Wojna końca świata

Literacką obsesją Krasznahorkaia jest samotna jednostka w opresyjnym otoczeniu: czy to będzie zapyziała pusztańska wieś, prowincjonalne zakłamane miasteczko czy stolica świata, zawsze bohater węgierskiego prozaika będzie samotny w tłumie.

15.10.2012

Czyta się kilka minut

László Krasznahorkai wyrobił sobie osobny, niepowtarzalny styl narracji: długie okresy zdaniowe, fraza wyszlifowana na najwyższy połysk, elegancja w konstruowaniu zdań, a jednocześnie dziwna, niepokojąca atmosfera i odrealnienie świata przedstawionego – to wszystko składa się na pewną, rozpoznawalną od pierwszych akapitów manierę. Jeśli trzeba byłoby użyć jednego słowa na jego pisarstwo, należałoby powiedzieć: „niepokój”. I jednocześnie dojmująca klaustrofobia, ciągłe przeczucie katastrofy, jakie towarzyszy jego bohaterom, a przez to i nam, czytającym tego niezwykłego pisarza.

Najniższy krąg

Urodzony w 1954 r. w trzydziestotysięcznym mieście Gyula, tuż przy granicy rumuńskiej, zadebiutował wyjątkowo mocno, powieścią „Szatańskie tango”, która do tej pory jest jego najsłynniejszą książką. Był rok 1985, powoli dogorywał „gulaszowy komunizm” i chylił się ku upadkowi system kadarowski, podobnie zresztą, jak to się działo w całej Europie Środkowej. W „Szatańskim tangu” Krasznahorkai jak nikt inny pokazał zupełną degrengoladę społeczeństwa zmulonego nudą i beznadzieją prowincji, smutkiem komunizmu i klęską „gospodarki niedoboru”, nędzą zapomnianej przez Boga i Pierwszego Sekretarza wsi gdzieś w odmętach puszty. Świata, o którym pamięta jedynie właśnie Szatan, bo to jego królestwo. Świata, w którym, zapijając się palinką, ludzie balansują pomiędzy rozpaczą a nadzieją na ucieczkę z tego najniższego piekielnego kręgu, czekając na obiecanego Mesjasza, który zamiast wyprowadzić ich z domu niewoli, okazuje się być zwykłym hochsztaplerem.

Krasznahorkai nie przesadzał. Węgry to nie tylko Budapeszt i Balaton, czy też Eger i Tokaj, do których pielgrzymują polskie wycieczki w celach gastronomiczno-dionizyjskich. Proszę pojechać gdzieś głęboko w pusztę, na wschodnio-południowe Węgry, by zobaczyć zupełnie inny świat niż ten z folderów turystycznych. Tam naprawdę można złapać potężną węgierską melancholię, a może nawet nizinną depresję.

Z „Szatańskiego tanga” Béla Tarr, niebywały zupełnie reżyser, podobnie jak Krasznahorkai w literaturze, całkowicie osobny na tle światowej kinematografii, trudno porównywalny z jakimkolwiek innym artystą, zrobił filmowe arcydzieło pod tym samym tytułem. To był początek niezwykłej współpracy, bo Krasznahorkai i Tarr stworzyli na lata wyjątkowy duet reżysera i scenarzysty. Tarr swoje filmy opierał na powieściach i scenariuszach Krasznahorkaia, co owocowało dziełami wyjątkowymi, jak wspomniane „Szatańskie tango” (ponad siedem godzin hipnotyzującego czarno-białego filmu, składającego się tylko z 39 scen!), „Kárhozat” („Potępienie”) czy „Harmonie Werckmeistera” według powieści Krasznahorkaia „Melancholia sprzeciwu”. Ostatnim wspólnym dziełem duetu był „Koń turyński” sprzed dwóch lat, po którym Tarr pożegnał się z reżyserią, ogłaszając, że nie będzie już kręcił filmów. Obecnie zakłada szkołę filmową w Sarajewie.

Z Berlina w świat

Powieść „Wojna i wojna” ukazała się w 1999 r. i jest to jak dotąd przedostatnia powieść autora „Szatańskiego tanga”. Jeśli chodzi o prozę fabularną, wydał potem jeszcze w 2003 r. powieść „Északról hegy, Délről tó, Nyugatról utak, Keletről folyó” („Góra z Północy, jezioro z Południa, drogi z Zachodu, rzeka ze Wschodu”). Choć oczywiście na tym się nie kończy jego aktywność pisarska. Ukazały się bowiem jeszcze tomy opowiadań, esejów, wywiadów. Na 2013 r. zapowiedziana jest najnowsza książka pisarza, zbiór opowiadań „Megy a világ előre”.

Pisarz znany jest także ze swojej fascynacji Dalekim Wschodem, odbył szereg podróży do Chin, Mongolii, Japonii, jego żona jest zresztą sinologiem. Od 2007 r. mieszka w Berlinie. Ta wiadomość jest o tyle istotna, że Berlin właśnie, czy szerzej Niemcy, są miejscem, gdzie rozpoczynają się czy też nabierają tempa międzynarodowe kariery węgierskich pisarzy. W Berlinie mieszka też pierwszy węgierski literacki noblista Imre Kertész, częstym gościem w stolicy Niemiec jest Péter Esterházy, podobnie jak Péter Nádas, czołowy węgierski prozaik, w Polsce słabo niestety znany, choć jego nazwisko pojawiło się nawet w czasie spekulacji przed przyznaniem tegorocznego Nobla.

