Wiekuista cisza i przemoc

Obraz, który dla autora był wyrazem przerażenia wobec możliwości wiecznego szczęścia, dla Hitlera stanowił symbol fascynacji śmiercią jako źródłem władzy i dominacji.

23.10.2017

Czyta się kilka minut

Arnold Böcklin, Die Toteninsel III, 1883, Alte Nationalgalerie, Berlin / WIKIPEDIA.ORG
Arnold Böcklin, Die Toteninsel III, 1883, Alte Nationalgalerie, Berlin / WIKIPEDIA.ORG

Około południa, 12 listopada 1940 r., do Nowej Kancelarii Rzeszy w Berlinie przybywa sowiecka delegacja z Wiaczesławem Mołotowem na czele. Gości przyjmuje Joachim von Ribbentrop. Po granitowej posadzce zmierzają do prywatnego apartamentu Führera. Hitler wita ich z radością. Wreszcie spełni swój dyplomatyczny obowiązek: pogratuluje Stalinowi i sobie sukcesu, czyli paktu o nieagresji, zwanego porozumieniem Ribbentrop–Mołotow, podpisanego w Moskwie ponad rok wcześniej, 23 sierpnia 1939 r. Kanclerz zapewnia gości o dozgonnej przyjaźni. Mołotow, w imieniu Stalina, stwierdza, że jest szczęśliwy. Nie zauważa jednak, że wraz z gospodarzem pozuje do zdjęcia na tle wiszącego na ścianie obrazu, który Führer traktuje w sposób bałwochwalczy i obsesyjny zarazem: to „Wyspa umarłych” Arnolda Böcklina. Mołotow nie zdaje sobie sprawy z symboliki tej sytuacji.

Obraz Böcklina Hitler kupił (osobiście) w roku 1936, na licytacji w Berlinie. Była to trzecia wersja dzieła, pochodząca z 1883 r. Nikt nie śmiał przebić oferty, a sam nabywca miał przekonanie, że wylicytował coś, co porównać można do rękopisów Beethovenowskiej „Dziewiątej” czy „Fausta” Goethego. Od tej pory nie rozstawał się z obrazem, aż do dnia samobójczej śmierci.

Niemcy wiedzieli, że ich kanclerz kocha Böcklina i „Wyspę umarłych”, a przy okazji całą serię jego stimmungslandschaftów. Kocha do tego stopnia, że podczas swojej wizyty we Włoszech prosi Mussoliniego, żeby pokazał mu cyprysy, które prekursor symbolizmu lubił szczególnie. W mieszczańskich domach niemieckich metropolii wieszanie na ścianach reprodukcji ­Böcklinowskiego dzieła uważa się niemal za patriotyczny obowiązek. „Wyspa umarłych” staje się niezbywalnym elementem ikonosfery nazistowskich Niemiec, wyrazem fascynacji śmiercią w duchu słów samego Böcklina, który napisał, że jego obraz to „cisza, która pukając do drzwi, musi przerażać”. Hitler lubi przerażać, a „przerażenie” to jeden z najistotniejszych parametrów nazistowskiej doktryny władzy.

Paradoksalnie jednak, „Wyspa umarłych” (a dokładniej rzecz ujmując – jej pięć wersji namalowanych w latach 1880-86) to nie tyle symbol „przerażenia”, co... nirwanicznego raju! To nie groza czy strach przed nieistnieniem, tylko idylla i bukoliczna wizja zaświatowej wiecznej szczęśliwości. W istocie owo Böcklinowskie przerażenie zostało w sposób skrajny nadinterpretowane zarówno przez samego Hitlera, jak i nazistowską estetykę. To co dla Böcklina było źródłem „przerażenia”, ale przecież: przerażenia wobec ­możliwości wiecznego szczęścia! – dla Hitlera stanowiło symbol fascynacji śmiercią jako źródłem władzy i dominacji. I to był zasadniczy powód, dla którego obraz skazano po wojnie na zapomnienie. A przecież...

Legenda tego landschaftu ma także inne odsłony. Do „Wyspy umarłych” nawiązywali muzycy, malarze, europejscy poeci. Rachmaninow, de Chirico. Breton uważał dzieło Böcklina za prekursorskie w historii surrealizmu. A już poeci całego kontynentu, szczególnie polscy, opiewali je do tego stopnia, że stało się swego rodzaju kalką w ich poetyckim obrazowaniu. Jeden z krytyków epoki twierdził, że jeśli poeta chce powiedzieć, że mu jest szczęśliwie smutno, to sięgnie po „Wyspę umarłych”.

