Wirtuozi nocy letniej

Osiem kilometrów od pustynnego centrum jestem gościem państewka, które otoczyły ciasno osiedlowe ulice. Stoję pośrodku zjednoczonego królestwa wrotycza i nawłoci.

09.07.2018

Czyta się kilka minut

 /
/

Kiedy przychodzą jasne, niekończące się dni, żal mi się robi nocy. Stale kłuta złotymi włóczniami słońca musi uciekać, kryć się jak zaszczute zwierzę. Dzień tryumfuje, upaja się zwycięstwem, a mnie denerwuje ta jego pycha. Wszędzie go pełno. Ledwie, tuż przed jedenastą, zgasły na zachodzie ostatnie refleksy, a trzy godziny później widzę na wschodzie dwie fioletowe chmurki, które przekradają się w ciemności. Nie ma jeszcze drugiej, ale coś narasta, przemoc już wisi w powietrzu. Wiem, że pożałuję, ale dziś się cieszę, że za parę miesięcy to noc weźmie srogi odwet.

W GĘSTWINIE TRWA MONOTONNA DYSKUSJA TRZCINNICZKÓW. Brzęczą jeden przez drugiego, jakby ktoś tu, na bagnie, ukrył stare, niepotrzebne nikomu telefoniczne modemy. Jakie to dziwne – był dźwięk, nie ma dźwięku – dzieci już go nie znają. W nocy trzeba się zdać na słuch i dotyk. Czasem na ten nasz marny, ludzki węch. Idę powoli, nie zakłócam ciemności reflektorem czołówki, ale moja ścieżka raptownie urywa się na murze trzcin. Zwartym i nieprzejednanym. Kończy się? Nie, biegnie teraz nisko, zupełnie niewidoczna, na wysokości dziczego grzbietu. Odpycham wysokie, szorstkie łodygi i wchodzę niepewnie. Nie wiem, gdzie idę, ale pod nogami czuję dobrze ubitą ścieżkę. Codziennie wydeptują ją twarde, czarne racice. W trzcinach jest chłodno, wilgotno, podnosi się niewidoczna tropinka. Rozchyla się kotara trzcin.

Na łące bucha tropikalny zaduch, trawy oddają ciepło słonecznego dnia. Z łąki patrzę na mrugające światła na moście i masywne sylwetki śpiących bloków. Trzy niemrawe kleszcze już rozpoczęły wspinaczkę w górę spodni. Nie chodźcie ścieżkami dzików. Podobno tam, gdzie wędrują dzikie zwierzęta, tam, gdzie łagodnie kładzie się przydeptana trawa, a w błocie trafia się rozmazany trop czy sterta bobków, kleszczy jest nawet siedem razy więcej. Dowiódł tego polsko-słowacki zespół naukowców. Wbrew temu, co nakazywałby rozsądek, wybierzcie przedzieranie się i brnięcie. Wybierzcie brak ścieżki.

SWÓJ KONCERT ROZPOCZYNA TAJEMNICZY RODZAJ LOCUSTELLA. Drobne, niepozorne, brązowe ptaki, których głos do złudzenia przypomina letnie cykanie koników polnych. Locustelle trudno zobaczyć. Trwają bez ruchu z szeroko otwartym dziobem, a ich ciało rezonuje w rytm rytmicznego grzechotania. Dla mnie strumieniówka dzwoni jakby blaszanym dekielkiem, jak najszybsze na świecie kastaniety, a niektórzy słyszą w jej głosie odległą maszynę do szycia. Świerszczak każdego amatora wyprowadzi w pole. Śpiewa w długich sekwencjach, szybkie, monotonne i całkiem nieptasie piosenki. Żadnych fletów, kląskań czy rozwibrowanych treli. Zero słowiczych histerii. Wyłącznie sucha, owadzia mantra.

