Wojny trolli

Humor Barona Cohena, polegający na używaniu kłamstwa i manipulacji dla uzyskania prawdy od publicznych postaci, stał się dwuznaczny, gdy sferę publiczną zdominowała postprawda i fake newsy.

06.08.2018

Czyta się kilka minut

Jason Spencer udaje chińską turystkę / MATERIAŁY PRASOWE
Jason Spencer udaje chińską turystkę / MATERIAŁY PRASOWE

W Ameryce Donalda Trumpa trudno ostatnio o inny skandal polityczny niż te, jakie z godną lepszej sprawy regularnością wywołuje prezydent i jego otoczenie. Poprzeczkę zawieszoną wysoko przez prezydenckiego Twittera stara się przeskoczyć brytyjski komik, Sacha Baron Cohen, znany ze słynnego ongiś – również w Polsce – filmu „Borat. Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej” (2006).

Zanim pierwszy odcinek jego nowego programu „Who Is America” (w Polsce dostępny na HBO Go) został w ogóle wyemitowany, oburzeni konserwatywni politycy i aktywiści już uznali go za atak na amerykańskie, chrześcijańskie i konserwatywne wartości, „polityczne oszustwo”. Niektórzy – np. były sędzia Sądu Najwyższego Alabamy i kandydat na senatora Roy Moore – zapowiadają pozwy przeciw komikowi. Inni, jak dawna gubernator Alaski i kandydatka na wiceprezydentkę w 2008 r. Sarah Palin, nawołują do bojkotu stojących za show stacji Showtime i CBS.

Zabawy z bronią

W pierwszym odcinku „Who Is America” komik skłonił grupę byłych i obecnych republikańskich kongresmenów (wśród nich długoletniego lidera Republikanów w Senacie, Trenta Lotta) do poparcia programu dostępu do broni palnej i szkoleń w posługiwaniu się nią dla... uczniów i przedszkolaków – co ma rzekomo zapobiec kolejnym strzelaninom w szkołach.

„Nie można wykluczyć, że uzbrojenie uczniów i nauczenie ich podstaw samoobrony sprawi, że wszyscy będziemy bezpieczniejsi” – mówi prosto do kamery deputowany Izby Reprezentantów z Orange County w Kalifornii, Dana Rohrabacher. Polityk w listopadzie będzie walczył o reelekcję w swoim okręgu. Jego konkurent, Demokrata Harley Rouda, już wydał oświadczenie, w którym atakuje go za pomysł „rozwiązania problemu epidemii strzelanin w szkołach przez uzbrojenie dzieci”. Udział w programie satyrycznym może Republikanina kosztować wybory.

W drugim odcinku w nie mniej wątpliwe rejony zapuścił się wiceprezydent z czasów Busha juniora, Dick Cheney. Najpierw dał się wciągnąć w dyskusję na temat tego, „jaką wywołaną przez siebie wojnę lubi najbardziej”, następnie śmiał się z głęboko niestosownych żartów o przemocy domowej, a na końcu złożył autograf na „zestawie do waterboardingu” – stosowanej przez amerykańskie wojsko w czasie „wojny z terrorem” tortury polegającej na podtapianiu podejrzanych.

Dlaczego doświadczeni politycy dali się tak wypuścić? W przypadku pomysłu z uzbrojeniem przedszkolaków wynikało to z pewnością z wpływów lobby producentów i posiadaczy broni w amerykańskiej polityce. Zwłaszcza Republikanie muszą dbać o dobre relacje z takimi organizacjami jak National Rifle Assocation, które przez swoje pieniądze i sprawną maszynę lobbingową mają po prawej stronie status prawdziwej potęgi. Gdy prawicowy polityk w Stanach spotyka się z jakąkolwiek inicjatywą promującą dostęp obywateli do broni, można się spodziewać, że raczej będzie ją skłonny poprzeć niż potępić.

Warto też pamiętać, że w reakcji na ostatnią falę strzelanin w szkołach NRA zaproponował uzbrojenie nauczycieli. Prawica republikańska nie uznała tego pomysłu za absurdalny, ale przynajmniej za wart dyskusji. Od nauczycieli pod bronią nie jest już szczególnie trudno pokonać myślowy dystans do idei, że sensowne byłoby uzbrojenie jeśli nawet nie przedszkolaków, to przynajmniej licealistów.

