Wiosna pod znakiem zapytania

Piotr Krupa, prezes firmy windykacyjnej: Doszło do korekty postaw konsumenckich w stronę większej ostrożności. Klienci, którzy kupują i zadłużają się pod wpływem impulsu, wyraźnie ograniczyli aktywność.

30.11.2020

Czyta się kilka minut

Łódzka galeria handlowa Sukcesja, która ogłosiła bankructwo z powodu pandemii. 30 czerwca 2020 r. / TADEUSZ WYPYCH / REPORTER
Łódzka galeria handlowa Sukcesja, która ogłosiła bankructwo z powodu pandemii. 30 czerwca 2020 r. / TADEUSZ WYPYCH / REPORTER

MAREK RABIJ: Co u Pana słychać?

PIOTR KRUPA: Wszystko dobrze. Dziękuję.

Kiedy szef firmy windykacyjnej mówi, że u niego wszystko w porządku, to doprawdy nie wiem, czy powinniśmy się wszyscy cieszyć.

Proszę pana, od 22 lat, czyli niemal przez całe zawodowe życie, próbuję udowodnić, że windykator nie musi być wrogiem osoby zadłużonej. Przeciwnie – może być sojusznikiem w wychodzeniu z finansowego dołka. Wie pan, kim jest nasz typowy klient?

Nie wiem. Nie zdawałem też sobie sprawy, że dłużników nazywacie klientami.

A jak mielibyśmy ich nazywać? Dług to pojęcie, które w naszej kulturze działa piętnująco. Masz długi? To znaczy, że coś z tobą nie tak.

Wiem. Czytałem Davida Graebera.

Tymczasem przeciętny Polak, którego sprawa trafia do naszej firmy, nie jest ani cwaniakiem unikającym spłaty zobowiązań, ani też hulaką, który przecenił swoje możliwości. Słowem – nie zasługuje na napiętnowanie. Choroba, kłopoty osobiste, niezawiniona utrata pracy, każdemu z nas może się powinąć noga. Naszym klientom na pewnym etapie życia i z rozmaitych powodów po prostu zaczyna brakować pieniędzy na pokrycie bieżących zobowiązań.

Na początku roku przyszła pandemia i noga powinęła się prawie całemu światu. Dlatego mówi Pan, że jest dobrze?

I tu się pan myli. Obraz, jaki wyłania się z naszych baz danych, jest zwykle opóźniony o kilka, czasem kilkanaście miesięcy w stosunku do wydarzeń w realnej gospodarce. Jeśli ktoś dziś straci pracę, zalegać ze spłatą zacznie dopiero za miesiąc lub dwa. Potem minie jeszcze kilka kolejnych, aż wierzyciel ostatecznie straci wiarę w dogadanie się z zadłużoną osobą lub firmą i skieruje sprawę do nas.

Czyli teraz mamy u Was mniej więcej marzec-kwiecień. Apogeum wiosennego lockdownu. Co Pan widzi w swoich bazach danych?

Przede wszystkim przezornych i odpowiedzialnych ludzi. Pandemia się rozkręca. Nie wiadomo, jak będzie z gospodarką i pracą. Eksperci snują raczej pesymistyczne scenariusze. A co robią klienci? Zdziwi się pan, bo my też byliśmy tym bardzo zaskoczeni. Otóż klienci zaczynają chętniej spłacać raty. Większość symbolicznie, po kilkadziesiąt złotych miesięcznie, ale jednak. Z naszych obserwacji wynika, że swoje zobowiązania zaczęli regulować również ci, którzy wcześniej tego nie robili. Od początku roku spłaty od klientów sięgnęły 1,34 mld zł i były wyższe o 3 proc. w porównaniu z analogicznym okresem zeszłego roku.

Ludzie spłacają z obawy przed dalszym pogorszeniem sytuacji materialnej?

