Wiktoriańskie zombie

Czy nasi przodkowie mieli zamiłowanie do makabrycznego fotografowania zwłok upozowanych na żywych ludzi? Sprawdzamy internetowy mit.

30.10.2017

Czyta się kilka minut

To zdjęcie bywa publikowane z błędną informacją, że dziewczynka pośrodku nie żyje... / zdjęcie z 2. poł. XIX w., studio Robson, Petrolia, Kanada /
To zdjęcie bywa publikowane z błędną informacją, że dziewczynka pośrodku nie żyje... / zdjęcie z 2. poł. XIX w., studio Robson, Petrolia, Kanada /

Era wiktoriańska to były chore czasy” – tak zaczyna się tekst w jednym z nastawionych na wysoką klikalność serwisów internetowych, poświęcony pośmiertnej fotografii. Ze zdumieniem oglądam zamieszczoną tam galerię: kilkanaście zdjęć przedstawia w rzeczywistości żywych (wówczas) ludzi. A jedno jest nawet autoportretem znanego pisarza!

A to tylko jeden z wielu podobnych materiałów krążących w sieci. Mity w internecie rozprzestrzeniają się bardzo szybko. Chwytliwe opowiastki i obrazki krążą po portalach, rozchodzą się wirusowo, i bardzo trudno oddzielić fakty od fake newsów albo legend miejskich. Jednym z tego typu mitów jest kwestia "wiktoriańskich fotografii post mortem": dziewiętnastowieczne zdjęcia zdobią sensacyjne posty, z których wynika, że nasi przodkowie mieli zamiłowanie do makabrycznego fotografowania zwłok upozowanych na żywych ludzi.

Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę frazę "Victorian Post-Mortem Photography", a w wynikach wyświetli nam się mnóstwo artykułów. Niektóre nastawione są na wywołanie sensacji (o czym świadczą tytuły, takie jak "Upiorne zdjęcia epoki wiktoriańskiej!", albo "W XIX wieku ludzie robili TO z ciałami zmarłych") inne zaś starają się ukazać omawiane zjawisko w sposób bardziej naukowy. Lecz i tak w zasadzie we wszystkich przypadkach możemy trafić na ilustracje, które budzą wątpliwości, czy też po prostu powielają pewne mity (czego przykładem może być nawet materiał w BBC).

Oczywiście anglojęzyczne publikacje wiele polskich serwisów wykorzystało jako źródło inspiracji. Niemalże w każdym przypadku w tekstach tych fakty mieszają się z mitami. Ile w tych rewelacjach jest prawdy? Które zdjęcia są rzeczywiście fotografiami zmarłych, a które niesłusznie otrzymały taką etykietkę?

Fakt: w XIX wieku rzeczywiście fotografowano zmarłych

Być może sam obyczaj fotografowania zmarłych, nie mówiąc już o rodzinnym pozowaniu do wspólnego zdjęcia z ciałami, może nam się dziś wydawać upiornym pomysłem; niewątpliwie od XIX wieku nastąpiła znacząca zmiana kulturowa, jeżeli chodzi o postrzeganie śmierci. Dziś śmierć się ukrywa, spycha się ją ze społecznej świadomości; umiera się dyskretnie, za szpitalnym parawanem, a potem na pogrzebie coraz rzadziej pojawia się otwarta trumna, zaś coraz częściej – urna, która w pewnym sensie usuwa z naszej wyobraźni ideę martwego ciała. Myślimy o zmarłych w kontekście prochów, a nie zwłok.

Fotografia post mortem była także upamiętnieniem ostatnich chwil słynnych osób: Adam Mickiewicz na łożu śmierci - Stambuł, 1855, Zbiory Specjalne, Biblioteka Naukowa PAU i PAN w Krakowie, fot. www.pauart.pl
O popularności pośmiertnych portretów znanych osobistości świadczy zwyczaj reprodukowania ich w formie grafik: A. Oleszczyński, "Przed złożeniem do trumny Adam Mickiewicz zgasł w Carogrodzie [...]", staloryt, 1861, Biblioteka Narodowa, fot. www.polona.pl

Oczywiście, teoretycznie oglądamy sceny śmierci oraz ludzkie martwe ciała lub ich fragmenty, realistycznie ukazane w filmach. Ale ten realizm jest bardzo pozorny, bo przecież doskonale wiemy, że to tylko ucharakteryzowani aktorzy albo sugestywnie wykonane rekwizyty. Śmierć w filmie jest efektem specjalnym, i tak też chyba ją traktujemy – a zdjęcia prawdziwych martwych ludzi zaczynamy w rezultacie postrzegać jako coś bardzo drastycznego.

