Wierzyć, jak to łatwo powiedzieć

Jak powinno brzmieć credo katolika otwartego? Czy sama idea takiego credo nie jest sprzeczna z otwartością?

15.10.2012

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

DOMINIKA KOZŁOWSKA: W życiu chrześcijanina przychodzi moment, w którym odkrywa, iż wiara jest osobistym spotkaniem z Chrystusem, a Kościół to wspólnota ludzi, którzy spotkali Chrystusa, i to doświadczenie zmieniło ich życie. Wiara rodzi zatem pewien fundamentalny rodzaj więzi – Kościół. Wspólnotę zjednoczoną nie wokół wspólnych przekonań, lecz wokół Chrystusa. O treści credo wiele mówią nam odpowiedzi na pytanie: co to znaczy spotkać Chrystusa? Możemy Go spotkać poprzez życie innych ludzi, którzy swoim świadectwem pozwalają nam tego doświadczyć. Ale jest też inna wyraźna obecność, ważna dla Kościoła: sakramenty, Słowo Boże. Największy błąd, który popełniamy, mówiąc o credo, to mylenie ze sobą różnych porządków – zatracanie tego, co w wierze jest rdzeniem, i myślenie o Kościele w kategoriach dogmatyki, moralności, prawa stanowionego czy relacji Kościół–państwo. To wszystko jest oczywiście ważne, ale na innym poziomie, o który możemy się spierać, nie niszcząc przy tym wspólnoty.


TADEUSZ SŁAWEK: Istnieje niebezpieczeństwo, że takie credo może zamykać. Unikniemy go jednak, jeśli potraktujemy je jako coś na kształt drogowskazu, czegoś przed-prawnego, przed-ludzkiego, wręcz nie-ludzkiego. Wtedy zmieni swój charakter, przestanie ograniczać, a zacznie wręcz – tak jak drogowskaz – pomagać. Stanie się zaproszeniem do jazdy w określonym kierunku. Myślę, że właśnie tak funkcjonuje credo dla wszystkich, którzy opowiadają się za Kościołem otwartym.

Jest ono minimalistyczne. Nie ma ambicji opisania wszystkich sytuacji i zaleceń. Przywodzi na myśl wyrażenie, które lubią stosować politycy: „warunki brzegowe”. To credo jest właśnie takim brzegiem. Są to podstawowe, minimalne warunki, które mogą nas utrzymać w sposób rozumny przy życiu. Ważne jest też nasze nastawienie wobec tego credo. Może owo naturalne pytanie – czy ono mnie ogranicza? – jest już rodzajem głazu, który każdy z nas ma w swoim ogródku?


JERZY SOSNOWSKI: Obnażyłbym pytanie o to, czy credo nie kłóci się z otwartością. Słyszę w nim echo wątpliwości, które zrodziły się poza środowiskiem katolicyzmu otwartego. Po pierwsze, czy dialog – słusznie utożsamiany z postawą otwartą – nie oznacza niebezpieczeństwa wyzbycia się własnej tożsamości, którą wyznacza credo? Wydaje mi się, że to jest wątpliwość nieuzasadniona. W dialog nie wchodzą mgławice, tylko ludzie, którzy wiedzą, kim są. Bez własnej tożsamości dialog nie jest dialogiem, tylko luźnym uzupełnianiem zdań – bo nawet nie jestem pewien, czy myśli. Credo nie kłóci się z otwartością, ponieważ credo oznacza tożsamość, a otwartość oznacza dialog.

Jako katolik, starający się być katolikiem otwartym, znajduję się w sytuacji, którą nazwałbym sytuacją erystyczną. Środowiska, których w żaden sposób nie można nazwać otwartymi, mają często pretensje, że mówimy o sobie, że jesteśmy otwarci, a równocześnie tak odcinamy się od innych. Przepraszam: to nie my się odcinamy, tylko oni się od nas odcięli. Dlaczego bez przerwy muszę się tłumaczyć przed nimi, ja też jestem katolikiem? Przecież w credo Kościoła powszechnego nie ma obowiązku słuchania Radia Maryja. Doszło do sytuacji, w której musimy się tłumaczyć, że my też jesteśmy katolikami!

Ucieszyło mnie, że w „Credo katolika otwartego” Piotra Sikory parokrotnie pojawia się słowo „Tajemnica”. O. Jan Andrzej Kłoczowski postawił kiedyś na łamach „Listu” tezę, że niedostatkiem Kościoła katolickiego jest w tej chwili brak misteryjności. Sam dotarłem niedawno do ważnego dla mnie i dla całej naszej formacji tekstu Pseudo-Dionizego Areopagity. To teologia apofatyczna jest kluczem do poważnego rozumienia religii. Pogłębiona myśl chrześcijańska to taka, która mierzy się z Tajemnicą i zdaje sobie sprawę z tego, co jest napisane w teologii mistycznej: że ostateczna rzeczywistość religijna jest niewysłowiona. Słowo jest z natury rzeczy bezradne. I to ta świadomość chroni naszą wiarę przed rozmaitymi patologiami.


