Wolałabym nie

PATRYCJA PUSTKOWIAK, pisarka: W Polsce wciąż panuje mentalny feudalizm – każdy chciałby uchodzić za szlachtę i mieć swego chłopa do bicia. Pedała, ciapatego, babę... Nikt nie chce być równy, każdy chce być równiejszy.

09.07.2018

Czyta się kilka minut

 / RENATA SZCZEPANIK / MAT. PRASOWE
/ RENATA SZCZEPANIK / MAT. PRASOWE

MICHAŁ SOWIŃSKI: Dlaczego piszesz wyłącznie o kobietach?

PATRYCJA PUSTKOWIAK : Może dlatego, że przez lata kobiety były raczej opowiadane, niż same opowiadały i teraz trzeba nadrobić stracony czas? Sama nie wiem. Może „amerykańscy naukowcy” już kiedyś znaleźli prawdziwy powód takiego pisania? Sprawdzę potem.

Kobietom jest trudniej przebić się w przestrzeni kultury?

Mnie akurat było łatwo. „Nocne zwierzęta”, mój debiut, okazał się sukcesem artystycznym, a nawet bestsellerem. Dopiero po czasie odkryłam dlaczego – po prostu wszyscy myśleli, że to autobiograficzna opowieść o tym, jak chlałam, ćpałam i przetrwałam. A teraz, gdy w „Maszkaronie” wyznaję, że jestem strasznie brzydka, więcej osób podchodzi do tego ze zdrowym sceptycyzmem. Lepiej późno niż wcale.

Nie odpowiadasz na moje pytanie.

To moja specjalność. Kobietom trudniej się przebić na polu kultury, ponieważ automatycznie zakłada się, że piszą wyłącznie intymne zwierzenia. Gdy zaczynają analizować świat na równi z mężczyznami, abstrahując od własnej biografii i romantycznych uniesień, traktowane są co najmniej podejrzliwie.

A jak kobieta w książce nie pasuje do powszechnie panujących wyobrażeń, to staje się obiektem szyderstwa, czasem nawet agresji – co ciekawe, nie tylko ze strony mężczyzn. Bardzo mnie to nakręca, od razu myślę, jak jeszcze bardziej „zirytować”.

Każda kobieta, która pisze o innych, wyrazistych kobietach, jest z automatu feministką?

Chyba tak. Nie ma przed tym ucieczki, bo feministyczne jest przecież już to, że piszesz o kobiecie jako o człowieku – istocie mającej mózg, ten mało pożądany w ich przypadku organ.

Czyli czujesz się feministką?

Najczęściej czuję się jak Franz Kafka, który pytał, co może mieć wspólnego z innymi, kiedy nawet sam ze sobą nie ma nic wspólnego. Zabrzmiało to nieco pretensjonalnie, prawda? Pewnie tylko mężczyzna może mówić takie rzeczy i nie budzić zażenowania. Podejrzewam, że jako kobieta powinnam być zaprogramowana na łączność z innymi, nie – alienację. Pracuję nad tym. Zresztą nieważne, kim się czuję w życiu, bo piszę po to, by wszystko podważyć. Również samą siebie.

W odmętach lewicowego internetu ciągle trwają batalie o to, kto może być feministką albo feministą, kto nie. Co o tym sądzisz?

Nic, ponieważ tego nie śledzę! Cały „Maszkaron” jest krytyką życia ograniczanego przez najróżniejsze teorie i do nich sprowadzanego. A pisarzowi potrzeba praktyki, nie teorii. Kiedy siedzę u koleżanki na kolacji i ona po powrocie z pracy nas wszystkich obsługuje, zabawiając jeszcze przy tym dzieci, a jej mąż tylko przełącza kanały, to wtedy pytam w duchu, co z tym feminizmem. Niepotrzebny mi do tego internet.

Tamara, bohaterka „Nocnych zwierząt”, Twojej poprzedniej powieści, była seksowna i uwodzicielska. Marianna, czyli tytułowy Maszkaron, jest najbrzydszą kobietą świata. A jednak jest między nimi wiele podobieństw.

