Wolontariusze Boga

Lęk przed obcymi wywołują słowa. Można go pokonać, gdy stanie się z uciekinierami twarzą w twarz – mówią ci, którzy bezinteresownie pomagają uchodźcom.

04.06.2018

Czyta się kilka minut

Wśród nielegalnych imigrantów w zrujnowanych magazynach pokolejowych w Belgradzie, styczeń 2017 r. / MICHAŁ OCZKOWSKI
Wśród nielegalnych imigrantów w zrujnowanych magazynach pokolejowych w Belgradzie, styczeń 2017 r. / MICHAŁ OCZKOWSKI

W niedawno opublikowanej adhortacji o drogach do Boga we współczesnym świecie „Gaudete et exsultate” Franciszek wspomina o pomaganiu uchodźcom. Mówi, że to wcale nie jest temat marginalny. „Można rozumieć, że osoba mówiąca takie rzeczy to polityk troszczący się o swoje sukcesy, ale nie chrześcijanin, któremu wyłącznie przystoi postawić się w roli tego brata, który ryzykuje swe życie, aby zapewnić przyszłość swoim dzieciom. Czy możemy uznać, że tego właśnie chce od nas Jezus, kiedy mówi nam, że przyjmujemy Jego samego w każdym obcym?” – pyta papież.

Są ludzie, którzy właśnie z motywów religijnych pomagają imigrantom. Taka postawa jest ponadkonfesyjna.

Pan nas do tego wezwał

22-letni Dragan Stanojlovic przytula młodą żonę Danielę. „Wszystko będzie dobrze” – uspokaja. Od kilku godzin siedzą w ciemnej piwnicy, są głodni i spragnieni. Ktoś podaje im paczkę herbatników, ktoś kawałek chleba. I wodę, bo tak sucho w ustach. Nad nimi drży ziemia. Jest rok 1999 i NATO bombarduje Belgrad w ramach operacji Allied Force, która ma zakończyć serbskie czystki etniczne w Kosowie.

Wiele nocy spędzili wtedy w schronie, gdzie każdy z każdym dzielił się tym, co miał. – To zrodziło we mnie ogromną potrzebę pomagania innym – wspomina po 18 latach Dragan. Zaczęli z Danielą od małych Romów. – Jestem Romem i chcę pomagać biednym romskim dzieciom – tłumaczy.

W kościele, w którym Dragan jest pastorem (w prawosławnej Serbii protestanci to ledwie 1 proc. populacji), rozdawali ubrania i jedzenie, zaczęli organizować zimowe i letnie obozy. Z czasem do romskich dzieci dołączyły uchodźcze z Kosowa, muzułmańskie. – Na początku było ciężko, ale w końcu rodzice nam zaufali i zaczęli oddawać swoje dzieci na nasze obozy.


Czytaj także: Katarzyna Sarko: Jak francuscy jezuici pomagają uchodźcom


W 2015 r., wraz z nastaniem kryzysu migracyjnego w Europie, w Belgradzie pojawili się uchodźcy z Bliskiego Wschodu i Azji, próbujący przedostać się szlakiem bałkańskim na Zachód. Dragan i Daniela mijali ich codziennie w parku i przy dworcu autobusowym, wokół którego zbierali się tysiącami. Codziennie zadawali sobie pytanie, jak mogą pomóc, skoro im samym się nie przelewa. I wtedy zadzwonił do Dragana przyjaciel, pastor z północnej Serbii. Powiedział, że ma sporą darowiznę na rzecz imigrantów, jakieś 2 tys. euro, ale nie wie, jak ją wykorzystać. Dla Stanojlovica było to jak telefon z nieba. – Bóg nas do tego wezwał – mówi poważnie.

Wkrótce dostali też wsparcie finansowe z Kościoła protestanckiego w Holandii. Zaczęli od codziennej porcji kanapek i gorącej zupy w zrujnowanych magazynach kolejowych za belgradzkim dworcem głównym, gdzie koczowało nielegalnie około tysiąca imigrantów, którzy utknęli po zamknięciu dla nich granic przez sąsiednie kraje. – To było wspaniałe uczucie móc dzielić się z nimi jedzeniem – opowiada pastor, pokazując zdjęcia.

