Wiele przed nami

Andrij Portnow, historyk: Państwo ukraińskie powinno zainicjować powstanie międzynarodowej komisji ds. zbrodni wołyńskiej, która przeprowadziłaby badania archeologiczne. Dziś możemy się tylko domyślać, ile jest masowych grobów.

08.07.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Piotr Kosiewski
/ Fot. Piotr Kosiewski

TOMASZ HORBOWSKI, PIOTR KOSIEWSKI: Dlaczego dla Ukraińców debata wokół Wołynia i zaakceptowanie tego, że doszło tam do zbrodni, są ciągle tak trudne?
ANDRIJ PORTNOW: Dla wielu, ale nie dla wszystkich, Wołyń jest przeszkodą w rehabilitacji podziemia antysowieckiego i UPA jako symbolu walki o państwowość i niepodległość. Często słyszę pogląd, nawet z kręgów liberalnych: jesteśmy gotowi zacząć rozmowy o ciemnych stronach, ale dopiero kiedy ukraińskie państwo oficjalnie uzna antysowiecką walkę podziemną jako istotną część historii Ukrainy. I kiedy zmniejszy się zagrożenie ze strony silnej dziś u nas opcji neosowieckiej z jej wizją tożsamości i pamięci historycznej. W ten sposób Wołyń pozostaje zakładnikiem szerszych debat o tym, czym było podziemie nacjonalistyczne, ukraiński ruch narodowy i czym jest Ukraina teraz – jako państwo i naród.
Ukraiński historyk Wasyl Rasewycz zwraca uwagę, że „batalie wokół historii zastąpiły w społeczeństwie ukraińskim dyskusje ekonomiczne i wyparły daleko na margines kwestie społeczne. (...) Historia stała się podstawowym czynnikiem, tłumaczącym wszystkie społeczne i polityczne procesy dnia dzisiejszego”.
Rasewycz ma rację. Na Ukrainie tematy historyczne i problem języka cały czas są wykorzystywane jak swoisty „marker”, służący do zakreślania orientacji politycznej. Przy ich użyciu najłatwiej pokazać, czym się różnimy. Ale to często uniemożliwia rozmowę na inne tematy, jak reforma edukacji, ochrony zdrowia itd. Na Ukrainie nie ma też jednej czy wspólnej narracji o przeszłości, wspólnej mitologii pochodzenia i korzeni naszego państwa. Dlaczego? Współczesna Ukraina nieomal pod każdym względem jest tworem postsowieckim: granice, gospodarka, polityka itd. Tego nie próbuje się zmieniać. Za to – w imię budowania nowego państwa – podejmuje się działania w sferze symbolicznej, próbując połączyć elementy narracji sowieckiej z wybranymi elementami dziedzictwa narodowego i nacjonalistycznego. Ale w to połączenie wpisana jest ambiwalencja. Dlatego każdy temat dotyczący przeszłości, w tym UPA, staje się narzędziem w walce o to, jaka ma być wspólna ukraińska pamięć.
Ale czy historia używana do budowania ukraińskiego państwa – odwoływanie się m.in. do dziedzictwa ruchu nacjonalistycznego – może zostać pogodzona z tym, co nazywamy liberalną demokracją?
Można rozwinąć to pytanie: czy i w jaki sposób uda się połączyć elementy narracji nacjonalistycznej z proeuropejskim wyborem, deklarowanym przez większość partii politycznych? Do dziś nie było poważnej debaty publicznej na ten temat. Dlaczego? Bo dyskusja na temat tożsamości jest zdominowana przez problem obrony przed ekspansją rosyjską: kulturową, gospodarczą i polityczną. Żyjemy zatem w iluzji, że może jakoś się nam uda mariaż nacjonalizmu z proeuropejskością.
Tylko, jak przestrzega Rasewycz: „Nikt na świecie nie będzie słuchał dziecięcego bełkotu, że nasza SS – to nie ta SS, gdzie służyli aryjczycy, a trochę inna”.
Dlatego trzeba dyskutować, co zrobić np. z taką formacją jak „SS Galizien”. Tymczasem nawet liberalna inteligencja lwowska nie udzieliła jasnej odpowiedzi na to pytanie. Tylko trzeba też pamiętać, że nie wiadomo, jak rozwiązać ten problem i nie zostać uznanym za zwolennika reintegracji z Rosją.
Czyli kwestia Wołynia – jak wiele innych tematów z przeszłości – pozostaje zakładnikiem wewnętrznych ukraińskich sporów?