Jedna jest rewersem drugiej. W obu przypadkach zależało mi na mocnej i wyrazistej bohaterce, bo bez tego nie ma dobrej powieści. Chciałam też znaleźć punkt do obserwacji naszej codziennej rzeczywistości. Oczy trupa, kogoś niezaangażowanego. Dlatego moje bohaterki są zawsze z boku, a nawet poza światem. Dystans daje krytyczną perspektywę.

Jedną i drugą definiuje ich seksualność – nadmiar w przypadku Tamary, brak u Marianny.

Oczywiście, w tej kwestii różnica między nimi jest niewielka, bo obie chodzą na pasku męskiego spojrzenia.

Da się stworzyć postać kobiecą, która byłaby od tego wolna?

Kiedy zaczynałam pisać, nie byłam do końca świadoma gniewu, który we mnie tkwił. Przez lata bycia niezaprzeczalnie kobietą nagromadziły się we mnie olbrzymie pokłady frustracji, której długo nie rozumiałam. W skrócie – uświadomiłam sobie, że od mężczyzn zawsze dostaje się podobny komunikat. Albo brzydka: ostemplowana „nie”, albo ładna: ostemplowana „tak”. Potem powiedzą ci, co masz myśleć i mówić, a na razie – tędy wiedzie droga do sypialni. Zawsze jesteśmy odbiciem męskiego pożądania. W tym sensie zarówno Tamara, jak i Marianna są wyrazem mojej frustracji.

Bohaterka „Maszkarona” jest na tyle wyobcowana ze społeczeństwa, że chyba przełamuje schemat, o którym przed chwilą mówiłaś.

Marianna to kuriozalnie brzydka kobieta. Gdyby jeszcze była stara, to pół biedy, ale ma 35 lat i jest skrajnie nieatrakcyjna. A do tego wściekła. To prawdziwy skandal! Dla takiego monstrum nie ma miejsca.

Dosłownie i w przenośni jest „niedotykalna”.

Chciałam w ten sposób zbadać granice jej niezależności.

Marianna, która „wolałaby nie”?

Dokładnie, to kobieca wersja Bartle­by’ego i wszystkich mu podobnych. Z tym że bohater opowiadania ­Melville’a nie miał ciała, a raczej jego ciało było całkowicie przezroczyste. W przypadku Marianny to przede wszystkim ciało jest źródłem wykluczenia, jakkolwiek nie lubię tego słowa...

Dlaczego?

Bo zrobiło się zbyt modne, a przez to zbyt banalne. „Wykluczenie” – słowo klucz lewicowej narracji, z której się przecież w książce naśmiewam. Ale nie dlatego, że jest lewicowa, tylko dlatego, że jest „narracją”. Nie chciałam też skupiać się wyłącznie na ciele i cielesności. Kiedy pisałam tę powieść, chciałam przede wszystkim zapytać, czy człowiek może stanąć na zewnątrz ideologii.

I może?

W życiu chyba niestety nie, bo poniekąd wszystko jest ideologią – to jak się ubieramy, co jemy albo mówimy. Ideologia to ramy koncepcyjne potrzebne do życia, sposób radzenia sobie z rzeczywistością. Ale w literaturze można je przetestować.

Co widać z perspektywy Marianny?

Ona jest luką w systemie, nigdzie nie pasuje, wszędzie przeszkadza, a ludzie wokół niej tracą rezon.

Używając tej postaci, próbowałam uchwycić specyfikę narcyzmu naszych czasów. Środowiska, które opisuję, są bardzo skupione na sobie i odrzucają wszystko, co choćby odrobinę odbiega od ich wewnętrznych norm. Choć trzeba podkreślić, że Marianna też jest narcystyczna, bo ciągle myśli tylko o sobie, wszystko inne kwestionuje. Uważam, trochę bezczelnie, że to może być doskonała propozycja także dla innych kobiet – wreszcie narcyzm w kontrze do odwiecznego skupiania się na innych. A ona idzie jeszcze dalej – ciągle nienawidzi.

Jest w tym sprawiedliwa, bo dostaje się intelektualistom, lewakom, ale też każdemu, kto znajdzie się w jej orbicie, choćby miał najlepsze intencje.

