Wina elit

MAREK WĘCOWSKI, badacz antyku: Nie byłoby Europy, gdyby nie starożytni Grecy. Nie byłoby Greków, gdyby nie wino. To rytualne picie wina stworzyło etos kulturalnego człowieka.

17.09.2018

Czyta się kilka minut

Grecki sympozjon przedstawiony na wazie czerwonofigurowej, V wiek p.n.e., Stare Muzeum w Berlinie / BPK / SCALA; FLORENCE
Grecki sympozjon przedstawiony na wazie czerwonofigurowej, V wiek p.n.e., Stare Muzeum w Berlinie / BPK / SCALA; FLORENCE

Ateny, sierpień 2018 r. Stoimy w długiej kolejce turystów na Akropol. Przed Propylejami, monumentalnym wejściem na świętą górę Greków, rozpościera się widok na Partenon. Tu się rozdzielamy. Tłum skręca w prawo, idzie w stronę świątyni Ateny. Pstrykają aparaty, rozjaśniają się miny do selfie. My skręcamy w lewo. Kilka kroków dalej jest Pinakoteka. W starożytności była to galeria antycznego malarstwa. Ale jeszcze wcześniej...

MAREK WĘCOWSKI ...to była sala biesiadna. „Bankietowa” – moglibyśmy powiedzieć. Do rytualnego spożywania wina.

MICHAŁ WÓJCIK: Alkoholizowanie się w świętym miejscu!? O tempora, o mores!

Nie przesadzajmy. W wielu greckich sanktuariach są takie pomieszczenia. Nie inaczej było w Atenach. Podczas świąt, po odprawieniu rytuałów, czyli złożeniu bogom ofiar ze zwierząt, następowała uczta. Obywatele spożywali mięso ofiarne, a potem elita udawała się na sympozjon.

Czyli również na ucztę, tyle że suto zakrapianą.

To było nocne picie. Możemy sobie wyobrazić, że konsumowano czasem do trzech litrów rozcieńczonego wina na głowę. Owszem, trwało do rana, w miarę opróżniania kraterów arystokraci czuli się coraz swobodniej, ale tego, co pan sugeruje, nie było.

A co ja sugeruję?

Pański uśmiech zdradza podejrzenie, że dochodziło tu do ostrego picia w naszym stylu. Czasami mogło tak być, ale najczęściej sympozjarcha, czyli szef uczty, cały czas pilnował jej przebiegu. Nie tylko dyktował tempo picia, ale i dbał o odpowiednie proporcje mieszania wody z winem. No i dyktował temat do rozmowy. Proszę pamiętać, że to było picie zrytualizowane: obwarowane zasadami, które wymyśliła i narzuciła sobie arystokracja – moim zdaniem już w połowie IX w. p.n.e.

W kolejnym stuleciu sympozjony były już tak popularne, że do naszych czasów zachowało się wiele naczyń do picia. Niektóre mają nawet stosowne inskrypcje poetyckie, jak chociażby gliniany kubek znaleziony w grobowcu na wyspie Ischia w Zatoce Neapolitańskiej. Napis, zresztą jeden z pierwszych w języku greckim, mówi, że tego, kto z tego naczynia się napije, natychmiast ogarnie czar bogini Afrodyty. Sam napis przedstawia nam właściciela kubka jako Nestora. To ewidentne nawiązanie do sceny z „Iliady”, stąd dzisiejsza nazwa kubka „czara Nestora”. Inskrypcja nadaje temu naczyniu dodatkowy wymiar – nie chodzi już tylko o picie, ale także o popis erudycji. Choć ma pan rację, że to była erudycja „pod wpływem”.

Popisywanie się znajomością przyśpiewek często idzie w parze ze spożyciem. Jak recytować Lermontowa na trzeźwo?

A jednak dostrzegam różnice. Sympozjony to były biesiady polegające tylko i wyłącznie na piciu wina. Jedzono tylko drobne przegryzki. Tu nie chodziło o zaspokojenie głodu ciała, tylko – jak byśmy dziś powiedzieli – duszy. Sympozjon ­zaspokajał potrzeby intelektualne.

Takie biesiady odbywały się w nocy. To ważne jako deklaracja społeczna. W ten sposób grupa uczestników ostentacyjnie pokazywała całej reszcie, że nie musi pracować. Uczestnicy piją, bo mogą. Rano, na kacu, nie muszą zrywać się do pracy.

