Wiersz przychodzi sam

Krystyna Dąbrowska: Pamiętam siebie we wczesnej podstawówce, gdy na matematyce pisałam rymowane wiersze z błędami ortograficznymi. Matematyczka zaglądała mi przez ramię i mówiła tylko: ogród przez „o” z kreską, mur przez „u” zwykłe, popraw.

07.10.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Archiwum prywatne
/ Fot. Archiwum prywatne

GRZEGORZ NUREK: Ten rok zapowiada się dla Ciebie nie najgorzej: w marcu za książkę „Białe krzesła” przyznano Ci nagrodę Warszawskiej Premiery Literackiej, teraz otrzymasz za nią prestiżową Nagrodę Kościelskich, w międzyczasie znalazłaś się w gronie pięciu twórców nominowanych do nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Chcę zapytać – w kontekście pewnej audycji radiowej, w której opowiedziałaś swój sen – czy miewasz sny prorocze?
KRYSTYNA DĄBROWSKA:
Miewam sny ostrzegawcze. Kilka razy w życiu zasygnalizowały mi, że powinnam uważać, dwa razy zapowiedziały coś, co rzeczywiście mnie spotkało. Ale w tych snach nic nie ma o tym, jak potoczą się moje sprawy literackie. A nie, raz przyśniło mi się, że wydałam opasłą książkę pod tytułem „Pusty tomik”, na okropnym żółtym papierze, rozpadającą się, choć ledwo wyszła z drukarni. Otworzyłam ją i odkryłam, że znalazło się w niej wszystko, co kiedykolwiek napisałam, powiedziałam i pomyślałam, włącznie z intymnymi wynurzeniami. Zbudziłam się przerażona, jak mogłam dopuścić do tej publikacji?.
Już twój debiutancki tom wierszy „Biuro podróży”, opublikowany siedem lat temu, został życzliwie przyjęty przez krytyków. Iwona Smolka pisała o nim: „zachwyca swoją dojrzałością, siłą obrazu, wnikliwą obserwacją”. Wierszami zachwycał się ­m.in. Piotr Matywiecki i Leszek Szaruga. Kiedy poczułaś, że chcesz pisać i publikować?
Nie potrafię powiedzieć, kiedy zaczęłam pisać. Pamiętam siebie we wczesnej podstawówce, gdy na matematyce, zamiast rozwiązywać zadania, pisałam rymowane wiersze z błędami ortograficznymi. Matematyczka chodziła po klasie, zaglądała mi przez ramię i mówiła tylko: ogród przez „o” z kreską, mur przez „u” zwykłe, popraw.
Prawdziwy przełom nastąpił, gdy w wieku osiemnastu lat trafiłam z wierszami do Piotra Matywieckiego. On spojrzał profesjonalnie – a przy tym z wrażliwością – na to, co robię. Rozmowy z nim sprawiły, że zaczęłam świadomiej podchodzić do pisania i lepiej orientować się w tym, co dzieje się w najnowszej polskiej poezji. Potrzeba publikowania pojawiła się trochę później – to chyba jest rodzaj przymusu, żeby wychodzić z wierszami do ludzi, a także sprawdzać je poprzez druk, który jest sposobem obiektywizacji, zdystansowania się do własnego tekstu.
Ale do pierwszej książki było jeszcze daleko. Przez kilka lat szukałam własnego sposobu mówienia. Był moment, że to, co pisałam, wydało mi się wykoncypowane, sztywne, zupełnie nieprzystające do mojego realnego doświadczenia, więc na długi czas pożegnałam się z wierszami. Zaczęłam dużo notować, zapisywać scenki, podsłuchane dialogi, luźne obserwacje, wszystko, co mnie zaciekawiło, a co nie mieściło mi się dotąd w formule wiersza. I gdzieś pod koniec studiów z tych niezobowiązujących notatek niespodziewanie powstały całkiem inne wiersze, bliższe mojemu życiu, lepsze i gorsze, ale dające mi poczucie, że mówię własnym głosem. Weszły do debiutanckiego tomiku.
Tytuły obu tomików pochodzą od tytułów wierszy. Czym są białe krzesła i jak działa biuro podróży?
Biuro podróży organizuje umarłym przeloty do snów żywych. Jest pośrednikiem, doprowadza do spotkania dwóch światów, chociaż samo nie ma wstępu ani do świata zmarłych, ani do cudzych snów. Oznacza to, że nie rości sobie prawa do wszechwiedzy, do nazywania tego, co nienazywalne, ale może to przybliżyć, mieszając ze sobą różne rzeczywistości.
Podobnie, choć w trochę innej sferze, działają białe krzesła. Mnóstwo takich plastikowych krzeseł stoi pod Ścianą Płaczu w Jerozolimie. Zwracają uwagę, tym bardziej że odcinają się od ciemnych ubrań ortodoksyjnych Żydów. I wciąż ktoś je przenosi, przestawia, do czegoś używa. Siedzą na nich ci, którzy nieraz długie godziny kiwają się pogrążeni w modlitwie. Ludzie po obu stronach przegrody – dzielącej plac pod Ścianą na część męską i żeńską – wchodzą na nie, żeby pogadać czy zrobić sobie zdjęcie nad barierką. Rzeczy przyziemne łączą się tu z duchowymi, są nie do rozdzielenia, również za sprawą krzeseł, które na swój skromny sposób pomagają spotkać się z innymi, z samymi sobą, z Bogiem. W poezji też chodzi o spotkanie. Przy czym nie jest ono równoznaczne z porozumieniem i harmonią, może być niespełnione, konfliktowe, bolesne.