To prawdziwa hejterka. W życiu nieustannie kluczymy między najróżniejszymi pułapkami ideologicznymi, które zawsze każą nam się ustawiać jednocześnie za czymś i przeciw czemuś. Wyraźnie widać to w dzisiejszej Polsce. Ale w książce nadal można sobie pofolgować.

A „w życiu”, w którą stronę Cię bardziej ciągnie?

Gdyby istniała maszynka do prędkiego rozszyfrowania światopoglądu, to pewnie by mi postawiła kropkę bardziej po lewej stronie osi.

To dlaczego gnębisz lewaków?

Po pierwsze, nie gnębię lewaków, a tych, którzy ich udają. Po drugie, bez sensu atakować tych, których naprawdę się lubi. W pisaniu chodzi przecież też o autobiczowanie. Najbardziej niszczy cię to, czym jesteś. Wśród ludzi, z którymi jestem raczej bliżej niż dalej, ideologia lewicowa uchodzi za słuszną, ale ona też bywa bardzo opresyjna. Co rusz wychodzi na wierzch jej zakłamanie, ale też śmieszność.

Skąd to się bierze Twoim zdaniem?

Lewicowość – ta w wydaniu zachodnim – jest wciąż czymś bardzo nowym w Polsce. Tam kształtowała się przez dekady, u nas została zaimplementowana od razu w całości. Nie jestem ekspertem, ale przecież to hierarchiczność, a nie równość jest głęboko zakorzeniona w naszej historii. W Polsce wciąż panuje mentalny feudalizm – każdy chciałby uchodzić za szlachtę i mieć swego chłopa do bicia. Pedała, ciapatego, babę... Nikt nie chce być równy, każdy chce być równiejszy. Autentycznie równościowe narracje kiepsko pasują do naszego krajobrazu, więc lewicowość jest bardzo powierzchowna – niczym cienki płaszczyk narzucony na gruby, konserwatywny szkielet, który co rusz spod niego przebija. Dlatego i nasz feminizm pozostaje raczej życzeniowy, co widzę na każdym kroku.

No ale jednak istnieją feministki i feminiści, którzy robią dobrą robotę...

Jasne! Chodzi mi o co innego – że w pewnych środowiskach feminizm stał się łatką, którą każdy musi sobie przykleić na czoło, żeby zostać zaakceptowanym. To jest jak test, który musisz zdać. Tyle że w życiu codziennym często go oblewasz. Nie zdają go pseudolewicowi mężczyźni, ale przecież też kobiety. Wiele kobiet zna teorię, ale bez wahania poświęci ją, żeby tylko z kimś być. To jest prawdziwy imperatyw – być społecznie poprawną. Przede wszystkim w związku. Najlepiej z kimś powszechnie uchodzącym za wspaniałego. A potem, jak pisała Gretkowska, zostać wdową po chuju Jamesa Joyce’a.

Feministki w Twojej powieści nie bardzo wiedzą, co zrobić z brzydką Marianną, a ona z kolei nie chce ich protekcjonalnego współczucia.

Feminizm ma prowadzić do emancypacji, która oznacza wzięcie odpowiedzialności za własny los. Co zatem w tej sytuacji ma zrobić postać tak pokraczna jak Marianna? W jej przypadku wolność jest towarem mało pożądanym. Bo co z nią może zrobić? Wpędza ją tylko w jeszcze większą samotność i cierpienie. Ona momentami marzy o powrocie skrajnie patriarchalnego społeczeństwa, urodzeniu się w bogatej rodzinie, gdzie nikt by się nie liczył z jej zdaniem, ale za to ona sama miałaby jakąś wartość. Może miałaby dzieci? Może byłaby szczęśliwsza?

Strasznie bluźnisz!

