Wolny budowniczy

Idźcie z Bogiem – nigdy w prawo, nigdy w lewo – zawsze prosto: Córka Konstantego Wolnego nigdy nie zapomni słów, którymi ojciec pożegnał dzieci po raz ostatni.

21.05.2012

Czyta się kilka minut

Wycieczka w góry, Konstanty Wolny z synem Zbigniewem i kierowcą. Beskid Śląski, ok. 1926 r. / fot. z archiwum rodzinnego Konstantego Wolnego
Wycieczka w góry, Konstanty Wolny z synem Zbigniewem i kierowcą. Beskid Śląski, ok. 1926 r. / fot. z archiwum rodzinnego Konstantego Wolnego

Historię pierwszego śląskiego marszałka upchnięto w kąt, zamieciono pod dywan. Z uwagi na niesprzyjający czas okupacji i powojennego ustroju, pamięć o Konstantym Wolnym schowana została w zakamarkach rodzinnego domu; tutaj jednak zagnieździła się na dobre. Wyciągana dziś na światło dzienne pachnie głębią szuflad, pożółkłym papierem dokumentów i wyblakłych zdjęć, ale w opowieściach Haliny Kolsen – jedynego żyjącego dziecka Wolnego – oraz wnuków: pani Marii i pana Konstantego, marszałek odzyskuje głos i dawną barwność.

Śląska izba

Zaczyna się od śląskiej izby, takiej ze skrzypiącą podłogą i świętymi obrazkami na ścianach; takiej, jaką przedstawia stara fotografia na początku rodzinnej kroniki. Na zdjęciu obok widać podwórze, a na nim zaprzężony w konie powóz. To jedna z ilustracji ówczesnego Bujakowa – miejsca, w którym Konstanty Wolny przychodzi na świat. Jego ojcem chrzestnym zostaje Józef Wolny, rolnik z Załęża.

Ojciec Konstantego – Wawrzyniec – kształci się na kowala i po jakimś czasie zaczyna pracować w Hucie Baildon. Kostek tymczasem uczęszcza do Katolickiej Szkoły Ludowej i wykazuje się dużymi zdolnościami, na co zwracają uwagę nauczyciele. Wawrzyniec decyduje, że syn będzie uczył się dalej.

Przenosi go więc do neoklasycznego gmachu katowickiego gimnazjum, w którym Kostek poznaje Korfantego. Następnie obaj wyjeżdżają na studia do Wrocławia. „Wawrzyniec kształci syna z myślą, że ten będzie studiował teologię – pisze w kronice wnuk i imiennik marszałka, Konstanty Wolny – Mając złe doświadczenia z przegranego procesu o miedzę, długo nie może się on pogodzić z tym, że jego syn studiuje prawo”.

Stancja

Konstanty poznaje ją, gdy we Wrocławiu zamieszkuje na stancji prowadzonej przez panią Anielę – jej matkę. Wanda Leonia jest piękną, elegancką kobietą, absolwentką paryskiej szkoły kosmetycznej. Gdy Wolny, jako adwokat już, mieszka w Gliwicach, biorą ślub. – Opowiadała mi ciocia Maria, że byli bardzo kochającym się małżeństwem – mówi pani Halina. – Ojciec dbał o matkę, nie brakowało jej niczego. Jako człowiek majętny spełniał wszystkie jej zachcianki i kaprysy. Suknie i kapelusze sprowadzał z Paryża. W obowiązkach domowych wyręczały matkę opiekunki.

Pani Halina urodziła się, gdy po I wojnie jej rodzice zamieszkali w Bytomiu. Mieli już troje dzieci: Zbigniewa, Mariana i Irenę. Pani Halina: – Opowiadał mi ojciec, że podczas trwającego w domu przyjęcia matka dyskretnie je opuściła. Po jakimś czasie przyniesiono mnie i pokazano gościom. Moją chrzestną została obecna na przyjęciu Elżbieta Korfantowa, a chrzestnym hr. Niegolewski. Ojciec wybrał dla mnie imiona, matka tymczasem, dumna i radosna, wróciła do stołu, kontynuując przerwaną na czas porodu biesiadę.

Rok później rodzi się najmłodszy brat pani Haliny: Witold, a cała rodzina przenosi się do katowickiej willi.

Małżeńskie szczęście państwa Wolnych nie trwa długo. – Kiedy miałam trzy lata, matka zostawiła nas i ojca – wspomina pani Halina. – Była zauroczona panem Sworowskim. Romans szybko się skończył i matka chciała wrócić, ale ojciec nie wyraził zgody. Rodzice rozwiedli się. Nigdy jednak ojciec nie mówił źle o matce, nigdy też nie związał się z inną kobietą.

Z pomocą w wychowywaniu pięciorga dzieci przychodzi Konstantemu teściowa – pani Aniela. – Zastępowała nam matkę – mówi pani Halina. – Kiedy w 1927 r. zabrakło Babci, po raz pierwszy widziałam, jak ojciec płacze.

