Wojna totalna

Dr Jochen Böhler, historyk, autor książek o ataku Niemiec na Polskę: Zaryzykowałbym tezę, że o tym, co działo się we wrześniu 1939 r. na polskiej ziemi, przeciętny Niemiec nie ma dziś bladego pojęcia. Tymczasem jest to ważne dla naszego nastawienia do Polski i Polaków. A także dla rozumienia naszej niemieckiej historii. Rozmawiał Wojciech Pięciak

01.09.2009

Czyta się kilka minut

Wojciech Pięciak: Od lat bada Pan agresję Niemiec na Polskę, był Pan współorganizatorem wystawy o zbrodniach Wehrmachtu w 1939 r., którą w minionych pięciu latach pokazywano w 17 miastach Niemiec. Napisał Pan książkę "Die deutsche Wehr­macht und die polnische Bevölkerung 1939" ["Wehrmacht i polska ludność cywilna 1939"]. Jak wygląda kampania wrześniowa w oczach nie żołnierzy, lecz mieszkańców polskich miast i wsi? W swej ostatniej pracy "Der Überfall" ["Napaść"], wydanej w Niemczech w sierpniu, pisze Pan, że był to dla Polaków "stan głębokiego szoku".

Jochen Böhler: Polskie społeczeństwo nie było w żaden sposób przygotowane na taką wojnę, jaka spadła na kraj we wrześniu 1939 r. Nadzieja na pomoc mocarstw zachodnich i nadmierne zaufanie do własnej siły militarnej sprawiały, że szybkie zwycięstwo Niemiec wydawało się Polakom czymś nierealnym. Sądzono, że jeśli Niemcy zaatakują, to raczej polskie wojska wkroczą do Berlina - taki pogląd panował nie tylko w dyskusjach przy piwie, ale był lansowany w kręgach wojskowych i politycznych. Nie doceniano siły Wehrmachtu, z którego Hitler uczynił w latach 30., za sprawą masowych zbrojeń, najbardziej zaawansowaną armię na kontynencie europejskim, i to nie tylko pod względem technologii, ale także sposobu prowadzenia przyszłej wojny. Połączenie ataków z powietrza z szybkim przemieszczaniem się wojsk lądowych - taka taktyka, którą Wehrmacht zastosował po raz pierwszy w Polsce w 1939 r., była nowością. Wojsko Polskie nie było na nią przygotowane. Mówiąc obrazowo: impet niemieckiej ofensywy i nowoczesne planowanie operacyjne były "wojną przyszłości", o jakiej wcześniej pisali tylko nieliczni, i polskie społeczeństwo, które doświadczyło jej w 1939 r., mogło czuć się jak bohaterowie powieści H.G. Wellsa "Wojna światów".

Częsty motyw we wspomnieniach to zaskoczenie niezwykłą brutalnością Niemców. Dla Polaków, którzy pamiętali zachowanie Niemców podczas I wojny, był to szok.

Brutalne prowadzenie działań wojennych przez Niemcy, ignorowanie obowiązujących konwencji było elementem wojny nowego typu. Luftwaffe bombardowała polskie miejscowości bez względu na to, czy znajdowali się w nich polscy żołnierze. Żołnierze Wehrmachtu zmasakrowali tysiące cywilów, uważając ich - błędnie - za "polskich partyzantów"; piszę o tym zjawisku obszernie w książce "Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce. Wrzesień 1939. Wojna totalna" [polski przekład ukazał się w sierpniu br. - red.]. Dalej, niemieckie szwadrony śmierci, czyli Grupy Operacyjne Policji Bezpieczeństwa [Einsatzgruppen der Sicherheitspolizei] oraz tzw. Samoobrony [Volksdeutscher Selbstschutz], rekrutującej się z członków mniejszości niemieckiej w II RP, wymordowały jesienią 1939 r. kilkadziesiąt tysięcy członków polskich elit. Także polscy Żydzi padali już wtedy ofiarą mordów dokonywanych na nich przez niemieckich żołnierzy i policjantów tylko dlatego, że byli Żydami, np. w Będzinie czy Końskich.

Nowy sposób prowadzenia wojny był doświadczeniem całkowicie nieznanym. Dla polskiego społeczeństwa jedynym punktem odniesienia była tu I wojna światowa, podczas której podobne zjawiska zdarzały się rzadko. Wszystko razem sprawiło, że dla polskiego społeczeństwa niemiecka agresja była, nazwijmy to, "szokiem wrześniowym". Rozbieżność między tym, co znano i czego oczekiwano, a tym, co faktycznie się wydarzyło, była tak wielka, że musiało minąć trochę czasu, zanim obywatele II RP zrozumieli, co się właściwie dzieje.