MAREK ZAJĄC: Od kilku lat czytam książeczki z serii „Wielcy ludzie Kościoła”. Każda z nich rozpoczyna się od wprowadzenia przedstawiającego epokę, w której żyła dana postać. W 90 procentach przypadków zaczynają się one tak samo: „To był zły czas dla Kościoła”. Te książeczki przeczytane jedna po drugiej pokazują też, że w historii Kościoła mamy do czynienia z okresami, na przemian, otwierania i zamykania. I w dziewięciu przypadkach na dziesięć Kościół otwierają święci, a zamykają – urzędnicy. Moim zdaniem, jesteśmy dziś w okresie, kiedy dominuje „przykręcanie śruby”. Jego publicystycznym wyrazem jest fraza, która od kilku lat święci w Polsce tryumfy, a ostatnio przeniosła się do kazań i homilii: „wiara nie jest supermarketem”. Mówi się, że dzisiejszy człowiek traktuje wiarę jak supermarket – wchodzi do sklepu i wybiera tylko to, co mu pasuje.

Zgadzam się, że to niedobrze, gdy wiarę traktuje się jako centrum usługowe. Ale co w takim razie proponuje się w zamian? Otóż odnoszę wrażenie, że coś w rodzaju recepcji ekskluzywnego klubu golfowego. Człowiek tam przychodzi, dostaje listę i w odpowiednich punktach – a jest ich wiele i większość z nich wykracza poza Ewangelię – musi odznaczyć: „tak, zgadzam się”, „tak, będę”. Dopiero po tym może wejść do środka. Z dwojga złego wolę już supermarket.

Już w Ewangelii widać napięcie między zamykaniem a otwieraniem. Znamy wiele fragmentów, w których uczniowie nie chcą kogoś dopuścić do Jezusa. On zdecydowanie występuje przeciwko takim pokusom. Także Dzieje Apostolskie czytamy jako opowieść o napięciu między tymi, którzy chcieli zamykać, a tymi, którzy chcieli otwierać. Na szczęście wtedy zwyciężyła opcja: otwierać. Gdyby było inaczej, pewnie byśmy się dziś w Łagiewnikach nie spotkali, a chrześcijaństwo byłoby obiektem badań nielicznych specjalistów od herezji pierwszych wieków naszej ery.

Uderzyła mnie ostatnio myśl: jak rzadko Jezus nauczał w synagodze – miejscu, wydawać by się mogło, do tego najwłaściwszym. On zamiast tego wychodził do ludzi, wysyłał do nich apostołów: na gościńce, na rynki, do miast i wiosek. Po to, aby rozmawiać ze wszystkimi. To jest prawdziwa natura Kościoła – trzeba być naprawdę ślepym, żeby czytając Nowy Testament tego nie dostrzec. Kościół otwarty to taki, który wychodzi poza mury i stara się rozmawiać ze wszystkimi, nie zaś zastanawia się, jakie kolejne obostrzenia należy wprowadzić, aby niechciani intruzi nie przeszkadzali nam w grze w golfa.

Czy potrafią Państwo zidentyfikować miejsca, w których w nas rodzi się trudność bycia otwartym na Tajemnicę? Te, w których pragnienie ochrony własnej tożsamości bierze górę nad otwartością?


TADEUSZ SŁAWEK: Trudność rodzi się w momencie, w którym uznajemy swoją tożsamość za dokończoną, kompletną, w jakimś sensie: doskonałą. W tym momencie najbardziej otwarci stają się zamknięci. Myślę, że jesteśmy skazani na nieustanny ruch. To napięcie między tożsamością a otwartością rodzi impuls do nieustannego pytania siebie, co to znaczy wierzyć.


JERZY SOSNOWSKI: Dziś sytuacja jest rzeczywiście rewolucyjna. Fakt, że nasze spotkanie zostało zwołane w wyniku „parcia oddolnego”, świadczy o tym, że ludzie, którzy nie chcą uczestniczyć w Kościele zamkniętym, zaczynają mieć dość. Niski poziom kazań oraz ich osadzenie w walce politycznej, która ma się nijak do myśli Kościoła, są w Polsce powszechne.

Musimy przestać milczeć. Sam, jeśli usłyszę kazanie, które mi nie odpowiada, piszę list do proboszcza lub idę do niego na rozmowę. W skrajnych przypadkach – wychodzę. Uważam, że strategia, która polega na tym, że w czasie kazania w najgorszym razie przypominamy sobie psalmy, żeby zająć czymś myśli, jest zła.