Sejm

„Śląsk nasz” – głosi napis na widocznej w kronice plakietce propagandowej. Na środku plakietki znajduje się orzełek. Jest również zdjęcie z uroczystości w Polskim Komisariacie Plebiscytowym. I wycinek z gazety informujący o górnośląskich rokowaniach w Genewie. Konstanty stoi tu pomiędzy innymi delegatami, przybrawszy dystyngowaną pozę: ręce splecione ma za sobą, twarz skupioną. I inna fotografia: stolik z dwoma krzesłami pod gołym niebem, za nimi tłum ludzi, na przedzie Rymer i Wolny: „Uroczystość przyjęcia przez stronę polską Rybnika”.

Nadchodzi czas Sejmu Śląskiego rozpoczynającego obrady w dotychczasowej siedzibie Królewskiej Szkoły Rzemiosł Budowlanych. Otrzymawszy 43 na 48 głosów, Wolny zostaje marszałkiem i wprowadza się do willi po dyrektorze. Tymczasem trwają prace związane z budową gmachu, w którym zadomowi się powstająca administracja, a który stanie się wizytówką autonomicznego Śląska.

W rodzinnej kronice sfatygowany dokument: Konstanty Wolny zawiadamia dyrektora zakładu im. Ossolińskich o uchwalonej przez Sejm kwocie, przeznaczonej na opracowanie i wydanie Psałterza Floriańskiego – to jeden z kamyków węgielnych przyszłej Biblioteki Śląskiej. Wolny zaczyna gromadzić księgozbiór prawniczy i inicjuje przekazanie sporej sumy na rzecz biblioteki, która w latach 30. wyprowadzi się z gmachu sejmu do Domu Oświaty przy ul. Francuskiej. Uśmiechnięty marszałek w czarnym meloniku i zimowym płaszczu spogląda z pożółkłej fotografii przedstawiającej rusztowania tego budynku.

Są też ówczesne karykatury autorstwa Roleckiego. Na jednej z nich Wolny steruje bocianem, przynoszącym w dziobie troje dzieci: 3 kadencje sejmu. Są i podpisy: „Kiedy poseł w posła drze się/ On ich prosi: »Uciszcie się!«/ A gdy to nic nie pomogło,/ Brał ich pod bufetu godło./ Dobry człowiek, lecz polityk,/ Więc i on nie ujdzie krytyk./ Jakkolwiek nie pragnie glorji,/ Jednak przejdzie do historji”.

Obszerne apartamenty w nowym gmachu Sejmu przeznaczono na mieszkania dla wojewody i marszałka. Wolny nie przeprowadza się; sale Sejmu przeznacza na wystawy artystyczne. Swoje prace prezentują tu m.in. bracia Kossakowie i Stykowie. Artyści zapraszani są też do willi na ul. Zacisze, podobnie jak inne osobistości często korzystające z zaproszeń: działacze polityczni (Korfanty, Rymer), błogosławiony już ks. Emil Szramek – proboszcz katowickiego kościoła mariackiego – oraz odwiedzający Śląsk dygnitarze. Na wytartych kartkach oprawionego w materiał pamiętnika żony Wolnego wciąż jeszcze przeczytać można wykaligrafowane ślady niektórych wizyt. „W tym domu poznałem gościnność” – pisze Remigiusz Grocholski, oficer kawalerii Wojska Polskiego.

Dom

– Ojciec dbał, aby i w piwnicach, i na strychu panował wzorowy porządek – mówi pani Halina. W jej wspomnieniach Zacisze powraca jako miejsce mieniące się światłem nasączonym kolorami wielkich okiennych witraży, czyszczonych corocznie przez strażaków. Gości i domowników wita drewniany niedźwiadek osadzony przy poręczy schodów, a z kaflowego pieca na węgiel po domu rozchodzi się ciepło. W salonie stoi przeszklona szafka z kolekcją porcelanowych figurek, a w jadalni wielki drewniany stół.

To właśnie tutaj podczas jednego ze służbowych wyjazdów Wolnego jego najmłodszy syn, Witek, postanawia zostać Indianinem. Włożywszy kupiony mu przez ojca pióropusz, mały psotniś rozpala ognisko z parkietowych desek. Zaalarmowani przez sąsiadów współpracownicy marszałka, postanawiają na własną rękę naprawić straty przed przyjazdem Wolnego.

– Ojciec każde z nas traktował z jednakową czułością i troską – mówi pani Halina. – Spełniał wszystkie zachcianki; tolerował wybryki. A psotne były z nas dzieci...

Jezuici z Chyrowa – szkoły, do której uczęszczali synowie Konstantego – długo zapewne pamiętali imponujące odkrycia archeologiczne Witolda. Nie od razu zorientowano się, że sam swoje znaleziska wyrabia. Innym razem postanowił wyręczyć biednego mleczarza i zamiast udać się na lekcje, podjechał pod Sejm, rozwożąc mleko.

Pani Halina często powtarza córce, że dziadek nigdy nie podnosił głosu. Mówi, że największą karą dla nich była świadomość, że tata jest smutny. – Mimo nawału pracy i ciężkich obowiązków Ojciec zawsze znajdował dla nas czas – wspomina. – Wydawał się być najszczęśliwszym człowiekiem, kiedy byliśmy w komplecie, tak podczas wspólnych wakacji, jak i wizyt u krewnych.