„Wojna i wojna” jest książką inną niż „Szatańskie tango” czy „Melancholia sprzeciwu”, tym bardziej że fabuła w swoich najważniejszych odsłonach rozgrywa się nie na depresyjnej węgierskiej prowincji, ale w sercu świata, w Ameryce, w Nowym Jorku. Protagonista powieści, György Korim, ma lat 44 (nie doszukujmy się tu jednak naszej romantycznej mistyki), pochodzi, jak można przypuszczać, z Gyula (ponieważ rodzinne miasto Krasznahorkaia leży właśnie „220 kilometrów na południowy wschód od Budapesztu”). Korim likwiduje swoje sprawy w tymże mieście, wyrusza do Budapesztu, a stamtąd do Nowego Jorku, gdzie zamierza popełnić samobójstwo, choć przecież wydaje się, że akurat Węgry są najlepszym miejscem dla uczynienia takiego ostatecznego gestu. To wioska z „Szatańskiego tanga” byłaby idealną scenerią dla skończenia ze sobą.

Jednocześnie owo samobójstwo ma być epilogiem wielkiego projektu, którego dokonania Korim planuje, a mianowicie przepisania na komputerze i wrzucenia do internetu tajemniczego rękopisu, odnalezionego przez siebie w miejskim archiwum (Korim jest jego pracownikiem).

Apokalipsa na co dzień

Naturalnie to krótkie streszczenie może nieco nas zdezorientować, a może nawet ubawić, bo w końcu, dlaczego akurat w Stanach ma – nieznający zresztą angielskiego – nasz bohater przepisywać tekst i upubliczniać w sieci? Globalna sieć pozwala robić takie rzeczy bez ruszania się z domu, powiedzmy z Gyula.

Pamiętajmy jednak, że powieść pisana była u schyłku XX w., kilkanaście lat temu, internet był wtedy zupełną nowością. Dziś nie tylko nie wyobrażamy sobie życia bez niego, ale traktujemy jako nieusuwalny element codzienności, nie myśląc właściwie o tym, że kiedyś globalna sieć po prostu nie istniała albo że była zupełną, kosmiczną nowością. Jeśli nadejdzie jakiś koniec świata, to zacznie się on zapewne od wielkiej awarii internetu.

Korim dociera do Nowego Jorku, gdzie staje się nawet bardziej samotny niż Valuska, bohater „Melancholii sprzeciwu” – literacką obsesją Krasznahorkaia jest samotna jednostka w opresyjnym otoczeniu, czy to będzie zapyziała pusztańska wieś, prowincjonalne zakłamane miasteczko czy stolica świata, zawsze bohater węgierskiego prozaika będzie samotny w tłumie. Nawet wtedy, gdy pozna rodaka, w tym przypadku tłumacza o nazwisku Sárváry, zapijającego się chama z wielkimi artystycznymi aspiracjami, planującego – jakże to częste – stworzenie epokowego dzieła, które zapewni mu nieśmiertelność.

Ów tajemniczy manuskrypt jest opowieścią o czterech mężczyznach przemierzających kraje i epoki, znajdujących się zazwyczaj tam, gdzie następuje krach, a przynajmniej kryzys jakiejś cywilizacji: na starożytnej Krecie, w Rzymie, w Kolonii, gdzie buduje się najsłynniejsza w Niemczech gotycka katedra. Ów rękopis o sygnaturze „IV.3/1941-42” wskazuje na to, że powstał, bądź został zarchiwizowany w latach 1941-42, czyli w czasie II wojny światowej, a więc w momencie Apokalipsy i rozpadu świata oświeceniowego, demokratycznego. Krasznahorkai unika jednak wyraźnego nawiązania opowieści do II wojny światowej – wszystko ma opierać się raczej na wielkiej metaforze upadku.

Nie oczekujmy od Krasznahorkaia bezpośredniości, on raczej unika tzw. „faktów historycznych”, skłaniając się ku uniwersalizmowi swych opowieści. Wszak i „Szatańskie tango” i „Melancholia sprzeciwu” są wielkimi powieściami o końcu świata. Koniec świata bowiem nie musi oznaczać ataku kosmitów czy idiotyzmów o kalendarzu Majów, czym żywi się kultura masowa i hollywoodzkie produkcyjniaki; koniec świata dzieje się nieustannie, w takich właśnie miejscach jak pusztańska wioska czy nieduże miasteczko na obrzeżach kraju. Tak jak w „Melancholii sprzeciwu”, gdzie oszalały tłum pod wpływem jakiegoś amoku rusza do demolowania szpitala i miasta. Świat kończy się tam, gdzie pojawiają się fałszywi prorocy, jak Irimias w „Szatańskim tangu” czy szef wędrownego cyrku, zwany Księciem, w „Melancholii”.

Rzeczywistość składa się z nieskończonej ilości końców świata, mówi nam Krasznahorkai, ponieważ każdy z nas przeżywa w pewnym momencie swój własny, osobisty koniec świata. Najgorszy ze wszystkich. 


Krzysztof Varga (ur. 1968) jest prozaikiem, dziennikarzem, znawcą kultury węgierskiej. Ostatnio opublikował powieść „Trociny” (2012).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Angelus 2012