Wielka grecka niewiadoma

Europa przyzwyczaja się do myśli, że po pięciu latach kryzysu w Atenach rządy obejmie lider skrajnej lewicy. Ale greccy radykałowie nie są już tak radykalni, a Unia przestała się bać „Grexitu”.

10.01.2015

Czyta się kilka minut

Alexis Tsipras, zapewne przyszły premier Grecji, listopad 2014 r. / Fot. Michael Debets / PACIFIC PRESS / GETTY IMAGES
Alexis Tsipras, zapewne przyszły premier Grecji, listopad 2014 r. / Fot. Michael Debets / PACIFIC PRESS / GETTY IMAGES

Czego oczekują Grecy od nowego rządu, który powinien powstać po wyznaczonych na 25 stycznia przedterminowych wyborach parlamentarnych? Pięć lat kryzysu i wyrzeczeń pozbawiły ich nie tylko nadziei, ale też złudzeń. Nie ufają większości dawnych partii, odrzucają starych polityków. Wielu chce zostać przy euro, ale wcale nie mało uważa, że rozsądniejszy byłby powrót do drachmy. Mają poczucie, że zmiany i reformy, tak dotkliwe dla tysięcy greckich rodzin, w gruncie rzeczy nie wyprowadziły kraju na dobrą drogę.


Dlatego karty rozdaje dziś SYRIZA: Koalicja Radykalnej Lewicy. Istnieje zaledwie 10 lat i idzie jak burza. W 2012 r. stała się drugą, po konserwatywnej Nowej Demokracji, siłą w parlamencie i z luźnej koalicji lewicowych grupek przekształciła się w partię. W 2014 r. wygrała wybory lokalne i europejskie. W sondażach zajmuje teraz pierwsze miejsce, z poparciem blisko 34 proc. A jeśli to pasmo sukcesów uwieńczy dziś zwycięstwem, Greków czekają ciekawe czasy.


Bo program Koalicji to „walka z walką z kryzysem”. Trudno to inaczej nazwać. SYRIZA chce odwrócić przynajmniej część reform, jakie w ostatnich latach wprowadzono w Grecji. Ale choć program jest znany, SYRIZA pozostaje niewiadomą. Nigdy dotąd nie rządziła i trudno przewidzieć, jak będzie sobie poczynać, gdy przyjdzie jej negocjować z wierzycielami, z nielubianą w Grecji „trojką” (Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny, Międzynarodowy Fundusz Walutowy), z powszechnie znienawidzoną tu Angelą Merkel.


Gdy rozwieją się chmury


Przedterminowe wybory to skutek kryzysu politycznego. Najzupełniej nieoczekiwanego: wynikł on w momencie, gdy wreszcie rysowały się szanse na trwałą poprawę sytuacji. W czwartym kwartale 2014 r. po raz pierwszy od 2010 r. odnotowano ożywienie i wzrost gospodarczy – niewielki, na poziomie zaledwie 0,7 proc., ale wzrost. I wówczas premier Antonis Samaras nagle ogłosił przyspieszenie wyborów prezydenckich. O dwa miesiące, bo następcę prezydenta Karolosa Papuliasa, którego kadencja kończy się w marcu, parlament miał wyłonić w lutym.
Przyspieszenie, choć nieznaczne, okazało się brzemienne w skutki. Jedyny kandydat – Stawros Dimas, były komisarz w Brukseli, wysunięty przez rządzącą koalicję Nowej Demokracji i „starej” lewicowej partii PASOK – w trzech kolejnych rundach nie uzyskał wymaganej większości głosów (prezydenta wybiera tu parlament). W takiej sytuacji grecka konstytucja nakazuje rozwiązanie parlamentu i rozpisanie przedterminowych wyborów. Tak też się stało.


