Wielka stabilizacja

Nic nie wskazuje na to, by wybory prezydenckie doprowadziły do politycznego trzęsienia ziemi, jak to miało miejsce 5, 10 i 15 lat temu.

08.06.2010

Czyta się kilka minut

W tym roku już w trzech krajach UE odbyły się wybory parlamentarne i we wszystkich trzech - w Wielkiej Brytanii, Czechach i na Węgrzech - doszło do poważnego przetasowania na scenie politycznej. Niby premierami mają zostać osoby znane od lat, jednak kluczowe miejsca zajęły zupełnie nowe ugrupowania. W Wielkiej Brytanii podważony został system dwupartyjny. W Czechach większość mandatów zapewnią nowej koalicji dwie partie - TOP 09 i Sprawy Publiczne, które po raz pierwszy zdobyły liczące się poparcie. Na Węgrzech populistyczny Jobbik nieomal dogonił rządzących przez ostatnie 8 lat socjalistów. U obu naszych południowych sąsiadów zniknął szereg partii głównego nurtu, które były obecne w tamtejszej polityce od wielu lat.

Na tym tle polska scena polityczna wydaje się niezwykle uporządkowana i przewidywalna. Co więcej, jest ona dziś bardziej uporządkowana niż w jakimkolwiek innym kraju Unii Europejskiej podobnej wielkości.

Wzorcowy ład

Liczba partii w naszym Sejmie jest znacząco niższa niż w większości krajów europejskich. Nie ma u nas żadnej partii antysystemowej, partii radykalnego buntu, narażającej na napięcia cały system polityczny, jak np. Wolnościowa Partia Austrii. Nie ma żadnej, która byłaby politycznym "niedotykalnym", paraliżującym proces tworzenia większości, tak jak Partia Lewicy (Die Linke) w Niemczech. Nie pojawiają się tutaj żadne lokalne siły: jedyny poseł mniejszości niemieckiej z Opolszczyzny nie daje się porównać z jakimikolwiek ugrupowaniami tego typu w parlamentach krajów takich jak Wielka Brytania czy Hiszpania. Nie ma nawet takich dziwactw, jak szwedzka Partia Piratów, która w eurowyborach zdobyła 7 proc. głosów.

Co więcej, wszystkie partie w Sejmie mają jednolitą strukturę i nie są konglomeratem różnych mniejszych ugrupowań, walczących o zachowanie swojej tożsamości, tak jak to ma miejsce we Francji czy Włoszech. W trakcie obecnej kampanii nawet PiS, który swój przekaz budował na niechęci do całego establishmentu i na oskarżeniach wobec pozostałych partii o grzechy główne względem narodowej suwerenności, zmienił swój przekaz.

Potwierdzeniem tej stabilizacji jest sytuacja na poziomie wojewódzkim, gdzie w zasadzie cały ten system ulega odtworzeniu. Zawierane w sejmikach koalicje pokazują, że możliwa jest współpraca pomiędzy wszystkimi siłami politycznymi w kraju.

Ciągłość i adaptacja

Co więcej, każda partia ma jasne miejsce na płaszczyźnie ideowych poglądów, co potwierdzają badania ich elektoratu. Nie jest to może odtworzenie podręcznikowego podziału na prawicę i lewicę, ale w rzeczywistości takiego podziału nie ma już w żadnym z europejskich krajów. W każdym z nich na ten podział nakładają się nowe ruchy społeczne, które się w nim nie zmieściły i doprowadziły do przekonfigurowania systemu politycznego. W Polsce partie, które zasiadają w Sejmie od dziewięciu lat, potrafiły dostosować się do zmieniających się realiów i nowych zjawisk społecznych. Część z tych zjawisk została włączona w dyskusję głównego nurtu, zaś przy okazji - po drodze - zniknęły te siły populistyczne, które przed owymi dziewięciu laty trafiły do Sejmu. Przy okazji warto zaznaczyć, że od trzech lat krajem rządzi ta sama koalicja i ten sam premier - to się jeszcze w minionym dwudziestoleciu nie zdarzyło.

Na taki stan rzeczy złożył się wyjątkowy splot różnych czynników. Większość z nich była trudna do przewidzenia. Tym niemniej system, który ukształtował się po wyborach w roku 2007, wraz ze zdominowaniem lewej strony sceny politycznej przez SLD i z powrotem tej partii w roku 2009 do szyldu SLD-UP, pod którym święciła swoje niegdyś największe triumfy, zamknął, jak się wydaje, okres eksperymentów.

Próby i nadzieje

System przeszedł swój test w wyborach europejskich - tych, które w wielu krajach są momentem szczególnego rozchwiania sceny politycznej. Ta destabilizacja wynika między innymi z tego, że w takich wyborach frekwencja jest zwykle niższa. To zaś sprawia, że wszystkie ugrupowania skrajne, radykalne czy niszowe mogą łatwiej przebić się przez ustawowe progi wyborcze. W sytuacji, kiedy wybory nie przesądzają o odpowiedzialności za rządzenie, wielu wyborców w innych krajach głosuje nie tyle odpowiedzialnie i strategicznie, co ekspresyjnie. Daje w ten sposób wyraz swoim obawom, lękom, których klasa polityczna głównego nurtu nie jest w stanie zaadaptować, które zamiata pod dywan. W Polsce nie doszło do niczego takiego - ta sama, sprawdzona już wcześniej czwórka wysłała swoich reprezentantów do Strasburga.