Rozrywka klasy próżniaczej.

Tyle że pić trzeba było umieć. Sympozjon obwarowany był ścisłymi przepisami i tabu. To był rytuał, a nie czysta zabawa. Odbywał się pod opieką bogów. Grek podczas sympozjonu pił nie tylko pod opieką Dionizosa, ale boga... spożywał. Bo Dionizos to nie tylko patron wina i picia wina, bóg sam jest winem. Była to zatem swego rodzaju komunia z bogiem, wchodzenie z nim we wspólnotę, oddawanie mu się we władanie. Co ciekawe, pierwszych ­toastów nikt nie wypijał. Ofiarowało się je „ciemnej” stronie Dionizosa, po to, by przebłagać go za to, co się niebawem miało wydarzyć.

No właśnie... Alkohol szkodzi zdrowiu. Nawet mity o tym mówią. Choćby ten o Ikariosie, ateńskim królu, który jako pierwszy poczęstował winem sąsiadów, ale nie rozcieńczył trunku z wodą. Goście po paru łykach padli jak martwi. Ich krewni, gdy to zobaczyli, zadźgali króla widłami, sądząc, że ich otruł. Na ten widok z kolei córka Ikariosa powiesiła się na najbliższym drzewie. A miało być tak przyjemnie.

Picie starożytnych to rzeczywiście nie przelewki. Po pierwsze: jeśli się zbytnio upijesz i przestaniesz być dobrym kompanem, zdolnym do kulturalnej rozrywki, już cię nie zaproszą. Po drugie: picie na sympozjonie to było balansowanie na krawędzi hybris, czyli pychy. Arystokraci pijąc całą noc rywalizowali. Czy to tworząc na poczekaniu przyśpiewki, czy śpiewając „klasyków” ówczesnej poezji, czy wreszcie grając w kottabos, grę zręcznościową polegającą na strzelaniu kroplami wina w wyznaczone cele. Stawali się antagonistami.

W takim alkoholowym napięciu łatwo o jedno słowo za dużo, wiemy to doskonale. Sam Arystoteles zwrócił uwagę, że od skomma, czyli „żądła” (to m.in nazwa gry biesiadnej, polegającej na przerzucaniu się przez biesiadników złośliwościami), jest tylko krok do śmiertelnej obrazy wynikającej z upokorzenia. Ideałem było wiedzieć, kiedy się zatrzymać. W praktyce nie każdy ma mocną głowę, nie każdy umie panować nad emocjami, utrzymać za zagrodą zębów – cytując klasyka – żart, który wydaje mu się doskonały, a może urazić do żywego. Po przekroczeniu tej niewidocznej na rauszu bariery popada się właśnie w hybris.

Pycha groziła również w sferze erotyki. W sympozjonach biorą przecież udział mężczyźni. Rówieśnicy, ale także dużo młodsi członkowie rodzin czy koledzy zaproszonych przyjaciół. Mogło się zdarzyć, że pod wpływem wina ktoś poczynił pod czyimś adresem jakiś za daleko idący awans. Od erotycznego żartu do krwawej zemsty już niedaleko. To wymiar rzeczywisty hybris. Ale jest jeszcze inny, o czym również wiemy ze źródeł pisanych. Niektórym pijącym o czarkę za dużo może się wydawać, że są równi bogom. Jak oni, mogą być szczęśliwi bez żadnych ograniczeń. Że mogą oddawać się przyjemnościom, np. pić czy flirtować – z niewolnikami albo z heterami obecnymi na sympozjonie – bez żadnych konsekwencji. A przecież to właśnie bogów Grecy nazywali Szczęśliwymi, tak po prostu, ponieważ bóstwa nie tylko nie starzały się i nie umierały, ale przede wszystkim nie ponosiły żadnych konsekwencji swoich działań. Były poza dobrem i złem.

Greckie picie można porównać do chwilowej uzurpacji takiego statusu przez ludzi. Wiele z rytuałów, jakie spotykamy na sympozjonie, miało przebłagać bogów już za sam akt beztroskiej zabawy, bo oddawali mu się ludzie, których natura według Greków polegała na cierpieniu. Bogowie na każdym kroku uczyli ludzi granic, jakich nie wolno im przekraczać.

Czyli impreza małej grupki mogła się zemścić na całej wspólnocie?