Dawniej, rzecz jasna, było zupełnie inaczej: śmierć była naturalnym etapem życia, którego nie wyrzucano na siłę z obrazu codzienności. Ludzie częściej niż dziś umierali we własnych domach, w otoczeniu swoich bliskich. Nikt nie uważał na przykład, że dzieci trzeba chronić przed widokiem zwłok ich krewnych. Wysoka była śmiertelność wśród samych dzieci, umierały w domach młode kobiety w trakcie albo po porodzie. Fotografowanie osób zmarłych nie wynikało z niezdrowego zamiłowania do makabreski, ale bardzo często było po prostu jedyną okazją do zachowania czyjegoś wizerunku. Stąd także nieco upiorny z naszego punktu widzenia zwyczaj pozowania całej rodziny wokół martwego ciała – w przypadku dzieci często bywała to jedyna fotografia całej gromadki rodzeństwa do rodzinnego albumu. 

Trzeba jednak powiedzieć wyraźnie: zdecydowana większość fotografii post mortem nie udaje, że na zdjęciu są żywi ludzie! Najczęściej zmarła osoba fotografowana była w trumnie lub na łożu śmierci, często w otoczeniu kwiatów. Najbardziej „naturalnie” mogą wyglądać zdjęcia zmarłych dzieci, ponieważ małe ciałko łatwo było ubrać i ułożyć np. na fotelu czy na kolanach matki (najczęściej ubranej w żałobny strój, co też jest czytelną wskazówką). Jednakże w większości przypadków naprawdę nie ma wątpliwości, kto na danym zdjęciu jest uwieczniony po śmierci.

Kiedy zatem popełniamy błąd?

Mit pierwszy: stojak trzyma ciało

Najczęściej powtarzającym się błędem wśród tropicieli makabrycznych zdjęć „żywych zmarłych” jest założenie, że stojaki stabilizujące, powszechnie używane w XIX-wiecznych zakładach fotograficznych, miały na celu utrzymanie w pionie martwego ciała. Otóż prawda jest taka, że tego typu statyw nie byłby w stanie dźwignąć ciężaru zwłok (zapewne nawet dziecięcych), a już zwłaszcza utrzymać w pionie głowy modela. Po co zatem były te konstrukcje? Ano po to, aby żywy model się nie poruszył.

Fotomontaż ukazujący fotografa przy pracy, a jednocześnie w roli modela: widać tu powszechnie używany wówczas stojak, często błędnie dziś opisywany są jako wyposażenie służące fotografowaniu zwłok. 1893 / fot. Wikimedia Commons

W dobie błyskawicznych fotografii, w czasach gdy nawet w telefonie mamy stabilizator obrazu, zapominamy często, jak od strony technicznej wyglądało zrobienie zdjęcia  w XIX wieku. Fotografia narodziła się, gdy pojawił się pomysł, by utrwalić obraz rzeczywistości, uzyskiwany w urządzeniu zwanym camera obscura (znanym, nawiasem mówiąc, już od starożytności). Uważa się, że pierwszą fotografią był widok z okna w Le Gras, który Joseph-Nicéphore Niépce wyprodukował w 1826 roku, utrwalając obraz z camera obscura dzięki eksperymentom z substancjami światłoczułymi. Uzyskana w ten sposób fotografia jest dość nieczytelna… nie wiadomo, jaki w tym przypadku był czas naświetlania, ale z pewnością długi. Badacze uważają, że było to od ośmiu godzin do kilku dni!

