Wodą przed wodą

Czy uciekający z Birmy Rohingowie podzielą los „boat people”, którzy w latach 70. i 80. ubiegłego wieku próbowali opuścić Wietnam i Kambodżę na prowizorycznych łodziach? Wszystko zależy od tego, z jaką siłą w tym sezonie uderzy monsun.

21.05.2018

Czyta się kilka minut

Rohingowie, uchodźcy z Birmy, w obozie w Cox Bazaar, Bangladesz, wrzesień 2017 r. / PAULA BRONSTEIN / GETTY IMAGES
Rohingowie, uchodźcy z Birmy, w obozie w Cox Bazaar, Bangladesz, wrzesień 2017 r. / PAULA BRONSTEIN / GETTY IMAGES

1 kwietnia. Malezyjska straż graniczna przechwytuje na swoich wodach terytorialnych dryfującą łódź rybacką z 57 wyczerpanymi uchodźcami z Birmy na pokładzie. Okazuje się, że tydzień wcześniej stara łajba – po rejsie, który mocno nadwyrężył jej silnik i burty – awaryjnie przybiła do brzegów Tajlandii. Po prowizorycznych naprawach ruszyła dalej na południe, ale po kilkunastu godzinach silnik znów odmówił posłuszeństwa.

14 kwietnia. Malezyjscy rybacy ściągają na brzeg inną łódź, z 70 uciekinierami z Birmy. Pasażerowie są skrajnie odwodnieni, część trafia od razu do szpitali.

20 kwietnia. Na słynnej plaży w indonezyjskim Banda Aceh, którą w 2004 r. spustoszyło tsunami, ląduje łódź z ponad 50 uciekinierami z Birmy. Dokładnej liczby pasażerów straż graniczna nie może ustalić, bo część z nich ucieka od razu w głąb lądu. Pozostali mówią o sześciu ofiarach śmiertelnych rejsu, który trwał aż 18 dni.

4 maja. Na pokładzie małej łodzi rybackiej 36 osób dociera do brzegu Malezji. Woda pitna skończyła się im cztery dni wcześniej. Czworo z nich, starzec i troje dzieci, są w stanie krytycznym.

Od początku marca malezyjska straż graniczna zatrzymała już 188 łodzi, na pokładzie których znajdowali się uciekinierzy z Birmy. Wszystkie wyruszyły z tego samego odległego odcinka birmańskiego wybrzeża – na wysokości miast Sittwe i Maungdaw, czyli w pobliżu granicy z Bangladeszem. Opowieści uchodźców zawierają podobne elementy: głód, prześladowania oraz gwałty ze strony birmańskiego wojska i buddyjskich sąsiadów.

Na pytanie o narodowość współcześni boat people mówią o sobie: Rohinga.

Mobilizacja kota

Taslima Khatum nie widziała brata od 10 września 2017 r. Tego dnia, o poranku, w ich rodzinnej wiosce rozległy się strzały. Godzinę później Taslima obserwowała ze skraju lasu, w którym skryła się z rodziną i sąsiadami, jak birmańskie wojsko podpala jej dom.

Brat mieszkał na drugim końcu wsi. O tym, że przeżył pacyfikację, Taslima dowiedziała się dopiero półtora miesiąca później, już w Bangladeszu, gdy udało się jej kupić kartę bangladeskiej sieci komórkowej i dodzwonić do brata.

– Najpierw płakaliśmy. Chyba dwie minuty ryczałam do słuchawki. On też długo nie był w stanie wydobyć z siebie słowa – wspomina kobieta. – Żołnierze go pobili, obrabowali dom, ale na szczęście nie zdążyli podłożyć ognia.

Brat Taslimy, Rahamad Jalal, nadal mieszka w ich rodzinnej wsi. Jesienią ubiegłego roku wojsko zarekwirowało mu wszystkie zwierzęta domowe, włącznie z kotem, który – jak mu oficjalnie przekazano – przeszedł na własność birmańskiej armii.

