Wojna na kanony

Problem, z jakim się dziś spotykamy w krytyce literackiej, polega na zbyt ankietowym podejściu do literatury. Od czasu do czasu żąda się od krytyków, żeby zdecydowanie powiedzieli, który pisarz jest niedobry, a który dobry, który jest klasykiem, a którego twórczość nadaje się do śmieci.
Ryszard Krynicki i Stefan Chwin wśród publiczności dyskusji o kanonie literatury polskiej podczas Festiwalu im. Conrada, Aula Centrum Studiów Humanistycznych UJ, 3 XI 2009 r. /fot. Grażyna Makara /
Ryszard Krynicki i Stefan Chwin wśród publiczności dyskusji o kanonie literatury polskiej podczas Festiwalu im. Conrada, Aula Centrum Studiów Humanistycznych UJ, 3 XI 2009 r. /fot. Grażyna Makara /

MICHAŁ PAWEŁ MARKOWSKI: Problem, z jakim się dziś spotykamy w krytyce literackiej, polega na zbyt ankietowym podejściu do literatury. Od czasu do czasu żąda się od krytyków, żeby zdecydowanie powiedzieli, który pisarz jest niedobry, a który dobry, który jest klasykiem, a którego twórczość nadaje się do śmieci. Przygodnymi ankietami zastąpiliśmy poważną debatę na temat tego, jak należałoby rewidować polską kulturę, żeby dało się w niej żyć, oddychać i myśleć.

Zamiast ankiet i plebiscytów potrzebujemy rewizji - takich, którymi rozpoczął się wiek XX. Jedną z nich postulował Karol Irzykowski już w roku 1909, drugą - Stanisław Brzozowski w "Legendzie Młodej Polski". To dwa zaprzepaszczone projekty przebudowy polskiej kultury. Kolejny zasygnalizował Gombrowicz w pierwszym tomie "Dziennika". Pisał w nim tak oto: "Byłoby fatalne, gdybym wzorem wielu Polaków delektował się niepodległością 18-39, gdybym nie śmiał zajrzeć jej w oczy z najzimniejszą bezceremonialnością".

Chciałbym, żebyśmy z najzimniejszą bezceremonialnością spojrzeli na literaturę polską XX wieku i spróbowali odpowiedzieć na pytanie: Co w literaturze polskiej tego czasu ma dla nas największe znaczenie? We wspaniałym tekście pt. "Dwie rewolucje" Irzykowski pisał: "Rewolucja jest to stan, w którym się dokonywa rewizja życia u podstaw i gwałtownie wyłaniają się nowe wartości". Moje podejrzenie jest takie, że w XX wieku pojawiło się niewiele nowych wartości. Większość dwudziestowiecznych dyskusji była kontynuacją sporów dziewiętnastowiecznych.

INGA IWASIÓW: Grają we mnie różne emocje, gdy słucham tego wstępu. Ucieszyłam się, że nie będziemy tworzyć ankietowych hierarchii. Brałam udział w ankiecie "Dziennika" sprzed dwóch lat, i miałam z tym ogromny kłopot. A teraz miałabym jeszcze większy, ponieważ rewizja jest zależna od momentu biograficznego. Chodzi o postawienie sobie pytania, kim teraz jestem, w jakiej znajduję się wspólnocie, w czyim interesie będę konstruować podręcznik, kanon, spis, ankietę. To się zmienia.

Zacznę od kilku oczywistości. Wielokrotnie spieraliśmy się o słowo "kanon", zastępując je słowem "kanony" i wskazując na płynny charakter tych pojęć. Ostrze krytyki było wymierzone w rozumienie kanonu jako narzędzia koncentrującego nasze dążenia tożsamościowe. Mówienie o kanonie narodowym w pewnym momencie wydawało się być czymś anachronicznym, ponieważ samo pojęcie "naród" przestało być pojęciem operacyjnym.

MPM: Ale pojawiła się wspólnota...

II: A właściwie wspólnoty.

MPM: Kanon jest narzędziem budowania wspólnoty, która posługuje się tym samym językiem, tym samym zestawem symboli. Nie mówimy już o kanonie narodowym, tylko wspólnotowym.