W rodzinnej kronice wiele jest śladów wspólnych wycieczek: Tatry, Beskid Śląski, Wisła. W drogę rodzina ruszała własnym autem. Marszałek – jako pierwszy prezes śląskiego Automobilklubu – był w końcu amatorem samochodowego transportu.

Ze starych zdjęć uśmiechają się zawadiacko mali chłopcy i ładnie ubrane dziewczynki. Widać pokój pełen pięknych zabawek. Pani Maria wie z opowiadań mamy, że dziadek bardzo dbał o dzieci i uczył ich wszystkiego, począwszy od zachowania się przy stole czy używania sztućców. Pani Halina wspomina: „W 1930 r. Ojciec każdemu z nas dał książeczkę oszczędnościową, mówiąc »zobaczycie, jak pieniądze pracują na siebie«. Z radością biegaliśmy do banku dopisywać odsetki”. Gdy wybucha wojna, Konstanty każe dzieciom wpłacić oszczędności na obronę przeciwlotniczą. W rodzinnych pamiątkach zachował się kwitek: „Bank Gospodarstwa Krajowego. Likwidatura Papierów Wart.”

Ogród

Pani Maria sugeruje, że dziadek miał to w genach – wystarczy spojrzeć na rodzinne zdjęcia, żeby wiedzieć, gdzie najchętniej spędzał wolny czas: „Dziadek czyta prasę w przydomowym ogródku” i kolejne: „Cała piątka dzieci. Ogród, Zacisze”. Na jeszcze wcześniejszych fotografiach można rozpoznać metalową konewkę – charakterystyczny element ogródka działkowego w Gliwicach. Marszałek lubił spędzać czas na dworze i przykładał wagę do przydomowej uprawy roślin.

Dzieciom i wnukom najbardziej utkwiły w pamięci biegające po podwórku zwierzaki. Prócz kur i gęsi wałęsały się tutaj koty. Do salonu wdzierała się koza. Był i baran – Marian nauczył go tak witać gości, że zwierzę każdego przechodzącego przez furtkę traktowało uderzaniem w tylną część ciała. Nie oszczędziło nawet Korfantego. Paw na własne nieszczęście upodobał sobie teren kościoła mariackiego. Pewnego razu usadowił się na szczycie wieży – na krzyżu wykutym przez ojca Konstantego, Wawrzyńca. Marszałek wezwał straż i ostatecznie z bólem serca oddał pawia do ZOO. – Był też jamnik Daruś – wspomina pani Halina. – Był kochany przez wszystkich. Sąsiedzi po wojnie mówili, że jak w 1939 r. Niemcy wchodzili na Zacisze, nie chciał ich wpuścić do domu. Zastrzelili go.

W drodze

Gdy wybucha wojna, Zbigniew, najstarszy syn marszałka, zostaje zmobilizowany. Konstanty z resztą dzieci kieruje się do Lwowa. Pani Halina tak wspomina tę podróż: – Docieramy do Borszczowy. Ojciec prosi sołtysa o schronienie. Ten wskazuje na opuszczony przez właścicieli majątek. Sołtys Ukrainiec, prosty, rubaszny człowiek, nie wzbudza sympatii. Nikt nie stara się z nim kontaktować. Jedynie Ojciec ma inną taktykę. Dużo z nim rozmawia, gra w szachy, wzbudza sympatię i szacunek. Za dwa dni na podwórko majątku wjechały ruskie czołgi, których lufy skierowane były w okna naszego pokoju. Pamiętam, jak na prośbę ojca pewnego, że zginiemy, odmawiam z Irką głośno modlitwę. Sołtys uprasza ruskich, by darowali nam życie i pozwolili mu nas wywieźć. Zgadzają się.

We Lwowie dzieci nie zostały jednak długo. – W obawie przed ruskimi Ojciec podejmuje kolejną trudną dla siebie decyzję – mówi pani Halina. – Irena, Witold i ja mamy przekroczyć granicę na niemiecką stronę. Marian zostaje we Lwowie.

Dzieci żegnają się z ojcem i odjeżdżają. Córka Konstantego Wolnego nigdy nie zapomni słów, którymi ojciec wysyła ich w drogę do domu: – Idźcie z Bogiem – nigdy w prawo, nigdy w lewo – zawsze prosto. Nie przypuszczała wtedy, że widzi go po raz ostatni.

Konstanty Wolny umarł 9 listopada 1940 r. we Lwowie. Został pochowany w grobowcu oo. Jezuitów na cmentarzu janowskim. Obecnie trwają starania o sprowadzenie jego prochów do Katowic. „Najpopularniejsza postać na Śląsku w okresie międzywojennym – pisał o nim ówczesny poseł i śląski powstaniec, Stanisław Janicki. – Z charakteru i zalet uosabiał typ Ślązaka, jak nikt w tym czasie żyjący. Można godzić się i nie godzić na takie czy inne ustosunkowanie się polityczne »Kostka« Wolnego, jednakowoż nie można go nie lubić, szanować i kochać”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Konstanty Wolny. Zawsze prosto