Więzienie skazuje po raz drugi

Z resocjalizacją jest jak z yeti: każdy słyszał, ale nikt nie widział na własne oczy – mówią więźniowie. Polskim systemem penitencjarnym rządzą przemoc, nuda i korupcja.

26.03.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. AGATA PILARSKA-JAKUBCZAK / East News
/ Fot. AGATA PILARSKA-JAKUBCZAK / East News

Spotykaliśmy się w fundacji, w której wtedy pracował. Odsiadywał w zakładzie półotwartym, wychodził do pracy rano, wracał przed osiemnastą. W przerwach gadaliśmy.

Brał kurczaka z ryżem i surówką, siadał po drugiej stronie i patrzył w oczy. Wielki jak dąb, na ramionach tatuaże. Twarz chłopaczka.

– Cały ten system jest oparty wyłącznie na karach – mówił. – Starasz się poprawić, pracujesz na to, ale jak przychodzi co do czego, to jeden „kwit” za sprzeczkę na spacerniaku powoduje zakaz widzeń z rodziną. Wtedy złość się w człowieku zbiera. Złość, która może kiedyś wybuchnąć.

Zamiana miejsc

Przez ponad pół roku jeździłem po Polsce, żeby spotykać się z byłymi i obecnymi więźniami. W większości byłymi, bo to oni chętniej opowiadają. Umawialiśmy się w barach, motelach, na dworcach, na ulicy, w ich mieszkaniach. Rozmawialiśmy długie godziny. Nie pytałem o przeszłość, o przyczynę. Jeśli chcieli, sami mówili. Większość w końcu mówiła, reszta wymieniała tylko artykuł kodeksu karnego. Mogłem sprawdzić, ale dopiero potem, kiedy już nie patrzyliśmy sobie w oczy.

Z rozmów miała powstać książka, która opisze więzienie od środka, godzina po godzinie. Od momentu zatrzymania, przez przesłuchania, pobyt w areszcie, pierwsze cele, wielką, wszechogarniającą nudę odsiadki, po ostatnie dni i wyjście. Moich informatorów pytałem o każdy szczegół życia za kratami. Mieli mówić tak, żebym poczuł je na własnej skórze, żebym się tam znalazł. Razem zaglądaliśmy w każdy kąt, pod każdą pryczę, pod każdy śmierdzący koc.

Podczas pracy nad książką stopniowo okazywało się, że nic nie wiem o więzieniu. Co chwilę upadały kolejne robocze teorie na temat życia za kratami. Ale też teorie, stereotypy na temat samych więźniów.

Na początku zdałem sobie sprawę, że więzienie dotyczy nas wszystkich. Patrzyłem na Pawła, któremu do końca wyroku za morderstwo zostało pięć lat, stojącego z innymi klientami w kolejce po serdelki, i zastanawiałem się, jak cienka granica dzieli mnie od tamtego świata. A właściwie, że nie ma żadnej granicy.

Przywykliśmy myśleć, że jesteśmy „my” i że są „oni”; że my, uczciwi obywatele, nigdy nie zamienimy się miejscami z nimi, kryminalistami. Ale więźniowie nauczyli mnie, że zamiana miejsc może nastąpić w ułamku sekundy: za ostrym zakrętem, po uderzeniu w przypadkowego przechodnia. Nad samochodem albo nad tym, czy usiądziesz za kierownicę trzeźwy – tłumaczyli mi – możesz jeszcze zapanować. Ale o tym, w jakiej rodzinie przychodzisz na świat, w jakim środowisku się wychowujesz, jakie otrzymujesz wzorce – już nie.

– Więzienie to lustrzane odbicie „wolnego” świata – powiedziała mi pewna działaczka społeczna. Wyroki odsiaduje cały przekrój społeczeństwa: bezrobotni, robotnicy, kierowcy, studenci, ale też profesorowie, inżynierowie, aktorzy, księża, policjanci, dziennikarze. Wszyscy. Według oficjalnych statystyk jest ich ponad 77 tys., przebywających w 87 zakładach karnych i 67 aresztach. Nie sposób zliczyć, ilu byłych więźniów chodzi po ulicach, siedzi obok w tramwaju, pracuje w tych samych firmach, mieszka w mieszkaniach obok.

