Wierność

Jeśli chcesz mieć dobrą historię literatury, wygraj granty Narodowego Centrum Nauki. Jeśli pragniesz wielkiej powieści, stwórz jej autora.

09.09.2012

Czyta się kilka minut

Wciąż sporo przychodzi papierowej poczty, mimo że mamy czasy triumfu elektronicznego. Już się odpowiedziało wszystkim możliwym nadawcom: „owszem, jestem za ochroną lasów”, a i tak ślą papier. Dostaję na przykład wkurzający raport ze sprzedaży, opatrzony uwagą: „jeśli posiada pani adres e-mail, prosimy o podanie w celu usprawnienia korespondencji”. Przez pierwsze dwa lata współpracy słałam im ten mój e-mail, naiwnie biorąc firmę za tak dużą, iż mogłaby zagubić adres jednej ze swoich stałych, e-mailowych korespondentek. Nic z tego, dalej mnie nawołują do ujawnienia (jeśli posiadam) nazwy konta pocztowego, bo się im nie chce spersonalizować quasi-formularza. Więc nie odpowiadam wcale, elektronicznie ni papierowo, ponieważ cenię wierność, a wierność to także minimalna choćby podmiotowość w relacjach – prywatnych i zawodowych, no i nie dajmy sobą pomiatać, miejmy trochę honoru (mówię do siebie).

Po powrocie z wakacji zawsze najpierw przeglądam stos rachunków, umów do wypełnienia, zaproszeń, wzruszająco anachronicznych pocztówek, wystosowanych przez przywiązanych do formy przyjaciół i nieznajomych (sama ich od dawna nie wysyłam nikomu, nie pamiętam adresów), książek. W innej kolejności: pocztówki, książki, czasopisma, rachunki, umowy, pozostałe. Są takie, które pierwszego dnia odkładam bez czytania, przykrywam gazetą, żeby jednak, w akcie desperacji: „trudno, niech tam, dam radę” – rozerwać kopertę. Każdy powrót ma swój niechciany papier. Wezwanie do Urzędu Skarbowego, mandat z ożywionej fotoradarem gminy (gdzie nie byłoby się na tle czego fotografować, a tak mamy dynamiczną fotkę na zakręcie), wezwanie do czegoś. Tym razem list „za zwrotnym potwierdzeniem odbioru” szczególnie wredny, a nadawca znany, więc odsuwam upstrzoną pieczątkami kopertę, używając rękawiczek, żeby nie zostawić śladu. Chodzę wokół, wyczuwam sama w sobie nastrój do tego i od tego, aż jednak rozrywam i zaraz potem wrzucam do najbardziej zabałaganionej szuflady, żeby cholerstwo nie wyszło, nie wypełzło, nie truło.

Wśród czasopism numer 86. kwartalnika „Opcje”, poświęcony autobiografii. Mam teraz tak, że rozrywając koperty z czasopismami, czuję szarpnięcie od mostka do żołądka. Rozdarcie idzie nierówno – po papierze i po mnie. Nie jest to odruch zazdrości, lecz żalu. Bo właśnie mija osiemnaście lat od pierwszego numeru „Pograniczy”, ale jubileuszu nie będzie. Skończyliśmy nadawać, że tak powiem.

Teraz szłyby przygotowania do numeru NRD-PGR (enerdowo-pegeerowo). Temat jak obszył dla szczecińskiego periodyku, z gronem współpracowników berlińskich, niemieckich, miejscowych. Od dawna czułam potrzebę opisania fenomenu położenia (faktycznego, mentalnego, symbolicznego) nie tyle na granicy, ile w enklawie. Szczecin jest eksterytorialny w pewnym sensie i zawsze był taki, nawet „za Niemca”, raczej Kaliningrad niż Gdańsk, na pewno nie Wilno. Bo chociaż do granicy z obrzeżnych osiedli mamy dosłownie żabi skok, to za tą granicą rozciągają się pola, a niedaleko i nieużytki wokół nieczynnej elektrowni atomowej. Jadąc bocznymi drogami, mijamy wsie i miniaturowe miasteczka, obecnie niezbyt ludne. Wybierając autostradę, mamy 100 km pustki, dopiero potem, pod Berlinem, coś się zaczyna dziać. Krótko mówiąc, zawsze sąsiadowaliśmy z NRD, choć chcielibyśmy z Berlinem. Pod granice zaś podchodziły dziki i tereny PGR, obecnie zwane popegeerowskimi. Granice szczelne, do doświadczeń lokalnych należy obraz zadrutowanego pejzażu, wspomnienie kontrabandy, momenty i miejsca rozszczelnień, smak enerdowskiego luksusu i wzajemnej niechęci.

