Wojna z bliska

Na Majdanie demonstrowali za demokracją i Europą. Gdy Kreml zaczął wojnę, wstąpili na ochotnika do ukraińskiej Gwardii Narodowej. Walczyli. Oto opowieść jednego z nich.

23.06.2014

Czyta się kilka minut

Szkolenie ochotników do Gwardii Narodowej, na pierwszym planie Nikołaj Mikitienko. Kijów, wiosna 2014 r. / Fot. Michaił Sztekiel
Szkolenie ochotników do Gwardii Narodowej, na pierwszym planie Nikołaj Mikitienko. Kijów, wiosna 2014 r. / Fot. Michaił Sztekiel

Pobudka o piątej, potem mordęga do jedenastej wieczorem. Tak wyglądało szkolenie Pierwszego Batalionu Gwardii Narodowej, zanim jednostka – złożona z ochotników, głównie z dawnej Samoobrony Majdanu – poszła na wojnę. Na front: pod Sławiańsk i Kramatorsk.

Poszedł także 44-letni Nikołaj Mikitienko. Jeszcze niedawno członek 19. Sotni Samoobrony Majdanu. A kiedyś, wcześniej, i teraz, znowu – sierżant rezerwy. – Zanim nas posłali, mieliśmy codziennie po 14 godzin zajęć: walka wręcz, strzelanie, trening wytrzymałościowy. Ale jestem wdzięczny, to się przydało – mówi dziś, gdy rozmawiamy na oddziale neurochirurgii szpitala wojskowego w Kijowie.

Nikołaj czeka, aż zrosną mu się kręgi szyjne. Lekarze próbują też uleczyć zakończenia nerwowe w ręce. Gdy go odwiedzam, akurat dzwoni do znajomego; prosi o przyrządy do ćwiczeń. – Muszę trenować dłoń. Teraz ledwo ścisnąłbym „narkomowską szklaneczkę” – uśmiecha się. W wojsku sowieckim, w którym kiedyś służył, na szklankę z wódką mówiło się „narkomskaja”, bo na wojnie za dostarczenie alkoholu przed natarciem odpowiadali komisarze; w skrócie: narkomy.

„Czeczeńcy nie tacy straszni”

Nikołaj został ranny 29 maja, gdy jego oddział wynosił spod ognia ciała kilkunastu żołnierzy, którzy zginęli w helikopterze zestrzelonym pod Sławiańskiem. W śmigłowcu zginął wtedy także generał Siergiej Kulczycki. Żołnierze go lubili: nie dowodził zza biurka, ciągle był na froncie. – Dla nas był jak ojciec – mówi Nikołaj.

Pluton Mikitienki miał odbić strącony helikopter. – Taszczyliśmy ciała – wspomina. Zabitych kolegów nie chcieli zostawić Rosjanom. – Swoich nie zostawiamy, to święta zasada. Separatystom płacą od zabitego, więc zabierają zwłoki naszych – mówi.

Gdy zaczęła się rosyjska agresja na Ukrainę, ogłoszono nabór do Gwardii Narodowej – tworzonej na miejsce wojsk wewnętrznych MSW. W Kijowie organizowano z nich Pierwszy Batalion Ochotniczy. Zgłosiło się do niego tysiąc osób, w różnym wieku. Po weryfikacji i szkoleniu zostało 280 (preferowano ludzi, którzy mieli już coś wspólnego z wojskiem).

I tak Pierwszy Batalion trafił na pierwszą linię: między dwoma miastami, będącymi ośrodkami rosyjskiej rebelii. Przed sobą mieli Sławiańsk, za plecami Kramatorsk. W tym czasie, przez pierwsze tygodnie, mieli tylko rannych. Żadnego „ładunku 200” – tak w wojskowym żargonie określa się zabitych (nazwa pochodzi jeszcze z czasów wojny w Afganistanie).