II: Nie chodzi jedynie o język i symbole, ale także o moment biograficzny. Najciekawsze propozycje przewartościowania kanonu były albo upolitycznione, albo związane z innymi kategoriami podmiotowymi, takimi jak płeć czy orientacja seksualna. To jest silny trop ideologiczny czy ideowy - koncentrujemy się na tych wartościach, które są dla nas ważne, oto nasza alternatywa.

MPM: Czy chcesz przez to powiedzieć, że kanon zawsze, niezależnie od tego, kto go konstruuje, jest zinstrumentalizowany?

II: Tak, jest zinstrumentalizowany, ale z rozmaitych powodów, które nie zawsze zasługują na potępienie. Dlaczego mielibyśmy zabraniać mniejszym grupom posiadania własnego kanonu? Nie chodzi jedynie o to, że powinny nami rządzić pluralistyczne kanony - to jest szlachetne złudzenie, do którego warto dążyć - ale także o to, że gest przewartościowania kanonu wymusza na nas konfrontację z tym, kogo usuwamy bądź przyjmujemy do wspólnoty, o ile rzecz jasna mówimy o pisarzach współczesnych. W ostatnim czasie stało się to dla mnie doświadczeniem nie do zniesienia.

Dziś nie mogłabym wymienić nazwisk, które wymieniałam dwa lata temu w ankiecie "Dziennika", ponieważ musiałabym postawić pytanie, z jakich pobudek wybieram tych, a nie innych pisarzy, jaki mam w tym interes. Dwa lata temu nie czułam tego tak mocno. Dlatego mówię o momencie biograficznym. Dokonała się pewna zmiana. W moim przypadku chodzi o to, że sama siebie zaczęłam widzieć jako pisarkę. Ktoś mógłby powiedzieć: ona wyklucza tych pisarzy, żeby zrobić miejsce dla siebie. Dwa lata temu, gdy byłam tylko krytyczką, literaturoznawczynią, mogłam udawać, że moje racje są bliskie obiektywizmowi. Dziś już nie mogę tego robić i mówię otwarcie, że nie chcę nikogo wymazywać. Uważam, że dla tych poszczególnych zdarzeń, jakimi bywają akty lektury, tekst drugorzędny może być przełomowy - zarówno dla jednostki, jak i zbiorowości. Dlatego dziś nie odrzuciłabym tak łatwo pisarzy, których dwa lata temu określiłam mianem przecenionych.

ANNA NASIŁOWSKA: Mam podobne doświadczenie bycia pisarką i krytykiem, ale zupełnie inny punkt widzenia. Przyzwyczaiłam się do tego, że jako pisarka należę do pewnego kanonu mniejszościowego. Jako krytyk jestem po stronie języka wspólnego, który trzeba konstruować i o który trzeba dbać. Umieszczam siebie w pewnym miejscu, do którego inni muszą mieć dojście. Ten język ma być pewną siatką, w którą wpadają różnorodne doświadczenia. Mniej więcej rok temu napisałam artykuł dla "Polityki", która szykowała się do publikacji swojego kanonu literackiego. Przy układaniu listy kluczową rolę odgrywały kwestie dostępności praw autorskich. Ale wszyscy wiedzą, że jest to zestaw prowizoryczny.

MPM: Nie jestem pewien, czy wszyscy to wiedzą. Dla wielu czytelników "Polityki" ta lista jest kanoniczna. Legitymizuje ją autorytet dużego tygodnika.

AN: Kanon to książki, które uznamy za warte lektury i wpisujące się w pewną wspólnotę językową. Kanon jest systemem odsyłaczy. Kiedy na liście lektur pojawia się Gombrowicz z "Transatlantykiem", to automatycznie ciągnie za sobą Paska, którego też musimy wziąć pod uwagę, jeśli chcemy zrozumieć Gombrowicza.

MPM: Ale to nie jest sposób myślenia tygodnika opinii, tylko Twój. Pojawia się tu poważny konflikt.

AN: Problem dotyczy poziomu toczącej się w mediach debaty. Jeśli krytyk X powie, że Stefan Żeromski był grafomanem, to dostaje headline. Kiedy natomiast próbuje wytłumaczyć szczegółowo, dlaczego warto czytać Zofię Nałkowską, ma kłopot z przebiciem się do druku.

