Więcej czują, inaczej rozumieją, bardziej cierpią

Zawsze skupiony, poważny, bardzo serio. Młodzi ojcowie, którzy jego „wyskoków” nie znali, spontanicznie otaczali go troską i szacunkiem. Mieszkańcy wioski uważają, że był świętym.

14.01.2013

Czyta się kilka minut

 /
/

Ojciec Henryk był absolwentem rzymskiego Angelicum, doktorem teologii, katechetą w liceum, wykładowcą teologii moralnej. Pełnił ważne funkcje, to jako przełożony, to jako rektor seminarium, radny prowincji itd. Poznałem go jeszcze przed wstąpieniem do zakonu. Był moim – kilkunastoletniego ucznia – spowiednikiem i w tej funkcji świadkiem dobroci Pana Boga. Asceta, nieco abnegat. W czasie wakacji chętnie się imał ciężkich prac. Zawsze miał uwagę skupioną na wielkich sprawach Boga i Kościoła. Kiedy mówił, to było wiadomo, że to, co mówi, jest ważne. I w rozmowie, i w kazaniach wbijał każde słowo do głowy słuchacza. Doskonale znał św. Tomasza, którego studiował wyłącznie w oryginale, świetnie władał łaciną, greką, chyba i innymi językami. Pod koniec życia sam się nauczył hiszpańskiego, żeby czytać w oryginale dzieła wielkich mistyków. Miał znakomitą pamięć. Czasem bywał nieco dziwny. Na przykład, płynąc statkiem z klerykami przez jeziora mazurskie, nie reagował na piękne krajobrazy, lecz stojąc na pokładzie ani na chwilę nie oderwał oczu od jakiejś rozprawy teologicznej.

Był rok 1953, ojciec Henryk miał 43 lata. Wcześnie rano usłyszałem dziwne łomotanie na parterze klasztoru. Zbiegłem. Ojciec Henryk z rozmachem kopał w oszklone drzwi, wreszcie chwycił dzbanek z wodą i cisnął nim w szybę. Poszła w kawałki, dzbanek wyleciał z łoskotem na korytarz. Wychylił się przez otwór i potężnym głosem (a miał potężny głos) rozpaczliwie wołał: „kielichy myć, stuły nie całować, żeby zarazków gruźlicy nie przekazywać innym!”. I jeszcze coś w rodzaju „mleko – dzieciom!”. I łup buciorem w drzwi.


Szeptaliśmy ze zgrozą: zwariował. Pogotowie, siłą zaaplikowany zastrzyk i uśpionego ojca Henryka wynieśliśmy do karetki, która zabrała go do szpitala.

Po dość długim czasie wrócił. Jeszcze dwa, może trzy razy zdarzyły się dziwaczne zachowania i ojciec Henryk, już pokojowo, lądował w szpitalu. Ostatnie 31 lat życia spędził w klasztorze na Warmii. Żył nieco jak rekluz. Jadał sam, dnie spędzał w ubogo wyposażonej celi, której w zimie nie pozwalał ogrzewać. Modlił się, czytał, śledził życie Kościoła. Czasem trochę pomagał w duszpasterstwie. Codzienną Mszę św. odprawiał samotnie, wolno, z wielkim skupieniem, w domowej kaplicy. Bardziej niż we wspólnocie żył w świecie własnych idei. Kiedyś przyjechałem z Rzymu, by go odwiedzić. Zawsze witał mnie z radością i tak, jakbyśmy się co dopiero rozstali. Długo wtedy rozmawialiśmy o Papieżu, którego nauczanie znał jak mało kto. Na pożegnanie z całą powagą prosił mnie, bym skłonił Jana Pawła II do zaangażowania się w propagowanie... jedzenia czosnku.

Kiedyś prowadziłem w tamtym klasztorze rekolekcje dla współbraci. Ojciec Henryk – o czym nie wiedziałem – miał w celi głośnik. Potem ktoś mi powiedział, że wszystkich nauk słuchał, klęcząc przy biurku. Poszedłem go pożegnać, a on mnie zatrzymuje i podejmuje rozmowę o rekolekcjach. Tak wnikliwej i całościowej recenzji moich nauk ani przedtem, ani potem nie miałem. Nie żeby je skrytykował czy żeby sugerował własny pomysł. To była mądra i życzliwa, krytyczna i kompetentna analiza.

Ojciec Henryk medytował, chodząc. Samotnie, po korytarzu albo na zewnątrz, w zakątku kościelnego cmentarza. Zawsze tą samą, wydeptaną ścieżką. Młodzi ojcowie, którzy epizodu z 1953 r. i późniejszych „wyskoków” ojca Henryka nie znali, spontanicznie otaczali go troską i szacunkiem. Obecność tego na poły rekluza była dla klasztoru ważna. Mieszkańcy wioski uważają, że był świętym.


Nie słyszałem, by ojciec Henryk narzekał. Ponad 30 lat na odludziu przeżywał jako rzecz normalną. Czy cierpiał? Nie wiemy. Zawsze skupiony, poważny, bardzo serio. Nigdy nie widziałem, by się śmiał, ale cóż, rzadko go widywałem.

Ojciec Henryk zmarł w 1988 roku. Miał 78 lat i wygląd starca.

Antoni Kępiński książkę „Schizofrenia” zadedykował „tym, którzy więcej czują i inaczej rozumieją, i dlatego bardziej cierpią, a których często nazywamy schizofrenikami”.

Im też dedykujemy to wspomnienie i ten numer „Tygodnika”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2013