Wracam tam, gdzie nie byłem

Część znajomych reaguje zdumieniem lub zakłopotaniem. Dlaczego nowoczesna, atrakcyjna kobieta chce zgłosić akces do moherowych beretów, stanąć ramię w ramię z przeciwnikami prezerwatyw i in vitro?

07.04.2009

Czyta się kilka minut

Sześcioro katechumenów u dominikanów w Warszawie i Krakowie czeka na Wielkanoc z wyjątkowym napięciem. W Wielką Sobotę, po półrocznym przygotowaniu, przyjmą chrzest. Przeszli już obrzęd wybrania (namaszczenie czoła olejem katechumenów) i trzy scrutinia (rozbudowane egzorcyzmy wypowiadane przez księży w czasie Mszy, między liturgią słowa a ofiarowaniem darów), wyjazdy rekolekcyjne, dziesiątki godzin rozmów z opiekunami i w katechumenacie.

Ten dystans sześciu miesięcy nie powinien jednak mylić - przeżyli dużo więcej, bo ich droga do Wielkiej Soboty trwa znacznie dłużej, prowadząc najczęściej przez trudne do uzasadnienia cierpienie i tęsknotę.

Jakie bowiem uzasadnienie znaleźć dla przypadku Zofii Łazuchiewicz, 24-letniej indolożki z Warszawy? Na pozór wszystko w jej życiu przebiegało, jak powinno. Tolerancyjny dom, dobre szkoły, życie poukładane i bez większych niespodzianek. Egzotyczne podróże, Laos, Tajlandia, stypendium w Kalkucie. Rodzice racjonaliści, twardo stąpający po ziemi. Godne zainteresowania, córko, jest tylko to, co widać, religia bywa przydatna ludziom słabym, a w życiu trzeba być twardym - taką wiedzę Zofia wyniosła z domu. I jeszcze pamięć o świętach, które upływały bardzo przyjemnie, w rodzinnej atmosferze, ale bez głębszego tła. Łamanie się opłatkiem czy wielkanocne śniadanie miały wyłącznie charakter uświęconych tradycją gestów.

A Jeff Armstrong, 32-letni Australijczyk, obecnie w Krakowie? Rodzice ateiści, dziadkowie zachowujący jeszcze pozory uczestnictwa w Kościele anglikańskim. - Synu, możesz wybierać, jesteś wolny. Wolność jest najważniejsza. Niczego nie będziemy ci narzucać - mówili.

Co z Magdaleną Rybak, warszawską dziennikarką, również wychowaną w rodzinie, w której religia nie miała znaczenia? Prowadziła urozmaicone, ciekawe życie, jakiego wielu może tylko zazdrościć. Reportaże, wyjazdy.

Rozwijająca praca.

Kurs jogi.

Kurs kaligrafii.

Kurs tańca.

Samorozwój, różne ścieżki duchowe.

Przez wiele lat żyła w przekonaniu, że każdy wchodzi na górę i nie ma tak naprawdę znaczenia, jaką drogę wybierze. Czuła swą inność, kiedy klasa żyła pierwszą spowiedzią czy przygotowaniem do komunii, ale inność nie powodowała frustracji.

Skąd więc zmiana?

Bóg działa na różne sposoby

Episkopat nie prowadzi szczegółowej statystyki chrztów osób dorosłych, nie bardzo wiadomo nawet, kiedy dziecko zamienia się w osobę dojrzałą. Umowną granicą jest 14. rok życia - wszystkie chrzty osób powyżej tej granicy wymagają wiedzy biskupa. Znane są natomiast dane cząstkowe. W 2007 r. w archidiecezji krakowskiej udzielono ponad 18 tys. chrztów, z tego 64 osobom powyżej 14. roku życia. Dla porównania: w tym samym roku do Krakowa spłynęło 60 aktów apostazji, z tego 21 motywowanych światopoglądowo. Z tego 4 zakończyły się formalnym aktem apostazji - reszta albo utknęła, albo wnioskodawcy wycofali się z decyzji. Podobnymi statystykami dysponuje kuria katowicka - w 2007 r. chrzest przyjęło 137 osób powyżej 7. roku życia. To ułamki statystyk, ale jeśli przemnożyć je przez liczbę diecezji, w skali kraju dają setki osób rocznie.