Oczywiście, proszę jednak zauważyć coś jeszcze. Lockdown wymusił na większości z nas zmniejszenie konsumpcji. Zamknięci w domach, mieliśmy po prostu mniej okazji do wydawania pieniędzy. To, że osoby z problemami finansowymi, które rzadko mają wolną gotówkę, w takiej sytuacji wolą spłacić więcej długu, niż po prostu te nadwyżki przejeść, świadczy moim zdaniem właśnie o dużej odpowiedzialności.

Prawdę mówiąc, po pierwszych dniach lockdownu byliśmy przekonani, że będzie na odwrót, bo na początku marca strumień wpłat wyraźnie się zmniejszył. Dopiero po kilku tygodniach sytuacja uległa poprawie i wtedy zrozumieliśmy, co tak naprawdę się stało. Klienci nie płacili na czas nie dlatego, że nie mieli z czego uregulować rat lub woleli zachować gotówkę na czarną godzinę. Wielu z nich po prostu nie potrafiło z dnia na dzień przenieść obsługi finansów osobistych do internetu. Zamknięto przecież punkty poboru płatności, część agencji pocztowych również przestała działać, w bankach i w pozostałych placówkach Poczty Polskiej obostrzenia epidemiczne wydłużyły czas obsługi. To nam pokazało, jak słabo polska gospodarka i całe społeczeństwo są osadzone w realiach cyfrowych.

Popatrzymy jeszcze z lotu Kruka na polską gospodarkę. Rząd chwali się, że tarcze antykryzysowe uspokoiły sytuację i najgorsze już za nami, choć oczywiście daleko do wyraźnego odbicia. Przedsiębiorcy – jak to polscy przedsiębiorcy – płaczą, że jeśli rząd im nie pomoże, popadają jak muchy. Rzeczywiście, konsumpcja słabnie, nastroje konsumenckie też lecą w dół. Ale z drugiej strony bezrobocie, które miało na koniec roku sięgnąć nawet 14 proc., zatrzymało się na poziomie 6 proc. Kto bardziej koloryzuje – rząd czy biznes?

Mam panu na to odpowiedzieć jako jeden z tych rzekomo płaczących przedsiębiorców? Czy jako szef spółki, która w kilku krajach Europy prowadzi proces windykacyjny około 8 mln spraw – zarówno osób fizycznych, jak i firm – i ma własną wywiadownię gospodarczą?

Narzekań już się nasłuchałem.

Widzimy, że nadal rosną zatory płatnicze, zwłaszcza w sektorze małych i średnich firm. Było to naturalnie do przewidzenia, bo są to w większości podmioty gospodarcze z niewielkim zapasem kapitału, a czasem w ogóle bez żadnych zaskórniaków, które pozwoliłyby przetrwać czas bez dochodów. Ale widać też wyraźnie, że te ponad 100 mld zł, które od wiosny zrzucono na polską gospodarkę z helikoptera, jak mówiła wiosną wicepremier Jadwiga Emilewicz, przyniosły jednak rezultaty. Udało się uniknąć najgroźniejszego scenariusza, czyli zamrożenia konsumpcji, i w efekcie fali upadłości, która przetoczyłaby się przez całą gospodarkę. Niektóre branże dostały oczywiście strasznie po kieszeni. Firmy wystawiennicze, szkolenia, imprezy masowe – tu było najgorzej, ale tym akurat pana raczej nie zaskoczę. Z naszych danych wyłania się dokładnie taka sama lista największych przegranych wiosennego lockdownu, jaką kreślą media i ekonomiści.

Tylko że teraz mamy początek grudnia i sezon zakupów świątecznych, w którym wiele branż inkasuje nawet 50-60 proc. rocznych przychodów. A koronawirus nadal paraliżuje handel i usługi.