I tak, i nie. Mówimy tu o zagrożeniach, o tym specyficznym balansowaniu na krawędzi ryzyka, ale pomówmy też o zyskach i zaletach. Również dla całej wspólnoty. Sympozjony organizują ci, których na to stać. Mówiliśmy już o tym. Stać ich na nocne imprezowanie i stać na hodowlę winnej latorośli albo na importowanie wina. Biedniejsi nie mogli sobie pozwolić na całonocne zabawy. Ale napić się w doskonałym towarzystwie, towarzystwie ludzi możnych, którzy bawiąc się razem politykują czy załatwiają interesy, chciałby każdy. Wino wywołuje zatem aspiracje, pragnienie naśladowania. Skłania do wspinania się po społecznej czy towarzyskiej drabinie.

Kto w tej rywalizacji ma duże szanse? Otóż tylko i wyłącznie jednostki uzbrojone w bagaż kulturowy. Innymi słowy: jesteś biedniejszy, ale cenisz poezję czy dobrą literaturę, to masz szansę wykazać się w kulturalnej rywalizacji na rauszu – oczywiście jeśli zostałeś zaproszony. Podczas samej biesiady wyróżnisz się, jeśli potrafisz wypowiedzieć się błyskotliwym wierszem albo w złośliwy sposób odciąć się czy utrącić komentarz antagonisty. Twój rywal to może za dnia ważny polityk, ktoś o statusie dla ciebie nieosiągalnym, ale na sympozjonie szanse się wyrównują.

Nie wiedziałem, że Grecy to takie snoby.

A dziś jest inaczej? Zapraszają cię „na salony” możnych – przynajmniej tak to sobie wyobrażam – jeśli jesteś „człowiekiem kultury”. Rozmowa przy greckim stole – choć pamiętajmy, że sympozjony odbywały się w pozycji półleżącej i każdy miał swój mały stolik przed sobą – nawet jeśli dotyczyła polityki, rolnictwa czy zakładania zamorskich kolonii, odbywała się w specyficzny sposób. Trzeba było mówić wierszem, wykazać się kunsztem, choćby odtwórczym. Wino może w tym zarówno pomagać, jak i bardzo przeszkadzać. W każdym razie otwiera pewne możliwości. A jeśli tego nie potrafisz, to zawsze można nauczyć się na pamięć wierszy wielkich poetów i zabawnie żonglować frazami na zadany temat.

Czegoś nie rozumiem. Przecież wino w starożytnej Grecji było dostępne dla każdego. Każdy mógł zaprosić do domu przyjaciół na mniej lub bardziej wystawny sympozjon.

Otóż nie. Każdy mógł zaprosić przyjaciół na popijawę. Na sympozjonach spotykała się tylko kulturalna elita, a w praktyce ludzie, którzy mieli wolny czas, by umiejętności kulturalnych nabierać, kiedy inni, biedniejsi od nich, w tym czasie ciężko pracowali.

Czyli można to porównać do spotkań towarzyskich organizowanych w XIX w., podczas których rozmowom towarzyszyło recytowanie Mickiewicza. Czy do spotkań w latach 80. XX w., kiedy uczestnicy – coraz bardziej zmęczeni „walką z komuną” – przerzucali się cytatami z Kaczmarskiego.

Tak, pić może każdy, ale nie każdy na sympozjonie. Należąc do elity, musisz umieć pić. Kto tego nie potrafi, niech idzie do karczmy. Tam też można się napić. Szybciej i skuteczniej. I bez niezbędnych podczas sympozjonu umiejętności kulturalnych.

Całą noc gadać wierszem, by uznali cię za „kulturalnego”?

Nie całą noc! Wystarczy kilka zabawnych ripost, którymi dajesz do zrozumienia, że jesteś oczytany, a poezja nie jest twoim wrogiem.

Rozumiem, że kulturalne picie wina w antyku nie odbywało się tylko dla przyjemności. Że grecka kultura wykuwała się w bólu i strachu, w dodatku w karbach obsesyjnie przestrzeganych reguł, tak aby nie obrazić bogów. Pytanie tylko: po co to wszystko?

