. Tyle że on ma lepszy charakter od mojego. To człowiek niezachwianych przekonań, zdeterminowany, odważny, w pewnym sensie anarchista – taki chciałbym być, choć nie do końca mi się udaje.

Jednak Dupré wykonuje na rozkaz swojej mocodawczyni „mokrą robotę”.

Otóż to, ja też robię mokrą robotę – jestem pisarzem!

Wróćmy do wierności wobec historii. Czy szykując się do pisania, wertuje Pan tony książek i prasę z epoki?

Jeśli chodzi o informacje o życiu codziennym, o tym, jak ludzie się ubierali w Paryżu międzywojennym – to wszystko sam mogę znaleźć w książkach i prasie. Problem zaczyna się w momencie, gdy zastanawiam się, jak wtedy myślano, jaka była ówczesna mentalność. W przypadku najnowszej powieści poprosiłem o pomoc młodą historyczkę Camille Cléret, specjalizującą się w tym okresie. Pilnowała, żebym nie palnął głupstwa. Nasza współpraca wyglądała tak, że najpierw poprosiłem ją o sporządzenie notatek o charakterze technicznym, a potem o przeczytanie całej powieści pod kątem historycznym. Dyskutowaliśmy dużo, czasem ona mówiła, że coś w tekście jest mało prawdopodobne. Wtedy decydowałem: zostawić dany fragment czy wyrzucić. Dzięki tej wspólnej pracy zapanowałem nad materią historyczną.

Powieść „Barwy pożaru”, choć rozgrywa się we Francji lat 20. i 30., wydaje się bardzo aktualna: wzrost nacjonalizmów, światowy kryzys finansowy, korupcja elit, ucieczka polityków do rajów podatkowych... Bawią Pana aluzje do współczesności?

Między dowolnymi dwiema epokami istnieją jakieś pokrewieństwa. Kluczowym pytaniem jest, które z nich wybrać. Gdy przyglądam się latom 30. we Francji, to widzę wiele podobieństw ze współczesnością. W tych czasach Francję ogarnęła fala zwątpienia: z jednej strony włoski faszyzm, z drugiej niemiecki nazizm, a z trzeciej Hiszpania czasu wojny domowej. Ówczesna Europa pękała. Nasz kraj znalazł się pod ideowym wpływem sąsiedzkich autorytarnych reżimów.

W tej powieści pojawia się postać cynicznego i ambitnego dziennikarza André Delcourta, redaktora wielkiego dziennika faszystowskiego „Le Licteur”. Wychwala on Mussoliniego i głosi, że we Francji potrzebny jest dyktator.

Ta gazeta jest fikcyjna... Choć może nie do końca: w latach 30. istniał znany tygodnik „Je Suis Partout”, sprzyjający ideom faszystowskim. Gospodarka francuska zaczęła wówczas upadać z powodu krachu finansowego za oceanem. Pojawiła się tendencja do szukania „męża opatrznościowego”. Francuzi to uwielbiają – obecnie taką rolę stara się odgrywać prezydent Emmanuel Macron. Niektórzy nadal w to wierzą...


Czytaj także: Marek Bieńczyk: Duch Francji i jego wrogowie


Z kolei inny bohater tej najnowszej książki, bankier Gustave Joubert, jest odbiciem początku ery zwanej współczesną technokracją. Wzoruję tę postać na Erneście Mercierze, w latach 1925-35 twórcy ruchu nazwanego Francuską Odnową (­Redressement français). On uważał, że polityka przestała mieć sens i że na czele państwa powinni stanąć „sprawni technicy”.

To znów przypomina poglądy Macrona i jego partię En Marche!, która głosi, że nie jest „ani z lewicy, ani z prawicy”. À propos: wspomniał Pan w wywiadzie, że prezydent Macron nie jest dobrym materiałem na bohatera powieści. Dlaczego?

Dobry bohater powieści musi rozpalić do białego namiętności czytelników, mieć w sobie silne kontrasty. Tego nie widzę u Macrona. Jak dla mnie jest płytką postacią, której nie niesie żadna ideologia. Jedynym motorem jego działania jest on sam. Nie wzbudza u mnie uczucia empatii. To postać cyfrowa.