Rzeczywiście, jedynie przemysł jest obecnie w lepszej sytuacji niż wiosną, bo zdążył zabezpieczyć łańcuchy dostaw – choć i tu widać spadek popytu. Co czeka resztę? Na pewno nie przyleci kolejny helikopter z setkami miliardów złotych. Mam nadzieję, że rząd znajdzie pieniądze na więcej punktowych programów pomocowych dla wybranych branż, a w tej sytuacji kluczowe będzie prawidłowe rozpoznanie potrzeb. Bo muszę przyznać, że kiedy patrzę w nasze dane, nie rozumiem niektórych decyzji z ostatniej wiosny.

Ekonomiści, z którymi o tym rozmawiam, nadziwić się nie mogą zwłaszcza bonowi, który wspomógł polski sektor turystyczny cieszący się w tym roku – z racji ograniczeń w podróżowaniu za granicę – rekordowym zainteresowaniem ze strony krajowych klientów.

Taki bon bardziej przydałby się tej branży teraz, bo czas prawdziwej próby moim zdaniem dopiero się zbliża. Współpracujemy ściśle z bankami i innymi instytucjami finansowymi. Spotykam się, i prywatnie, i na płaszczyźnie zawodowej, z innymi przedsiębiorcami. Obraz, jaki rysuje się z tych rozmów, jest niestety bardzo niepokojący. Nie znam branży, która w Polsce miałaby się dziś lepiej niż przed pandemią. W tym sensie nikt na niej nie wygrał. Za to właściwie wszyscy sygnalizują, że ponieśli przez nią straty. Najgorzej jest w sektorze małych i średnich firm, w tej chwili wiele z nich już znajduje się na granicy upadłości. Jeśli ograniczenia, które wprowadził ostatnio rząd, potrwają jeszcze miesiąc, dwa, ruszy fala bankructw. A to oczywiście oznacza zwolnienia, pogłębienie spadku konsumpcji i problemy kolejnych branż, które pociągną za sobą jeszcze inne. Najbliższa wiosna będzie naprawdę paskudna.

Także dla Pańskiej branży?

Proszę nie popełniać błędu opartego na założeniu, że im gorzej w gospodarce, tym lepiej dla windykatorów. Banki już sygnalizują spadek liczby i wartości udzielanych kredytów. Wiosną, tuż po wprowadzeniu lockdownu, akcja kredytowa w Polsce właściwie zamarła – sytuacja niespotykana od jesieni 2008 r., kiedy upadł Lehman Brothers. Myśli pan, że to w nas nie uderzy? Nie wiemy, jak długo klienci, którzy wiosną zaczęli spłacać zadłużenie, będą w stanie kontynuować ten wysiłek. Być może wkrótce zmienią się im priorytety. Dlatego cały czas monitorujemy sytuację i pozostajemy w kontakcie z klientami, słuchamy i dostosowujemy kwotę raty do indywidualnej możliwości spłaty zobowiązań.

Bo?

Bo trzeba brać pod uwagę także ludzką psychikę. Wiosną wszyscy stanęliśmy w obliczu nieznanego, ale mogliśmy też mieć nadzieję, że ryzyko zarażenia koronawirusem, choć realne, jest relatywnie mało prawdopodobne. Liczba nowych infekcji nie przekraczała przecież stu, dwustu dziennie, szpitale działały z grubsza bez zakłóceń.

Dziś liczba odnotowywanych infekcji to kilkanaście albo i więcej tysięcy dziennie. System ochrony zdrowia nie ma już praktycznie odwodów, funkcjonuje na granicy zapaści. Jesteśmy też coraz bardziej zmęczeni pandemią. Ostatnio pojawił się wprawdzie promyk nadziei w postaci szczepionki, ale i na nią trzeba będzie czekać jeszcze co najmniej sześć-siedem miesięcy. Wszystko to przekłada się niestety na zachowania konsumenckie. Z naszych najnowszych analiz, które przeprowadziliśmy z końcem października br., wynika, że przybywa ostatnio bardzo szybko osób zadłużonych, których nazywamy „unikającymi”. To tacy, którzy zamiast próbować się z nami umówić na jakieś warunki spłaty, po prostu chowają głowę w piasek. Nie odpowiadają na wezwania, nie odbierają telefonów. Zero kontaktu.