Test na wytrzymałość

Więzienie – jak mówią sami zainteresowani – to tylko element systemu opresji. Systemu, który opiera się na wszechogarniającej, obecnej na każdym etapie przemocy.

Od więźniów słyszę zawsze tę samą historię. Po trafieniu w ręce policji zaczyna się bicie. Wymuszanie zeznań pięściami to standard.

Paweł, odsiadujący wyrok 25 lat: – Wspólnicy powiedzieli prawdę, ja trzymałem się wymyślonej wersji. Na komendzie policjanci mnie tłukli, aż wytłukli ze mnie zeznania.

Irek, odsiedziane 11 lat: – Jeszcze na komisariacie dostałem ciężkie bęcki. Bili po twarzy, po plecach, kopali.

Marek, odsiedziane 15 lat: – Jeden policjant mnie trzymał, drugi skakał po głowie.

Przemoc ma swój dalszy ciąg w areszcie, gdzie na początku trafiają zatrzymani. Zostają tam przydzieleni do celi przez oddziałowego. Zasada jest taka, by jednostek słabszych nie narażać na przebywanie z agresywnymi więźniami. Nie zawsze się udaje. Jeśli pod celę trafia świeżak, czyli ktoś, kto jest tam pierwszy raz w życiu, może go czekać ciężka przeprawa.

Współaresztanci będą chcieli przetestować jego wytrzymałość za pomocą pięści. Bardziej krnąbrni aresztowani są z kolei „temperowani” przez strażników. Niepodporządkowanie się woli klawisza, niewłaściwe odzywki mogą ściągnąć na osadzonego zemstę służby więziennej.

– Ja dzięki klawiszom miałem tylko siniaki na całym ciele – mówił mi Irek, który odsiedział 15 lat w różnych zakładach karnych.

– Dlaczego?

– Bo często trafiałem na „dźwięki”. To cela ukryta w celi, starannie wygłuszona, odcięta od reszty pomieszczeń. Jesteś tam katowany przez 4-5 dni kilka razy dziennie. Trafiałem tam kilka razy, w różnych sytuacjach. Za podskakiwanie klawiszom, ale też za różne dymy. Kiedyś trafiłem do celi, w której było trzech Ruskich, dwóch Polaków i ja – jedyny grypsujący. Że poczuli przewagę, to zaczęły się pewne docinki. Musiałem mieć własny stół, dolne łóżko itd. – jak to każdy grypsujący. Ruskim się to nie podobało. Zobaczyli, że jestem w sumie niewysoki, to zaczęli sapać. Jeden dostał w łeb, padł nieprzytomny. Drugi zeskoczył z póły, czyli z łóżka, i chciał się bić – to samo. Reszta się wystraszyła. Polacy uznali, że lepiej być ze mną niż przeciwko mnie. Po starciu wjechała banda i zabrali mnie na „dźwięki”.

– „Dźwięki” to dlatego, że nic stamtąd nie słychać?

– Dokładnie. Fajne katowanie było. Najpierw przez pięć dni bez jedzenia i picia. Wstawałem rano, wchodzili, bili, kopali – wtedy mogłem się wysikać. Potem apel – znowu wpierdol. I tak jeszcze kilka razy. Najczęściej w porach posiłków. Biją gumami, kopią. Różnie. Mnie musieli zakuć w pas.

Praktyki stosowania przemocy na więźniach potwierdzają strażnicy więzienni, z którymi również rozmawiałem. Przyznają, że bicie jest po to, żeby danego „złodzieja” – jak określa się osadzonego w ich nomenklaturze – „skruszyć”.