To miejsce na fotografiach przypomina postapokaliptyczny świat jak z „Mad Maxa” – mroczne, spowite dymem z ognisk, w których płonie wszystko, co można znaleźć w okolicy, wewnątrz kryją się opatulone kocami ciemne postaci. Na jednym ze zdjęć ubrany zimowo Dragan trzyma kartony z pieczywem. Za nim szara, obdrapana, wilgotna ściana z napisem po angielsku: „Czy kiedykolwiek trzymałeś swojego zwierzaka w takich warunkach?”.

Kupili więc 30 mioteł, by uchodźcy mogli wysprzątać zaśmiecone pomieszczenia. I płyty styropianu, aby nie spali na gołym betonie. Po pierwszej nocy usłyszał: „Hej, Dragan, dziękuję, nie spałem lepiej przez ostatnie sześć miesięcy”.

Nie poprzestali na zaspokajaniu potrzeb z dołu piramidy Maslowa. Lektury (w tym Ewangelia), zabawy i warsztaty dla dzieci, pokazy filmów. Raz „Jaś Fasola”, innym razem „Jezus z Nazaretu”. Przy Jezusie ktoś rzucił, by obejrzeć mecz Realu z Barcą. Dragan mówi, że nieliczni go poparli. Większość imigrantów to muzułmanie, chcieli oglądać film o jednym ze swoich proroków.

Po zburzeniu magazynów i przesiedleniu uchodźców do oficjalnych obozów wiosną 2017 r. Dragan i Daniela pomagają i tam. Daniela jest fryzjerką, więc organizują dla kobiet zawodowe kursy fryzjerstwa i wyrabiania biżuterii, by jak już dotrą do kraju docelowego, mogły podjąć pracę.

Pokażcie im miłość

Spędzał w magazynach całe dnie, od rana do późnej nocy. Nazywali go „wielki tata” lub „wujek”. Dużo uczuć i emocji jest w jego opowieściach. Na zdjęciu strzelonym z lampą błyskową w ciemnym magazynie chłopiec wygląda jak jedno wielkie nieszczęście. Głowa opatulona szalikiem, wystraszona umorusana twarz, brudne dłonie, w których ściska dwie bułki i kubek herbaty. – To Aziz z Afganistanu. Był sam od wielu miesięcy, bo ojciec siedział w bułgarskim więzieniu. Bardzo pokochałem tego chłopca – mówi.

Na następnym zdjęciu w ciepłym świetle wschodu lub zachodu słońca radosny Stanojlovic trzyma chłopca na rękach. Na jego czystej buzi uśmiech od ucha do ucha, w ręku para nowiutkich adidasów. – Za każdym razem, gdy przychodziłem, Aziz obejmował mnie i całował na powitanie, bawiliśmy się. Jednego razu przytulił mnie jak zwykle, a za chwilę uderzył. Nie wiedziałem, o co chodzi, tyle tylko, że coś jest nie tak – Draganowi drży głos. – Po tym zdarzeniu więcej go nie zobaczyłem. Wyjechał do Niemiec z ojcem, który wrócił z Bułgarii.

Serbia dla uchodźców to kraj tranzytowy: pojawiają się i znikają. Wielu przychodziło z prośbą: „Bracie, jutro chcę spróbować przekroczyć granicę [nielegalnie], czy możesz się za mnie pomodlić?”. Pakistańczyk Abdullah wielokrotnie próbował przedostać się do Rumunii i Bułgarii, ale zawsze go łapano i wracał do Belgradu pobity przez policję i pogryziony przez psy. Przed kolejną próbą zwrócił się do Dragana o pacierz w intencji udanej ucieczki. Małżeństwo modliło się nocą i więcej go nie spotkali.

Ahid z Afganistanu, z którym Dragan spędzał sporo czasu, razem jadali i rozmawiali, miał mniej szczęścia. Próbował przejść przez zamarzniętą Cisę na Węgry, ale lód się załamał. Utonął na oczach policjanta, którego ściągnęło wołanie o pomoc, ale nie starał się jej udzielić.

Ktoś zapytał Dragana, co by doradził przy pierwszym kontakcie z uchodźcami. – Pokażcie im miłość – odpowiedział. – Zaufajcie, a otworzą się. To jest to, co my robimy.

Twierdzi, że uczucie nie jest jednostronne. Gdy umarła jego mama, uchodźcy z magazynów pocieszali go i płakali razem z nim. – Nie dostałem takiego wsparcia i miłości od wiernych w swoim kościele.