Oczywiście, istnieje niebezpieczeństwo zamknięcia się. Wydaje mi się jednak, że w kategoriach, w których myślimy o Kościele otwartym, nie jest dobrze rozważać aż tak subtelne różnice. Kościół narodowo-katolicki jest w Polsce mniejszością. Ale tak bardzo głośną, że wydaje się bardzo istotny. Jest też wygodny dla przeciwników Kościoła w ogóle. Kiedy rozmawiam ze znajomymi z „Krytyki Politycznej”, odnoszę czasem wrażenie, że bardzo chętnie uznaliby mnie za niekatolika. Bo przecież tak łatwo im walczyć z ojcem Rydzykiem – inteligentny ateista zniszczy go w dyskusji w ciągu trzech minut. Kłopoty zaczynają się, gdy próbuje się mówić o Kościele w sposób nieco bardziej zniuansowany.


DOMINIKA KOZŁOWSKA: W ostatni weekend września miały miejsce dwa wydarzenia: wielki marsz prawicy w Warszawie oraz Kongres Kultury Chrześcijańskiej w Lublinie. Wracając z Lublina, słuchałam Radia Maryja. Trafiłam akurat na połączenie z ojcem Rydzykiem. Dyrektor rozgłośni nawiązał do rozmowy Jezusa z apostołami, którzy – oburzeni z powodu tego, iż ktoś nieznajomy występował w imieniu Jezusa i wypędzał złe duchy – zabronili mu tak czynić. Jezus odpowiedział im wtedy, że kto nie jest przeciwko nam, jest z nami. Ojciec Rydzyk, opowiadając o marszu prawicy, powiedział: kto nie jest z nami, jest przeciwko nam. Również w czasie jednej z dyskusji, w której niedawno uczestniczyłam, zdanie „Kościół jest znakiem, któremu sprzeciwiać się będą”, przekręcono na: „Kościół ma być znakiem sprzeciwu”. Symptomatyczne.

Pytanie brzmi: czy potrafimy dziś w Polsce rozmawiać o tym, jaki jest Kościół ewangeliczny? Czy nas to w ogóle zajmuje? Biskup Grzegorz Ryś odniósł się niedawno w jednej z homilii do pytania, czy zawsze z wszystkimi należy rozmawiać, czy zawsze wszystkich trzeba przekonywać ? I przypomniał, że nawet Chrystus czasem pewnych ludzi pozostawiał, że nie wszystkich usiłował przekonać. Czasem, po prostu, pozwalał człowiekowi odejść.


MAREK ZAJĄC: Odczuwam – przyznam – rewolucyjny zapał. Ten zapał – albo może lepiej: ten gniew – zaczął narastać po awanturze o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. To był moment, w którym wielu z nas się obudziło i uznało, że sprawy poszły chyba za daleko. Jak wiemy z Ewangelii, gniew nie jest wcale złym uczuciem. To wyraz tego, że człowiekowi na czymś bardzo zależy. Od wielu lat spotykam się z zarzutem o zamknięciu Kościoła otwartego. Jeszcze kilka lat temu pokornie pochylałem głowę i zmuszałem się do refleksji, czy aby rzeczywiście nie tworzymy jakiegoś ekskluzywnego klubu, czy nasze hasła nie są tylko czczą gadaniną, czy sami nie lekceważymy, nie pogardzamy innymi.

Ostatnio przestałem się nad tym zastanawiać. Ponieważ te zarzuty są absurdalne i bez pokrycia. Dziesiątki razy próbowałem zaprosić do udziału w różnych dyskusjach przedstawicieli środowisk Radia Maryja. Udało się raz. Dlaczego odmawiali? Ponieważ takim ludziom jak my w ogóle odmawiają prawa do bycia katolikiem, do mówienia o Jezusie i Ewangelii. Często spieram się ze środowiskami Radia Maryja, ale nigdy nie odmawiam im prawa do bycia katolikami. A proszę tylko poczytać i posłuchać, co mówi się o ks. Adamie Bonieckim!

Otwarcie nie polega na tym, że wszystko się akceptuje, lecz na tym, że nie skreśla się nikogo na samym początku, chce się posłuchać, porozmawiać. Niestety, daliśmy się zakrzyczeć na forum publicznym. Przyjęliśmy ich zarzuty pokornie, popełniliśmy błąd, bo uznaliśmy, że zastanowimy się nad tym w cichości naszego serca. To między innymi z tego powodu mamy do czynienia z problemem milczącej większości.