– Jeśli bierzemy takiego świra na dołek, to dlatego, żeby nie robił krzywdy innym i sobie – mówi Andrzej Dembiński, emerytowany funkcjonariusz służby więziennej. – Pytanie: jaki mamy w tym cel? Były sytuacje, w których bicie było nieuniknione. Wypadała godzina zmiany, człowiek przebrany w cywilne ciuchy wychodził do domu, a tu informacja, że na oddziale czwartym w celi jest bijatyka. Tu już człowiek myślami przy żonie, a trzeba robić w tył zwrot i wracać na oddział. No więc pała w rękę, do celi i dostawali taki wpierdol, że odechciewało im się głupot. I fajrant.

Grypsera to legenda

Nie tylko państwo polskie przeszło transformację po 1989 r., słyszę od jednego z więzienników. Podobną transformację przeszły polskie więzienia.

W dawnych czasach zakładami karnymi rządziła grypsera. Grupa więźniów, swoista elita, która żyje według określonych zasad (ścisła higiena, niebratanie się z frajerami i klawiszami). Niepisany regulamin, według którego funkcjonują grypsujący, utrzymuje więzienia w ryzach, pozwala zachować względny spokój i porządkuje rzeczywistość w celach. Dzisiaj, mówią mi więźniowie i strażnicy, grypsera nie istnieje.

– Zasady grypserskie umierają – mówi strażnik Dembiński. – Dzisiaj cwel, który zdobył paczkę szlugów, zaczyna grypsować. Kiedy tę paczkę wypali, znowu jest cwelem. Dawniej było to nie do pomyślenia. Kiedyś przecwelenie, gwałt, pedofilia albo np. kradzież w przebraniu policjanta lub kobiety były czymś, co przekreślało danego osobnika w życiu więziennym. Dziś z tego statusu można wyjść, pójść do góry. Dawniej ścisłych zasad trzymali się wszyscy, dziś mało kto.

– Z jakimi zasadami pan się spotkał? – pytam Dembińskiego.

– Wszelkie zakazy kontaktu z „nieczystą czynnością”. Nie można jeść, kiedy ktoś inny się załatwia. Kolejność jest taka: więzień wchodzi na kąt, odkręca wodę i mówi, żeby nie szamać. Potem robi swoje, zakrywa klapę, myje ręce i mówi: „Można szamać”. Pyta pan, czy jeśli taka zasada by nie istniała, to życie w więzieniu by się zmieniło na gorsze. Nie umiem na to odpowiedzieć, bo w więzieniu brak kontaktu z nieczystością to niepisane prawo od wielu dekad. Ono po prostu jest. Zmienić tego myślenia się nie da: więzień od innych usłyszał, że tak jest, więc zaczyna robić to samo, co pokolenia. Nie zastanawia się nad tym, nie racjonalizuje. Ale dzisiaj się to zmienia. Z tych, którzy się za grypserę uważają, może 15 proc. jest naprawdę sztywnych. Przestrzegają wszystkich zasad i pilnują, żeby inni ich przestrzegali. Inni tylko świrują, że grypsują.

– Grypsera? – powtarza Damian, który przesiedział 18 miesięcy za kradzież z włamaniem. – Z tego śmiana jest.

– Śmiana? – dopytuję.

– No, śmiech. Dzisiaj się śmieją z grypsujących. Kiedyś grypsujący to był taki sztywny, że do klawisza się nie odezwał. A dzisiaj? „Panie oddziałowy, proszę o spotkanie, chcę porozmawiać!”. Dzisiaj to jest przedszkole, a nie grypsera. Żadnych zasad, ale jak idzie taki po korytarzu, to co to nie on.

Paweł: – W zakładzie półotwartym, w którym jestem teraz, zasady nie są tak restrykcyjnie przestrzegane. Pewien kolega dobrze to nazwał: nie ma grypserki, tylko jest przedszkole. Grypsera to legenda, bajka z przeszłości, o której nikt nie pamięta. A jeśli już, to w ramach żartu, więziennej opowiastki.

Bez szans na zmianę

Rozluźnienie więziennych reguł ma wymierne efekty. Wśród starszych więźniów znane są historie o tym, że w poprzedniej epoce w zakładach karnych można było dotrzeć do przemycanej wódki. W cenie były też papierosy i umiejętność parzenia mocnego czaju. Nowe czasy przyniosły wolny, choć czarny rynek.