O. Janusz Pyda, krakowski zakonnik, odpowiedzialny za katechumenat w klasztorze dominikanów: - Oczywiście, część z tej statystyki dotyczy ludzi, którzy chcą mieć z głowy kłopoty podczas ślubu. Ulegają presji rodziców, narzeczonego albo narzeczonej, starają się o chrzest, a później o bierzmowanie, żeby uniknąć komplikacji na przyszłość. Ale nigdy nie powiem, że taka motywacja jest gorsza: Bóg działa na różne sposoby i zdarza się, że ta pragmatyczna i doraźna motywacja jest wstępem do głębokiej wiary. Czasem skutek przerasta przyczynę.

W krakowskim klasztorze do dziś opowiadają historię katechumena, która brzmi jak baśń. Obojętny religijnie, któregoś dnia zajrzał do jednego z kościołów. Zobaczył rozmodloną, piękną kobietę. Kiedy wyszła z kościoła, ruszył za nią, ale szybko zgubiła się w tłumie. Mężczyzna wrócił do świątyni, raz, drugi, zaczął się modlić, później przeszedł obrzęd wybrania i przyjął chrzest.

Kobiety nigdy więcej już nie spotkał.

Łatwiej jest odejść

Katechumeni czują na własnej skórze, jak zmienia się nastawienie społeczne do katolicyzmu i jak wybiórcze bywa rozumienie wolności przekonań. Część znajomych Magdaleny Rybak na informację o jej chrzcie reaguje zdumieniem lub zakłopotaniem. Przecież to szaleństwo. Kościół jest instytucją skompromitowaną, skostniałą i nienowoczesną, nie daje szans prawdziwego rozwoju. Kościół jest passe. Dlaczego nowoczesna, atrakcyjna kobieta z takimi perspektywami, chce zgłosić akces do środowiska moherowych beretów, Radia Maryja i antysemitów, stanąć ramię w ramię z przeciwnikami prezerwatyw i in vitro? Są inne możliwości, które nie wymagają wyrzeczeń i podporządkowania się jakiejkolwiek hierarchii, dając całkowitą wolność i pełnię szczęścia.

Są i tacy, którzy mówią: fajnie, przyda się, jak będziesz brała ślub.

Zofia Łazuchiewicz: - Mój kolega jakieś dwa lata temu przyjął chrzest, bo chciał mieć wszystko w porządku w dokumentach. Wiadomo: żeby dzieci można było ochrzcić, żeby rodzina się nie denerwowała. Gdy dowiedział się, że idę do chrztu, stał się szyderczy. To trudne do zrozumienia. Przecież swoją decyzją nie wyrządzam nikomu krzywdy.

Rodzice Zofii na jej przygotowania do Wielkiej Soboty patrzą ze spokojem. Uważają, że chrzest jest przede wszystkim formą terapii dla nadwrażliwej duszy.

Ojciec Błażej Matusiak, przeor warszawskiego klasztoru dominikanów przy ul. Freta: - Większość katechumenów zdobywa się na rzeczywistą odwagę. Ci ludzie płyną pod prąd, bo Kościół nie ma ostatnio najlepszej prasy. Coraz łatwiej odejść, coraz trudniej wrócić albo wprost opowiedzieć o swoim nawróceniu.

Jedynie Jeff Armstrong nie ma tych kłopotów. Rodzina na antypodach przesyła czasem wyrazy wsparcia. Wierzą, że wybrał najlepszą drogę z możliwych.

Na kolanach

Nie ma również odpowiednich słów, by nazwać to, co spotkało Inese Błażycę. Do 15. roku życia nie znała słowa "Bóg". Urodzona w 1975 r. w łotewskiej Liepaji, w rodzinie ateistycznej, nie czuła żadnych duchowych tęsknot. Zaangażowana w budowanie kraju powszechnej szczęśliwości babka, nauczycielka historii, wychowywała ją w kantowskim duchu: Inese, nie wolno ci popełnić w życiu dwóch błędów.

Nie ufaj nikomu.

Przed nikim nigdy nie klękaj.

