Wigilia z duchami

Tradycje wigilijne mają dłuższy żywot niż pamięć o treściach dawniej w nich zakodowanych. Pogańskie wierzenia do dzisiaj regulują nasze zwyczaje.

11.12.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

W ludowej obrzędowości wigilijnej katolicka tradycja splotła się z magią agrarną i kultem przodków. Przedchrześcijańska Słowiańszczyzna święto zmarłych obchodziła cztery razy w roku, a jedno z nich wypadało właśnie w okolicach zimowego przesilenia. Jan Stanisław Bystroń pisał: „Przypuszczać należy, że w terminie tym obchodzono w czasach pogańskich dwa wielkie święta, a mianowicie agrarne, mające na celu utrzymanie wegetacji rolnej przez okres zimowy, i zaduszkowe, mające znów zadanie nawiązania kontaktu z duszami zmarłych”. Echa dawnych biesiad zaduszkowych do dziś wybrzmiewają w świątecznym menu.

Raj był wegetariański 

W ludowym kalendarzu okres świąteczny zaczynający się w Wigilię, a kończący na Trzech Króli, nosił nazwę Godów. Te 12 dni symbolizowało 12 miesięcy nadchodzącego roku.

W społecznościach agrarnych czas postrzegano cyklicznie, a nie linearnie. Święta Godowe plasowały się w fazie przejściowej między końcem starego a początkiem nowego cyklu. Każdy rok był powtórzeniem roku stworzenia. Czas świąteczny, kiedy wszystko rodzi się na nowo, jest zatem powtórnym odtworzeniem idealnej rajskiej rzeczywistości.

To czas zniesienia granic: przestrzeń zaświatów przenika się z przestrzenią ziemską, hierarchię społeczną zastępuje egalitaryzm. Brytyjski antropolog Victor Turner na określenie takiej sytuacji wprowadził termin „communitas” – stan społecznej harmonii wywołanej obcowaniem z sacrum.

Zanim z chaosu wyłoni się nowy ład, świat wywraca się na opak, jak w tym fragmencie ludowej kolędy pod tytułem „Weselcie się ludzie”:

Porodziła Syna, dziwna to nowina.
(…) Wszystko się zmieniło, jak nigdy nie było;
Wino rzeką ciecze, ciepło jakby w lecie. (…) Liszka pasie kury, kot myszy i szczury;
Wilk owcom nie szkodzi, wespół z niemi chodzi.


Odbicie tych wierzeń widać w dawnych zwyczajach. Przy wigilijnym stole gospodarz zasiadał wspólnie z parobkami, rzecz nie do pomyślenia w dzień powszedni. W dwa dni później różnice klasowe jeszcze bardziej się zacierały. „Na świętego Szczepana ni chłopa, ni pana” (26 grudnia) – mawiano. Przysłowie wiążę się z tym, że w okolicy Bożego Narodzenia zwyczajowo wygasały umowy o pracę zawarte z parobkami. Wolny czas przed zawarciem nowej umowy spędzano na pijatykach w karczmie, gdzie czeladź mogła wygarnąć panu, co o nim myśli.

Zmieniało się też podejście do zwierząt. Częstowano je świąteczną strawą, a gdzieniegdzie zapraszano nawet do izby podczas wieczerzy. W końcu i one były świadkami Narodzin Pańskich. Chęć powrotu do harmonijnych stosunków, rodem z czasów sprzed wygnania z raju, może też tłumaczyć wigilijny post – szczególny, bo nieograniczający ilości pokarmów. Uczta miała pojednać wszystkich, także ludzi ze zwierzętami, trudno w takim razie oczekiwać mięsa na stole. Adam i Ewa w raju nie zabijali zwierząt.

Ta niesamowitość spowita jest jednak otoczką grozy. Dobitnie pokazuje to przykład bułgarski. W zależności od regionu te dwa tygodnie na przełomie roku nazywano tam dniami nieczystymi (bo były bezpośrednio po porodzie), niechrzczonymi (bo ponowny chrzest Jezusa dokona się dopiero w prawosławne święto Jordanu), a nawet pogańskimi i wampirycznymi. Wedle wyobrażeń na ziemię powracały wówczas postaci z krainy umarłych, które wypadało należycie ugościć, jeśli były ludziom życzliwe, lub ustrzec się przed nimi.