Potem, w styczniu, brat miał dostać zakaz uprawy własnego pola, które odtąd będzie utrzymywać buddyjską rodzinę z sąsiedniej wsi. – To samo zrobili reszcie mieszkańców – Taslima zaczyna płakać do słuchawki. – W naszej miejscowości w zeszłym roku mieszkało ponad 600 rodzin, a w tej chwili zostało ich tam niespełna 80. Na razie pomagają sobie nawzajem, dzieląc się resztkami zapasów i pieniędzy, które udało się im ukryć przed wojskiem. Ale brat mówi, że jedzenia mają najwyżej na trzy tygodnie.

Co wtedy? Do granicy z Bangladeszem ze wsi Taslimy idzie się cztery-pięć dni. Niestety – zarówno wojsko, które w pasie przygranicznym intensywnie usuwa teraz ostatnie ślady masakr z ostatniej jesieni, jak też miejscowe zbiry z buddyjskich wsi znają trasy, którymi grupy muzułmańskich Rohingów idą w stronę granicy.

– Szanse na to, że dotrze się do Bangladeszu niezauważonym, są właściwie zerowe – mówi Taslima. – Zdarza się, że zabijają schwytanych Rohinga, ale najczęściej chcą pieniędzy i złota. A jak nie dostaną tego, czego chcą, biorą się za kobiety. Mój brat ma dwie córki. Nie zaryzykuje ucieczki lądem.

Pozostaje droga na południowy zachód, w stronę wybrzeża. Birmańscy przemytnicy, którzy parają się przerzucaniem z Tajlandii yaby (miejscowej odmiany metamfetaminy), są wprawdzie nieprzewidywalnymi zbirami. Ale przynajmniej nie pytają o wyznanie, lecz o pieniądze. Za równowartość około tysiąca dolarów wezmą na pokład każdego.

Taslima: – Brat powiedział, że jeśli uda mu się sprzedać resztki dobytku i uzbierać na podróż, nie będzie się zastanawiać. W Birmie dla Rohinga nie ma już miejsca.

„Bengalczycy”

Biuro Wysokiego Komisarza ONZ ds. uchodźców szacuje, że w Birmie pozostało dziś najwyżej 200-240 tys. Rohingów. Reszta uciekła z kraju po kolejnych falach prześladowań, jakie tej muzułmańskiej mniejszości buddyjskie elity kraju organizują systematycznie od 2012 r.

Na arenie międzynarodowej władze Birmy usiłują stworzyć wrażenie, że prześladowania należą do przeszłości, a nawet więcej – że uważają represje za błąd. Oficjalnie rząd zgodził się nawet przyjąć ponownie ponad 700 tys. Rohingów, przebywających w tymczasowych obozach w Bangladeszu. Ale w praktyce sabotuje próby wprowadzenia tego porozumienia w życie, mnożąc formalności i zasłaniając się m.in. ryzykiem sprowadzenia do kraju osób zwerbowanych przez islamskich ekstremistów.

Bangladesz już na początku roku zadeklarował, że przez pięć dni w tygodniu może codziennie dostarczyć na granicę po pięciuset uchodźców o zweryfikowanej tożsamości i sprawdzonych przez służby specjalne. Birma odpowiedziała, że gotowa będzie przyjmować najwyżej 150 osób i to przez trzy dni w tygodniu. Aż w końcu całkowicie zamknęła granicę, tłumacząc się względami bezpieczeństwa.

Inna sprawa, że Rohingowie nie palą się do powrotu do Birmy. A zgodę na repatriację uzależniają m.in. od asysty sił pokojowych ONZ i obietnicy, że Birma w końcu przyzna im pełne obywatelstwo (dotąd byli w tym kraju bezpaństwowcami).

W połowie kwietnia pojawiła się szansa na porozumienie. Bangladesz odwiedził minister spraw społecznych Birmy Win Myat Aye. Polityk udał się też do obozu w Kutupalong. Ale nawet podczas kurtuazyjnego spotkania ze starannie wybranymi 30 przedstawicielami uchodźców konsekwentnie zwracał się do nich per „Bengalczycy” – zgodnie z wykładnią rządu Birmy, który uznaje Rohingów za element napływowy z Indii i Bangladeszu. Słowa Win Myata Aye doprowadziły zgromadzonych do furii i w efekcie birmańskiego gościa musiała ewakuować ze spotkania ochrona.