Przez 15 lat mijała w drodze na spacer, do szkoły albo sklepu, opuszczony budynek, trochę podobny do przedwojennego magistratu, nie zadając pytań, skąd ta dziwna budowla w centrum jednego z największych łotewskich miast. W 1990 r. przyszły wielkie zmiany: Inese zamalowywała w nocy rosyjskie napisy farbą olejną, niezależny parlament przywrócił godło, flagę i hymn kraju, niektórzy zaczęli nawet marzyć, że radzieckie wojska opuszczą kraj, a melancholijne, ogrodzone drutem kolczastym plaże Lipawy znowu otworzą się na zwyczajnych plażowiczów. Młodzi chrześcijanie wędrowali po kościołach, jakby nagle otworzyła się nowa przestrzeń. Niedziela u luteranów, środa u baptystów, piątek z katolikami.

Wokół opuszczonego budynku przy ulicy Wolności zaczął się ruch. Okazało się, że Inese mieszkała przez 15 lat obok zamkniętego zboru protestanckiego.

- W gazecie przeczytałam, że poszukują dziewczyn do chóru, więc zapisałyśmy się z siostrą. Na początku chodziłam tam jak na koncerty - opowiada szczupła, energiczna kobieta. - Nie rozumiałam języka, jakim mówił pastor: znaczenia poszczególnych słów i gestów, ja przecież chodziłam tam po to, żeby śpiewać i czuć się niczym na występach. Ale jednocześnie coś się we mnie budziło. Najpierw zdumiała mnie powtarzalność liturgii, złapałam się na tym, że czekam, aż pastor powie "Pan z wami", żeby odpowiedzieć "i z duchem twoim". To był świat, który wyglądał na zupełnie inny niż ten, jaki dotychczas znałam. Trwały, z niezmiennymi zasadami, pełen powagi i spokoju.

Niedługo później dostała od babci prezent: znalezioną na strychu przedwojenną Biblię, pisaną gotykiem. Nie rozumiała ani słowa.

Podczas jednej z Mszy, słysząc słowa "Pan z wami", uklękła. - Płakałam jak dziecko - wspomina.

30 sierpnia 1990 r. przyjęła chrzest. Minęło prawie 20 lat, a pamięta każdy szczegół: białą sukienkę, zaplecione warkocze, bukiet kolorowych kwiatów, spoglądającą z ciekawością babcię, swoją modlitwę, że chce poświęcić swoje życie Jezusowi.

Folklor i egzotyka

Zofia Łazuchiewicz, drobna blondynka ubrana tak, by możliwie jak najmniej zwracać na siebie uwagę, lubi oglądać zdjęcia z dzieciństwa. Zauważyła niedawno, że na większości fotografii wygląda, jakby za czymś tęskniła. Na twarzy małego dziecka widać dorosłą melancholię, nienaturalny i niczym nieuzasadniony rodzaj smutku. Nie da się oczywiście wykluczyć, że to refleksja ex post.

Albo podróże. Po krajach Złotego Trójkąta najchętniej podróżowała sama, żeby żaden współpasażer nie rozpraszał jej uwagi głupimi pytaniami. Bywała w mało uczęszczanych uliczkach Vientiane albo Bangkoku, bez aparatu fotograficznego w pogotowiu i planu dalszej podróży, godzinami czekała, nie do końca wiedząc, na co. Zaglądała do świątyń, podpatrując rozmodlonych ludzi. Buddyści czy hinduiści wyglądali poważnie, coś musiało się w tym kryć. Polski katolicyzm kojarzył się jej z niegroźnym folklorem i egzotyką dla słabo wykształconych ludzi.

Mama zawsze jej powtarzała, że najważniejsze w życiu to nie szkodzić innym. Teraz myśli, że trzeba w życiu chcieć więcej.

Augustyn i Paweł

Katechumenów, którzy przyjmą w tym roku chrzest u warszawskich i krakowskich dominikanów, łączy znacznie więcej niż doświadczenia rodzinne czy identyczne poczucie tęsknoty za przestrzenią, o której dotychczas nie mieli pojęcia.