Nikołaj mówi, że to zasługa dowódców: – Podporządkowanie się rozkazom i koordynacja działań, tego nas uczyli. A kiedy może 30 gości ze słynnego batalionu „Wostok” chciało zablokować nam drogę, wystarczyło 20 minut, żeby przekonać się, że Czeczeńcy z „Wostoka” nie są tacy straszni, jak ich malują.

– Potem przerzucili nas do sąsiedniego obwodu dniepropietrowskiego. Pilnowaliśmy posterunków drogowych, żeby Rosjanie nie przenieśli rebelii do kolejnych regionów. A później znów zapakowali nas do helikopterów, znowu na front.

Za pieniądze „Rodziny”

Nikołaj mówi, że początkowo głównym problemem nie był wróg, lecz zaopatrzenie. Żołnierzom brakowało podstawowych rzeczy. Z pomocą przychodzili cywile.

A potem, gdy weszli do walki, powstał nowy problem: zaopatrzenie można było dostarczać na wysunięte placówki tylko helikopterami. Tymczasem wróg wciąż się zbroił. Gdy w jego szeregach pojawiły się przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe, każda próba wysłania zaopatrzenia drogą powietrzną obarczona była ryzykiem. – Nasi piloci latają na wysokości kilkudziesięciu metrów z prędkością do 500 km na godzinę, żeby uniknąć ich rakiet. Wyczyniają w powietrzu cuda. Schumachery, cholera! – mówi Nikołaj.

To już nie tajemnica, że z Ukraińcami – z Gwardią Narodową, z armią, z komandosami – walczą nie tylko miejscowi separatyści, ale też instruktorzy przybyli z Rosji. Koledzy Nikołaja przekonali się o tym, gdy podsłuchali kiedyś wroga. Nikołaj: – Słuchaliśmy ich rozmów. Tam nikt nie mówił: »Stary, dawaj, biegniemy!«. To był język doświadczonych żołnierzy. Zwięzły, konkretny. Podawali dokładne koordynaty, rodzaj uzbrojenia itd.

Mikitienko twierdzi, że wielu spośród tych, z którymi walczył, to także niedawni członkowie lokalnego półświatka: – Taki Ponomariow czy Abwer przed wojną byli miejscowymi gangsterami. Dziś finansuje ich klan Janukowycza, z pieniędzy wywiezionych do Rosji.

„Abwer” to pseudonim jednego z lokalnych dowódców (od słowa „Abwehra”; tak nazywał się wywiad wojskowy w III Rzeszy). Z kolei Ponomariow był „ludowym merem” Sławiańska. Niedawno został aresztowany przez samych Rosjan. Eksperci twierdzą, że to wynik walki o władzę: dowództwo polityczne i wojskowe nad rosyjską rebelią w Donbasie przejmują dziś ludzie przybyli z Rosji, odsuwając na bok lokalnych liderów.

Pogląd, że wojnę w Donbasie współfinansuje tzw. „Rodzina” Janukowycza, jest powszechny: zanim uciekł, były prezydent miał wywieźć z kraju kilkadziesiąt, może kilkaset miliardów dolarów. Teraz żyje w ukryciu, w rosyjskim Rostowie, blisko granicy z Ukrainą.

„Oni nie dyskutują”

Nikołaj przekonuje, że separatyści zmuszają miejscowych do wstępowania do ich oddziałów. – Rozstrzeliwali za odmowę. Oni z nikim nie dyskutują – mówi. I wspomina, jak kiedyś, leżąc na posterunku za workami z piaskiem, obserwował cywilów, którzy chcieli wydostać się ze Sławiańska. To było małżeństwo z dzieckiem, w samochodzie. Separatyści chcieli ich zawrócić. Gdy mężczyzna wysiadł z auta i zaczął protestować, zastrzelili go. – Nic nie mogliśmy zrobić. Nie wolno nam było otwierać ognia do terrorystów, bo obok stali inni cywile – mówi Nikołaj, w którego opowieści przeciwnik to raz „terroryści”, to znów „separatyści”.