Dziś powodów do irytacji uchodźcy w Kutupalong mieliby jeszcze więcej.

Z kilkudziesięciu rodzin Rohinga, które zgodziły się wrócić do Birmy, 16 wylądowało znowu w Bangladeszu. Powód: repatriantów najpierw uroczyście powitano na przejściu granicznym, wydano im nowe birmańskie dokumenty tożsamości, po czym – już bez reporterów – przewieziono do obozu przy granicy, bez bieżącej wody, w którym mieli czekać na dalszy transport. Uchodźcy podejrzewali, że tymczasowe obozy są w istocie docelowym miejscem, które wskaże im władza. Niektórzy ponownie zbiegli do Bangladeszu.

Choć także nad obozami dla Rohingów po bangladeskiej stronie granicy zbierają się dziś burzowe chmury. W przenośni i dosłownie.

Czekając na ulewy

– Wszyscy patrzymy teraz w niebo – zapewnia Lynette Nyman z biura Czerwonego Półksiężyca w Cox Bazaar w Bangladeszu. – Na Zachodzie przyzwyczailiśmy się, że pogoda może nam co najwyżej zepsuć wakacje. Tutaj to kwestia życia i śmierci.

Administracja obozów dla Rohingów jeszcze w marcu szacowała, że ulewne deszcze w nadchodzącym sezonie monsunowym mogą zagrozić egzystencji 60 tys. uchodźców. Obecnie – na podstawie analiz łączących dane meteorologiczne z informacjami o ukształtowaniu terenu obozowisk – liczbę ludzi zagrożonych osunięciami gruntu i chorobami (wywołanymi przez nieczystości rozniesione przez wodę) trzeba zwiększyć do 130-160 tys.

Administracja i organizacje pozarządowe są bezsilne: w krótkim czasie nie uda się przenieść wszystkich mieszkańców zagrożonych obszarów na bezpieczniejsze, wyżej położone tereny. – Pozostaje nadzieja, że pogoda się nad nami ulituje – mówi Lynette Nyman.

Deszcz już pada. Ale to dopiero wstęp przed apogeum monsunowych ulew, które w tej części Azji przypadają na czerwiec i lipiec.

W najniżej położonych partiach obozów lustro wody może wówczas sięgać nawet trzy metry powyżej aktualnego poziomu. Mieszkańcy wiedzą, że muszą się stamtąd ewakuować. Tylko dokąd? Administracja obozów nie jest w stanie zapewnić wszystkim nowego dachu nad głową. Powrót do Birmy nie wchodzi w rachubę. Z kolei władze Bangladeszu nie pozwalają Rohingom przenieść się w głąb kraju – rozstawiły sieć posterunków policyjnych i wojskowych.

Dwa tysiące kilometrów

Pozostaje kierunek na zachód – w stronę pobliskiego wybrzeża, wzdłuż którego na południe można przedostać się na wody otwarte Zatoki Bengalskiej, a dalej w stronę Morza Andamańskiego.

Tajlandia, południowy sąsiad Birmy, nie budzi zaufania w muzułmańskiej społeczności Rohingów, bo w olbrzymiej większości zamieszkują ją wyznawcy Buddy. Pod tym względem bezpieczniejsze wydają się Malezja i Indonezja, zamieszkiwane w większości (odpowiednio: 67 i 89 proc.) przez muzułmanów.

Problemem jest jednak dystans: ponad 2 tys. kilometrów po ciepłych, niezbyt wietrznych, ale i tak wymagających wodach Morza Andamańskiego.


Czytaj także: Marek Rabij o sytuacji Rohingów w specjalnym serwisie "TP"


– W obozach pojawili się już wysłannicy przewoźników – twierdzi Rashedul Islam, właściciel firmy Cox Bazaar Logistics (zapewniającej wsparcie zachodnim organizacjom pomocowym). – Kuszą tych biedaków wizją szybkiej i bezpiecznej podróży do Malezji, gdzie rzekomo będzie im lepiej niż w Bangladeszu. Opowiadają im nawet o osiedlach zbudowanych specjalnie dla Rohingów i zasiłkach na osiedlenie. Byle tylko wyrwać od nich ostatni grosz.