Jacy inni twórcy byli lub nadal są dla Ciebie ważni? W wierszach padają nazwiska Henry’ego Moore'a, Konstandinosa Kawafisa...
Jest ich wielu. Może ograniczę się do poetów. Gdybym miała wybrać tych, do których wierszy wracam, znajdując w nich zawsze coś poruszającego, byliby to Jehuda Amichaj, Elizabeth Bishop i Kawafis. Poeci różni, ale całą trójkę łączy fascynacja zmysłowym, namacalnym światem, obserwowanym w najbardziej kruchych szczegółach. A ten świat jest im potrzebny po to, żeby przenieść czytelnika gdzieś dalej.
Amichaja czytałam dużo w angielskich przekładach. W Polsce jest ciągle mało znany. Ukazał się jeden wybór jego wierszy, „Koniec sezonu pomarańczy”, i tłumaczenia rozsiane w pismach literackich. A dla Izraelczyków to ich najważniejszy dwudziestowieczny poeta, każdy zna na pamięć jego wiersz o tym, że deszcz pada tak samo na twarze żywych i twarze umarłych. Najbardziej dla mnie inspirujące w wierszach Amichaja jest to, że potrafił jedną metaforą spiąć potoczne, nawet trywialne doświadczenie ze światem Biblii. Jakby przez Biblię czytał codzienność i na odwrót – sprawdzał Biblię rzeczywistością przeżywaną tu i teraz, tak powszednią, że często dla nas niedostrzegalną. Dzięki temu obrazy w jego wierszach zyskują niezwykłą przestrzeń: mężczyzna na plaży owija się ręcznikiem, jakby zarzucał na siebie tałes, kobieta w jednym z erotyków zostaje porównana do zwojów Tory, rozbieranych z sukienki, czyli ozdobnego futerału, w którym tradycyjnie przechowuje się Księgę. Jest przy tym Amichaj przewrotny, namiętny, z ogromnym poczuciem humoru.
Elizabeth Bishop to zupełnie inna poetka, ale myślę, że jeden z jej wierszy doceniłby Amichaj. To wiersz o ujęciu wody obserwowanym z okna gdzieś w Brazylii. Do kranu, z którego płynie zimny strumień, podchodzą ludzie i zwierzęta, a czułe oko patrzącej rejestruje powtarzający się, ale za każdym razem odmienny rytuał gaszenia pragnienia. Niby nic w tym wierszu więcej nie ma poza uważnym opisem, a jednak ten opis jest tak intensywny, tak – przy całym swoim weryzmie – archetypowy, że od razu przychodzi mi na myśl obraz Jakuba i Racheli przy studni.
A Kawafis? Bliskie mi są szczególnie jego wiersze miłosne. Potwierdzeniem tego był dla mnie nie tak dawno wiersz opublikowany w „Tygodniku” w przekładzie Ireneusza Kani. Prościutka scena: pokój biurowy przypomina narratorowi, czym był dla niego przed laty – miejscem schadzek z kochankiem. Kawafisowi wystarczy kilka rzeczowych słów o sprzętach, które kiedyś stały w tym pomieszczeniu – tu szafa, tu stół, tam łóżko – aby powiedzieć wszystko o pamięci, utracie, nienazwanych wprost uczuciach.
Szukam w poezji języka, który jest jednak narzędziem zmagania się z rzeczywistością, a nie celem samym w sobie. Francis Bacon, zapytany, dlaczego nie przekonuje go malarstwo abstrakcyjne, powiedział, że to, co nazywamy w malarstwie abstrakcją, czysta muzyka barw, form i płaszczyzn, musi zderzyć się z materią życia, która tej muzyce stawia opór. Dopiero z takiego napięcia, kontrastu rodzi się prawdziwy obraz. Powiedziałabym coś podobnego o poezji.
To nie znaczy, że nie doceniam wagi odważnych eksperymentów językowych. Wielimir Chlebnikow, genialny wizjoner, zrewolucjonizował język poezji; ten sam Chlebnikow jest autorem wstrząsająco realistycznego wiersza o głodzie. Chodzi po prostu o to, żeby eksperyment czemuś służył.
Kiedy ukaże się Twój następny tom wierszy? Tylko nie mów, że przyjdzie nam na niego czekać kolejne pięć lat...
Wszystko wskazuje na to, że nie, bo uzbierało mi się sporo nowych wierszy, mniej więcej dwie trzecie następnego tomiku. „Białe krzesła” przeleżały dwa lata w wydawnictwie, stąd tak duży odstęp czasu między pierwszą a drugą książką. Ale też prawdą jest, że nie piszę szybko. Pogodziłam się już z tym, że każdy tworzy we własnym rytmie i ja należę raczej do grupy ślimaków. Różne rzeczy, zanim zostaną zapisane, muszą we mnie dojrzeć, potrzebują czasu, jak odbitka graficzna, na którą nanosi się kilka warstw rysunku.  

KRYSTYNA DĄBROWSKA (ur. 1979) jest poetką, tłumaczką, graficzką, autorką słuchowisk radiowych. Absolwentka warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, autorka dwóch tomów wierszy: „Biuro podróży” (2006), „Białe krzesła” (2012). Tłumaczyła wiersze W.C. Williamsa, W.B. Yeatsa, Thomasa Gunna, Thomasa Hardy’ego, Dereka Walcotta oraz satyry Jonathana Swifta („Bitwa książek. Opowieść balii”, 2013). Mieszka w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz kulturalny, redaktor, współpracownik "Tygodnika Powszechnego".

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2013

Artykuł pochodzi z dodatku „Nagroda Kościelskich 2013