Widzę w nich po prostu ludzi

Ks. George Williams, amerykański jezuita, kapelan skazanych na śmierć: Jestem przeciwnikiem kary śmierci, ale uważam, że skazywanie kogoś na dożywocie bez nadziei na zwolnienie warunkowe jest jeszcze gorsze.

10.06.2019

Czyta się kilka minut

Korytarze więzienia San Quentin, Kalifornia, 2017 r. / EZRA SHAW / GETTY IMAGES
Korytarze więzienia San Quentin, Kalifornia, 2017 r. / EZRA SHAW / GETTY IMAGES

MARTA ZDZIEBORSKA: Jak to się stało, że oficer sił powietrznych został kapelanem w San Quentin – więzieniu, gdzie przebywa jedna czwarta skazanych na karę śmierci w USA?

GEORGE WILLIAMS SJ: Musiałbym najpierw opowiedzieć o tym, co wydarzyło się 40 lat temu.

Mamy czas.

To był koniec 1979 r. Zaraz po studiach stacjonowałem w wojskowej stacji radiolokacyjnej na Alasce. Od kilku tygodni panowały srogie mrozy i nie mogliśmy wychodzić na zewnątrz. Przemieszczaliśmy się tylko tzw. arktycznymi korytarzami, czyli łącznikami między budynkami w bazie. Często rozmyślałem wtedy o swoim życiu. Zastanawiałem się, czy powinienem dalej służyć w wojsku. Pamiętam szczególnie jeden dzień, gdy szedłem długim korytarzem i modliłem się do Boga z prośbą o jakąś wskazówkę.

Niedługo później poznałem kapelana sił powietrznych. Przedstawił mnie jezuitom, którzy prowadzili misję w Nome na Alasce [Nome to czterotysięczne miasteczko nad Morzem Beringa – red.]. Urzekło mnie ich poczucie humoru i dobroć. Zacząłem zastanawiać się, czy nie wstąpić do zakonu. Porzuciłem jednak ten pomysł i kontynuowałem służbę. Stacjonowałem potem w Niemczech i Arabii Saudyjskiej. Gdy skończył się mój pięcioletni kontrakt w armii, wróciłem na Alaskę. Przez rok robiłem wolontariat jako didżej w prowadzonej przez jezuitów stacji radiowej.

Czyli, krótko mówiąc, to przygoda z dziennikarstwem zachęciła Ojca ­do wstąpienia do zakonu?

Można tak powiedzieć (śmiech). Bałem się podjąć pochopną decyzję i chciałem lepiej poznać środowisko jezuitów. Po dwóch latach od skończenia wolontariatu wstąpiłem do Towarzystwa Jezusowego w Bostonie.

Skąd pomysł na posługę w więzieniu?

Pierwsza myśl pojawiła się już w czasie nowicjatu. W ramach trwających 30 dni ćwiczeń duchowych dostaliśmy zadanie, by wyobrazić sobie twarz Jezusa. Wszyscy mieli wizje, a ja nic. Podzieliłem się swoimi obawami z przełożonym. Do przełomu doszło dopiero kilka miesięcy później, gdy odbywałem próbę nowicjacką. Jako miejsce posługi wybrałem więzienie w Norfolk w stanie Massachusetts. Już pierwszego dnia tamtejszy kapelan zabrał mnie do więziennego karceru. Rozmawiałem z mężczyzną, który od kilkunastu lat odsiadywał wyrok za morderstwo. Przez mały otwór w drzwiach celi widziałem tylko jego twarz. Pamiętam, że był rdzennym Amerykaninem ze stanu Maine. Nie potrafię tego opisać, ale podczas rozmowy poczułem z nim niesamowitą więź. Po tym spotkaniu zrozumiałem, że właśnie w nim zobaczyłem twarz Jezusa.

A czy Jezusa można zobaczyć w oczach seryjnego mordercy? W celach śmierci w San Quentin przebywają m.in. Lonnie Franklin, zabójca dziesięciu kobiet, i Scott Peterson, który zamordował żonę. Była w ósmym miesiącu ciąży.

Gdy osiem lat temu zaczynałem posługę w San Quentin, miałbym problem z odpowiedzią na to pytanie. Chciałem jak najwięcej wiedzieć o więźniach i czytałem ich akta. Wciąż myślałem o brutalnych czynach, jakich się dopuścili. Często miałem koszmary. Szybko zrozumiałem jednak, że ocenianie więźniów nic nie zmieni. Moim zadaniem jest okazanie im miłosierdzia. Widzę w nich ludzi, a nie bestie. Czasami nie jest łatwo. Pamiętam, jak morderca-kanibal, który zabił 50 osób, spytał mnie, czy powinien przejść na wegetarianizm. Inny seryjny zabójca często powtarza w żartach, żebym „nigdy nie popełnił tych samych błędów co on”. Dziś takie zaczepki już mnie nie szokują.