SŁOWIK ZAMILKŁ W POŁOWIE CZERWCA. „Na święty Wit – słowik cyt!” sprawdziło się i tym razem. Mija dwadzieścia minut i za czarną ścianą olsu różowieje. Teraz stoję pośrodku zjednoczonego królestwa wrotycza i nawłoci, na północy zostawiłem zasieki trzcin i palisadę wielkich, starych topoli. To wszystko osiem kilometrów od pustynnego centrum, szklanych ścian i zatkanych, chorych arterii miasta. Tu jestem gościem państewka, które opasały ciasno osiedlowe ulice i wielka głośna trasa, która powarkuje spalinowymi silnikami. Ależ ten wrotycz obłędnie pachnie, teraz, w apogeum zieloności, jest najpiękniej. Gołą prawdę widać wiosną, kiedy stoi tu ciemna woda, a trawa ma kolor spalonych perhydrolem włosów. Rdzawe, bezlistne badyle nie ukryją, że to także wielkie wysypisko. Zderzaki samochodowe i opony, które pięknie obrosną mchem. Połamane krzesła i nadpalone kanapy. Glazura i terakota. RTV i AGD. Śmieci pospolite. Butelki, kubeczki po jogurtach, flaszki po wódce i puszki po piwie. Atrybuty naszej cywilizacji. Żałosna kultura materialna.

Gdzieś parę kroków przede mną wybucha niespodziewanie ekstatyczna, szalona improwizacja łozówki. Szalona plątanina zgrzytów, treli, gwizdów, terkotów. Rozpędza się i gaśnie. Tylko na moment. Słyszę mazurka, nieznany głos, zaniepokojoną bogatkę, pliszkę siwą, nieznany głos, szczebiot dymówki. Sekunda przerwy. I tak całą noc. Łozówka to mistrz naśladownictwa, wirtuoz, który łączy cudze głosy w niepowtarzalne, zawrotne kombinacje dźwięków. W przyszłym roku upłynie 40 lat od publikacji badań Françoise Dowsett-Lemaire, która poddała analizie piosenki tego ptaka. Okazało się, że każda z podsłuchiwanych 30 łozówek ma w swoim repertuarze głosy średnio 76 gatunków ptaków. Każda przetwarza je na swój unikalny sposób. Ogółem zidentyfikowano głosy 212 gatunków ptaków, z czego przeszło połowę stanowiły gatunki afrykańskie.

ŁOZÓWKA SPĘDZA W EUROPIE NIEWIELE CZASU. Przylatuje w maju, wychowuje potomstwo, wyposaża je w niezbędną życiową wiedzę – jak złapać komara i nie dać się złapać błotniakowi – i już w sierpniu rusza z powrotem, do Afryki. Leci daleko, za równik, gdzieś w południowo-wschodni róg kontynentu. Łozówka lubi sawanny i podmokłe łąki. Zresztą wcale tego nie ukrywa, w jej piosence słychać wyraźnie głosy tamtejszych ptaków, drobnych, zaroślowych wróblowatych i długonogich brodźców. Moja łozówka ciągle śpiewa, i pozostaje niewidoczna, siedzi gdzieś nisko, wczepiona jak kleszcz w sierści zielonych łodyg.

Nieprzerwanie woła derkacz, cały czas, bez wytchnienia. Po polsku „der-der”. Po niemiecku „rerrp-rerrp”. Po łacinie „crex-crex”. Wyobrażam sobie, jak zwinnie przemyka w trawie, jak przekrzywia śmiesznie swoją kurzą główkę i drze się jak stare prześcieradło. Na drugim końcu łąki odpowiada mu inny kogucik. A może to już tylko echo w uszach gra? Przed czwartą jest już zupełnie jasno, słońce jeszcze nie wzeszło, ale już odbija się złotem w ciemnych skrzydłach jerzyków. Polują w skupieniu, w ciszy. Dopiero wieczorem, w miękkim świetle zachodu, pozwolą sobie na chwilę zapomnienia, na radosne, pełne świdrujących okrzyków gonitwy nad dachami Warszawy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2018