MPM: Konflikt, o którym mówimy, jest nie do uniknięcia. Pomiędzy wizją historyków literatury, specjalistów, a wizją tygodników opinii, które posługują się uproszczonym przekazem, nie będzie zgody.

AN: Czytelnik kupuje serię i jest zadowolony, bo dostaje spójny przekaz: to jest kanon. Nie ma kłopotu, jeśli książki w serii zostają dobrze dobrane, jeśli seria jest zrównoważona pod względem językowego nowatorstwa, zapisu historycznych doświadczeń.

MPM: Tutaj pojawiają się poważne tarapaty. Kategorie takie jak nowatorstwo językowe czy historyczne doświadczenie są dziś tak wieloznaczne, że w zasadzie utraciły moc porządkującą.

PIOTR ŚLIWIŃSKI: Przez cały czas się zastanawiam, co powiedziałem w ankiecie "Dziennika" sprzed dwóch lat. Zdaje się, że uważałem za niedocenionych Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego i Piotra Sommera, czyli pisarzy, którzy byli potem nagradzani. Przedsięwzięcia tego typu mają niezwykle rytualny charakter.

Przypominam sobie natomiast, że brałem udział w dyskusji zainicjowanej na łamach "Tygodnika Powszechnego" przez Annę Nasiłowską pamfletem "Literatura czy literaturka", który był oskarżeniem współczesnej literatury polskiej. Ten tekst wydał mi się wtedy bardzo ważny, ponieważ w moim przekonaniu krytyk musi być trochę jak patriota według pewnego angielskiego lorda. Prawdziwy patriota nigdy nie jest zadowolony ze swej ojczyzny. Podobnie krytyk nigdy nie może być zadowolony z literatury, którą się zajmuje. Musi być jej surowym sędzią, ale jednocześnie sprzymierzeńcem. Mimo że dobrze rozumiałem motywacje Anny Nasiłowskiej, postanowiłem bronić literatury. Dlaczego? Można by odpowiedzieć w dwojaki sposób. Po pierwsze chodzi tu o nową literaturę, której krytyka jeszcze do końca nie ogarnia, choć mogłaby, gdyby tylko krytycy się postarali. Taki pogląd jest mi obcy, ponieważ w gruncie rzeczy unieważnia on literaturę.

MPM: Ten pogląd zakłada, że krytycy mają głos decydujący.

PŚ: I że w pewnym sensie lepiej czytać krytyków... To oczywiście nieprawda. Druga odpowiedź dotyczy charakteru współczesnego Parnasu, który jest czymś zupełnie innym niż jest. Niedawno w Krakowie odbywał się Festiwal Miłosza, na którym prawie nie było polskich autorów. Była Wisława Szymborska, Ryszard Krynicki, Adam Zagajewski obok wielkich noblistów zza granicy. Inni polscy autorzy zostali zepchnięci do pasm nocnych, do strefy off. Mamy tutaj bardzo wyraźny obraz Parnasu - wielkie gwiazdy literatury są za granicą. Ale gdzieś obok, lub pod spodem, znajduje się inny nurt, inny parnas (z małej litery).

Krótko mówiąc: niezależnie od tego, jak bardzo bylibyśmy surowi i niezadowoleni z literatury ostatniego dwudziestolecia, musimy przyznać, że w tym czasie pojawiło się kilka świetnych dzieł, znakomitych nazwisk. I to jest wystarczający powód, by tej literatury bronić. Dlaczego zaś te dzieła są świetne? Ponieważ komplikują nasze wyobrażenie o kanonie. Rozbijają ten medialny konsens, o którym mówiliście przed chwilą.

MPM: A gdybyśmy mieli wyjść poza literaturę ostatniego dwudziestolecia?

PŚ: Wówczas należałoby zrobić kilka rzeczy. Przede wszystkim trzeba by poddać obraz polskiej literatury depolaryzacji, wykreślić ze świadomości czytelników dwubiegunowy model czytania literatury: awangarda-Skamander, Miłosz-Przyboś, Herbert-Różewicz etc. Ciągle ulegamy tej skłonności do myślenia o literaturze w kategoriach podziału. Sporo byśmy osiągnęli, rezygnując z tej skłonności.