W książce "Napaść" pisze Pan, że Polacy i Niemcy nadal postrzegają kampanię wrześniową "z różnych punktów widzenia". Na czym polega różnica?

To naturalne, że wojna oceniana jest przez protagonistów odmiennie. Tak było w 1939 r. i tak jest do pewnego stopnia dzisiaj. W Niemczech nie istnieje prawie w ogóle coś takiego, jak zbiorowa pamięć o kampanii wrześniowej. Pamięta się o sporach o Gdańsk i tzw. korytarzu, a więc o tym, o czym pisała prasa niemiecka i światowa przed napaścią Niemiec, a także o rzekomych bądź faktycznych atakach na członków niemieckiej mniejszości w Polsce. Zaryzykowałbym tezę, że o tym, co rzeczywiście działo się później, we wrześniu 1939 r., na polskiej ziemi, "niemiecki Kowalski" nie ma bladego pojęcia. Tymczasem w Polsce wie o tym każde dziecko, które chodzi do szkoły. Dlatego też o tym piszę. Chciałbym, aby te sprawy były w Niemczech znane. One są ważne dla naszego nastawienia do Polski i Polaków. I są ważne również dla rozumienia naszej własnej historii.

W minionych 70 latach w Niemczech długo panowało przekonanie, także wśród polityków i historyków, że prowadzona przez III Rzeszę wojna totalna, ludobójcza (Vernichtungskrieg) zaczęła się dopiero od ataku na ZSRR, a kampania wrześniowa była wojną poniekąd tradycyjną, zaś zbrodnie popełniało wtedy co najwyżej SS, a jeśli armia, to wyjątkowo. Pana zasługą jest wprowadzenie do niemieckiej dyskusji w ostatnich latach tezy, że rok 1939 był "prologiem wojny totalnej" (tak chyba można przełożyć tytuł Pana książki "Auftakt zum Vernichtungskrieg. Die Wehrmacht in Polen 1939"), i że wojna totalna zaczęła się już 1 września 1939 r. Jak opisałby Pan to pojęcie: Vernichtungskrieg? W jakim sensie wojna rozpoczęta 1 września była wojną totalną?

Mam wrażenie, że napaść na Polskę ciągle jeszcze jest w Niemczech niedoceniana, jeśli chodzi o jej znaczenie dla historii II wojny światowej. Bo to, co działo się w Polsce we wrześniu 1939 r. i w kolejnych miesiącach, było w istocie początkiem, prologiem wojny totalnej. Można rzec, że zbrodnie towarzyszące "Operacji Barbarossa" - taki kryptonim nosił atak na ZSRR - były ilościowym rozwinięciem tego, co jakościowo pojawiło się już w 1939 r.

Czym cechuje się wojna totalna? Wehrmacht morduje cywilów i jeńców, Einsatz­gruppen mordują ludzi uznanych za wrogów Niemiec oraz Żydów, armia i Grupy Operacyjne współpracują ze sobą. To wszystko dzieje się nie od roku 1941, ale jest rzeczywistością już w roku 1939, w Polsce! Różnica jest tylko taka, że skala zjawisk cechujących niemiecką wojnę totalną w 1939 r. jest mniejsza, dlatego nazwałem ją "prologiem wojny totalnej". Nie zapominajmy jednak, że działania wojenne trwały wtedy w Polsce tylko kilka tygodni, do początku października. W tym kontekście pojawia się interesujące pytanie: jak wyglądałaby liczba polskich ofiar niemieckich zbrodni w 1939 r., gdyby walki ciągnęły się np. kilka miesięcy?

Dla percepcji kampanii wrześniowej w Niemczech ważny jest przede wszystkim fakt, że Wehrmacht popełniał masowe zbrodnie od pierwszego dnia wojny. Kiedyś uważano, że był to trwający dwa lata proces: że niemiecka generalicja zaakceptowała kurs Hitlera stopniowo, dopiero na fali euforii po kolejnych zwycięstwach w latach 1939-41, i dopiero z czasem, mówiąc kolokwialnie, zawarła pakt z diabłem. Świadomość, że taki pogląd jest fałszywy, przebija się w Niemczech powoli. W Polsce jest ona czymś oczywistym od dziesięcioleci.