Joseph-Nicéphore Niépce, Widok z okna w Le Gras, 1826, fot. Wikimedia Commons

To oczywiście nie bardzo nadawało się do uwieczniania ludzi, ale prace nad nowym wynalazkiem szybko się posuwały i już wkrótce, dzięki udoskonaleniu procesów fotochemicznych, można było w znacznie krótszym czasie uzyskać dagerotyp, czyli unikatowy obraz na metalowej płytce (wynalazek oficjalnie udostępniono w 1839 r.). Początkowo czas naświetlania konieczny do wykonania dagerotypu wynosił około kwadransa, z czasem oczywiście udawało się go coraz bardziej zredukować.

Mimo wszystko, zadajmy sobie pytanie: kto z nas wytrzymałby zupełnie bez drgnięcia nawet nie przez kilkanaście, ale choćby przez kilka minut?

Z tego właśnie powodu fotografowie robili wszystko, aby ułatwić modelom utrzymanie koniecznego bezruchu: najlepiej było przyjąć pozycję siedzącą (jeśli stojącą, to z jakimś podparciem), a dodatkowo można było ustabilizować głowę za pomocą owych stojaków. Szczególnie często używano takich pomocy w przypadku dzieci, ponieważ najmłodsi mieli problem z trwaniem w bezruchu podczas fotografowania. Przy zdjęciach zbiorowych stojak pomagał tej osobie, która miała pozostać na stojąco; czasem także mogło się zdarzyć, że starsze dzieci nie potrzebowały oparcia, ale dla najmłodszego trzeba było użyć statywu.

Nie ma jednak możliwości, aby stojak taki utrzymał w pionie martwe ciało.

Stojak widoczny za modelem bywa błędnie opisywany jako dowód, że fotografowana osoba nie żyje. To zdjęcie, z pewnością ukazujące żywego, powielane jest w wielu publikacjach jako rzekoma fotografia post mortem (źródło nieznane)

Mit drugi: retusz świadczy o śmierci, podobnie jak sen

Każdy, rzecz jasna, chce na zdjęciu wyglądać jak najlepiej – odkąd istnieje fotografia, odtąd także funkcjonuje retusz. Od wygładzania cery, poprzez domalowywanie kolorków na policzkach, aż po… dorabianie źrenic! Jeśli bowiem zdarzyło się, ze model nie wytrzymał i mrugnął w nieodpowiednim momencie, lub jeśli z jakiegoś powodu oczy wyszły nieczytelnie bądź nieładne, poprawiano taką fotografię ręcznie. Dziś bardzo często mylnie zakłada się, że twarz wyretuszowana, szczególnie z poprawionymi oczami, świadczy o tym, że modelem była osoba nieżyjąca.

To zdjęcie bywa publikowane z błędną informacją, że dziewczynka pośrodku nie żyje – miałby na to wskazywać stojak za jej nogami oraz retusz jej oczu. Jednak nie da się w ten sposób upozować zwłok. Zdjęcie z 2. poł. XIX w., studio Robson, Petrolia, Kanada

A co, jeśli fotografowana osoba siedzi bezwładnie albo wygląda jakby spała? Cóż, w przypadku dzieci bardzo możliwe, że faktycznie model na zdjęciu po prostu śpi – z pewnością łatwiej było zrobić nieporuszone, ostre zdjęcie dziecku śpiącemu. Jeśli rodzice trzymający takie dziecko nie są ubrani w żałobne stroje, to nie ma powodu, aby zakładać, że owo dziecko nie żyje.

Dorośli zresztą także mogli preferować fotografowanie się w zrelaksowanej, a więc łatwiejszej do utrzymania pozie – bardzo ciekawym przypadkiem może tu być zdjęcie Lewisa Carrolla, wykonane ok. 1895 r. (a więc na kilka lat przed śmiercią pisarza), które krąży w sieci od czasu do czasu opisywane jako fotografia post mortem, ze względu na wrażenie bezwładności ciała modela. Nawiasem mówiąc, to zdjęcie jest autoportretem – a zmarli raczej nie robią sobie „selfie”.