Stawka za przerzucenie z Bangladeszu do Malezji to od 1,8 tys. dolarów wzwyż, oczywiście od głowy. Kwota astronomiczna dla większości rodzin w obozach, żyjących z pomocy humanitarnej i dorywczych prac, na których można zarobić do pięciu dolarów dziennie.

Ale życie jest bezcenne. Zwłaszcza gdy uratowało się je od birmańskiej kuli.

– Z przykrością potwierdzam plotki, że coraz więcej kobiet Rohinga próbuje się prostytuować – Rashedulowi, który jest i gorliwym muzułmaninem, i gorącym bangladeskim patriotą, te słowa jakby przechodziły przez gardło z trudem. – Wiesz, co w tym wszystkim jest najobrzydliwsze? Że większość tych ludzi nigdy nie zobaczy brzegów Malezji. Wysadzą ich na pierwszej napotkanej wysepce albo wyrzucą za burtę.

Azjatyccy piraci

Boat people. W tej części globu to coś więcej niż potoczne określenie emigrantów próbujących dopłynąć na łodzi lub tratwie do lepszego świata.

Azja Południowo-Wschodnia pamięta dramat setek tysięcy boat people, próbujących w latach 70. i 80. XX w. uciec przed komunistycznymi dyktaturami Kambodży i Wietnamu. Według ostrożnych szacunków UNHCR, dla 80-100 tys. z nich podróż do lepszego jutra zakończyła się śmiercią. Część łodzi zatonęła. Innych czekała śmierć z rąk piratów.

Był koniec 1982 r., gdy 31-letni Nguyen Tien Hoa opowiadał w malezyjskim szpitalu dziennikarzom „New York Timesa” o tym, jak z 10-letnim bratem wyruszył z Wietnamu na 15-metrowej łodzi rybackiej, wypchanej po brzegi 75 uchodźcami.

Już drugiego dnia rejsu natrafili na kuter piratów. Pierwszy z ośmiu, które w trakcie tej podróży atakowały łódkę Nguyena Tien Hoa. Gdy 12 dni później odnalazła ją malezyjska straż graniczna, na pokładzie był tylko on, Nguyen. Wszystkie kobiety i dziewczynki, nawet ośmiolatkę, uprowadzono do burdeli. Pozostali mężczyźni zostali zamordowani lub zmarli z ran i wycieńczenia. „Szczegóły tej relacji, układające się w ciąg rabunków, pobić, gwałtów i tortur, są tak drastyczne, że postanowiliśmy w redakcji, aby ich nie przytaczać” – pisał „New York Times”.

Rejs przez Zatokę Tajlandzką w małej łodzi trwał wtedy 7-10 dni. Wiele jednostek napędzały słabe silniki, które wprawdzie spisywały się dobrze na rzekach, lecz na otwartym morzu szybko wysiadały z przeciążenia. Wypchane uchodźcami i ich dobytkiem, dryfujące całymi dniami po morzu łodzie stawały się łatwym łupem azjatyckich piratów.

Rolnicy na morzu

Tymczasem władze Tajlandii zbywały kolejne noty zachodnich dyplomatów – domagających się włączenia wojska do ochrony uchodźców – odpowiedzią, że w ich kraju piratów nie ma. Dopiero pod naciskiem USA we wrześniu 1981 r. tajlandzka marynarka wojenna rozpoczęła regularne patrole w pasie 600 mil wybrzeża, gdzie najczęściej dochodziło do ataków na boat people.

Ale poza miejscowymi rybakami wojsko nie natrafiło – oficjalnie – na podejrzane jednostki. Na nic zdały się wyjaśnienia samych poszkodowanych, że wielu spośród właścicieli 40-50 tys. łodzi rybackich w Tajlandii łączy zawód poławiacza ryb i krewetek z polowaniami na boat ­people.

Ten scenariusz nie musi się teraz powtórzyć. Ale trzytygodniowy rejs po morzu zdezelowaną łodzią był i jest niebezpieczny – nawet bez zagrożenia ze strony piratów.

Lynette Nyman mówi: – Większość Rohingów to rolnicy, którzy morze znają z opowieści. ©℗

Współpraca: MOSTAFA SHAFIUL, COX BAZAAR

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2018