Trudno mówić o instytucjach społecznych w takich kategoriach. Pewne ceremonie pojawiają się, odpowiadając jakimś potrzebom społecznym. Chyba łatwiej odpowiedzieć na pytanie: do czego sympozjon służył greckim elitom? Otóż picie wina, o którym rozmawiamy, odbywało się po to, aby odróżnić elity od nie-elity. W realiach greckiej polityki od czasów Homera do czasów wojen perskich, a nawet dłużej, wszyscy obywatele polis są sobie zasadniczo równi. A zatem nie ma tu prawnych podziałów. Taka jest teoria. A jednak wśród tych równych są „równiejsi”. To niekoniecznie bogacze. Aby należeć do elity, nie wystarczy być bogatym. To inni decydują, czy należysz do elity, czy nie. A jak się w niej znaleźć? Właśnie przez sposób życia, przez to, co manifestujesz swoim zachowaniem, ubiorem, rozrywkami, którym się oddajesz.

Tyrmand został uznany za dandysa, bo kochał jazz, nie łasił się do komunistów i nosił czerwone skarpetki.

W Atenach było podobnie. Złota ateńska młodzież ubierała się np. po spartańsku. Ale to jest powierzchowne. Aby trafić do elity, Ateńczyk musiał posługiwać się umiejętnościami kulturowymi. Musiał rywalizować na polu kultury i sztuki. Jeżeli posiadał te m.in. „biesiadne” umiejętności, mógł być uznawany za „równiejszego”, zyskiwał niepisany status kogoś lepszego, członka grupy, do której inni chcą należeć, ale nie znaleźli nigdy czasu np. na to, by nauczyć się recytować poezję na zadany temat.

W swojej książce „Sympozjon, czyli wspólne picie...” postawił Pan tezę, że właśnie ten sposób spożywania alkoholu doprowadził do stworzenia modelu kultury, w której żyjemy w zasadzie do dziś. Kultury basenu Morza Śródziemnego.

Tak. Sympozjony to nie tylko atmosfera intelektualna. To tam powstawała nasza refleksja etyczna. Wystarczy pomyśleć o tworzących biesiadną poezję myślicielach-moralistach, jak Ateńczyk Solon, skądinąd wielki polityczny reformator. To właśnie podczas biesiad, na zadane pytanie uczestnicy, cytując różnych poetów, udzielali odpowiedzi, co jest największym dobrem albo największym bogactwem człowieka. Jedni odpowiadali, że złoto, inni, że woda. A jeszcze ktoś, że to wszystko furda. Bo najważniejsza jest przyjaźń.

Nie zapominajmy również o sztuce. Uczestnicy biesiad pili wino z malowanych naczyń, w takich też naczyniach mieszano wino z wodą, a jeszcze inne służyły do nalewania wina biesiadnikom. Z czasem artyści zaczęli malować na nich scenki biesiadne, w pełni zrozumiałe tylko dla uczestników spotkań. Np. na dnie kielicha znajduje się często wizerunek młodzieńca, który wymiotuje. Obrazek ukazywał się pijącemu, ale dopiero po opróżnieniu kielicha. To dowcipny sygnał: wypiłeś o ten jeden kielich za dużo. Biesiadnik mógł to zabawnie skomentować. Odrzucić taką haniebną sugestię. Taka umiejętność nie zawsze zabawnej, bo tematy malarskie mogły być bardzo różne, interakcji artysty z ucztującym zakłada wspólnotę wrażliwości. Z kolei z pieśni śpiewanych podczas mniej lub bardziej hałaśliwego powrotu do domu wywodzą się np. nasze serenady, które w Grecji przybierały czasem formę tzw. pieśni przed zamkniętymi drzwiami – kochanka albo kochanki.

Wiedziałem! Na każdej imprezie jest taki moment, kiedy rusza się w miasto.

Tak, i miało to swoją nazwę: komos. Formalnie rzecz biorąc to też rytuał. To rytualna procesja, która towarzyszy świętom, np. dionizyjskim. Komos sympozjalny polega na tym, że ci, którzy byli jeszcze w stanie, ruszali o świcie w miasto i zachowywali się mniej lub bardziej hałaśliwie. W jednej ze sztuk Arystofanesa mowa jest o komosie, który skończył się demolką, bijatykami i procesem. W tym wypadku również mamy do czynienia z ostentacją, z działaniem o wyraźnym sensie społecznym. Zresztą znamy je dziś np. z pomeczowych zachowań grup kibiców. Od czasu do czasu, kiedy opuszczają stadion, idą w miasto i je demolują. To nic innego jak komunikat znany już w starożytności.

A brzmi on: spać, hołota, teraz k..., my! Bo nam wolno!

