Wolę piłkę w nowym wydaniu

Waldemar Kuligowski, antropolog kultury: Dla niektórych społeczności reprezentacja to nic innego jak symbol narodu. Garrincha, dopóki nie trafił do kadry, nie znał hymnu swojego kraju. Rozmawiał: Michał Olszewski CZYTAJ TEŻ: Blogowy dziennik mundialowy Michała Okońskiego

08.06.2010

Czyta się kilka minut

Kibice z Rustenburga, RPA / fot. Matthew Ashton / AMA / Corbis /
Kibice z Rustenburga, RPA / fot. Matthew Ashton / AMA / Corbis /

Michał Olszewski: Zasiada Pan na trybunach jako antropolog czy kibic?

Waldemar Kuligowski: Przede wszystkim jako kibic. Moje życie od dzieciństwa związane jest z emocjami piłkarskimi. Hiszpańskie mistrzostwa świata z 1982 r. znam na pamięć: składy drużyn, strzelców goli. Bramki Bońka w meczu z Belgami wbiły mi się tak głęboko w pamięć, że będę je pamiętał do końca życia. Niestety, w tym roku spóźniłem się i nie zdążyłem kupić karnetu na mecze Lecha Poznań. Będę je oglądał w telewizji.

Ze mną jest tak jak z Jerzym Pilchem, który w jednym z opowiadań pisał o strukturze swojej pamięci: 1968 kojarzy mu się nie tylko z antysemicką nagonką, ale też z wielkimi sukcesami Górnika Zabrze. Czerwiec 1970, kiedy Dubčeka wyrzucano z partii, to także czas mundialu w Meksyku. Interesując się piłką nożną, biorę udział w bardzo długim pochodzie historii, zarówno przez stadiony, piłkarzy, kolejne mistrzostwa świata, jak i przez politykę, która się zawsze z piłką wiązała.

Co przyciąga ludzi na stadiony?

Powiedziałbym szerzej, że nie na stadiony, ale do piłki, bo większość współczesnych kibiców to fani, którzy zasiadają przed telewizorami. Są nawet statystyki, które pokazują, że zainteresowanie futbolem deklaruje 3,5 mld ludzi na świecie, czyli ponad połowa mieszkańców Ziemi. Odpowiedź wydaje się prosta - kibice wiążą swoje emocje z klubami czy drużynami narodowymi, ponieważ daje im to poczucie tożsamości. Wiedzą, gdzie przynależą. Stadion to miejsce, w którym nie ma półtonów, liczy się tylko wygrana naszej drużyny. To czarno--biały świat.

Choć zdarzają się sytuacje, jak w Rzymie, gdzie kibice Lazio nakłaniali swoich piłkarzy do przegranej z Interem Mediolan, żeby zaszkodzić największemu rywalowi, czyli AS Roma.

To jednak nie jest norma. Będę utrzymywał, że w świecie, w którym tożsamość ulega postępującemu rozmyciu, identyfikacja z grupą piłkarzy wygląda jak deklaracja obywatelstwa. To jakby nowy rodzaj paszportu.

Czy kibicowanie nie jest w takim razie anachronizmem? W płynnym, pozbawionym kantów świecie deklarujemy ostro swoją przynależność, mówiąc: "Tylko Lech".

Możliwe, ale najwyraźniej jest to anachronizm potrzebny. Okazuje się, że ludzie szukają pewników, czegoś, co jasno odróżnia ich od innych. Dla niektórych społeczności reprezentacja to nic innego jak symbol narodu, tak jest np. w Ameryce Łacińskiej. Garrincha, dopóki nie trafił do reprezentacji Brazylii, nie znał hymnu swojego kraju, nauczył się go śpiewać dopiero na boisku. W tym roku obchodzimy 50. rocznicę powstania Nigerii, kraju poprzecinanego liniami podziałów kulturowych i religijnych. Reprezentacja narodowa do dzisiaj pełni tam rolę spoiwa narodowego, znacznie mocniejszego niż skorumpowane władze.

Nie widzi Pan niebezpieczeństw związanych z tak mocną identyfikacją? W Ameryce Południowej kibice strzelają do piłkarzy, którzy zawiedli ich nadzieje.

Moim zdaniem większości kibiców miłość do ukochanej drużyny nie przesłania realnego oglądu świata. Co więcej, przykład Lecha jest dla mnie dowodem, że stadion może pokazywać różnobarwność i skomplikowanie świata. Na początku meczu jeden zawodnik żegna się w rycie rzymskokatolickim, inny w prawosławnym, jeszcze inny modli się do Allacha. Kibice to akceptują.

W Polsce kibicowanie nie kończy się po wyjściu ze stadionu. Kibice Lecha nie chodzą na piwo z kibicami Legii. W Krakowie młodzi mordują w imię swoich drużyn.

Rozróżnijmy kibiców i kiboli...

To nieostre rozróżnienie. Na stadionie kibice stoją ramię w ramię z kibolami, zjednoczeni miłością do tej samej drużyny.