MPM: Ale wiesz doskonale, że tego typu myślenie pozwala uporządkować mapę polskiej literatury. Te podziały są niezwykle chwytliwe.

AN: Myślenie za pomocą silnych opozycji jest dobre pod warunkiem, że nie koncentrujemy się na samych biegunach, ale szukamy czegoś pomiędzy nimi.

Jeśli chodzi o ostatnie dwudziestolecie, to mam wrażenie, że w naszym myśleniu o nim dominuje mechanizm krótkiej pamięci. Jest tak, jakby literatura zaczęła się w 1989 r. Przedtem mieliśmy "czarną dziurę lat osiemdziesiątych", która rzekomo postawiła wyraźną cezurę między przeszłością a teraźniejszością. Jak się nad tym zastanowić, to najważniejsze zjawiska w polskiej prozie były w latach 60. i na początku 70. Na przykład proza Konwickiego. Brandys z jego autotematyzmem. Stryjkowski, Buczkowski. Wojaczek był znacznie lepszy niż niejeden poeta współczesny, np. Dycki.

Krótka pamięć jest źródłem naszych kłopotów z myśleniem o literaturze. Uniemożliwia stworzenie wspólnego języka, za pomocą którego moglibyśmy mówić o tekstach literackich.

PŚ: Niemniej młodzi ludzie wolą czytać pisarzy młodych lub nieco tylko starszych od siebie. Szukają u nich jakiejś wspólnoty doświadczeń i przeżyć. Nie widzę szansy na to, by przerzucić pomost między przeszłością i teraźniejszością.

AN: Nie pomagamy im. Ta lekturowa amnezja jest jeszcze pogłębiana przez szkołę.

MPM: Skoro padło hasło "szkoła": zgodziliśmy się co do tego, że kanon jest instrumentalizowany na wszystkie możliwe sposoby. Mówiąc wprost, ten zbuduje mocniejszy kanon, kto będzie miał większą siłę perswazji. Ogromne kontrowersje wzbudziła niedawno decyzja ówczesnego ministra edukacji Romana Giertycha o zmianie listy lektur szkolnych. Skoro kanon zawsze jest zinstrumentalizowany, to znaczy, że Giertych - niezależnie od tego, co sądzimy o jego poglądach, które mnie są całkowicie obce - miał pełne prawo, by wykorzystać swą pozycję i zmienić obowiązujący kanon. Możemy, rzecz jasna, krytykować wybór poszczególnych tekstów, ale samej decyzji w tak zarysowanym kontekście nie sposób potępić. Tak działa mechanizm ustalania kanonu: kto ma władzę, ten ma kanon.

AN: Nie zgadzam się. Budowanie kanonu to proces społeczny. Wymaga pewnej zgody, która jest konstruowana społecznie. Giertych takiej społecznej konsultacji nie uwzględnił. Wobec takiej decyzji momentalnie pojawił się środowiskowy opór, tak jak niegdyś pojawiał się opór przeciwko dziełom Moczara.

MPM: Nie mówimy o środowiskach, tylko o tych, którzy ustalają listę kanonicznych lektur.

PŚ: Wobec tych wszystkich przemożnych sił medialnych, politycznych, ministerialnych, które układają listy lektur, jesteśmy bezradni. Trzeba jednak stanowczo postawić jedną kwestię. Czy mając świadomość instrumentalizacji kanonu, nadal wolno nam utrzymywać, że mówimy o literaturze? Czy ciągle jeszcze zajmujemy się literaturą? W ubiegłym roku odbyło się w Polsce wiele imprez poświęconych twórczości Zbigniewa Herberta w 10-lecie jego śmierci. Z drugiej strony odbyła się być może jedna impreza poświęcona Mironowi Białoszewskiemu w 25-lecie jego śmierci. Dlaczego tak bardzo podziwiamy Herberta? Dlaczego tak słabo pamiętamy Białoszewskiego? Dlatego, że stałym elementem budowania kanonu jest mechanizm przekształcania literatury w coś innego - emanację władzy czy ideologii, narzędzie umacniania wspólnoty, tożsamości narodowej etc.