Dlaczego rozważny i doświadczony polityk, jakim jest Samaras, zdecydował się na krok tak ryzykowny? Wiele wskazuje, że żywił nadzieję, iż udane wybory prezydenckie ustabilizują sytuację polityczną i uspokoją SYRIZA, która – wobec swej przewagi w sondażach – domagała się właśnie przyspieszenia wyborów parlamentarnych. Samaras liczył na głosy deputowanych innych partii, tych zwłaszcza, które nie mają szans na pozostanie w parlamencie po kolejnym głosowaniu. Może sądził, że dobre oznaki gospodarcze przełożą się na poparcie dla kandydata rządu.
Możliwe, że zmiana szefa państwa miała mieć również wymiar symboliczny: podkreśliłaby w sposób widoczny, że po latach trudów i wyrzeczeń Grecja otwiera nowy, dobry rozdział. Wskazywałaby na to wizja, jaką Samaras roztaczał przed rodakami. „Kiedy parlament wybierze prezydenta – mówił – rozwieją się chmury i nasz kraj będzie gotów, by oficjalnie wkroczyć w epokę po bailoucie” [czyli de facto niewypłacalności kraju – red.].


Premier zabiegał, aby program międzynarodowej pomocy, powiązanej z realizowaniem programu naprawy gospodarki, definitywnie zakończyć w 2014 r. Przyjęcie ostatniej transzy pomocy – o łącznej wysokości 240 mld euro – oznaczałoby zarazem widoczny koniec unijnej kurateli. Ale również na tym polu Samaras poniósł porażkę: „trojka” się nie zgodziła i czas kurateli przedłużono o dwa miesiące.


Odium za oszczędności


Dziś szansa na to, że po wyborach Samaras pozostanie na czele rządu, jest znikoma. Nowa Demokracja – partia o wielkich zasługach (przypomnijmy: to ona skutecznie przeprowadziła Grecję od dyktatury do demokracji, sprawnie organizując rządy po upadku „junty pułkowników” w 1974 r.) – prawie na pewno przegra z Koalicją. Sondaże dają jej drugie miejsce, z poparciem nieco ponad 30 proc. W greckich realiach to bardzo dobry wynik. Ale nie wystarczający, aby ND mogła myśleć o ponownym utworzeniu koalicji. Wśród masy partii, które powstały w ostatnich latach i teraz zamierzają próbować szczęścia w wyborach, dominuje przecież lewica.


A jednak spośród dawnych partii tylko Nowa Demokracja zachowuje w miarę stabilną pozycję. Pewnie dlatego, że gdy wybuchł kryzys, była w opozycji i władzę przejęła dopiero po wyborach w 2012 r., gdy program naprawczy był już zaawansowany. Na Nową Demokrację spadło więc odium za realizowanie polityki drastycznych oszczędności, ale nie za jej przyjęcie. Przeciwnie ma się sprawa z socjalistami z PASOK: partia, która rządziła w sumie aż 23 lata, jest cieniem dawnego potężnego ugrupowania. Jesienią 2009 r., gdy wygrała ostatnie przedkryzysowe wybory, zdobyła prawie 44 proc. głosów. Dziś ma poparcie na poziomie zaledwie 3,9 proc.! Przy 3-procentowym progu wyborczym to wystarczy, by wejść do parlamentu, ale nie daje wpływu na rządy. Chyba że PASOK okazałaby się przydatna jako element układanki rządowej.


Na domiar złego PASOK osłabił rozłam. Spektakularny, bo dokonał go dawny jej lider Jeorjos Papandreu (syn Andreasa, twórcy PASOK). Ale Papandreu i założony przezeń na początku stycznia Ruch Demokratycznych Socjalistów nie mogą liczyć na sukces. Partia – bo ma za mało czasu. A Papandreu – bo jego wielkie nazwisko straciło dawny blask. Dziś kojarzy się z kryzysem i unijną kuratelą. Trudno o coś gorszego.

 

Będziemy jak harpie!


Bezrobocie w Grecji to dziś 26 proc., a wśród młodych blisko 50 proc.; dla trzech czwartych bezrobotnych brak pracy jest stanem chronicznym. Spadek płac o ok. 25 proc. Obniżenie emerytur. Jedna czwarta rodzin w stanie ubóstwa, ponad 35 proc. zagrożonych biedą. Coraz większa emigracja. Samobójstwa, zjawisko dawniej niemal nieznane. Nieustające protesty uliczne. Spadek inwestycji o 63 proc. Zadłużenie w wysokości 175 proc. PKB (gdy u progu kryzysu wynosiło 120 proc.). Utrata konkurencyjności – tu spadek z 67. na 81. miejsce w rankingu Światowego Forum Ekonomicznego...