Stanojlovic uważa, że bierną lub niechętną postawę społeczeństwa można zmienić tylko przez konfrontację twarzą w twarz, samym gadaniem niewiele się wskóra. Dlatego zabrał do obozu uchodźców nieprzekonanego do imigrantów dyrektora szkółki niedzielnej, w której pracuje. Po tej wizycie dyrektor zorganizował zbiórkę darów.

Wstydzi się za Serbię, bo bardzo mało ludzi pomaga uchodźcom. – Może się boją. Niestety nie mamy też zrozumienia i wsparcia wśród naszej romskiej społeczności. Romowie twierdzą, że są w gorszej sytuacji niż uchodźcy, ale to nieprawda – ubolewa. – Na szczęście przyjeżdża wielu wolontariuszy z innych krajów.

Wśród nich przyjaciel Dragana Michał Oczkowski. To z nim kupował uchodźcom styropian do spania i wyświetlał filmy.

Prosimy, posłuchajcie

Michał Oczkowski wierzy w siłę słowa. Jest ewangelikiem. Opowiada o swoich wyprawach pomocowych na spotkaniach w kościołach protestanckich Śląska i w muzeum w Wiśle, jego rodzinnym mieście, gdzie pracuje jako handlowiec.

– Zajmujemy się pomocą bezpośrednią, jeździmy w różne miejsca w Europie: do Bułgarii, Serbii, Grecji. Niestety nie możemy pracować z uchodźcami w Polsce, ponieważ nasz kraj ich nie przyjmuje – tłumaczy. – Często po spotkaniach ludzie podchodzą i mówią, że mieli całkiem inny punkt widzenia, a to, co zobaczyli i usłyszeli, sprawiło, że zmienili zdanie.


Czytaj także: Michał Rychert: Boimy się obcych i zamykamy się przed nimi w imię ochrony tożsamości chrześcijańskiej. Czy nie jest to raczej znak tożsamości już utraconej?


Jeżdżą do oficjalnych i nieformalnych obozów z przydatnym na miejscu sprzętem ze zbiórek w kościołach, jak garnki, by imigranci mogli sobie sami ugotować ryż czy herbatę. Wożą też buty. To dobro pierwszej potrzeby, podczas marszu przez Europę szybko się zdzierają. Michał nie zapomni dwóch mężczyzn, którzy na zmianę używali jedną parę steranych adidasów. Ściągnął więc swoje i zobaczył łzy szczęścia. W czasie świątecznych wyjazdów wiozą setki prezentów, zapakowanych jak przez samego świętego Mikołaja. Na miejscu kupują jedzenie: ryż, olej, cukier, herbatę i mnóstwo bananów dla dzieciaków. – Wzruszające jest, gdy uchodźcy zapraszają nas na kolację przygotowaną z tego, co dopiero dostali. I choćby nie wiadomo jak byli głodni, nie zaczną jeść, póki gość się nie poczęstuje.

Kupują też to, co akurat jest potrzebne, jak 1400 m2 grubej folii plastikowej do zabezpieczenia przed wilgocią namiotów w Kalebii, wiosce na serbsko-węgierskim pograniczu, gdzie koczowało ponad 350 osób. Zresztą nie wszyscy mieli namioty, niektórzy tylko koc rozwieszony na kijach, a bardzo padało. Gdy po pół roku ekipa wróciła do obozu, część namiotów wciąż była pod ich folią.

Ale Oczkowski podkreśla, jak ważny oprócz pomocy materialnej jest czas poświęcony uchodźcom. Na zabawę z dziećmi, gry planszowe, wspólną modlitwę, na rozmowę. Słowa mają działanie terapeutyczne. Oni mają silną potrzebę, by opowiedzieć o swoich przeżyciach i uczuciach, by ich wysłuchano. I by ich historie dotarły do krajów, z których wolontariusze przyjeżdżają. Nie do polityków, którzy decydują o ich losie, ale do zwykłych ludzi, by postarali się ich zrozumieć.

Serce boli

Na to, że Oczkowski zajął się działalnością charytatywną (przez siedem lat pracował w organizacji misyjnej), wpłynęła trudna młodość. Nie lubi wracać do szczegółów sprzed dwudziestu paru lat, ale mówi, że miał poważne problemy z samym sobą. Czuł się niechciany i odrzucony. Pomogło mu wsparcie i modlitwa rodziców oraz szkoła biblijna. – Jezus zmienił moje życie, sprawił, że stało się szczęśliwe – wyznaje.