– Przemyt jest na porządku dziennym – mówił Radek, który spędził w więzieniu półtora roku. – Możesz sobie załatwić wszystko: od kawy po amfetaminę. Ja załatwiałem marihuanę.

– Jak mi się chciało palić, to całe dnie chodziłem zjarany – mówi Maciek, który właśnie wyszedł po dwóch latach. – Kolega obok dostawał codziennie kurczaka z rożna do celi. Jeszcze ciepłego!

Kiedy pytam, jak to możliwe, z obydwu stron słyszę: dzięki skorumpowanym strażnikom. – Odbywa się to zwykle przy udziale kogoś z zewnątrz, to znaczy znajomy podczas widzenia stara się coś przekazać pod ubraniem. Albo przez funkcjonariuszy – mówi mi były strażnik więzienny. – W zamian za pieniądze albo za inne „usługi”. Powiedzmy za 10 działek amfetaminy grupa mocnych, grypsujących więźniów załatwia strażnikowi dziwkę na całą noc. I może dodatkowo jakąś gotówkę. Strażnik zanosi działki do rozprowadzającego, dilera, który pośredniczy i zarabia na sprzedaży narkotyków. Bo działkę wartą 40 zł sprzedaje tu za 70. Często jest tak, że rozdają narkotyki, żeby mieć jak najwięcej zadłużonych, uzależnionych od siebie ludzi.

Za pomocą używek więźniowie zabijają nudę. Inni ćwiczą, jeszcze inni pogrążają się w lekturze albo grach wideo (telewizory i konsole można otrzymać za dobre sprawowanie). Ale marnowanie czasu nie sprzyja autorefleksji. A bez niej niemożliwy jest cel, jaki ma przed sobą więzienie: resocjalizacja.

– Wierzysz w resocjalizację? – pytam Pawła.

– Nie ma czegoś takiego – mówi. – Kiedyś mój kumpel ciekawego porównania użył, że z resocjalizacją jest jak z yeti: wszyscy o niej słyszeli, ale nikt nie widział.

– Zwykle siedzieliśmy z „waflami” w celi i oglądaliśmy jakiś film, najczęściej sensacyjny, gangsterski – opowiada Piotr, po 15-letnim wyroku. – I komentowaliśmy: „Ty, ale dobry sposób, ty, patrz, jaki dobry sposób podał, zobacz, jak można fajnie kasę zrobić”. I już planujemy, układamy sobie, jak walić numery, jak robić, jak kraść. Zboczeniec, który siedzi za gwałt, raz, drugi, trzeci ogląda filmy, widzi sceny erotyczne, i już myśli, planuje. On w życiu się nie zmieni. Ludzie w więzieniu są nakręceni. Przychodzą nakręceni i wychodzą nakręceni. To taki młyn, w którym nie ma opcji, żeby ktokolwiek się zmienił.

– Nie ma czegoś takiego jak resocjalizacja – potwierdza Andrzej Dembiński.

– W ustach więziennika to śmiała teza – wtrącam.

– To prawda, a nie teza.

Wybrani mogą zabić czas pracując. Przy niektórych więzieniach istnieją zakłady pracy (np. przy produkcji betonowych elementów budowlanych). Za pracę osadzeni mogą dostawać pieniądze (niewielkie, do kilkuset złotych). Ci, którzy odbywają karę w zakładach otwartych i półotwartych, mogą wychodzić do pracy na wolności (jeśli taką znajdą) pod warunkiem stawienia się na bramie o określonej godzinie.

Jednak otrzymanie pozwolenia na pracę poprzedzają długie i żmudne starania. Więzień musi być krystalicznie czysty i współpracować ze służbą, co już wśród grypsujących jest niedopuszczalne.

– Czym powinna być resocjalizacja? – pytam Dembińskiego.