Tetmajer pisał: „Obraz ten jest smutny, ale ten smutek nie ma w sobie nic rozdzierającego: jest to idylla śmierci (...) Tu jest niepamięć, zapomnienie wszystkiego, co było życiem”. Tetmajerowi marzyła się, w duchu dekadenckiej nostalgii za bezruchem i bezczasem, „Pewna cicha przystań, wiekuiste zatopienie się w bezkres, wpatrzenie się w siność morza i siność obłoków, jednotonną, niewzruszoną, niezmienną”. Najczystsza idylla śmierci w duchu młodopolskim.

Być może ta idylla śmierci prowadzi do zrozumienia polskiej historii. W XIX-wiecznej dyspucie nad sensem naszych narodowych dziejów obraz Böcklina służył jako ich dziwne, głębokie uzasadnienie: czyżby to idylla śmierci – a nie życie! – stanowiła fundament naszej polskiej tożsamości? Tetmajer nie był osamotniony w swojej opinii. Polski modernizm niemal obsesyjnie sięgał po wizję ­Böcklina – w poezji, ale także w malarstwie, które w końcu XIX stulecia jak żadne inne w Europie naznaczone było nokturnowym tonem. Słusznie powiadał Stanisław Witkiewicz, że polskie malarstwo łatwo rozpoznać po ilości czarnej farby wylanej na płótno. „Wyspa umarłych” miała na to znaczący wpływ.

W historii sztuki od czasu do czasu pojawiają się dzieła, które niewytłumaczalnym sposobem trafiają w czuły punkt, w ten jedyny moment. Dzieje się tak bez względu na rangę i znaczenie artysty, który je stworzył. Tak było i w tym przypadku. Oto śmierć zyskała atrakcyjność, a obraz Böcklina... udowodnił to! Więcej: stał się godłem jeżeli nie całego symbolizmu, to w każdym razie jego schopenhauerowskiego nurtu. W „Czarodziejskiej górze” Tomasza Manna Settembrini dowodził: „Śmierć jest godna czci jako kolebka życia (...) ale sympatyzowanie z tą potęgą jest bez wątpienia najokropniejszym zboczeniem ducha ludzkiego”. Dzieło Böcklina otworzyło narkotyczny świat „nieczystej atrakcji” śmierci. Ta fascynacja – zdaniem krytyki niemieckiej – miała swoje źródła w niemieckim romantyzmie. Wspomniany Tetmajer pisał w „De profundis...”: „O morze, morze! Czyliż jest na tobie / gdzieś wyspa taka, gdzie bym mógł być sam, / jak w grobie? / O, niechaj pójdę tam...”. Młodopolski Schopenhauer w najczystszym wydaniu, zilustrowany Böcklinowskim dziełem.

Swoją „Wyspą umarłych” Arnold ­Böcklin przeniósł w czasie neoklasyczną wizję śmierci Canovy. Jest to śmierć pozbawiona bólu umierania, przedśmiertnej agonii, cech tak charakterystycznych dla epok wcześniejszych. Śmierć nabiera somnambulicznego piękna, odziewa się w białe szaty aniołów i zwiewnych niewiast bez twarzy. Jest cicha, bezgrawitacyjna, emanuje wiecznym spokojem i bezruchem. Staje się piękna, pożądana i nastrojowa. Jest łagodna, idylliczna i niebolesna. Oznacza tęsknotę za atrakcyjnym niebytem, pozbawionym „woli życia”. Kusi, obiecuje wieczną miłość i zaspokaja głód tajemnicy. Tetmajer pisze: „A może znajdę wyspę, którą marzę, / gdzie tylko cisza wiekuista trwa, / w bezmiarze”...

Dzisiaj nikogo już nie wzrusza patos słów nieznanego poety Edmunda ­Biedera, który wieszczył: „Samotny płynę w złocistej mej łodzi / w jakąś słoneczną a cichą krainę (...) W cichą, błękitną, nieznaną dal płynę”. Jednak... nie jestem do końca przekonany, że tego rodzaju refleksja jest dziś całkiem nieobecna. Ona ciągle kusi. Ten nastrój, czyli Stimmung, powraca, zwłaszcza w czasie, kiedy jak co roku odwiedzamy miejsca spoczynku naszych najbliższych. Böcklin ze swoją „Wyspą umarłych” jest niewielką częścią tej idylli śmierci.

Dziwne, prawda?©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2017