Nie ja, tylko moja bohaterka. Ale ja też zadaję sobie czasem równie rozpaczliwe pytania. Przecież wolność nie jest tylko darem, to również udręka. Czasem naprawdę można mieć dość koszmaru samostanowienia, wiecznych wątpliwości i niepewności związanej z nadmiarem opcji. Myślę, że to możliwe, że w zaciszu swego domu jakaś zmęczona latami Tindera kobieta marzy, żeby być wyłowioną niczym ryba z tego matrymonialnego stawu i podaną do ust wielmożnemu panu. Cóż poradzić, nie wszystkie kobiety myślą tak, jak by chciała teoria feministyczna. W ostatnich latach wielką karierę zrobiła powieść „50 twarzy Greya”, która mówi o kobiecie marzącej o uległości wobec bogacza. Czy to nie wyraz powszechnych, ale wstydliwych, bo konserwatywnych ciągot? Powstało o tym nawet chyba kilka książek.

Od pół godziny dyskutujemy niemalże wyłącznie o kwestiach genderowych – wybacz! Pisarz mężczyzna raczej by sobie na to nie pozwolił...

Ok, ale moja książka wywołuje ten temat, więc jesteś rozgrzeszony. Mam nadzieję, że kiedyś, może przy następnej powieści, uda mi się uwolnić od tych problemów, bo już chyba wylałam całą frustrację.

To zmieńmy temat. Marianna nie mieści się także w tym, co oferuje świat konsumpcji i kapitalizmu. Pokazujesz, że wyścig zaczyna się już na wczesnym etapie szkolnym. Jeśli wtedy nie wywalczysz sobie dobrej pozycji, to potem jest tylko trudniej.

„Możesz być, kim chcesz”, głosi założycielski mit neoliberalizmu, który już przeniknął do najgłębszych pokładów naszej wyobraźni, a walka z tymi wszystkimi bredniami o byciu kowalem własnego losu też jest moją obsesją. Współczesny świat pozornie oferuje ci całą paletę możliwości działania i rozwoju, ale tak naprawdę nadal definiuje nas urodzenie – nie tylko kapitał ekonomiczno-społeczny, który dziedziczymy po rodzicach, ale także coś tak banalnego jak loteria genowa: czy jesteś atrakcyjny fizycznie, śmiały, pewny siebie itd. W przypadku kobiet jest jeszcze trudniej, bo kiedy chcą cię zdyskredytować – to w sumie niezależnie od tego jak wyglądasz – stwierdzą po prostu, że jesteś brzydka. Zakneblują cię, zanim cokolwiek powiesz. Do tego istnieje mechanizm nieustannego pozycjonowania się względem innych. Selekcja na zwycięzców i przegranych. Ciągle szuka się kogoś, kto ma gorzej, bo dla wielu to jedyny sposób na dobre samopoczucie.

Wszyscy znajdują sobie łatwego chłopca do bicia – a to polskiego prymitywa, a to prawdziwego Polaka, a przede wszystkim klasę średnią z jej grodzonymi osiedlami. Strasznie mnie to wkurza. Plujmy na siebie, nie na innych.

No ale inteligenci i akademicy to przecież margines, który zresztą sam zamyka się w getcie. Dlaczego akurat oni tak Cię irytują?

Trochę irytują, trochę bawią. Na pewno śmieszny jest ich pretensjonalny język. Hermetyczny, bo służy tylko komunikowaniu się między sobą. Język, który często ma służyć narracji równościowej, a staje się językiem dystynkcji i pogardy. Marianna nie cierpi wyższościowego tonu pod tytułem „oświecone elity mówią do motłochu”. Ja też nie.

Jest jeszcze klasa średnia, którą się ostrzeliwuje ze wszystkich stron.

Nie rozumiem, czemu uciekanie na ogrodzone osiedla deweloperskie na obrzeżach miasta jest większym obciachem niż zamykanie się w 200-letniej kamienicy otoczonej starymi drzewami. Przecież oba te style życia można tak samo obśmiać. Z drugiej strony nie ma nic śmiesznego w potrzebie bezpieczeństwa czy chęci życia w otoczeniu uchodzącym za ładne, szczególnie jeśli samemu pochodzi się z miejsc, gdzie ładnego zawsze brakowało. Mnie raczej bawią ci, którzy głoszą potrzebę powrotu na PRL-owskie osiedla, ale sami tego nie robią.

Klasa średnia zawsze była łatwym obiektem ataków dla intelektualistów czy artystów.

