Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To oznacza wojnę Andrzeja Dudy z Kaczyńskim. Oto mamy kopernikański przewrót w polskiej polityce, w sam raz na jej miarę.
Dziesiątki tysięcy ludzi w codziennych protestach na ulicach miast w obronie sądów, masowa krytyka z Zachodu, ale też ze strony krajów, które – jak Polska – wyszły z komunizmu, a dziś chcą pokazać wyższość swych demokracji, a Jarosław Kaczyński długo pozostawał niewzruszony.
Najpoważniejsze polityczne turbulencje od czasu protestów przeciwko działaniom PiS wobec Trybunału Konstytucyjnego nie robiły na nim żadnego wrażenia. To dlatego, że protesty uliczne wciąż nie są wystarczająco masowe. W tej sytuacji prezesa o wiele bardziej od ulicznych protestów zajmowała reforma sądów i to, co się wokół niej dzieje w samym PiS. Tak się bowiem składa, że gdy Kaczyński znalazł się wreszcie na wyciągnięcie ręki od jednego z politycznych celów swego życia, jego polityczne środowisko zaczęło pękać.
Zamach na sądy – czytaj i udostępniaj specjalny, bezpłatny serwis „Tygodnika Powszechnego” >>>
Ładunek wybuchowy pod reformę sądów niespodziewanie podłożył prezydent. Andrzej Duda ogłosił w poniedziałek, że zawetuje dwie z trzech ustaw dotyczących sądów – ustawę o Sądzie Najwyższym oraz ustawę o Krajowej Radzie Sądownictwa. Podpisze tylko ustawę o ustroju sądów powszechnych, która daje ministrowi sprawiedliwości prawo swobodnego powoływania i odwoływania prezesów sądów. To wywołało szok w obozie władzy – wcześniej spekulowano, że ustawę o SN wyśle do Trybunału Konstytucyjnego, zaś pozostałe dwie podpisze.
„Decyzja o zawetowaniu ustaw była szybka, ponieważ widać ogromne niepokoje i obawy wśród społeczeństwa – tłumaczył prezydent. – Zmiana w wymiarze sprawiedliwości nie może doprowadzić do rozdzielenia społeczeństwa i państwa. Rozdzielenie następuje, gdy ludzie mają poczucie niesprawiedliwości ze strony wymiaru sprawiedliwości, ale też gdy państwo staje się opresyjne”.
Prezydent oświadczył, że odbył liczne konsultacje z prawnikami i politykami, a kluczowy wpływ na jego decyzję miała Zofia Romaszewska, legendarna działaczka opozycji demokratycznej.
„Minister sprawiedliwości i prokurator generalny nie może rządzić Sądem Najwyższym, coś podobnego w normalnym państwie nie może mieć miejsca” – miała oświadczyć Romaszewska.
Już na etapie prac nad reformą prezydent rzucał PiS kłody pod nogi. Postawił ultimatum, żądając zmian w dwóch ustawach. Efekt byłby taki, że Kaczyński i Ziobro przestaliby mieć wolną rękę w wyborze Krajowej Rady Sądownictwa, a co za tym idzie – także w sędziowskich nominacjach, o których KRS decyduje. Musieliby się układać z opozycją, w praktyce z Kukizem i posłami małych prawicowych kół. To nie była dla Kaczyńskiego komfortowa sytuacja – wszak po raz pierwszy od objęcia hegemonicznej władzy musiałby się z kimś dogadywać. Dlatego odegrał się upokorzeniem za upokorzenie. Co prawda PiS dało Dudzie żądane przez niego prawo decydowania, którzy z obecnych sędziów Sądu Najwyższego nie zostaną wyrzuceni, ale przepisy napisano tak, że prawdziwej selekcji dokonać miał Ziobro. Skończyło się wetem – a więc Duda w starciu z prezesem postawił na swoim.
Te weta mogą być przełomowym momentem prezydentury, znajdującej się dotąd pod butem Kaczyńskiego. Dla Kaczyńskiego sądy to synonim patologii III RP, sam wierzchołek słynnego układu. Ponieważ w kwestii zmian w wymiarze sprawiedliwości Kaczyński ma ugruntowane poglądy od ćwierć wieku i nie zamierza iść na żadne kompromisy, Duda w praktyce rozpoczął wojnę z prezesem PiS.
Charakterystyczne, że w jednym z roboczych głosowań w Sejmie dotyczących ustawy o Sądzie Najwyższym wstrzymał się stryj prezydenta Antoni Duda, zaś ostatecznego projektu nie poparł najmłodszy poseł PiS Łukasz Rzepecki, także kojarzony z Pałacem Prezydenckim (to już kolejny jego bunt).
W PiS prezydent nie jest jeszcze spisywany na straty, ale gorycz jest ogromna – w rządzie słychać nawet, że to Duda swoimi przepychankami z PiS doprowadził do protestów ulicznych, by je potem przeciw PiS wykorzystać. A to dopiero początek wojny.