Opisują te doświadczenia pisarze szczecińsko-berlińscy: Brygida Helbig, Krzysztof Niewrzęda. Teraz chcieliśmy pójść między bliźniacze osiedla robotnicze z wielkiej płyty, w ten pas już nieoddzielonej ziemi, której kawałki kupuje szczecińska inteligencja, bo taniej i można zorganizować sobie ciekawe życie w miasteczkach ze ściśle zorganizowaną hierarchią: pastor, ksiądz, doktor, kółko zainteresowań, miejscowi „oburzeni”, niekiedy niszczący samochody z polską rejestracją. Można uczyć w szkole, w której dzieci często mają matki Rosjanki lub Ukrainki, co daje szanse na realizację sloganu pogranicznej wielokulturowości, której tu w czasach PRL bynajmniej nie było. Można prowadzić salon muzyczny, alternatywny teatr, hodowlę psów. Niemcy mają swoją posttransformacyjną psychologię społeczną, analizują swoje najnowsze dzieje i samopoczucie, my nie bardzo, trudno nam zmienić perspektywę na lokalną, manipulujemy tak mapą, żeby Warszawa stykała się bezpośrednio z europejskimi stolicami, a pasów ziemi rolnej, jak pod Przecławiem czy Pasewalkiem, nie było wcale.

W pierwszych „Pograniczach” mieliśmy Niemcy. Fragmenty Schopenhauera w tłumaczeniu Andrzeja Pańty, poezję Henryka Bereski, Helmutha Frauendorfera, Karin Kiwus i Heike Willingham w tłumaczeniu Leszka Szarugi. Mieliśmy recenzje książek, które roztrząsały kwestie historii, Pomorza, pograniczności. Po osiemnastu latach niektóre z programowo wybieranych wówczas przez redakcję tematów przeszły ewolucję i zapewne już nie tak ochoczo sięgalibyśmy po klasyków filozofii – inne spojrzenia okazały się niezbędne, by rozumieć czas i miejsce, w którym żyjemy – jednak przeświadczenie, iż są rzeczy widzialne tylko stąd, z miasta i gminy Szczecin, oczywiście dalej lokalizowanej jako Polska, Europa, Świat, Kosmos, pozostało. Dlatego żałuję tematu szczecińsko-enerdowskiego, bo go gdzie indziej nie ma i nie będzie.

Do wszystkich tych zapisków wspomnieniowo-rozrachunkowych ośmieliły mnie „Opcje” autobiograficzne, najbardziej zaś część poświęcona „Roland Barthes par Roland Barthes” i następującym po tej monografii siebie, opublikowanej w serii „Pisarze Wszechczasów”, autorecenzjom. Jasne, francuski krytyk, teoretyk semiologii, preparując samo-teksty badał, czym jest auto-tekst, ile w nim ego, ile wyobraźni; ile reprezentacji rzeczywistości, ile powieści. Poza, ponad, mimo teoretyzowania, myślę jednak o pilnej konieczności zakrzątnięcia się wokół siebie, swojego, swoich. Cóż, teorii literatury bywam wierna już tylko w przebłyskach. Jeśli chcesz mieć dobrą biografię, pisz autobiografię. Jeśli chcesz mieć dobrą historię literatury, wygraj granty Narodowego Centrum Nauki. Jeśli pragniesz wielkiej powieści, stwórz jej autora. Komu innemu można zaufać w tych czasach? Kultura dociera do nas już obrobiona przez specjalistów od marketingu, nie wiemy nawet, co jest naszym pragnieniem, więc musimy wrócić do rękodzieła.

Ego mnie ciśnie od środka, skłonność do opowiadania o tym, co było i się zmyło, ma jakiś tam wymiar teoretyczny, ale przede wszystkim praktyczny. Kto opowie, jeśli nie ci, którzy przy tym byli? Każdy pamięta zresztą trochę inaczej, więc powstać mogłyby konkurencyjne opowieści o minionych osiemnastu latach. Moja nosiłaby tytuł „Wierność”, megalomański i wkurzający dla tych, którzy mają na sumieniu zdrady. Wierność, bo wciąż żywa miłość do robienia pisma, dlatego tak boli rozrywanie kopert przychodzących z zaprzyjaźnionych redakcji. Oni są, nas nie ma. Co nie znaczy, że życzę im upadku, przeciwnie. Jeśli żyjemy naprawdę w epoce ostatecznego schyłku papieru, każda rozerwana koperta powinna zostać zapamiętana. Nie muszę dodawać, że ten numer „Opcji” naprawdę świetny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2012