Tak sądzę. Niestety, ten problem zwykle nie jest dostrzegany z polskiej perspektywy.
A czego jeszcze, Pana zdaniem, nie dostrzegają Polacy?
Banalnej, ale ważnej rzeczy: że istnieje olbrzymia asymetria elementarnej wiedzy o tym, co stało się na Wołyniu. Na Ukrainie wiele osób nic o tym nie wie. Nie dlatego, że zapomnieli lub nie chcą wiedzieć. Po prostu, temat wołyński nie istnieje w pamięci rodzinnej, poza częścią Galicji Wschodniej i Wołynia. Wołynia do dziś nie ma w podręcznikach ani w ukraińskiej telewizji. To sprawiło, że poza wąskimi kręgami historyków i środowisk intelektualnych jest on nieobecny i tzw. zwykły Ukrainiec niemal nie ma szans, by dowiedzieć się o tym, co się tam wydarzyło. Ten brak wiedzy może tłumaczyć, dlaczego reakcje na Ukrainie na polskie oczekiwania upamiętnienia 1943 r. są dziwne, niezrozumiałe czy zbyt emocjonalne.
Jednocześnie zachodnia Ukraina, gdzie dochodzi do rehabilitacji UPA i stawia się pomniki jej przywódcom, jest obszarem najbardziej proeuropejskim.
To ciekawy paradoks. Jestem ciekaw, kiedy dojdzie do konfliktu między hasłem „Europa” a rehabilitacją Bandery, Szuchewycza, UPA... Bo to pewne, że ten konflikt się pojawi.
A czy polska debata wokół Wołynia jest jakimś impulsem dla Ukrainy?
Nie mam wątpliwości, że wpływa na ukraińską debatę. Już to, że w Polsce Wołyń stał się wiodącym tematem w mediach, debacie publicznej i publikacjach historycznych, wywołało większe zainteresowanie ukraińskich historyków i dziennikarzy wydarzeniami 1943 r. Podobnie było podczas poprzedniej okrągłej rocznicy w 2003 r. Polska stawia jakieś pytanie, a strona ukraińska musi na nie odpowiedzieć.
Taras Wozniak, redaktor naczelny wpływowego lwowskiego pisma „ji”, podkreśla natomiast: „Problem Wołynia 1943 r. nie jest kwestią naszych stosunków z Polakami. Jest to kwestia naszego sumienia – jeżeli przyznajemy się do przynależności do narodu ukraińskiego i do ciągłości jego historii”. I pisze wprost, że Wołyń to sprawa ukraińska, do załatwienia przez Ukraińców: to Ukraińcy muszą pochować te ofiary. Czy Wołyń może zostać uznany za sprawę ukraińską?
Nie jestem w tej kwestii optymistą. Ale trzeba – co robi Wozniak – mówić wprost: to ważna sprawa dla Ukrainy, ukraińskiego państwa i ukraińskich badaczy. Dlatego uważam, że państwo ukraińskie powinno powołać czy też zainicjować powstanie międzynarodowej komisji badawczej ds. zbrodni wołyńskiej, która przeprowadziłaby badania archeologiczne na tym terenie. Dziś możemy się tylko domyślać, ile jest grobów masowych i w jakim są stanie. Niestety, nic się nie robi w sprawie badania miejsc pochówków. Więcej, pojawiają się reakcje: „Polska i Polacy próbują nam narzucić temat Wołynia, my go nie chcemy”. Nawet jeśli na Ukrainie uznaje się, że doszło do zbrodni, to zwykle na zasadzie, że obie strony – polska i ukraińska – są w pewnym sensie równie winne.
Mówi się o wojnie domowej albo rzezi chłopskiej...
...i podkreśla, że był to konflikt, w którym obie strony były jednocześnie ofiarami i sprawcami. Zawsze też jest podkreślana prowokacyjna rola nazistowskich Niemiec i jednocześnie partyzantki sowieckiej. Mówi się też o polityce II Rzeczypospolitej. W takiej wizji to przede wszystkim inni są winni, a nam tej odpowiedzialności niewiele zostaje. To bardzo komfortowe podejście, ale prowadzące do relatywizowania faktu masowych mordów, co w obecnej chwili obserwujemy na Ukrainie. Dziś już nikt z historyków nie poddaje w wątpliwość tego, że do nich doszło. Natomiast podważany jest sposób interpretacji tych wydarzeń, stawiający UPA w jednoznacznie negatywnym świetle – jako sprawców i odpowiedzialnych za rzezie. Ta postawa dziś dominuje, a głosy bardziej krytyczne wobec roli UPA pozostają w mniejszości.