Pytani, czy droga do wiary przypominała nagłe nawrócenie świętego Pawła, czy była długotrwałym procesem, zgodnie wybierają drugą odpowiedź. Żadnych błyskawic, utraty wzroku, dramatycznych zdarzeń, po których życie wskakuje na radykalnie odmienne tory. Jeśli już, to dziwne zrządzenie losu, które stawiało na ich drodze odpowiednią osobę.

W przypadku Magdaleny Rybak zadecydowała glina. Dwa lata temu trafiła do pracowni artystycznej na Mokotowie. W zatłoczonej piwnicy, wśród ikon, mozaik, podestów pod rzeźby, dłut i pędzli pracuje pan Stanisław, artysta i człowiek wierzący. Był pierwszą osobą, która modliła się za Magdalenę. Zaprosił ją do swojej rodziny, zorganizowanej zupełnie inaczej niż ta, w której się wychowała. - Czułam nieznane mi wcześniej spokój i porządek - wspomina dziennikarka.

Przez rok chodziła po warszawskich kościołach, osłuchując się z nieznanym wcześniej językiem. Zaczęła czytać Katechizm. Gdzieś w głowie zaczęła błąkać się pewna myśl, zagłuszana codziennymi zajęciami i strachem przed podjęciem prawdziwie dojrzałej decyzji. W końcu trafiła do dominikanów.

Zofia ponad rok temu poznała starszego o prawie 10 lat chłopaka, neofitę. To była wielka fascynacja, całonocne rozmowy, wydawało jej się, że wreszcie znalazła człowieka, który da jej oparcie w życiu i poniesie wszystkie problemy na własnych barkach. W Wielki Piątek zaprowadził ją do dominikanów na Służewie. W wypełnionej po brzegi ludźmi świątyni czuła dziwny spokój, choć nie rozumiała sensu obrzędów, całowania stóp Jezusa, zakonników leżących krzyżem, kołatek, przepojonego cierpieniem śpiewu "Oto drzewo krzyża". Zaczęła zaglądać do kościołów, zazwyczaj pustych, na początku Mszy wychodziła, z poczuciem, że nie jest na swoim miejscu.

Później przyszła taka całonocna rozmowa, po której chłopak wyszedł, a ona wiedziała, że już nie wróci. Nie udźwignęli ciężaru. Zofia przestała wychodzić z domu. Jak mówi, rozpadła się na atomy. Spędzała całe dnie, patrząc w pustą ścianę. Jakby znowu na coś czekała.

Zofia: - W końcu nie wytrzymałam. Zaczęłam modlić się po raz pierwszy w życiu, głośno. Prosiłam "Boże, pomóż, bo nie daję rady". Mój były zaproponował, żebym wyjechała pod Kraków, do zakonnika, o którym mówi się, że zwrócił wielu ludzi Bogu. Spędziłam dwa dni na rozmowie. Zakonnik był wysłannikiem. Dał mi nadzieję na lepsze życie.

Jeff: - Spotkałem w Edynburgu grupę Polaków. Moja sytuacja wtedy, cóż, nic szczególnego, prowadziłem bar, robiłem zdjęcia, jakoś przegryzłem w sobie klęskę związku z kobietą i rozwód. Zaprzyjaźniłem się z nimi, któregoś dnia przypadkiem zaczęliśmy rozmawiać o św. Augustynie. Zaciekawił mnie. Odnalazłem pewne podobieństwa i zacząłem odkrywać, że również mam w sobie potrzebę powrotu do czegoś, czego nigdy nie znałem. Brzmi to dziwnie, ale tak czuję. Chciałem wrócić do miejsca, w którym nigdy nie byłem.

Nie uchronił od łajdactw

Nadal krzątają się wokół swoich codziennych prac, Magda rozmawia z ludźmi, Zofia przygotowuje na stosunkach międzynarodowych pracę magisterską o afrykańskich krajach upadłych, Jeff fotografuje, jak fotografował.

Jednym głosem mówią też, jak wyobrażają sobie życie po chrzcie.

Magdalena Rybak: - Bóg nie załatwi za mnie niczego. Wyobrażenie, że chrzest zlikwiduje wszystkie problemy, jest naiwne. Ale z pewnością zmienia życie. Wybór odpowiedzialności paradoksalnie czyni je lżejszym.