W wielu częściach Polski funkcjonował zwyczaj przywołania wilka do wspólnej wieczerzy (tak jak Pan Młody u Wyspiańskiego zapraszał na wesele Chochoła). Huculski wariant tego zwyczaju nie pozostawia złudzeń, o kogo w tych przywoływaniach chodziło. Podczas gdy Kościół katolicki piętnował Dziady, prawosławie włączało je do swojej obrzędowości i może dlatego rzeczy są tu powiedziane wprost. W powieści „Cienie zapomnianych przodków” (jak i w świetnym filmie Paradżanowa na jej podstawie) ukraińskiego pisarza Mychajła Kociubińskiego, który garściami czerpał z lokalnego folkloru, w wigilijną noc gospodarz staje przed chatą i zaprasza siły nieczyste wszelkiej maści do uczestnictwa w wieczerzy. Skoro tamten świat jest odwróceniem naszego, to trzeba postępować wobec niego odwrotnie: jeśli nie chcemy nieproszonych gości, powinniśmy ich uprzejmie zaprosić.

Wspomniany bohater przywołuje później w izbie duszyczki zmarłe nienaturalną śmiercią i zostawia im na oknie chleb i wódkę. Takie samo menu serwowano ongiś w Polsce na stypach, nazywanych bożymi obiadkami. Stypowy rodowód ma też wiele innych elementów wigilijnego stołu: mak, miód, suszone owoce, orzechy, grzyby, groch, fasola.

Kulinarny seans spirytystyczny 

Kaznodzieja Adam Gdacjusz pomstował w XVII w. na rzekomo pobożnych chrześcijan, którzy w domowym zaciszu „nawarzą (…) potraw rozmaitych i z niemi nie wiem jakie gusła stroić będą”. W doktrynę szczególnie godziła wiara w duchy i upiory. Dusze miały czekać na zmartwychwstanie w dniu Sądu, a nie błąkać się po ziemi i wtrącać do ludzkich spraw. Niewskazane zatem były też wszelkie praktyki mające na celu im pomóc czy zyskać ich przychylność.

Bardziej niż gniewu kleru bano się jednak zemsty zza grobu. Aby duchy obłaskawić, zostawiano im jedzenie, np. na Sądecczyźnie gospodyni rozlewała barszcz po kątach izby, w innych miejscach nie sprzątano stołu na noc. Zgodnie z duchem synkretyzmu dusze przodków zostały zastąpione niekiedy w wierzeniach aniołkami, Jezuskiem czy dwunastoma apostołami, którzy mają przyjść się w nocy posilić. Pozostałością tych praktyk jest dzisiejsze puste nakrycie przy stole.

W Wigilię na stole musiało się pojawić coś z pola, ogrodu, sadu i lasu. Dawniej ryby nie były tak powszechne: pojawiały się gdzieniegdzie, „jeśli było skąd ułowić lub ukraść z pańskiego stawu”, ale fundamentem były potrawy roślinne. Każdej z potraw przypisywano rytualne znaczenie.

Na przykład taka kutia (i każdy jej składnik z osobna) aż kipi od symboliki. Kiedyś była podstawową potrawą podczas odprawiania Dziadów. Za Bugiem do dziś jada się ją podczas styp. W niektórych miejscowościach wschodniej Polski samą wieczerzę wigilijną nazywano kutią lub kuciją.

Francuski pisarz, uczeń Rousseau, Jacques-Henri Bernardin de Saint-Pierre podczas wojaży po Polsce w 1764 r. zanotował: „chłopi hodują mak, którego ziarenka spożywają zapewne w celu stłumienia poczucia swojej niedoli”. Narkotyczne właściwości maku były znane nad Wisłą na długo przed tym, nim kompot rozjechał ruch hipisowski. Wywarem z maku chłopskie matki usypiały swoje dzieci, wychodząc w pole. Jednak wbrew przypuszczeniom francuskiego podróżnika nie ma źródeł wskazujących na powszechną plagę narkomanii w I Rzeczpospolitej. Mak uprawiano na małych poletkach i nie jedzono go na co dzień, lecz używano głównie w celach leczniczych lub rytualnych. Te zwyczaje były starsze niż pańszczyzna.

Mak, który przynosił senność i otępienie, był kojarzony ze śmiercią. Stosowano go w profilaktyce antydemonicznej. Rozsypanie maku przed budynkami gospodarczymi miało chronić przed wiedźmami – zamiast na czynieniu szkód skupiłyby się na liczeniu ziarenek. Z tego samego powodu wsypywano go do kieszeni umrzykom, którzy zginęli w nienaturalny sposób i mogli stać się upiorami.

Obsadzenie wioski makiem lub siemieniem lnianym miało ją uchronić przed zarazą. Antropolożka Sara Benetowa wśród rytualnych potraw wigilijnych o zadusznych konotacjach wymieniła też siemieniotkę – zupę z siemienia konopnego spożywaną na Śląsku. Inaczej jej genezę tłumaczy ekumeniczna legenda o „składkowym” obiedzie betlejemskich Żydów i pogan po narodzinach Jezusa, którzy zgłodnieli przy stajence i postanowili coś wspólnie ugotować. Żydzi przynieśli konopie, poganie kaszę jęczmienną, i na tę pamiątkę warzyły ją śląskie gospodynie.