Zgoda, ale też polskie stadiony powoli się cywilizują i zadym jest na nich coraz mniej. Wierzę, że stadion może być miejscem, gdzie można wyładować swoje emocje bez popadania w skrajności. Skoro udało się to w Anglii, może udać się również w każdym innym miejscu na świecie. Pytał pan o kibiców Lecha i Legii - przypomnę, że był czas, kiedy pili razem piwo. Choć z drugiej strony pamiętam, jak z moim przyjacielem i zagorzałym kibicem, Mariuszem Czubajem, poszliśmy w Warszawie obejrzeć w pubie mecz Lech-Legia. Kiedy zerwałem się, krzycząc "goool", wokół zawisła gęsta, głucha cisza. Pomyślałem, że nie jest dobrze. Na szczęście zakończyło się remisem.

Nie bardzo wierzę w dobre emocje, jakie może wyzwalać piłka. Stadion to nie opera, ludzie przychodzą na trybuny, żeby się wywrzeszczeć. Również po to, żeby nienawidzić przeciwnika. Żeby obejrzeć namiastkę wojny.

Tylko proszę nie mówić, że kibicami rządzą zachowania plemienne. To tak jakby powiedzieć, że Indianami Navajo rządziły zachowania kibicowskie. Powiem inaczej: niewątpliwie jest wśród zagorzałych kibiców rys paramilitarny. To struktury bardzo zhierarchizowane, o czytelnej strukturze, takie mini-armie. Są, niestety, przykłady na to, że w niesprzyjających okolicznościach błyskawicznie mogą się przekształcić w regularne bojówki, jak miało to miejsce w byłej Jugosławii. Kibice Crvenej Zvezdy Belgrad, Hajduka Split czy Vardaru Skopje zapisali się niechlubnie w czasie ostatnich wojen na Bałkanach - stanowili po prostu naturalny zaciąg do jednostek bojowych, dokonujących potem czystek etnicznych. Ale pozostaniemy w sporze, bo, jak rozumiem, pana zdaniem piłka przede wszystkim dzieli, a moim zdaniem przede wszystkim łączy, cementuje nawet. Wierzę, że większość animozji czy złych uczuć pozostaje za bramą stadionu. Wyrzucamy je z siebie i wracamy do codzienności. Przed meczem Polska-Niemcy podczas mistrzostw świata w 2006 r. kibice obu drużyn pili ze sobą piwo. Podczas meczu zmienili się w przeciwników. Te role się zmieniają zależnie od okoliczności i nie są przypisane raz na zawsze.

Dlaczego w tę wspólnotę nie są włączone kobiety?

Z badań wynika, że spośród 3,5 mld kibiców ok. 10 procent stanowią kobiety. Mogę jedynie domyślać się przyczyn: piłka postrzegana jest nadal jako sport brutalny, pełen fauli i przepychanek. Na stadionach powstają sektory rodzinne, ale wcale nie dziwię się tym, których one nie pociągają. To żadna przyjemność - siedzieć w getcie - podczas gdy wokół kotłuje się stadionowe życie.

A może czują, że to dwuznaczna zabawa?

W prowadzonej przeze mnie grupie jest kilka studentek, które od lat chodzą na mecze. Mam też wrażenie, że popularność kobiecej piłki nożnej rośnie. Ale rzeczywiście - w kobietach jest rezerwa wobec futbolu. Szkoda.

Jak na rytuały kibiców wpływa postępująca komercjalizacja futbolu?

Marketing może wykonywać niedobrą pracę - jakiś czas temu ujawniono, że marketingowcy Celtic i Rangersów - dwóch rywalizujących ze sobą od zawsze drużyn z Glasgow - podsycają animozje. Niechęć do lokalnego rywala przekłada się bowiem na sprzedaż emblematów klubowych, szalików, czapek, koszulek. Z drugiej strony marketing sprawia, że stadiony się cywilizują - tam, gdzie pojawiają się duże stawki, opłaca się również tonowanie nastrojów. Im bardziej przyjazny stadion, tym więcej sprzedanych biletów.

Nie tęskni Pan do piłki nożnej z czasów, kiedy ciśnienie marketingowe było mniejsze? To nie były wielkie widowiska, ale też stadion był przede wszystkim miejscem spotkań towarzyskich. Pół litra w pełnym słońcu, mecze o 13.30, brak sztucznego oświetlenia...

Owszem, tęskniłem, do momentu, kiedy obejrzałem na żywo mecz w Tiranie. Było jak u nas dawno temu: alkohol, śmieci, bałagan. Pomyślałem, że jednak wolę futbol w nowym wydaniu. Nie ma do czego wracać.

Komu będzie Pan kibicował w nadchodzących mistrzostwach?

Jednej z drużyn, które grają wirtuozerski, pełen radości i polotu futbol. Może Argentynie?

Takie drużyny rzadko sięgają po najważniejsze trofeum. Zazwyczaj wygrywają ci, którzy stawiają na żelazną taktykę.

Cóż, życie kibica nierozłącznie wiąże się z możliwością porażki czy klęski. Prawdziwy kibic otrząsa się i czeka na kolejny mecz.

Waldemar Kuligowski (ur. 1972) jest antropologiem kultury, profesorem w Zakładzie Studiów nad Kulturą Współczesną Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej na Wydziale Historycznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2010