Teraz przed nami test jeszcze poważniejszy. Każde z naszych dotychczasowych wyborów prezydenckich prowadziły do powstania zupełnie nowego układu politycznego. Obecny system zaczął kształtować się od wyborów prezydenckich w 2000 r. O ile przeprowadzone w 2004 r. wybory europejskie były momentem największego triumfu partii antysystemowych, Samoobrony i LPR, to jednak same w sobie nie doprowadziły one do przemeblowania polskiej sceny politycznej. To stało się dopiero rok później, właśnie przy okazji wyborów prezydenckich.

Stąd jeszcze parę miesięcy temu w mediach wiele było spekulacji wokół możliwych przetasowań. W takim kontekście pojawiała się postać Andrzeja Olechowskiego i - w mniejszym stopniu - Marka Jurka. Swoją szansę widział w wyborach również Ludwik Dorn. Dziś jednak widać, że zadawane w kółko pytania dziennikarzy o potencjalnego czarnego konia w tych wyborach pozostaną bez pozytywnej odpowiedzi.

Wszystko wskazuje na to, że nie pojawi się nowy gracz, że dotychczasowe siły całkowicie zagospodarowują społeczne emocje. W znanych ramach mieszczą się i symboliczne zmagania, i reprezentacje interesów. W każdym razie - żadne nowe siły nie są w stanie przedstawić czegoś, co byłoby dla obecnych sił realnym zagrożeniem. Te zaś toczą pomiędzy sobą wyrównaną walkę - opartą na autentycznych emocjach swoich najbardziej zdecydowanych zwolenników, a tonowaną przez samych liderów, których przesłania brzmią wyjątkowo zgodliwie.

Stabilizujące wstrząsy

Wszystko wskazuje na to, że tym razem wyborom prezydenckim nie będzie towarzyszyć polityczne trzęsienie ziemi. Na pewno ma na to wpływ tragedia smoleńska, a także i powódź. Zwykle takie tragiczne wydarzenia pobudzają przewartościowanie społecznych zjawisk. Zwykle, lecz nie tym razem. Te wydarzenia nie podważyły sposobów interpretacji świata przez sympatyków poszczególnych partii. Były na tyle niejednoznaczne w swoim wydźwięku, że wszyscy pozostali przy swoich dotychczasowych ocenach. Co więcej - najwyraźniej utwierdziły one każdy z obozów w swojej wizji rzeczywistości, co najwyżej przywracając równowagę sił, która jeszcze pół roku temu zdawała się być wyraźnie zachwiana.

Co paradoksalne, oba najbardziej prawdopodobne wyniki wyborów zapewne także nie doprowadzą do politycznego trzęsienia ziemi. Nawet polityczna porażka nie grozi skruszeniem spójności głównych partii. Politycy Prawa i Sprawiedliwości są przekonani, że z punktu widzenia ich partii minimalna przegrana Jarosława Kaczyńskiego byłaby nawet lepsza niż zwycięstwo. Pozwoliłaby mu uzyskać znacznie lepszą pozycję przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi, w których naprawdę rozstrzygnie się, kto rządzi krajem.

Wydaje się też, że dla Platformy Obywatelskiej ewentualna porażka jej kandydata też nie byłaby katastrofą. Najpewniej zostałaby przyjęta jako jego osobista przegrana. I choć na pewno byłaby przeżyciem traumatycznym, pozycja Donalda Tuska jako premiera jest na tyle mocna, że nie groziłoby to pęknięciem Platformy. Najpewniej Tusk pozostałby na stanowisku do końca kadencji i byłby jednym z dwóch głównych kandydatów na szefa rządu w kolejnej.

Po przebiegu kampanii widać też wyraźnie, że scenariusz, w którym Bronisław Komorowski staje się inicjatorem jakiejś siły, która byłaby konkurencyjna wobec Donalda Tuska i głównego nurtu PO skupionego wokół niego, choć niewątpliwie możliwy, nie jest zbyt prawdopodobny. To raczej Platforma i osobiście Donald Tusk muszą wspierać Bronisława Komorowskiego w tej kampanii. On sam bowiem sprawia wrażenie najsłabszego ogniwa w całej platformerskiej machinie wyborczej.

Symbole i rzeczywistość

Z jednej strony wielka stabilizacja na polskiej scenie politycznej jest uspokajająca. Świadczyć może, że nasza klasa polityczna nie jest aż tak zła, jak zwykło się sądzić.

Stabilizacja może być też niepokojąca - dla tych, którzy nie są zadowoleni z tego, co się dzieje wewnątrz polskich partii. Można mieć jednak nadzieję, że po przejściu prezydenckiej próby nasze partie nie będą się już troszczyć o swoje przeżycie, tłumiąc wszelką inicjatywę ze strachu przed rozłamem. Będą walczyć już "tylko" o zwycięstwo w kolejnych wyborach. To zaś zmusi je do refleksji nad tym, co kryją w swoim wnętrzu.

Okazją do takich refleksji będą już jesienne wybory samorządowe. Najpewniej te same partie, które dziś pokazują swoją siłę i stabilność w wyborach ogólnokrajowych, nie będą w stanie wystawić kandydatów zdolnych zwycięsko konkurować z prezydentami miast, startującymi jako osoby od tych partii niezależne. Wygrawszy walkę o symbole, partie mają ciągle niebywały kłopot, gdy przyjdzie walczyć o realną władzę - świadomy i konsekwentny wpływ na rzeczywistość. To bowiem jest znacznie trudniejsze niż przygotowanie wzruszającego billboardu czy dobrego występu w telewizyjnym studio.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2010