Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Magdalena Rittenhouse: Czy coś w raporcie Światowej Komisji Pana zaskoczyło?
Ethan Nadelmann: Tak, mamy do czynienia z czymś niesłychanym. Nigdy dotychczas nie zdarzyło się, by tak duża grupa mężów stanu wystąpiła z tak szeroko zakrojonymi postulatami i by o konieczności zmian w dotychczasowej polityce mówiła w sposób tak zdecydowany. Oczywiście w przeszłości pojawiały się najrozmaitsze raporty, ale ich autorzy zachowywali pewien rodzaj powściągliwości. Posługiwali się standardowym językiem i proponowali standardowe rozwiązania - mówili o konieczności ograniczenia popytu, zredukowania podaży, o poszanowaniu godności drugiego człowieka. Wszystko to były dyrdymały, z których niewiele wynikało, sprawę odkładano na boczny tor.
Tym razem przygotowano bezprecedensowy, zdecydowany dokument. Autorzy wprost mówią, że należy podejmować eksperymenty, jeśli chodzi o legalizację narkotyków, chwalą rozwijane w Europie programy "ograniczania szkodliwości", np. wprowadzenie recept na heroinę. Mówią też, że musimy zrewidować swój stosunek do drobnych producentów i dilerów, i jeszcze na dodatek, że nie możemy sobie pozwolić na to, by w imię wojny z narkomanią łamać prawa człowieka. To ma przełomowe znaczenie. Tym bardziej że pod raportem podpisało się tak dużo znanych i szanowanych osobistości.
Amerykańska administracja raport skrytykowała. Pełnomocnik prezydenta Obamy, w wydanym tuż po publikacji dokumentu oświadczeniu tłumaczył, że legalizacja narkotyków pociągnęłaby za sobą wiele negatywnych skutków, m.in. zwiększenie kosztów medycznych. Przekonywał także, że w ciągu ostatnich dekad znacznie spadło w Stanach spożycie twardych narkotyków, m.in. kokainy.
Reakcja do bólu przewidywalna i, niestety, idiotyczna. Nie ma w ich oświadczeniu ani pół słowa o porażkach i negatywnych skutkach dotychczasowej "wojennej" polityki. Nikt nie wspomina o tym, ilu ludzi przebywa w więzieniach, ani o zmarnotrawionym w ciągu ostatnich 40 lat bilionie dolarów. Nie ma jakiejkolwiek wzmianki o zorganizowanej przestępczości i eskalacji przemocy w Ameryce Łacińskiej czy Afryce.
Po drugie, administracja Obamy pomija fakt, że w tym samym okresie dramatycznie ograniczono w Stanach konsumpcję papierosów i że udało się to osiągnąć bez ich delegalizowania, a jedynie za pomocą przemyślanych ograniczeń, podatków i działań edukacyjnych. Po trzecie wreszcie - i to jest bardzo ważne - poważne wątpliwości budzi to, w jaki sposób definiuje się sukces czy "pozytywne skutki". Jeżeli za kryterium przyjmiemy to, ilu ludzi przyznaje się w sondażu do tego, że w ciągu minionego roku wzięli jakiś narkotyk, wtedy rzeczywiście okazuje się, że najdramatyczniejsza sytuacja miała miejsce w roku 1980, zaś 10 lat później świętowaliśmy triumf. Ale nie bierzemy wówczas pod uwagę, ilu ludzi umarło w wyniku przedawkowania. Ani tego, ilu zaraziło się wirusem HIV, bo pozbawieni byli dostępu do czystych igieł. Tymczasem liczba zgonów z powodu przedawkowania jest dziś w USA czterokrotnie wyższa niż 20 lat temu. I to tak naprawdę jest ważne. Ilu ludzi zażywa marihuanę czy kokainę - w wielu przypadkach chodzi przecież o sporadyczną konsumpcję - to sprawa drugorzędna.
Rozpoczynając prezydenturę, Obama dystansował się od prowadzonej przez poprzedników wojny z narkotykami.
Rzeczywiście, pierwsze dwa lata prezydentury Obamy przyniosły kilka drobnych, acz ważnych zmian: wychodząc na przeciw wyborczym obietnicom, rząd federalny zaczął finansować programy dystrybucji darmowych igieł, złagodzono kary za używanie cracku i kokainy. Ale na tym niestety się skończyło. Obama co chwilę zapewnia, że w działaniach jego administracji twarde fakty i nauka liczą się bardziej niż polityczne rachuby, ale najwyraźniej nie dotyczy to walki z narkomanią. Owszem, zmieniła się retoryka. Nadal jednak dwie trzecie federalnego budżetu na walkę z narkomanią przeznaczane jest na karanie, a tylko jedna trzecia na inne działania.
Co taki raport może zmienić?
Wiele osób zajmujących się problemami narkomanii podziela opinię Światowej Komisji, ale dotychczas bali się mówić o tym głośno. Miejmy nadzieje, że ten raport doda im odwagi i zmobilizuje do działania.
Ethan Nadelmann, absolwent Harvardu i były profesor Uniwersytetu Princeton, jest założycielem i dyrektorem Drug Policy Alliance, jednej z największych w USA organizacji zajmujących się przeciwdziałaniem narkomanii. Stworzona m.in. dzięki wsparciu George’a Sorosa, opowiada się za liberalizacją obecnych przepisów i za prowadzeniem bardziej kompleksowej, humanitarnej polityki antynarkotykowej.