We wrześniu i październiku 1939 r. Grupy Operacyjne i Selbstschutz wymordowały kilkadziesiąt tysięcy obywateli polskich, głównie przedstawicieli elit; to mord na skalę późniejszej zbrodni katyńskiej. Na ile były to działania planowe?

Tak zwane Grupy Operacyjne Policji Bezpieczeństwa zostały sformowane przed atakiem na Polskę i z założeniem, że zostaną tu użyte. Były niczym innym, jak szwadronami śmierci: ich zadaniem było "zwalczanie wszelkich elementów wrogich wobec Rzeszy na zapleczu walczących wojsk". Wehr-macht miał więc podbijać Polskę, a Einsatz­gruppen miały postępować za Wehrmachtem, prowadząc masowe aresztowania i egzekucje. Ich celem byli przedstawiciele polskich elit, postrzegani jako potencjalny zalążek ruchu oporu, a także polscy Żydzi, uważani powszechnie za niebezpiecznych i "rasowo mało wartościowych". Grupom Operacyjnym pomagał Selbstschutz, rodzaj milicji rekrutującej się z niemieckiej mniejszości w II RP. Szacuje się, że do końca 1939 r. z ich rąk zginęło 40-50 tys. obywateli polskich.

Widać tu różnicę między postępowaniem Wehrmachtu i Grup Operacyjnych. Zadaniem Wehrmachtu nie było prześladowanie i mordowanie cywilów; jego oddziały mordowały w polskich miastach i wsiach, gdyż wychodziły z fałszywego założenia, że ludność polska prowadzi wojnę partyzancką przeciw Wehrmachtowi. Szybko okazało się, że tak nie jest, i w drugiej połowie września liczba egzekucji dokonywanych przez Wehrmacht gwałtownie spada. W tym samym czasie gwałtownie rośnie liczba mordów dokonywanych przez Grupy Operacyjne, a mianowicie po tym, gdy ich dowódcy pojęli, że ich postępowanie rzeczywiście ma poparcie Berlina, i że właściwie zrozumieli to, co im wcześniej powiedziano - bo oni nie otrzymali żadnych rozkazów na piśmie, jedynie ustnie. Wraz z dwoma niemieckimi kolegami opisaliśmy ten mechanizm w książce "Einsatzgruppen w Polsce" [polski przekład 2009 - red.]. Polscy historycy oceniają, że tylko we wrześniu i październiku dokonano egzekucji co najmniej 16 tys. obywateli II RP. Dokładniejszych liczb nie mamy, ale trzeba założyć, że co najmniej połowa ofiar obciąża konto Wehrmachtu: Wehr­macht miał w Polsce pod bronią półtora miliona żołnierzy, zaś Einsatzgruppen około 2000 policjantów.

W swoich pracach pisze Pan o postrzeganiu Polski i Polaków w Niemczech przed rokiem 1939, w tym o "systemie wartości [niemieckich] okupantów".

Pomiędzy I a II wojną światową w Niemczech postrzegano II Rzeczpospolitą jako państwo, które powstało kosztem Niemiec. Był to pogląd powszechny, obecny we wszystkich obozach politycznych. Podobnie jak postulat odzyskania "utraconych ziem na Wschodzie"; w Republice Weimarskiej formułowali go otwarcie nawet politycy socjaldemokracji, uważani za umiarkowanych. Tego nie wymyślili więc narodowi socjaliści. Co natomiast zostało wzmocnione przez ich propagandę w latach 30., to przede wszystkim niemiecki antysemityzm. A choć w latach 1934-39 Niemcy i Polska miały pakt o nieagresji, w okresie tym bynajmniej nie zniknęły antypolskie resentymenty, jakie w społeczeństwie niemieckim istniały od wieków i nasiliły się jeszcze po krwawych walkach o granicę polsko-niemiecką w latach 1918-21. Krótko mówiąc: w przeddzień II wojny światowej Polacy i Żydzi byli postrzegani przez Niemców jako narody mało wartościowe i niebezpieczne. Utorowało to drogę do systematycznej eksterminacji części polskiego społeczeństwa przez Einsatz­gruppen oraz Selbstschutz.

Czy to klęska 1945 r. zmieniła takie myślenie w Niemczech, czy stało się to później?