Wydaje mi się, że przynajmniej na poziomie szkoły moglibyśmy zdobyć się na radykalny gest. Skoro nie da się uratować literatury przed instrumentalizacją, należałoby skoncentrować się na tym, co stanowi ekskluzywny efekt artystyczny, rozwijać wrażliwość na literaturę, która nie wchodzi tak łatwo w pasmo popularne, niezależnie od tego, czy jest to pasmo polityczne, czy po prostu rozrywkowe.

MPM: Próbujemy zrobić coś takiego za pomocą akcji społecznej "Lekcje czytania". Rozmawiamy w szkole, choć poza lekcjami, na temat dzieł, które nie mieszczą się w kanonie.

Kluczową kwestią jest pytanie, kto ma ostatecznie decydować o kształcie kanonu. Skoro każda z grup realizuje za jego pomocą swoje cele, to musimy wypracować kryteria, które - przy wszystkich zastrzeżeniach - pozwolą nam wyłonić tych, co kanon będą układać.

II: Różne grupy tworzą różne kanony. Nie możemy zatem mówić o niewzruszonej racji kanonu, tylko o jego wymienności. Najważniejszy jest w tym kontekście kanon szkolny, który nie może być aż tak arbitralny, jak teraz. Nie wiem, jak funkcjonują konsultacje społeczne wokół kanonu, ale mam wrażenie, że jest coraz więcej konsultacji, a coraz mniej książek w szkole.

Według mnie musimy zrobić coś z kanonem szkolnym, który jest propozycją podstawową. Inne kanony, nadbudowane nad tym pierwszym, niech się dowolnie rozpleniają, wchodzą ze sobą w spór, wykluczają się wzajemnie, dynamicznie ścierają ze sobą.

MPM: Zacytuję klasyka teorii kanonu Harolda Blooma: "Posiadamy kanon, ponieważ jesteśmy śmiertelni i przyszliśmy na świat. Czasu jest niewiele, kiedyś się skończy, natomiast do przeczytania jest więcej niż kiedykolwiek". To jest prosta odpowiedź na pytanie, do czego potrzebny jest kanon. Nie sposób wszystkiego przeczytać, trzeba zawęzić pole, czytać pisarzy, którzy są według nas najlepsi, nie udawać, że budujemy coś trwalszego niż spiże. Chodzi o nasze potrzeby. Bzdurą jest przekonanie, że można przeczytać wszystko. Jest to niemożliwe ze względu na skończoność naszego życia. Oto jeden ze sposobów myślenia o kanonie.

Jerzy Stempowski pisał w eseju o granicach literatury, że w dniu, w którym przeczytał Szekspira, otrzymał do ręki narzędzie, którym mógł zmierzyć wszystko, co do tamtej chwili przeczytał. To egzystencjalny model myślenia o kanonie. Jest także model metafizyczny, zgodnie z którym arcydzieła są wieczne, czas się ich nie ima.

Jeszcze inny sposób myślenia o kanonie przypisuje mu naturę polityczną. Kanon jest pewnym zakresem wspólnego języka, za pomocą którego porozumiewa się ze sobą pewna wspólnota. Historia polskiej literatury daje nam wyraziste przykłady takiego myślenia. Od XIX wieku kanon spełnia bardzo ważną funkcję polityczną. Literatura jest tu narzędziem wykuwania i utrwalania wartości, bez których człowiek nie byłby w stanie poruszać się w świecie.

Który z tych sposobów jest Państwu bliski?

II: Moje myślenie o kanonie jest na wskroś polityczne. W związku z tym protestuję przeciwko określeniu "kanon narodowy". On ma być kanonem tutejszym, polskim, ale ma zawierać w sobie to, co zawsze zawierała kultura polska, a mianowicie świadomość europejską. Jeśli chcemy czytać poezję, to musimy w naszych lekturach uwzględnić Achmatową i Mandelsztama. Naszymi poetami są Mallarmé, Rimbaud, poeci awangardy francuskiej. Naszym poetą jest T.S. Eliot.

MPM: Czy ciągle mówimy o polskim kanonie?