– Jej wzór to model norweski. Tam klawisz nie jest klawiszem, tylko kolegą. Razem z osadzonym je posiłki, ogląda telewizję i gra w ping-ponga. Z drugiej strony, dobry jest model amerykański, gdzie klawisz to panisko. Z nim nie można dyskutować.

– A w Polsce mamy jaki model?

– Nie mamy żadnego. Klawisz to ani kumpel, ani panisko, tylko ktoś, kogo się nienawidzi. Naszym systemem rządzi statystyka. Jacyś decydenci siedzą i patrzą na tabelki: o, w tamtym roku mieliśmy kilka samobójstw za dużo. Jakie wyciągają wnioski? No, jeśli samobójstwo, to trzeba zrobić wszystko, żeby więźnia odciągnąć od takich myśli. Daje się więc osadzonym telewizor, gry wideo, pornole, widzenia intymne i wszystko, czego tylko zapragną. Do tego dochodzi to, co dzieje się po wyjściu z kryminału. Powiedzmy, że siedzę i zbliża mi się koniec kary. W dobrym modelu powinno być tak, że wychodzę do jakiegoś mieszkania i idę do jakiejś pracy, która na mnie czeka. Nie chodzi o to, żebym zarabiał krocie i mieszkał w M3, ale o rzeczy podstawowe.

– Zmiana jest możliwa tylko wtedy, jeśli więzień sam chce do niej dążyć – mówi Paweł. – Jeśli tej wewnętrznej potrzeby nie ma, nie będzie też resocjalizacji.

Ciągi dalsze

Rozpuszczeni przez nudę i używki, przyzwyczajeni do przemocy i nieufności, więźniowie wracają na wolność kompletnie rozbici. Oprócz tego na wolności czekają ich kolejne kary: przepadek majątku, którym nikt przez czas odsiadki się nie zaopiekował, i ostracyzm społeczny.

W normalnym świecie państwo przestaje się nimi interesować. Jeśli pobrali pieniądze z „wypiski” (te, z którymi trafili za kraty) i „żelaznej kasy” (zarobione w pracy więziennej i przesłane przez rodzinę), najczęściej mają środki na przeżycie kilku dni, najwyżej tygodni. Jeśli nie mają się z czego utrzymać, do czasu znalezienia pracy mogą liczyć na więzienną zapomogę – równowartość 10 proc. przeciętnego wynagrodzenia.

Praca? Większość pracodawców wymaga zaświadczenia o niekaralności. Pozostaje zatrudnienie na czarno lub przy ciężkich pracach fizycznych. Dla osoby z wyższym wykształceniem – a z taką również rozmawiałem – oznacza to społeczny upadek.
Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że w latach 2005-15 liczba przestępstw w Polsce spadła z 500 do 300 tys., jednak w tym samym czasie wzrosła tzw. powrotność do przestępstwa – z 60 do 110 tysięcy.

– Jak myślisz – zapytał mnie jeden z więźniów – co zrobi taki łepek po pięcioletnim wyroku, bez mieszkania, bez pracy, bez rodziców, którzy się go wyrzekli? Przejdzie się po osiedlu i poszuka okazji. Poklepią go po plecach, postawią parę browarów i w końcu zaproszą do obrobienia jakiegoś garażu. I on za te kraty wróci, na sto procent. Najpierw skazuje go sąd, a później skazuje go więzienie. Na powrót za kraty. ©

Niektóre imiona więźniów zostały zmienione.

MARIUSZ SEPIOŁO wydaje właśnie książkę „Ludzie i gady” (wyd. Czerwone i Czarne), opartą na rozmowach z tymi, którzy za więziennym murem spędzili lata.


CZYTAJ TAKŻE:

Maria Dąbrowska: Logika jest taka: odgrodzić się, zabezpieczyć, a tych, którzy zrobią coś złego, zamknąć, nie martwiąc się, co będzie, jak powychodzą. Wolimy karać, niż ponosić odpowiedzialność za ludzi.

Ks. Adam Boniecki: Artykuł naszego reportera Mariusza Sepioły, w którym opisuje swoje doświadczenia dotyczące polskich więzień i więźniów, prowokuje do refleksji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2017