Mediacyjną rolę w kontaktach ze sferą nadprzyrodzoną pełniły też grzyby. Pochodziły z pogranicza światów. Nieokiełznany las jawił się przeciwieństwem ziemi uprawnej, zagospodarowanej. Wiele ludowych opowieści o doświadczeniu obcowania ze zjawiskami paranormalnymi zaczyna się właśnie podczas grzybobrania.

Ważny też był miód, m.in. ze względu na szczególne poważanie, jakim cieszyły się pszczoły. „Chłop nasz w pszczole widzi zwierzę, które należy szanować – pisał międzywojenny etnograf Adam Fischer – mówi o niej, że pszczoła nie zdycha, lecz umiera, a nawet, że ma duszę”.

Pszczoły miały się pojawić w raju jako pierwsze spośród stworzeń. Wedle innego z apokryfów narodziły się z Chrystusowych ran. To z pszczelego wosku wyrabiano kościelne świece. Wszystko to składa się na obraz stworzeń wyjątkowo miłych Bogu, dlatego też wedle zwyczaju w wigilijną noc należało poinformować je o narodzinach Chrystusa.

W niektórych miejscowościach Podkarpacia miodem smarowano opłatki, aby życie przez cały następny rok było słodkie. W okolicach Biłgoraja do tego zestawu dołączano czosnek. Zastosowania czosnku nie trzeba tłumaczyć nikomu, kto widział choć jeden film o wampirach.

Czy wiara w moc wspomnianych praktyk była powszechna, czy też już wtedy niektórzy czynili je, „aby tradycji stało się zadość” – trudno powiedzieć. W XVI-wiecznych „Ludycjach wieśnych” anonimowy autor wykpiwa różnorakie gusła i zabobony pokutujące wśród gminu: „niech wezmą miodu, czosnku i gorczycę wespołek, a tym każdej krowie pod ogonem podmazują, mówiąc te słowa: Jako to zieliczko jest jedno jadowite, a drugie gorzkie, tako też wam czarownice aby było tak jadowite i gorzkie od mego bydła pożyteczku”. Co ciekawe jednak, niektóre z przytoczonych przez niego rytuałów znajdziemy w materiałach etnograficznych z początku XX w.

Paniezus pomoże w orce

Oprócz symbolicznego znaczenia potraw czyniono wokół stołu szereg magicznych praktyk mających zapewnić pomyślność i dobre zbiory w nadchodzącym roku. Badacz kultury ludowej Stanisław Dworakowski uważał, że i te zwyczaje sięgają czasów zaduszkowych biesiad: „Przez realistyczne gesty i wypowiadane przy biesiadzie życzenia żywi zwracali uwagę swych zmarłych przodków na najważniejsze sprawy swego bytu, jakby zarazem prosząc w ten sposób o ich spełnienie. W tych okolicznościach wypowiedziane życzenia i gesty stały się dzięki interwencji zmarłych jakby magicznym zaklęciem”.

I tak w różnych regionach Polski bito się łyżkami po czołach podczas jedzenia kapusty, by jej główki były wielkie jak głowy jedzących, lub spożywając groch, pociągano się za włosy, mówiąc: „wij się, groszku, wij”. Rośliny strączkowe symbolizowały moce rozrodcze odradzającej się przyrody, wszak z jednego ziarna wyrasta pnącze pełne nowych nasion. Po kątach izby rozrzucano strączki, aby w sezonie dobrze się pleniły. W Gorlicach kapustę podawano jako pierwszy posiłek, podczas którego domownicy krzywili się i narzekali, aby odebrać wszelkiemu robactwu chęć do żerowania na przyszłorocznych zbiorach.

Wszelakie ziarna symbolizowały odradzające się życie. Niezwykłą moc przypisywano wigilijnemu chlebowi. W książce Wiesława Myśliwskiego „Kamień na kamieniu” ojciec bohatera, Szymona Pietruszki, pierwszą kromkę odkrajaną z wigilijnego chleba zawijał w białą szmatkę, wsadzał pod krokiew na strychu, gdzie leżała aż do wiosny. Przed pierwszą orką odwijał ją i kładł na grudce ziemi. Pewnego razu bohater męczony przednówkowym niedostatkiem ową skibkę zjadł, co wywołało u ojca atak furii.

 

Urodzaj zamawiano też bezpośrednio u Pana Jezusa, jak w kolędzie, w której wyliczano po kolei uprawiane warzywa, na które Jezus ma mieć oko. Gdzie indziej to sam Jezus przywraca ziemi płodność po zimowym śnie:

A za tym puzkiem sam Paniezus chodzi, A święty Scepan kuoniki im wodzi”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2016