Pod maską

We wkręceniu konserwatywnych działaczy pomogła także metoda Barona Cohena. Jest on komikiem wcieleniowym, w swoich programach tworzy dla siebie różne komiczne alter ego – ciężko ucharakteryzowane postaci, z których każda ma własną biografię, styl, język, a nawet akcent. Nigdy też nie wychodzi z roli – nieznający dorobku komika goście mogą nie mieć pojęcia, z kim naprawdę rozmawiają.

W „Who Is America” Baron Cohen stworzył dla siebie kilka takich wcieleń. Dla niektórych z nich utworzył ich własne strony internetowe i konta na Twitterze – co jeszcze bardziej ułatwia nabranie potencjalnych rozmówców, szukających w sieci informacji o osobie, z którą mają nagrać materiał. W pierwszym odcinku show poznaliśmy cztery nowe wcielenia komika. Jest wśród nich prowadzący pełną szalonych teorii spiskowych stronę truthbrary.org zwolennik Trumpa z Południa, doktor Billy Wayne Ruddick. Jego przeciwieństwem jest doktor Nira Cain-N’Degeocello, karykaturalny liberał, nieustannie przepraszający za swój „biały, męski, cis-genderowy przywilej”. Najbardziej efektywne okazało się jednak trzecie wcielenie: odwiedzający Stany izraelski ekspert od terroryzmu, pułkownik Erran Morad – to właśnie jemu dali się wkręcić Rohrabacher i Cheney.

W dalszych odcinkach Baron Cohen będzie rozwijał te postacie i wprowadzał kolejne. Czas pokaże, które z nich zyskają tak ikoniczny status, jak wcześniejsze kreacje komika – Ali G czy Borat. To właśnie od tej pierwszej figury zaczęła się kariera Barona Cohena w brytyjskiej telewizji pod koniec lat 90. Ali G był „etnicznie niejedno- znacznym” młodym mężczyzną ubranym w sposób podpatrzony w jakimś hip-hopowym teledysku. Mówił właściwym tylko sobie pidżynem i na każdym kroku podkreślał własną przynależność do „czarnej”, a przynajmniej „ulicznej” kultury.

Jako Ali G prowadził wywiady z przedstawicielami brytyjskiego i amerykańskiego establishmentu: politykami, akademikami, funkcjonariuszami instytucji publicznych. Zadawał głupie pytania, nadinterpretował odpowiedzi, wygłaszał poglądy, które dla jego nieświadomych, w czym uczestniczą, gości wydawać się musiały absurdalne i oburzające.

Polityka dwuznaczności

Postać Alego G budziła kontrowersje nie tylko u Wolf. Fakt, że biały Baron Cohen wciela się w mało rozgarniętego, raczej nie białego fana „czarnej kultury”, nie podobał się wielu czarnoskórym komikom. Jeden z nich, Felix Dexter, stwierdził, że Ali G pozwala białej, liberalnej klasie średniej wyśmiewać się z ulicznej kultury, pozwalając przy tym zachować pozory politycznej poprawności.

Inni zwracali uwagę na problem z klasowym wymiarem postaci Alego G – Baron Cohen, absolwent Cambridge i prywatnej szkoły średniej, kpi sobie z przedstawicieli klas niższych, którzy nigdy nie otrzymali takich szans jak on.

Baron Cohen zawsze zaprzeczał, że chodzi mu o nabijanie się z postaci, w które się wciela. Podkreślał, że problemy wykluczenia, stereotypów rasowych i uprzedzeń są dla niego ważne – dorastał w żydowskiej rodzinie, jako student historii w Cambridge pracę dyplomową pisał o amerykańskim ruchu praw obywatelskich. I choć faktycznie postaciom takim jak Ali G czy Borat towarzyszyła zawsze pewna bardzo politycznie niepoprawna dwuznaczność, to widać, że służyła przede wszystkim do wyzwolenia określonych reakcji w gościach i widzach. To w kierunku tych dwóch grup kieruje się złośliwość komika.

Wywiady Alego G wyglądają dziś jak satyra na płytkie życie polityczne lat 90., pełne teflonowych postaci, ogarniętych obsesją na punkcie celebryckiej popkultury. Najbardziej kuriozalnie wypadają te figury, które nie chcą wyjść na niedzisiejszych sztywniaków, próbują odgrywać luz i dystans do siebie. Ze starcia z Alim doskonale za to wychodzą politycy, nawet jeśli trochę sztywni, to pryncypialni i wierzący w to, co mówią – jak dawny lider lewego skrzydła Partii Pracy Tony Benn czy wytworny torys Jacob Rees-Mogg.