Świadomość zbrodni popełnianych przez niemieckich okupantów, która w Niemczech przebijała się stopniowo po 1945 r., sprawiła, że już wkrótce po wojnie rewanżystowskie postulaty odzyskania ziem utraconych na wschodzie ograniczyły się do środowisk wysiedleńców i nie stały się - jak po I wojnie światowej - ogólnospołecznym konsensem. Proces ten skończył się wraz z oficjalnym uznaniem granicy na Odrze i Nysie przez Republikę Federalną. Jeśli chodzi o uprzedzenie i resentymenty wobec Polski, zakładam, że nie są one dziś w Niemczech większe niż uprzedzenie i resentymenty wobec Niemiec w Polsce. Oba kraje są na dobrej drodze ku normalnemu sąsiedztwu, w ramach europejskiej wspólnoty państw.

W książce "Der Überfall" pisze Pan, że "gdy pamięta się o skali zbrodni popełnionych przez niemieckich żołnierzy w pierwszych tygodniach II wojny światowej, zaskakuje fakt, iż publikacje w językach zachodnich na ten temat zaczęły pojawiać się dopiero około 2000 r.". Dlaczego? Ilu sprawców tych zbrodni zostało ukaranych?

Zbrodnie popełniane przez Wehrmacht w Polsce tuszowano już w 1939 r. Niemieccy generałowie włożyli dużo wysiłku w stworzenie legendy, że zbrodnie w Polsce popełniały tylko SS i policja. Legenda ta utrzymywała się w Niemczech jeszcze do końca XX w., gdyż nikt jej nie kwestionował. Publikacje polskich autorów dowodzące czegoś przeciwnego nie były czytane w Niemczech, czy to z braku zainteresowania, czy z powodu nieznajomości języka polskiego. Rozliczenia prawno-sądowego sprawców nie było ani przed rokiem 1945, ani później. Charakterystyczne, że 4 października 1939 r. Hitler ogłosił generalną amnestię dla sprawców wszelkich czynów przestępczych w myśl ówczesnego prawa, które można było zakwalifikować jako, jak to określono, reakcję na polskie zbrodnie. Po wojnie niemieccy prokuratorzy w dużym stopniu podzielali ten pogląd. Poza tym uważano, że zbrodnie wojenne na wielką skalę zaczęły się dopiero po 1941 r. Przyczyniły się do tego również procesy norymberskie, w których nie oskarżano o masowe egzekucje na terenie Polski w 1939 r. Skutek był taki, że ani jeden niemiecki żołnierz czy policjant nie został pociągnięty do odpowiedzialności za zbrodnie z roku 1939.

Od kilku lat w Niemczech i Polsce sporo mówi się o zniszczeniu Wielunia przez Luftwaffe rankiem 1 września. Na ile pamięć o Wieluniu jest dziś obecna w Niemczech? Pytam o to także dlatego, że gdy niedawno dyskutowano w Niemczech o zjawisku "Bombenkrieg", "wojny w powietrzu", w tym o nalotach na Niemcy, zwykle jako jej początek wymieniano rok 1940 i niemieckie naloty na Londyn.

W Niemczech do dziś jest to fakt szerzej nieznany, że we wrześniu 1939 r. Luftwaffe atakowała polskie miasta i wsie bez żadnej różnicy, czy miały znaczenie militarne, czy też nie. To znaczy, dla Luftwaffe nie miało już wtedy znaczenia, czy jest tam wojsko przeciwnika, Wojsko Polskie. Przykładem właśnie nalot na Wieluń: to nie była operacja militarna, tam nie było polskich żołnierzy. A Wieluń nie był przypadkiem pojedynczym. Polski historyk Szymon Datner dowiódł już dawno temu, że ponad 150 polskich miejscowości zostało we wrześniu 1939 r. całkowicie lub częściowo zniszczonych przez bombardowania. Zjawisko Bombenkrieg w Polsce 1939 r., czyli naloty Luftwaffe na cele cywilne, to ciągle jeszcze niezapisany rozdział II wojny światowej. W Niemczech jest to rzecz kompletnie nieznana.

Czy da się oszacować cywilne straty polskie podczas walk w 1939 r.?

To trudna rzecz: liczby ofiar, które mamy, są stare i niedokładne. Trudność polega m.in. na tym, że były to pierwsze zbrodnie II wojny światowej, a dochodzenia w ich sprawie mogły być prowadzone dopiero pięć lat później. W międzyczasie wiele śladów zostało usuniętych, a pamięć o nich przesłoniły kolejne zbrodnie popełniane przez Niemców w czasie okupacji.