Lwowski dziennikarz Antin Borkowski z ironią pisze: „Przyzwyczailiśmy się do abstrakcyjnej krwi. Po Wielkim Głodzie, II wojnie światowej, represjach stalinowskich ofiary sąsiadów nie wyglądają zbyt katastrofalnie. Nie uczciliśmy zresztą jeszcze pamięci własnych ofiar. Dlatego Wołyń pozostaje bezosobowym obrazem w ukraińskich podręcznikach historii. 30 czy 40 tys. ofiar polskich. A może 60 tys.? Przecież Ukraińców ginęły miliony – w czasach Wielkiego Głodu czy II wojny światowej”. Czy problem Wołynia nie pokazuje więc szerszego problemu: stosunku do ofiar? Ukraina przedstawia siebie jako ofiarę, a jednocześnie indywidualne ofiary zbrodni są pomijane?
Dyskurs „Ukrainy jako ofiary” dominuje – nie chodzi tylko o II wojnę światową, ale czasy sowieckie, przedwojenne, carskie, a nawet o okres I Rzeczypospolitej. Wołyń jest szczególnie ciekawy, bo ofiary stają się jednocześnie sprawcami. Trzeba z tym sobie poradzić. Bo uznanie, że byliśmy sprawcami, automatycznie niweluje wypracowany już wizerunek Ukrainy jako ofiary każdego reżimu, każdego państwa, każdego układu... Przyjęty „dyskurs ofiary” nie pozwala na sytuację bycia jednym i drugim. A przecież historia II wojny znakomicie pokazuje, że ci sami ludzie mogą w ciągu jednego roku, tygodnia, a nawet dnia być i sprawcami, i ofiarami, i obserwatorami.
Jak mówiłem, dla Ukraińców postawienie kwestii „my jako sprawcy” jest szczególnie trudne, bo mamy poczucie zagrożenia zewnętrznego: ukraińskiej tożsamości, państwa... I co, mamy mówić: jesteśmy sprawcami? To tak, jakbyśmy chcieli pomóc tym silnym graczom, którzy chcą nas ostatecznie zniszczyć. Owa logika w wielu przypadkach blokuje odpowiedzialną rozmowę o tragicznej przeszłości.
Jeszcze jeden cytat z Borkowskiego: „Dlaczego powinniśmy przepraszać? Nie dlatego, że oczekuje tego Sejm czy Parlament Europejski. Także nie ze względu na partnerstwo strategiczne z Polską, ale dlatego, że nasi przodkowie przelali ludzką krew w bagnach wołyńskich. Zrzec się odpowiedzialności za tę krew to zrzec się ich pamięci. Naszej pokuty wymagają nie Polacy, lecz dusze tych, którzy nie wiedzieli, co czynią. I nie Polacy mają pochować kości wołyńskie, a Ukraińcy. Wołyń to ziemia ukraińska”. On utożsamia się ze sprawcami. Czy to możliwe, aby ukraińskie społeczeństwo przepracowało Wołyń?
Jeśli spojrzymy na rzeczywistość taką, jaka ona jest, na okoliczności polityczne, społeczne i kulturowe, to zobaczymy, że pierwszy krok, a więc uświadomienie sobie samej zbrodni – przez społeczeństwo, a nie tylko wąskie elity – jest jeszcze przed nami. Dopiero później – przy pewnych okolicznościach – możemy mówić o przeżywaniu tej tragedii. W naszych czasach takie przeżywanie musi odbywać się za pomocą kultury masowej, np. filmów. Naiwne jest zakładanie, że wystarczy zmiana podręczników. Dzisiejsze społeczeństwo żyje w innej rzeczywistości informacyjnej. Ale tu niewiele się dzieje. Musimy więc jeszcze poczekać na realne zmiany.

DR ANDRIJ PORTNOW (ur. 1979) jest ukraińskim historykiem, obecnie wykładowcą na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie. Współzałożyciel portalu historians.in.ua, w latach 2007-10 redaktor naczelny czasopisma „Ukraina Moderna”. Portnow przebywał w Warszawie na konferencji „Pamięć o XX wieku a współczesność. Ukraińskie spory o przeszłość”, zorganizowanej przez Fundację Batorego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2013