Ale z uchodźcami zetknął się trochę przez przypadek. Na przełomie 2013 i 2014 r. jego znajomi jechali na konferencję misyjną Mission-net do Offenburga w Niemczech, i na kilka dni przed wyjazdem powiedzieli, że mają jedno wolne miejsce w aucie. Po przyjeździe zastał mnóstwo stoisk misyjnych i trzy tysiące ludzi z całego świata. Jedne z warsztatów dotyczyły pracy z uchodźcami. Spośród wszystkich uczestników tylko trzydzieścioro mogło odwiedzić obóz dla uchodźców. Zrządzeniem losu lub Boga Michał się załapał. Dwie i pół godziny przegadał z młodym Pakistańczykiem. – Gdy usłyszałem jego historię, coś we mnie pękło. Poczułem, że to zadanie dla mnie od Boga: pomagać uchodźcom i zmieniać nastawienie do nich w naszym kraju.

Dwa lata jednak minęły, zanim znów spotkał uchodźców. Nie mógł w swoim regionie znaleźć organizacji, która by im pomagała. Dopiero jego ojciec wyszukał informację o spotkaniu w luterańskim kościele z wolontariuszami z Czech. – To są bardzo różni ludzie, o różnej osobowości, z różnymi zawodami: prawnicy, nauczyciele, pastorzy, emeryci, studenci. Żeby się do nich przyłączyć, trzeba spełniać trzy warunki: ukończone osiemnaście lat, otwarte serce dla uchodźców, respektowanie wartości chrześcijańskich, gdyż w większości są ludźmi skupionymi wokół różnych Kościołów protestanckich – opowiada.

Tydzień po spotkaniu wyruszył w drogę z polsko-czeską ekipą. Na początku mama nie była zbyt szczęśliwa, że nie będzie go na Wielkanoc. Natomiast jego 73-letni ojciec dołączył na jednym z kolejnych wyjazdów do grupy syna. Młodzi uchodźcy bardzo cenili jego obecność, tęsknili za swoimi rodzinami, więc stawał się dla nich na moment brakującym ojcem. – W ich kulturze jest wielki szacunek do starszych ludzi – tłumaczy Oczkowski.

Za pierwszym razem pojechali do obozu w greckiej wiosce Idomeni przy granicy z Macedonią. Tam przeszedł chrzest bojowy – na oczach wolontariuszy poroniła młoda Syryjka. – Serce boli, gdy patrzy się na ludzi żyjących w nieludzkich warunkach, śpiących przy minus piętnastu w pomieszczeniach bez ogrzewania, w których grasują szczury i wszy.

Spotkanie w Polsce

Dragan i Michał spotkali się niedawno znowu. Tym razem w Polsce. Pod koniec ubiegłego roku Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku zorganizowało dla pomagających uchodźcom wolontariuszy cykl warsztatów „Solidarity Here and Now”. 14 wolontariuszy z różnych krajów wymieniało doświadczenia, opinie, kontakty. Pogłębiało też wiedzę o samoopiece, o tym, jak lepiej rozpoznawać potrzeby uchodźców i zmniejszać przepaści międzykulturowe.

Michał opowiada, że gdy zginął pod lodem poznany w Belgradzie Afgańczyk Ahid, który chciał przedostać się z Serbii na Węgry, podzielił się swoim bólem na Facebooku, gdzie relacjonuje wyprawy. Jakiś znajomy napisał w komentarzu, by powiedział reszcie, aby nie przekraczali nielegalnie granic. I dodał, że inwazja tych „tak zwanych uchodźców” na Europę nie jest przypadkowa, ktoś ich do tego specjalnie pchnął. – Niektóre przyjaźnie, również z kręgów Kościoła, pękły po tym, jak zacząłem pomagać uchodźcom – kwituje Oczkowski.

Ale znieczulicę na los imigrantów widzi nie tylko wśród religijnych osób w Polsce. W krajach, do których jeździ z pomocą, słyszał nie raz od wiernych w tamtejszych kościołach, że oni będą się za uchodźców modlić, ale na inną pomoc nie mogą liczyć. – To nie jest prawdziwe chrześcijaństwo.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2018