Jaki jest bilans współorganizowanej przez Pana wystawy o zbrodniach Wehrmachtu?

Wystawa, zorganizowana przez Niemiecki Instytut Historyczny w Warszawie oraz Instytut Pamięci Narodowej, pokazywana jest w dwóch wersjach językowych: niemieckiej i polskiej. Wystawę niemiecką można było dotąd oglądać w 17 miastach w Niemczech; kolejne to Berlin i Hamburg. Potem Niemiecki Instytut Historyczny musi się wycofać z dalszej organizacji wystawy, po prostu nie mamy dość ludzi i środków, aby organizować jej dalszą "wędrówkę" po Niemczech. Robiliśmy to przez ponad pięć lat, podczas gdy naszym celem statutowym są badania naukowe. Na szczęście rozważana jest opcja, że organizację dalszej "wędrówki" wystawy przez niemieckie miasta weźmie na siebie polski konsulat w Hamburgu. Jeśli tak się stanie, będzie ją można oglądać jeszcze długo w kolejnych miejscowościach. I bardzo bym sobie tego życzył, także dlatego, gdyż zainteresowanie nią jest bardzo duże. We wszystkich miastach, które wystawa odwiedziła, przyciągała ponadprzeciętnie wielu zwiedzających. Nawet jeśli nie mamy dokładnych statystyk, było to dotąd bez wątpienia kilkadziesiąt tysięcy ludzi.

W niektórych miastach, np. w Görlitz, gdzie wystawa była latem, miały miejsce protesty przeciwko jej przesłaniu; w Görlitz organizowała je tamtejsza NPD. Motywy skrajnej prawicy są wiadome. Ale chciałbym zapytać, w jakim stopniu myślenie, które dochodzi do głosu w takich protestach - m.in. że Wehrmacht nie łamał konwencji wojennych, przynajmniej aż do starcia z ZSRR - jest w Niemczech powszechne?

Niestety nie da się uniknąć tego, że są w Niemczech świry, jak zwolennicy organizacji skrajnie prawicowych, którzy negują fakty. To problem, który powinno się traktować poważnie. Dwa miesiące temu do amerykańskiego United States Holocaust Memorial Museum wszedł skrajnie prawicowy fanatyk i zastrzelił strażnika. Jednak prawicowi ekstremiści nie są reprezentatywni dla przeciętnej niemieckiego społeczeństwa. Na szczęście są zjawiskiem marginalnym. Świadomość, że Wehrmacht był głęboko uwikłany w narodowosocjalistyczne zbrodnie, jest dziś w Niemczech w dużej mierze obecna.

W Polsce panuje jednak przekonanie, że w Niemczech wiedza o II wojnie światowej słabnie, poza paroma tematami, jak Holokaust czy powojenne wysiedlenia. Co Niemcy, elity i społeczeństwo, wiedzą o kampanii 1939 r.?

Kampania wrześniowa ciągle jest terenem niemal nieznanym zarówno dla niemieckich historyków, jak i dla całego niemieckiego społeczeństwa. Jeśli już coś wiadomo, to najwięcej o niemieckich zbrodniach w 1939 r., o tym mówi się sporo także w tych dniach w radiu, prasie i telewizji. Ale moim zdaniem to ciągle za mało. Pierwsze zbrodnie II wojny światowej zbyt długo były marginalizowane, a tymczasem mają one kluczowe znaczenie nie tylko dla tego, jak wyglądała później niemiecka okupacja w Polsce, ale również dla rozwoju wypadków na terenie ZSRR. A poza tym: kto w Niemczech zna na przykład przebieg działań militarnych w 1939 r.? Bądźmy szczerzy: takie nazwiska jak Henryk Sucharski, Stefan Starzyński czy Edward Rydz-Śmigły niewiele mówią przeciętnemu Niemcowi. A co wiadomo o udziale strony sowieckiej? Zaryzykowałbym tezę, że w ogóle nic. Czeka nas jeszcze wiele pracy.

JOCHEN BÖHLER (ur. 1969) jest niemieckim historykiem, od 2000 r. pracownikiem naukowym Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie. Zajmuje się dziejami II wojny światowej. Za publikacje o napaści Niemiec na Polskę w 1939 r. otrzymał liczne wyróżnienia. W sierpniu tego roku w Niemczech ukazała się jego kolejna praca "Der Überfall" ("Napaść"; wyd. Eichborn), zaś w Polsce przekład jego książki "Zbrodnie Wehrmachtu" (wyd. Znak).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2009