Tak przedstawia się stan Grecji po pięciu latach zmagań z kryzysem. Winą za to Grecy obarczają własną klasę polityczną, ale też Unię Europejską i kraje unijne (z Niemcami na czele), a także międzynarodowe instytucje finansowe. Bo greccy politycy rządzili tak, że doprowadzili państwo i naród na skraj przepaści, a unijni partnerzy, wymuszając oszczędności i narzucając wyrzeczenia, żeby – również we własnym interesie – zapobiec bankructwu Grecji, zrujnowali życie tysięcy rodzin. Przez kraj przeszedł kataklizm i wielu ciągle nie potrafi się po nim podnieść.
Trudno zliczyć, ile protestów przetoczyło się przez te lata przez ulice Aten i innych miast. Demonstracjami witano przedstawicieli „trojki” i Unii, i naturalnie Angelę Merkel, która jest dla Greków wrogiem numer jeden. Poul Thomsen, członek „trojki” z ramienia MFW, zamknięty i pewnie przestraszony siedział w samochodzie, popychanym przez oburzonych demonstrantów. Do legendy przeszło oblężenie, budynków Ministerstwa Finansów, gdzie prowadzili rozmowy przedstawiciele „trojki”. Z otoczonego budynku wymykali się chyłkiem, wyjściem awaryjnym, poprzedzani przez strażników, którzy sprawdzali, czy droga jest wolna i bezpieczna. Co odnotowano jako zwycięstwo ludu, tym ważniejsze, że blokadę urządziły... sprzątaczki, zwolnione z pracy w instytucjach publicznych. „Będziemy jak harpie z greckich mitów” – ostrzegła jedna z przywódczyń ruchu. Za sprzątaczkami ujęła się Amnesty International, bo były bite przez policję.


„Grexit” już nie straszy


Europa zaczyna chyba przyzwyczajać się do myśli, że po wyborach partnerem do rozmów stanie się lider partii SYRIZA, Alexis Tsipras. Oswajają się też z tym Grecy – bo, co ciekawe, choć większość z nich popiera Koalicję, to 40-60 proc., zależnie od sondażu, uważa, że do roli premiera lepiej nadaje się Samaras. Może dlatego, że jak na greckie zwyczaje polityczne Tsipras jest zbyt młody, by objąć taką funkcję. Grecy przywykli do przywódców starszych i bardziej doświadczonych. Ale przyznają, że lider SYRIZA ma wiele zalet: jest rzutki, energiczny, obdarzony charyzmą. „Jest młody i nie zna strachu. Z pozostającej w defensywie lewicy stworzył siłę wiarygodną i zdolną do rządzenia” – tak młodego lidera w rozmowie z BBC oceniał Christoforos Wernardakis, profesor politologii z uniwersytetu w Salonikach.


Perspektywa objęcia władzy stępiła zresztą nieco radykalizm radykałów. Wprawdzie SYRIZA nadal postuluje restrukturyzację spłaty zadłużenia, a nawet anulowanie części długu. Ale nie wspomina już o opuszczeniu strefy euro. Czy zmieniła zdanie, czy też wzięła sobie do serca zmianę nastawienia opinii publicznej? Choć jeszcze niedawno przewagę mieli zwolennicy powrotu do drachmy, teraz 74 proc. Greków uważa, że mimo wszystko trzeba trzymać się euro.


Tymczasem ewentualny „Grexit” nie wprawia już Brukseli i innych unijnych stolic w taką panikę jak parę lat temu. Niemiecki tygodnik „Der Spiegel” twierdzi wręcz, że kanclerz Merkel i jej minister finansów Wolfgang Schäuble byliby w stanie go zaakceptować. „W Europie wielu jest zdania, że wyjście Grecji ze strefy euro byłoby, w przeciwieństwie do okresu 2010/11, bez wpływu na sytuację takich krajów jak Hiszpania czy Irlandia. A zatem da się nad nim zapanować” – mówił Fredrik Erixon, dyrektor brukselskiego European Centre for International Political Economy, w rozmowie z ateńskim dziennikiem „Kathimerini”. Unia przestała się bać, że rezygnacja Grecji z euro spowoduje „efekt domina”, z nieobliczalnymi skutkami dla całej strefy euro. Obawa przed, jak to określano, „zarażeniem innych” ewidentnie przestaje dziś działać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2015