A którego innego francuskiego polityka, współczesnego czy historycznego, umieściłby Pan w kolejnej książce?

Wśród współczesnych takiego nie dostrzegam. Z byłych prezydentów François Mitterrand byłby dobrym bohaterem powieściowym. Także Jacques Chirac, który przeszedł niebywałe perypetie i miał w sobie ogromny kontrast: z jednej strony lubował się w zimnej kalkulacji, a z drugiej uwielbiał towarzystwo rolników, lubił biesiadować ze zwykłymi ludźmi. Chirac był też pierwszym francuskim politykiem, który całą swoją karierę zrobił w epoce telewizji. Był typem człowieka nie do zatrzymania. Pchało go jedno pragnienie: zostać prezydentem Francji. Miał tysiące przeszkód, dziesiątki razy przegrywał, a jednak dopiął swego. Chirac był człowiekiem prawicy, ja mam lewicowe poglądy. Ale uważam, że za sprawą tej swojej ekstrawagancji absolutnie nadaje się na bohatera powieści.

Wróćmy do Pana cyklu historycznego. Pracuje Pan nad trzecim tomem XX-wiecznej trylogii. Poznamy w nim dalsze losy paryskiej rodziny Péricourt, która pojawia się po raz pierwszy w „Do zobaczenia w zaświatach”?

Nie, w trzecim tomie rodzina Péricourt zniknie. Jako zasadę narracyjną przyjąłem, że głównym bohaterem kolejnego tomu jest jedna z drugoplanowych postaci tomu poprzedniego. W trzecim tomie heroiną powieści będzie Louise, znana czytelnikom „Do zobaczenia w zaświatach” jako 10-letnia wielbicielka żołnierza i artysty Edouarda Péricourta. W tej części ma już 30 lat, a opowieść zaczyna się w 1939 r., wraz z wybuchem II wojny światowej.

Czy dotknie Pan wrażliwych punktów francuskiej historii, takich jak „dziwna wojna”, reżim Vichy i jego kolaboracja z niemieckim okupantem?

Na pewno zajmę się innym tabu: wielką ucieczką, exodusem milionów Francuzów po ataku Niemiec w maju 1940 r. To jeden z tych momentów historii, którego Francja się wstydzi. Wstydzi się, że nie stanęła na wysokości zadania, dała się ponieść panice. Wtedy naszemu krajowi zabrakło odwagi – w skali ogólnej, bo oczywiście zawsze są odważne jednostki. Dziś Francuzi niechętnie przeglądają się w zwierciadle tamtych czasów. Trzecia część mojej trylogii ma być właśnie takim lustrem, które przystawiam francuskim czytelnikom.

To chyba dobry moment na taki zabieg, bo ostatnio na francuskiej prawicy, nie tylko skrajnej, znów pojawiają się próby wybielania kolaboracyjnych rządów Vichy. Marine Le Pen stwierdziła rok temu, że „Francja nie była odpowiedzialna za Vel d’Hiv”, czyli akcję zatrzymania w latach 1942-43 ponad 13 tys. Żydów przez francuską policję. Choć historycy nie mają wątpliwości co do współwiny rządu Vichy za deportację Żydów.

Próba rehabilitacji tamtych czasów ma współczesne przyczyny, o których wspomniałem. W dzisiejszej Francji ludzie odczuwają zagrożenie i niepewność, więc narasta to samo zjawisko, co w latach 30. XX wieku: odgradzania się od innych, zamykania w najmniejszych wspólnotach – rodzinie, swojej dzielnicy czy mieście. Jak w haśle reżimu Vichy: „Praca, rodzina, ojczyzna”. Dla swoich obrońców marszałek Pétain [przywódca państwa francuskiego współpracującego z III Rzeszą – red.] pozostaje historycznym wcieleniem wspomnianego „męża opatrznościowego”.

Skąd popularność skrajnej prawicy we Francji?