Charles Lutwidge Dodgson (Lewis Carroll), autoportret ok. 1895 r., fot. Harry Ransom Center, The University of Texas at Austin

Między faktem a mitem: przypadki trudne do rozstrzygnięcia

Trzeba jednak przyznać, że faktycznie zdarzały się sytuacje, gdy rodzina chciała uzyskać fotografię zmarłego, na której będzie on wyglądał jak żywy. Pojawiały się nawet pomysły, aby za pomocą skomplikowanych konstrukcji i sznurków utrzymać ciało w pozycji pionowej – są to jednak pojedyncze przypadki, notowane przez samych fotografów jako wydarzenia bezprecedensowe. Częściej możemy się spotkać z usadzeniem osoby nieżyjącej na fotelu, w pozycji pół-leżącej; powinniśmy jednak zawsze szukać dodatkowych przesłanek, które mogą potwierdzać, że model nie żyje (a nie jest choćby osłabiony chorobą). Ciekawym przykładem może tu być zdjęcie przedstawiające młodą kobietę, zapewne w towarzystwie rodziców; owa kobieta jest jedynym ostrym obiektem na zdjęciu, podczas gdy osoby jej towarzyszące wyszły raczej rozmazane. Może to świadczyć o długim czasie naświetlania tej właśnie fotografii – osoby żywe się poruszyły, podczas gdy potencjalnie nieżyjąca dziewczyna zachowała doskonały bezruch.

Być może w tym przypadku rzeczywiście jest to zdjęcie rodziców ze zmarłą córką? / fot. Wikimedia Commons

Warto przy tej okazji także wspomnieć, że w specjalistycznych archiwach można trafić na, niekiedy ekstremalnie drastyczne, stare zdjęcia zwłok upozowanych na „żywe” osoby. Nie ma to jednak związku z typową fotografią pamiątkową. To świadectwa stosowania specyficznej XIX-wiecznej metody kryminalistycznej: chodziło o fotograficzną rekonstrukcję okoliczności śmierci lub odtworzenie wyglądu ofiary o nieznanej tożsamości „za życia”, co miało ułatwić jej identyfikację przez ewentualnych świadków. To jednak nie były zdjęcia, które mogły trafić do rodzinnych albumów.

Nie można jednak zapominać, że nasi przodkowie też miewali poczucie humoru, i mógł to być humor czarny. Fotografia daje nie tylko możliwość retuszu, ale także fotomontażu – niektóre „upiorne” dziewiętnastowieczne zdjęcia były po prostu wizualnymi żartami! Szczególnie popularne były zdjęcia „z obciętą głową”, trzymaną przez modela lub osoby towarzyszące.

"Obcięta głowa" była jednym z najpopularniejszych fotomontaży w XIX i początkach XX wieku / fot. francuska, 1903 / Wikimedia Commons
"Obcięta głowa" była jednym z najpopularniejszych fotomontaży w XIX i początkach XX wieku / fot. ok 1900 / Wikimedia Commons

Naciągane kontrowersje

Mity, które dziś budujemy wokół zdjęć z XIX wieku, tak naprawdę świadczą o tym, jak bardzo zmieniło się postrzeganie życia i śmierci w kontekście kulturowym i społecznym naszej cywilizacji. Przypisujemy naszym przodkom skłonności do epatowania makabreską: poszerzamy zjawisko zdjęć post mortem na zupełnie zwykłe fotografie żywych osób; być może dlatego, że gdy patrzymy na uwiecznione ciała w trumnach wydaje się nam, że i w innych ówczesnych zdjęciach musi się kryć jakaś perwersja.

Wygląda na to, że po prostu nie radzimy sobie z założeniem, iż śmierć może być akceptowalnym elementem życia. A może właśnie w ten sposób odreagowujemy usunięcie tematu śmierci z naszej kultury? Wiele rzekomych „wiktoriańskich fotografii post mortem” osiąga dziś wysokie ceny na rozmaitych aukcjach... Wniosek z tego taki, że dziewiętnastowieczne fotografie nie świadczą o skrzywieniu ówczesnego społeczeństwa – to tylko ich dzisiejsza interpretacja, która obnaża nasze własne fascynacje i lęki.

Nie dajmy się jednak wciągnąć w te internetowe oszustwa; to, co sensacyjne, rzadko bywa wiarygodne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absol­wentka Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, doktor historii sztuki, medie­wistka. Ma na koncie współpracę z różnymi instytucjami: w zakresie dydaktyki (wykłady m.in. dla Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Otwartego AGH, licznych… więcej