Krzysztof Błażyca, mąż Inese i redaktor portalu wiara.pl (przyjął chrzest w III klasie technikum): - Chrzest to nie parasol, który chroni od ciemnej strony świata. Bez uważności i ciągłej pracy nad sobą żaden sakrament nie gwarantuje życia zgodnego z przykazaniami. Przyjąłem chrzest jako dorosły, ale nie uchronił mnie on od upadków i łajdactw. Choć na pewno od tamtego czasu mam pełniejsze życie.

Jest jeszcze inna wątpliwość. Jak na dłuższą metę młodzi, nowocześni ludzie wpasują się w struktury Kościoła? Dominikanie to zakon na mapie polskiej duchowości wyjątkowo otwarty i liberalny.

Jeff Armstrong: - Katolicyzm to nie tylko śpiewanie ładnych piosenek. Gdybym nie zgodził się z nauką Kościoła w innych sprawach, nie przystąpiłbym do chrztu. Mam 33 lata i wiem już, że czasem trzeba dokonywać trudnych wyborów.

- Jak ktoś mnie pyta, dlaczego nie wybrałam buddyzmu, który w europejskim wydaniu nie jest religią specjalnie rygorystyczną, odpowiadam, że jest coś przerażającego w religiach, które tak bardzo koncentrują się na konieczności bycia doskonałym w każdym calu - opowiada Łazuchiewicz. - Katolicyzm nie jest religią ludzi idealnych i to mnie w nim zachwyca. Wychowałam się w inteligenckim środowisku, miałam liberalny stosunek do antykoncepcji czy in vitro. Teraz patrzę na to inaczej.

Magdalena Rybak: - Kościół jest różnorodny i nie składa się wyłącznie z afer, którymi żyją media. Poznałam przez ostatnie lata mnóstwo duchownych, którzy są prawdziwymi nauczycielami, opiekunami i przyjaciółmi. Wspaniale wypełniają swoje powołanie.

***

Krzysztof i Inese od czasów chrztu wożą po świecie Biblie, które wtedy dostali.

Biblia Krzysztofa: strona za stroną pełna podkreśleń zielonym mazakiem. Od częstego przewracania stron tusz zabarwił brzegi książki. Biblia Inese - oprawiona w wytarte płótno. Z pięknym cytatem z Boenhoffera na końcu: "Pragniesz wiecznego, uchwyć się doczesności, pragniesz Boga, trzymaj się świata. Kto opuszcza ziemię, nie znajdzie Boga".

Ostatnio Magdalena Rybak rzeźbi w glinie popiersie dziewczynki. Dziecko ma kucyk i włosy ciasno spięte na głowie. Glina to ciekawy materiał, metaforyczny, można powiedzieć - jest plastyczna, ale nie lubi kantów, nie daje z sobą zrobić wszystkiego, stawia opór i wymusza współpracę. Rzeźba powstaje bardzo długo. Najpierw szkice, ustalenie kątów nachylenia płaszczyzn, głowę składa się z dwóch misek, na nie trzeba nałożyć kolejne warstwy materiału. Może to nadinterpretacja, ale dziennikarka dostrzega pewne podobieństwo - rzeźbi w glinie i jednocześnie czuje, jakby ktoś rzeźbił ją. Długo, wytrwale. Chrzest jest kolejnym etapem, ale nie oznacza końca pracy. Rzeźbiarze wiedzą, że na wykonanie tak z pozoru łatwego detalu jak oko poświęcić trzeba nieraz cały dzień.

Kilka dni temu po raz pierwszy modliła się na Mszy porannej u dominikanów. Po wspólnym śniadaniu ze studentami i zakonnikami w klasztorze ruszyła do pracy. Uważa, że to wspaniały początek dnia.

Jeff wyjeżdża niedługo do Szkocji. Nie ma planu co dalej, ale też nikt nie obiecywał mu, że dzięki sakramentowi taki plan się pojawi. Jest w nim spokój i przekonanie, że wybrał dobrą drogę. - To dopiero początek - twierdzi.

Zofia Łazuchiewicz chciałaby przy stole wielkanocnym przeczytać fragment Pisma Świętego. Ale jeszcze nie zdecydowała.

Nie wie, jak rodzina zareaguje na tak radykalny gest.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2009