Mniej więcej tak, choć ująłbym to nieco inaczej. Niemniej uczestnikom sympozjonu wolno było w ten sposób wyrażać swoje emocje. Owszem, często wskutek pijaństwa dochodziło do czegoś więcej niż naruszenia ciszy nocnej – do burd i gwałtów. I tu znowu mówimy o hybris, tym razem jako kategorii prawnej. Czyli do wykroczeń lub zbrodni w celu upokorzenia drugiego człowieka. Jeśli ktoś dokonał go pod wpływem alkoholu, wracając z biesiady, automatycznie podpadał pod „paragraf” o hybris. Bo co innego pobić kogoś i okraść (za co w niektórych greckich miastach groziła łagodniejsza kara), a co innego pobić dla czystej przyjemności. Takie upokorzenie było w Atenach o wiele surowiej karane. Mimo to pijana elita dopuszczała się takich ekscesów.

Mało tego. Dopuszczała się jeszcze bardziej wyrafinowanych. To pistis, czyli rytuał wierności, wzajemnej lojalności, i oznacza sytuację, w której pijani przyjaciele dokonywali wspólnie jakiegoś przestępstwa, po którym członkowie grupy nie mogli już się z niej wycofać. Taka mafijna przysięga na wierność do końca. Prawdopodobnie właśnie coś takiego zdarzyło się w Atenach w roku 415 p.n.e., kiedy pewnej nocy, jak miasto długie i szerokie, okaleczono uliczne posągi Hermesa, tzw. hermy. Miały one formę kamiennego słupa z twarzą boga i sterczącym przyrodzeniem. Ateńczycy podejrzewali, że dokonała tego antydemokratyczna młodzież, która w ramach biesiadnego rytuału pistis posunęła się aż do świętokradztwa. Znamy też inne podobne zachowania, rytuały quasi-satanistyczne, polegające na rzuceniu wyzwania samym bogom.

A jak wyglądał grecki świat pijackich rojeń? Wiemy coś na ten temat? Jakie były sny o potędze pijanych Greków?

Istnieje przekaz o pewnym domu w Agrygencie na Sycylii, gdzie urządzono sympozjon, który przerodził się w wielodniowe pijaństwo. Zaszło to tak daleko, że uczestnicy biesiady uroili sobie, że są na okręcie, który złapała morska burza. Aby nie pójść na dno, postanowili odciążyć okręt i wyrzucić za burtę ładunek, w tym wypadku domowe sprzęty. Meble zaczęły wylatywać na ulice, co zaalarmowało sąsiadów. Zawołano urzędników miejskich i gdy tylko ci przybyli, biesiadnicy padli na kolana. Byli święcie przekonani, że to bóstwa morskie, które przybyły im na pomoc podczas nawałnicy. Od tej pory dom był zwany Okrętem, trierą.

Inny przekaz, tym razem wiersz Pindara, oddaje tłumione marzenia uczestników biesiady. Biesiadnicy, wśród których w rzeczywistości znajdują się biedniejsi i bogatsi członkowie elity, wyobrażają sobie, że wszyscy biorą udział w wyprawie handlowej do Egiptu, że na obładowanych statkach wracają bogaci do domu. Wszyscy stają się sobie równi, wszyscy bajecznie bogaci. Inni poeci opisują stan ducha pijanych biesiadników, którzy czują się panami całej ziemi. Wstyd się przyznać, marzenia pijanych Greków niedaleko odbiegają od rojeń współczesnych.

Powinniśmy się teraz napić. Czy myśli Pan, że smakowałoby nam dzisiaj wino starożytnych Greków?

Muszę pana rozczarować. Grecy nie byli koneserami samego wina. Pili najczęściej lokalne wina patykiem pisane, ujmując rzecz po naszemu. Zjednoczenie z Dionizosem i dobra zabawa przy winie były dla nich najważniejsze. A nasze cmokanie nad rocznikami, tonami i barwami – zapewne ubawiłoby ich do łez. ©

FOT. MARCIN MELLER

MAREK WĘCOWSKI (ur. 1969) jest badaczem kultury antycznej i pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książek„Sympozjon, czyli wspólne picie. Początki greckiej biesiady arystokratycznej (IX-VII wiek p.n.e.)”, (2011), „The Rise of the Greek Aristocratic Banquet”, (2014), „Dylemat więźnia. Ostracyzm ateński i jego pierwotne cele” (2018).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2018