II: Tak. Jestem zwolenniczką przyswajania literatury w sposób otwarty. Ale kiedy czytam Blooma, to widzę, że on kompletnie nie pisze o mojej sytuacji, bo za największego autora świata uznaje Szekspira. Nie zgadzam się z taką oceną. Czy wierzę Stempowskiemu, gdy pisze, że Szekspir dał mu uniwersalną miarę do oceny literatury? Nie. Jeśli chcę się zmierzyć ze sobą, to nie mogę tego zrobić za pośrednictwem Szekspira.

MPM: Za pośrednictwem kogo zatem?

II: Tu zaczynają się problemy. Nie chcę tworzyć listy, bo na początku postanowiliśmy, że będziemy unikać myślenia ankietowego. Czytam taką literaturę, która mówi o naszej słabości. To jest według mnie nasz temat - zmaganie się z tym, kim jesteśmy.

MPM: Kogo mamy czytać, żeby się ze swoimi słabościami mierzyć?

II: Gdybym miała ideologicznie wymienić jedną autorkę, która odgrywa dla mnie istotną rolę, to wybrałabym Nałkowską. Oczywiście zdaję sobie sprawę z konsekwencji, które taki wybór ze sobą niesie. Ale muszę wymienić kobietę.

MPM: Dlaczego?

II: Z powodów ideologicznych, bo jeżeli zgodzimy się, że kanon jest polityczny i zinstrumentalizowany, to w przestrzeni publicznej nie mogę inaczej postąpić. Nie mam innego wyjścia.

MPM: Nie musisz tego robić.

II: Ale chcę. Ten przymus wynika z tego, czym jest kanon. Ale wymieniam akurat tę pisarkę także dlatego, że pojawiają się u niej kwestie, które są dla mnie ważne.

PŚ: Ponieważ bez kanonu nijak, a z kanonem źle, więc jedyny, na jaki mógłbym przystać, to kanon wywrotowy. Chciałbym wierzyć, że możliwy jest egzystencjalny, osobisty stosunek do kanonu politycznego. Jeśli pytamy o teksty, które w takim kanonie mogłyby się znaleźć, byłyby to rzeczy, które rozbijają pewne schematy myślowe. Ważne są teksty, które komplikują obraz estetyki literackiej i mieszają nam szyki, komplikują powody, dla których czytamy.

Niedawno uświadomiłem sobie, jak wielką rolę w lekturze odgrywa kontekst czasowy. Czytałem po 20 latach "Płomienie" Brzozowskiego. W latach 80. ta powieść uratowała mi wakacje nad morzem. Potem byłem na nią całkowicie zablokowany. Jako student odrzucałem idee socjalistyczne czy rewolucyjne, w latach 80. niepopularne. Natomiast dziś "Płomienie" wydają mi się fantastyczne, ponieważ - jak zrozumiałem - w ogóle nie wymagają od nas lektury politycznej. Ta powieść posiada intensywność egzystencjalną, może nawet eschatologiczną. Jest zasadniczą rozprawą na temat tego, co można zrobić ze swoim życiem, które nieuchronnie kończy się śmiercią. Przekracza własną nudę, zamieniając ją w szaleństwo. Wydało mi się to ciekawe w kontekście coraz silniejszych tendencji do politycznego czytania literatury: jeśli zestawimy Brzozowskiego z dzisiejszymi dziełami zaangażowanymi, to one okażą się czymś miękkim, słabym. Nie mogą się równać z szaleństwem i zaangażowaniem, o których pisze Brzozowski.

Z drugiej strony umieściłbym rzecz dobrze znaną, a mianowicie opowiadania Zygmunta Haupta. To jest być może najlepsza proza, jaką napisano w Polsce po wojnie. Nie miałem dostępu do jego książki wydanej w "Kulturze" w 1962 r., więc odkryłem go stosunkowo późno. Przypominam sobie wrażenie z tej lektury - obcowanie z rzeczą wyłamującą się z historyczno- i krytycznoliterackich porządków. Tu pojawia się kryterium estetyczne, na którym mi bardzo zależy.

MPM: Chodzi o rodzaj nieużyteczności?

PŚ: O niepodatność na utylizację.

MPM: Jedną z najważniejszych strategii budowania kanonu są podręczniki. Pokaż mi podręcznik, z którego się uczysz, a powiem ci, jaka jest twoja wizja literatury. Jakich podręczników do historii literatury polskiej potrzebujemy, żeby ożywić obraz literatury polskiej XX wieku?