Wśród ukraińskich żołnierzy powszechne jest też przekonanie, że wielu ich wrogów walczy za pieniądze: mają dostawać po kilka tysięcy hrywien dziennie [tysiąc hrywien to ok. 300 zł – red.]. Poziom życia w Donbasie jest fatalny, sytuacja socjalna dramatyczna; tu nie pomaga powtarzanie, że „Donbas karmi Ukrainę”.

Nikołaj: – W tym całym bałaganie trzeba też uważać na agentów. Siedzi taki z okularami na nosie, jakby nigdy nic, a po cichu raportuje o naszych pozycjach. Złapaliśmy kiedyś faceta, który jeździł po polach na rowerze. Udawał rolnika, a wystawała mu antena. Miał urządzenie, za pomocą którego podsłuchiwał nasze rozmowy radiowe.

Mikitienko przyznaje, że wśród separatystów trafiają się też młodzi ludzie. Gdy transportowali go do szpitala, razem z nim do helikoptera trafiło trzech jeńców-separatystów i dziewczyna-łączniczka, 17-latka. Została wypuszczona.

Pojednanie ukraińsko-ukraińskie

Gwardię Narodową utworzono, gdy władzę w Kijowie objął nowy, prozachodni rząd. Ale nie powstała w próżni: większość jej członków to byli żołnierze rozwiązanych wojsk wewnętrznych MSW, a nawet niesławnego Berkutu, jednostki specjalnej milicji. Na froncie donieckim bywa więc tak, że majdanowcy-ochotnicy siedzą w jednym okopie z ludźmi, którzy niedawno stali naprzeciw nich, po drugiej stronie kijowskich barykad. A teraz też są żołnierzami Gwardii.

Także Nikołaj doświadczył tego ukraińsko-ukraińskiego pojednania w obliczu rosyjskiej agresji: – Walczyliśmy ramię w ramię z chłopakami z byłego Berkutu ze Lwowa i Iwano-Frankiwska. Tak, niektórzy z nich byli na Majdanie. Ale potrzebowaliśmy może jednego dnia, by znaleźć z nimi wspólny język. Machnęliśmy ręką na to, co nas dzieliło. Dziś mamy wspólnego wroga. A berkutowcy zobaczyli, że nie jesteśmy żadnymi mitycznymi banderowcami. Staliśmy ramię w ramię i będziemy stać – opowiada dawny bojownik Samoobrony Majdanu.

Wśród tych, którzy zginęli w helikopterze pod Sławiańskiem, było sześciu byłych berkutowców z Iwano-Frankiwska. W internecie można dziś zobaczyć film z pogrzebu w macierzystym mieście: trumny niosą ich koledzy, jeszcze w starych mundurach z napisem Berkut. Ktoś krzyczy: „Sława Ukrainie!”. Byli berkutowcy odpowiadają: „Herojam sława!”.

Tak samo, jak jeszcze niedawno ich przeciwnicy na Majdanie.

Na froncie Nikołaj spotkał też komandosów: jego posterunek obsadzali, obok jego gwardzistów, żołnierze z 25. Brygady Powietrzno-desantowej. Tej, której 40 żołnierzy zginęło niedawno w samolocie transportowym, zestrzelonym pod Łuhańskiem.

W Donbasie walczą też oddziały złożone z miejscowych Ukraińców: bataliony obrony terytorialnej, jak „Donbas” i „Azow”. Ich żołnierze-ochotnicy nie chcą się fotografować. Jeśli już, to w kominiarkach. Boją się o rodziny. Jeśli separatyści mogą zabić rolnika za pomaganie ukraińskim żołnierzom, to co może spotkać ich bliskich? – „Donbas” wytrzymał cztery godziny pod ogniem. Za to należy im się szacunek – mówi Nikołaj.

Nikołaj Mikitienko pozostanie w szpitalu przynajmniej przez pół roku. Potem, jak mówi, chciałby znów ubrać mundur i wrócić do kolegów. Na razie modli się, żeby lekarze nie dali mu kategorii inwalidzkiej.


MICHAIŁ SZTEKEL jest dziennikarzem ukraińskiej telewizji Espreso.tv.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2014