JERZY SOSNOWSKI: Słowo bywa nieprzystające do wiary. Proszę zauważyć, jak często ludzie zaczynający mówić o religii zaczynają używać gotowców, pseudokazań, które zupełnie nic nie znaczą poza tym, że słychać, iż jest to mowa religijna. To naturalny efekt tego, że dotykamy Tajemnicy. Wśród rozmaitych potrzeb natury ludzkiej są dwie sprzeczne: wyruszyć w drogę, bo to ciekawe – albo zrobić to, co trzy świnki w jednej z bajek: zamknąć dom od środka przed wilkiem.

Chcielibyśmy jedno i drugie naraz. A tak się nie da. To, za którą z tych potrzeb podążymy, zdecyduje o tym, czy wiara będzie dla nas źródłem bezpieczeństwa i ulgi, czy jednak zdecydujemy się otworzyć drzwi, zaryzykować konflikt z wilkiem i pójść w drogę. A wtedy, nie porzucając wcale świętych formuł, Tradycji ani Biblii, odczytujemy jej słowa w całkowitych ciemnościach Tajemnicy. Światło, które rozświetla nam drogę, niesiemy sami. Oczywiście jest to wizja pasjonująca, chciałbym wierzyć, że ona wyzwala w człowieku to, co najcenniejsze. Ale jest też niebezpieczna. I dlatego staram się nie mieć pretensji do bliźnich o to, że decydują się na pierwsze rozwiązanie. Sam też czasem lubię posiedzieć w domu. Chodzi tylko o to, aby ci, którzy zostają w domu, nie mówili, że gdy wychodzę na zewnątrz, to przestaję być katolikiem.


DOMINIKA KOZŁOWSKA: W polskim Kościele myślenie polityczne i polityczny sposób budowania więzi stają się czasem paradygmatem tworzenia więzi religijnej. Wzorem myślenia politycznego jest myślenie w kategorii „my” i „oni”. Jest to więź negatywna, zjednoczona wokół jakiegoś wroga. Stało się tak, że ten rodzaj więzi tworzy relacje religijne wewnątrz wspólnoty Kościoła. Mówiąc o katolicyzmie otwartym, tak naprawdę dążymy do tworzenia relacji ewangelicznych opartych na więzi „nas” – najszerzej jak się tylko da pojętej wspólnoty – z „Nim”, czyli Chrystusem, wokół którego się jednoczymy. Najważniejsza rzecz, która teraz nas czeka, to pokazanie, że pomiędzy myśleniem ewangelicznym a politycznym nie ma bezpośrednich połączeń. Na pytanie, jak połączyć bycie katolikiem z byciem obywatelem, każdy z nas musi sobie odpowiadać indywidualnie – nawet mając wsparcie w postaci społecznej nauki Kościoła.


TADEUSZ SŁAWEK: Jeżeli zgodzimy się, że religia ma swoje dwie strony: doktrynalną i metafizyczną oraz pewien rytuał i emocje, możemy uznać, że wiara powinna być pomostem pomiędzy nimi. Refleksją, która buduje porozumienie. Jestem umiarkowanym optymistą w kwestii tego, czy taka wizja wiary ma szanse realizacji. Walczył już o to – z marnym zresztą skutkiem – Stanisław Brzozowski, który uważał, że każdy w swoim sumieniu musi sproblematyzować swoją wiarę i sposób, w jaki uczestniczy w świecie jako wierzący.

Niedobrze natomiast czuję się ze sformułowaniem: „daliśmy się zakrzyczeć”. Wiem, że tak być może jest. Ale niepokoi mnie retoryka zakrzyczenia, zwłaszcza w powiązaniu z zapałem rewolucyjnym. Bo co mielibyśmy w takiej sytuacji zrobić: krzyczeć jeszcze głośnej?


MAREK ZAJĄC: Alternatywą nie jest na pewno krzyczenie jeszcze głośniej. Kiedy przypomnimy sobie proces Jesusa, odkryjemy, że istotną rolę odgrywa w nim wrzeszczący tłum. Ale Jezus nie milczy. Właśnie o to chodzi: aby przestać milczeć i zacząć mówić. Kto usłyszy, ten usłyszy. Choć trzeba też przyznać, że w czasie procesu zdarzył się też piękny i wstrząsający moment, gdy Jezus przestał mówić i odpowiadać na pytania Piłata. Był to moment, kiedy – tak interpretuję ten fragment – uznał, iż powiedział już wszystko, co ważne, i rozmowa nie prowadzi już do żadnego celu.  


OPRAC. ŻYM


DOMINIKA KOZŁOWSKA – redaktor naczelna miesięcznika „Znak”.


MAREK ZAJĄC – publicysta, stały współpracownik „TP”.


JERZY SOSNOWSKI – pisarz, członek Zespołu Laboratorium „Więzi”.


TADEUSZ SŁAWEK – literaturoznawca, b. rektor Uniwersytetu Śląskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2012