Siła skrajnej prawicy rodzi się z poczucia frustracji, że nawet jeśli globalnie sytuacja nieco się poprawia, to indywidualnie wygląda źle, za wyjątkiem garstki uprzywilejowanych, którym żyje się coraz lepiej. A jest też inna, ważniejsza przyczyna niezadowolenia ludzi, która jest wodą na młyn skrajnej prawicy: to rosnąca przepaść między biednymi a bogatymi. Polityka wzmacniania nierówności typu: „niech bogacze będą jeszcze bogatsi, wtedy zostanie więcej okruchów dla biednych” – pcha wyborców w stronę skrajności. To jest coś, co łączy dziś pewnie Francję i Polskę.

Interesuje się Pan sytuacją polityczną w Polsce?

Jestem nią zaniepokojony. Właśnie dlatego, że to kraj, który lubię. Wiele razy odwiedzałem Polskę, w tym roku latem pojadę na festiwal Literacki Sopot. Mam polskich przyjaciół, z moim kolegą po piórze Zygmuntem Miłoszewskim spędzę teraz wakacje. Gdy dorastałem na paryskich przedmieściach, miałem w szkole wielu polskich kolegów. Często spotykałem wtedy polskie dziewczęta – niezwykłej urody, mam do dziś wspaniałe wspomnienia. Polskich imigrantów, jak pamiętam, cechowały braterstwo, przyjacielskość, pracowitość, surowa moralność. Polscy ojcowie mieli duży autorytet w rodzinie. Sprawia mi więc ból, że Polska skręca w kierunku, który mi się nie podoba. To, co mogę zrobić, to powiedzieć polskim przyjaciołom: jestem po waszej stronie. Choć koniec końców to sami Polacy decydują o swojej przyszłości. Tak jak Francuzi o swojej. ©

PIERRE LEMAITRE zdobył we Francji – i nie tylko tam – pisarski rozgłos jako mistrz suspensu, autor poczytnych i tłumaczonych na wiele języków kryminałów i thrillerów psychologicznych. Wśród jego głośnych powieści jest cykl z komisarzem paryskiej policji Camille’em Verhoevenem w roli głównej, w którego skład wchodzą m.in. „Koronkowa robota” i „Alex”. Ostatnio, w 2017 r., ukazał się po polsku thriller „Trzy dni i jedno życie”. Zgodne uznanie krytyki i czytelników (wyrażające się w około milionie egzemplarzy sprzedanych we Francji) przyniosła Lemaitre’owi – urodzonemu w 1951 r. w Paryżu – powieść historyczna z sensacyjną intrygą „Do zobaczenia w zaświatach” (wyd. polskie 2014 r.). Akcja książki rozgrywa się w ostatnich dniach I wojny światowej oraz w latach powojennych, a jej bohaterami są dwaj byli żołnierze: Albert Maillard i Édouard Péricourt. Z powodu wojennej przeszłości i odniesionych ran znaleźli się na marginesie życia – i obmyślają skomplikowany plan, by zemścić się za swoje krzywdy. Tragikomiczna opowieść doczekała się w 2017 r. ekranizacji w reżyserii Alberta Dupontela. W ciągu kilku miesięcy film stał się przebojem: obejrzało go ponad 2 mln Francuzów. Na początku tego roku wyszła we Francji kontynuacja „Do zobaczenia...” – powieść „Couleurs de l’incendie” („Barwy pożaru”), rozgrywająca się w latach 20. i 30. XX w. Opowiada losy siostry bohatera pierwszej części, Madelaine Péricourt – dziedziczki ogromnego majątku, której życie z dnia na dzień przeradza się w koszmar. Tłem powieści są wstrząsy epoki: światowy kryzys gospodarczy, zepsucie demokratycznych elit i mediów, narodziny faszyzmu i nazizmu. Krytycy uznają za znak szczególny obu powieści Lemaitre’a zaskakujące zwroty akcji, przewrotny humor i precyzyjne oddanie atmosfery epoki (przy jednocześnie dość swobodnym traktowaniu przez autora historycznych faktów). W sierpniu Pierre Lemaitre będzie gościć w Polsce, na festiwalu Literacki Sopot. ©

SZYMON ŁUCYK z Paryża

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2018