To ja im ten cios chcę oddać. Zdążyłam się już namieszkać wszędzie – najdłużej w bloku na Kurdwanowie w Krakowie, ale też w kamienicy i na osiedlu deweloperskim. Lewicowcy dużo mówią o mieszanej strukturze społecznej, z którą świetnie na co dzień obcować. Kiedy mieszkałam na Kurdwanowie, mieszana struktura społeczna pastwiła się nade mną w nocnym autobusie i obiecywała, że mnie zgwałci, gdy tylko z niego wysiądziemy. Może ci, którzy to mówią, nigdy nie wracali do domu o trzeciej nad ranem albo nigdy nie byli samotną kobietą? Poza tym adres nie zmienia tak bardzo człowieka. Możesz mieć kontakt ze światem mieszkając w willi, a możesz go nie mieć, barykadując się w bloku na Tarchominie. Kwestia chęci.

Chcesz wieść wygodne i spokojne życie.

Oczywiście, przy pomocy mojej bohaterki przyznaję się, że mam, chyba jak wszyscy, potrzebę komfortu, a nawet zanurzenia się w konsumpcyjnych przyjemnościach. Mają ją, zapewniam cię, również ci głoszący potrzebę fraternizacji z mieszaną strukturą społeczną, której nigdy nie widzieli z bliska. Moja bohaterka, tak jak i ja, jest świadoma swoich czasem wstydliwych, śmiesznych i żałosnych potrzeb. Dlatego Alicja – jej przeciwieństwo – tak ją fascynuje. Chciałaby być nią, ale jednocześnie gardzi jej życiem. To jej największa tragedia: nie ma swojego miejsca. Nie potrafi niczego chcieć tak po prostu, bo w to pragnienie zawsze wkrada się nienawiść.

Też tak masz?

Poniekąd tak, to mój kolejny dramat. Czasem mam wrażenie, że jest we mnie wbudowany jakiś męczący mechanizm zaprzeczania. Każde marzenie wydaje mi się śmieszne, podszyte ideologią. Szczególnie widzę śmieszność tych spełnionych. Dlatego tylko stoję i wygrażam. Muszę z tym skończyć!

No a literatura? Przypomniało mi się, że przy okazji „Nocnych zwierząt” napisałaś, że cała współczesna polska proza Cię rozczarowuje.

O rety, ale przecież to była prowokacja i to dokonana w uniesieniu, chyba po dwóch lampkach wina! Wielokrotnie mi to wyciągano...

Prowokacja się udała.

Chciałam wtedy grać gniewną i zbuntowaną. Lubię bardzo wiele rzeczy w polskiej literaturze. Mogę wymienić!

„Wyciągam” Ci ten wątek na serio, bo Twoja powieść faktycznie portretuje zazwyczaj pomijane obszary naszej rzeczywistości.

Odpowiem dookoła. Nie lubię literatury, która realizuje poprawnościowe narracje. Irytuje mnie, że w Polsce właściwie jedynym wyznacznikiem dobrej literatury jest skrajne zanurzenie w języku. To oczywiście ważny element, ale chciałabym, żeby książka mówiła mi o świecie coś, czego jeszcze nie wiem, a nie tylko badała mechanizmy języka. Od lat dużo ciekawsza, odważniejsza wydaje mi się literatura tworzona przez kobiety. Bardzo lubię Dorotę Masłowską, Wiolettę Grzegorzewską, Magdalenę Tulli czy Weronikę Murek. Z mężczyznami mam jakiś problem, ale absolutnie nie jestem uprzedzona. Może chodzi o to, że jak w książce nie ma ciekawej bohaterki, to szybko zaczynam się nudzić.

Ale to chyba szerszy problem.

Jasne. Brak nam odwagi. Przez lata ceniono u nas nie tyle myślenie, co powtarzanie tego, co już pomyślane przez innych. Dlatego sama próbuję żałośnie krzyczeć: król jest nagi! ©℗

PATRYCJA PUSTKOWIAK (1981) jest pisarką i dziennikarką, autorką powieści „Nocne zwierzęta” (2013), nominowanej do Nagrody Nike i Nagrody Literackiej Gdynia. Właśnie ukazała się jej druga książka „Maszkaron”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2018