Także kazachski dziennikarz Borat Sagdiyev – drugie najsłynniejsze wcielenie Barona Cohena – to nie tyle kpina z poradzieckiej Europy Wschodniej, co ze stereo-typów, przez pryzmat których Zachód postrzega poradzieckie Bordurie [fikcyjne państwa – red.]. W pełnometrażowym filmie o Boracie „wschodni dzikus” wyrusza w podróż przez Amerykę Busha juniora. Zetknięcie z przybyszem z daleka często wyzwala w Amerykanach to, co najgorsze: przyłączają się do intonowanych przez niego antysemickich pieśni, wznoszą rasistowskie okrzyki itd.

Czy humor przebije bańkę?

„Who Is America” zabiera widzów w podobną podróż po Ameryce Trumpa. Po ponad dekadzie, która minęła od premiery filmowego Borata, zmieniły się jednak warunki, w jakich odbierana jest komedia brytyjskiego artysty. Scena publiczna i media są o wiele bardziej spolaryzowane, funkcjonują na zasadzie nieprzenikających się baniek. Prowokacja i trolling spowszechniały. Humor Barona Cohena, polegający na używaniu kłamstwa i manipulacji dla uzyskania prawdy od publicznych postaci, wydaje się nam o wiele bardziej dwuznaczny w czasach, gdy cała sfera publiczna mówi o zagrożeniu, jakie dla demokracji przynoszą postprawda i fake newsy.

Programowi nie uda się wyjść poza swoją liberalną bańkę i przekonać osoby z zewnątrz. Choć bez wątpienia niektórzy politycy pożałują spotkania z komikiem. Przekonał się już o tym deputowany do stanowego parlamentu Georgii, Jason Spencer. W drugim odcinku show Baron Cohen – jako pułkownik Morad – przekonał Spencera do udziału w prowadzonym przez siebie „szkoleniu antyterrorystycznym”. To, co następuje dalej, jest jednym z najbardziej żenujących występów telewizyjnych polityka w historii. Spencer – konserwatysta, autor ustawy zakazującej noszenia burki w przestrzeni publicznej na terenie swojego stanu – daje się prowadzić Moradowi jak dziecko. Na jego polecenie udaje chińską turystkę, odgrywając rasistowski stereotyp, wykrzykuje wymierzone w czarnych obelgi, wreszcie demonstruje pośladki w stronę kamery. „Muzułmańscy terroryści boją się spedalenia, dlatego najłatwiej pokonać ich, dotykając pośladkami” – tłumaczy politykowi Morad, a Spencer wydaje się w to wierzyć.

Oglądając skecz ze Spencerem trudno zaakceptować, że ktoś, kto ma jakąkolwiek polityczną karierę, może być tak zwyczajnie głupi. Także macierzysta partia polityka uznała, iż jest on wyłącznie obciążeniem – pod naciskiem kolegów deputowany ma złożyć mandat. Z drugiej strony: czy ten polityczny skalp warty był aż takiego upokorzenia Spencera w oglądanym przez cały świat programie?

Za sprawą „Who Is America” strona liberalno-lewicowa odzyskuje na chwilę w Stanach symboliczną inicjatywę na polu kontr- i popkulturowych wojen. Wraz ze zwycięstwem Trumpa wydawało się, że to populistyczna prawica, z jej skrytym za kolejnymi piętrami ironii, wymierzonym w polityczną poprawność trollingiem i prowokacjami, lepiej radzi sobie w kulturowym otoczeniu dojrzałego postmodernizmu. To okołotrumpowska memosfera sprawiała wrażenie świeższej, bardziej odważnej i pozbawionej szacunku dla tabu. Na jej tle popkultura liberałów przybierała odcień kapłańskiej nudy. Autentycznie oburzający prawicę Baron Cohen trochę zmienia tę dynamikę.

Można jednak mieć wątpliwości co do tego, czy populistyczną prawicę w typie Trumpa w ogóle da się na dłuższą metę sprowokować, obśmiać i strollować w przestrzeni komedii. Choć Trump jest obiektem ośmieszających ataków od początku prezydentury, tylko wzmacniają one jego popularność. Nie sądzę, by Baron Cohen to zmienił, nawet wkręcając prezydenta w najbardziej żenującą rzecz na wizji. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2018