II: Kłopot w tym, że rzadko który podręcznik umie udźwignąć te wszystkie oczekiwania. Wyjściem z tego problemu są słowniki jako alternatywa dla klasycznie rozumianego podręcznika. Jeśli zaś chodzi o ten ostatni, to musi być zarażony autorstwem. Z tego powodu nie może być w pełni obiektywny. Podręcznik autorski, odważnie napisany...

MPM: Co ma się w nim znaleźć?

II: Długo by trwało układanie indeksu. Powiem inaczej: każdy z nas zakochiwał się w jakichś pisarzach i pisarkach, których książki spotykał w różnych momentach swego życia prywatnego i zawodowego. Z tych miłosnych spotkań powinniśmy robić podręczniki. Podręcznik powinien być historią naszej miłości do literatury.

AN: Mój stosunek do literatury jest do pewnego stopnia intelektualny. Jestem autorką iluś tam podręczników i tekstów przeglądowych. Staram się, żeby to nie były historie miłosne. Mam świadomość odpowiedzialności, jaka wiąże się z kształtowaniem całościowej wizji literatury. Zastanawiałam się, czy byłabym w stanie zrobić to, co kiedyś zrobiła Grażyna Borkowska w podręczniku "Pozytywiści i inni", a mianowicie pominąć Sienkiewicza. Doszłam do wniosku, że bym tego nie zrobiła. Nie tylko dlatego, że mój stosunek do Sienkiewicza jest inny, ale także dlatego, że jako autorka podręcznika nie dysponuję prawem wykluczenia kogoś o takiej randze.

Natomiast jest jedna zasada, której trzeba absolutnie przestrzegać: wszystko należy jeszcze raz przeczytać, sprawdzając, czy to się nadaje, czy to nie jest nudne, czy to nie jest martwe. To jest ogromna praca.

PŚ: Bliskie jest mi to namiętne podejście, o którym mówiła Inga. Podręcznik jest przecież od uwodzenia, a nie od informowania. Każdy podręcznik, który chce informować, może być zastąpiony przez inny podręcznik. Natomiast tego, który uwodzi, nie łatwo zastąpić. Ta miłosna kanwa, na której powstaje podręcznik, wydaje mi się ważna.

Jeśli zaś chodzi o naszą odpowiedzialność, to uważam, że autor podręcznika jest powołany do tego, by naprawiać negatywne skutki złej pamięci, by wyrównywać szanse.

MPM: Oczywiście nie ma jednej pamięci literackiej, której mielibyśmy być posłuszni. Istnieją rozmaite pasma pamięci. Są rozmaite dziury w tych pasmach, które domagają się wypełnienia - ciągłej rewaluacji, rewizji i reinterpretacji. Najgorszą rzeczą, jaką możemy zrobić literaturze, to zamknąć ją w sztywnym kanonie. I to najużyteczniejszy wniosek, który wynika z naszej dyskusji.

Inga Iwasiów jest poetką i prozaiczką, literaturoznawczynią, redaktorką naczelną pisma "Pogranicza", profesorką Uniwersytetu Szczecińskiego. Autorka m.in. Smaków i dotyków (2004), Gender dla średnio zaawansowanych (2004) oraz powieści Bambino (2008).

Anna Nasiłowska jest pisarką, historyczką i krytyczką literacką. Od 2007 kierownik studium creative writing przy IBL PAN. Opublikowała m.in.: Jean Paul Sartre i Simone de Beauvoir (2006), Wielka Wymiana Widoków (2008), Historie miłosne (2009).

Piotr Śliwiński jest krytykiem literackim, przewodniczącym jury Nagrody Literackiej Gdynia, profesorem w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autor m.in.: Przygody z wolnością. Uwagi o poezji współczesnej (2002), Świat na brudno. Szkice o poezji i krytyce (2007).

Michał Paweł Markowski jest krytykiem literackim, eseistą, publicystą, profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, dyrektorem Centrum Studiów Humanistycznych UJ. Autor dwudziestu książek. Ostatnio wydał tom esejów Życie na miarę literatury (2009).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2009