Może nerwy nie wytrzymują?

Proszę mi wierzyć, ja to rozumiem. Wszyscy mamy ograniczoną odporność na złe wiadomości. Kiedy zagrożone jest zdrowie i życie najbliższych, problemy finansowe muszą zejść na dalszy plan. Mogę tylko apelować do rozsądku, przypominać, że ucieczka od problemu zadłużenia nigdy go nie rozwiąże. W dobie komputerów żaden dług nie wpada już „za szafę”, nie zostanie przegapiony pośród tysięcy umów. Podejmując z wierzycielem rozmowę, możemy negocjować warunki. Każda osoba zadłużona, która podpisuje z nami umowę na restrukturyzację zadłużenia, może być spokojna, bo – jeśli spłaca regularnie raty określone w umowie ugodowej – dane o jej zadłużeniu nie są upublicznione w biurach informacji kredytowej. Dane o wcześniejszych problemach oczywiście nie wyparują. Zniknie jednak adnotacja, że klient nie reguluje zobowiązań i będzie mógł znów korzystać z usług banków.

I dalej się zadłużać. A banki właśnie naskarżyły premierowi na Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który chciałby większej równowagi w relacji klient–kredytodawca. Bankowcom nie podoba się na przykład to, że UOKiK zabrania im jednostronnie zmieniać warunki umów kredytowych.

Cóż, w naszej branży działamy już po obsłudze klienta przez sektor finansowy. Muszę jednak zaznaczyć, że w moim odczuciu nie jest źle. Edukacja finansowa Polaków pozostawia wciąż sporo do życzenia, ale i tu zmiany zachodzą na lepsze.

A co do samego zadłużenia się: dług to nic złego, o ile tylko ma się go pod kontrolą. Kiedy opanujemy pandemię, gospodarka, mam nadzieję, szybko odbije i liczę na to, że będzie to mocne odbicie. Wtedy dobra historia kredytowa stanie się znów czymś, o co warto zadbać.

A nie boi się Pan, że te trudne miesiące nie zmienią nastawienia wielu Polaków do konsumpcji? Zwłaszcza do życia na kredyt? Nie jesteśmy nadal najbardziej zadłużoną nacją Europy, ale w minionych latach zadłużaliśmy się na potęgę. Do tej pory łatwo było brać kredyty, mając poczucie, że wciąż jesteśmy, jako kraj, na fali wznoszącej.

Już doszło do korekty postaw konsumenckich w stronę większej ostrożności. Wspominałem o kategorii klientów, których nazywamy „unikającymi”. Mamy też inną grupę – „beztroskich”. To ci, którzy kupują i zadłużają się pod wpływem impulsu, często na granicy płynności finansowej. Z naszych badań wynika, że w ciągu ostatnich miesięcy ta grupa wyraźnie ograniczyła aktywność konsumencką. Częściowo na pewno pod wpływem otoczenia, bo okazji do zakupów było po prostu mniej, ale zapewne również w obawie przed pogorszeniem kondycji finansowej. Czy to zmiana trwała? Tu byłbym już ostrożniejszy.

Znajoma prowadzi hotel z drogimi zabiegami spa. Nawet bardzo drogimi. Ale kiedy ją ostatnio zapytałem, kto ze znanych polskich milionerów jest jej klientem, zareagowała zdziwieniem. Okazuje się, że gości u siebie głównie młodych ludzi na początku ścieżki zawodowej, może i dobrze zarabiających, ale wciąż, jak to się mówi, na dorobku.

„Zastaw się, a postaw się”?

Myślę, że jedna pandemia to za mało, żeby to zmienić. ©℗

PIOTR KRUPA jest założycielem, głównym akcjonariuszem i prezesem KRUK S.A., największej firmy zarządzającej wierzytelnościami w Polsce.

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2020