W marcu gubernator Kalifornii Gavin Newsom ogłosił moratorium na wykonywanie kary śmierci. Na mocy tej decyzji zamknięto mieszczącą się w San Quentin salę egzekucji i wywieziono sprzęt. Jak na te zmiany zareagowali więźniowie?

Gdy przyszedłem do San Quentin w dniu ogłoszenia moratorium, spodziewałem się bardzo pozytywnych reakcji. Więźniowie byli jednak powściągliwi. Wyglądali tak, jakby nie chcieli zapeszyć dobrych wiadomości. Ale wiedziałem, że się cieszą. Niektórzy podkreślali, że czują ulgę. Decyzja gubernatora, która objęła 737 więźniów czekających na egzekucję w Kalifornii, obowiązuje do końca jego czteroletniej kadencji. Do tego czasu mogą spać spokojnie.

Być może stłumione reakcje więźniów wynikają z symbolicznego znaczenia moratorium. Od 2006 r., gdy sąd federalny nakazał wypracowanie nowej metody podania śmiertelnego ­zastrzyku, w Kalifornii nie wykonano ani jednej egzekucji.

Niektórzy więźniowie czekają na śmierć od ponad 30 lat. Bardziej prawdopodobne jest to, że umrą ze starości, z powodu choroby lub samobójstwa. Pod koniec kwietnia na raka płuc zmarł 80-letni więzień. Ćwierć wieku temu został skazany za brutalne morderstwo młodej kobiety. Zanim umarł, przez rok chodził na chemioterapię. Niewiele się o tym mówi, ale więźniowie w San Quentin mogą korzystać z dość dobrej opieki medycznej. Jeden z osadzonych miał ostatnio wszczepianą endoprotezę stawu biodrowego. Inny przeszedł operację kolana. Więźniowie mogą też iść do dentysty czy psychologa.

Osadzeni w San Quentin mają chyba lepszy dostęp do opieki medycznej niż niejeden Amerykanin, którego nie stać na polisę ubezpieczeniową.

To prawda. Niektórzy więźniowie podkreślają, że mają teraz większe szanse na wizytę u lekarza niż wtedy, gdy byli na wolności. Jak wynika ze statystyk, 6 na 10 więźniów czekających na egzekucję w Kalifornii to osoby, które mają kolor skóry inny niż biały. To głównie słabo wykształceni ludzie, którzy żyli w biedzie na długo przed popełnieniem przestępstwa. W San Quentin, podobnie jak w innych amerykańskich więzieniach, szczególnie liczną grupę stanowią Afroamerykanie. Wielu z nich trudno było wywalczyć łagodniejszy wyrok niż kara śmierci. Nie było ich stać na dobrego prawnika, mogli tylko liczyć na obrońcę z urzędu.

Czy w Kalifornii, gdzie na egzekucję czeka się nawet kilkadziesiąt lat, więźniowie boją się jeszcze tego momentu?

Większość skupia się na składaniu kolejnych apelacji. Procedura odwoławcza może trwać nawet 25 lat. Jeśli w tym czasie nie uda im się doprowadzić do uniewinnienia lub złagodzenia kary, muszą oswoić się z myślą o egzekucji. Ich stan można porównać z sytuacją pacjenta, który żyje z diagnozą śmiertelnej choroby. Paradoksalnie bardziej jednak niż egzekucji osadzeni boją się tego, że umrą w więzieniu ze starości.

Najlepszym chyba tego przykładem był apel Tima Younga, więźnia San Quentin. Sprzeciwiał się zapowiadanemu w 2012 r. referendum w sprawie zniesienia kary śmierci w Kalifornii. Bał się, że w przypadku pozytywnego wyniku referendum jego wyrok zostałby zamieniony na karę dożywocia bez możliwości zwolnienia warunkowego.

W San Quentin protestowało wtedy wielu osadzonych. Jestem przeciwnikiem kary śmierci, ale uważam, że skazywanie kogoś na dożywocie bez nadziei na zwolnienie warunkowe jest jeszcze gorsze. Więźniowie bali się nie tylko zmiany wyroku, ale też tego, że straciliby przysługującą im dotąd drogę odwoławczą. Nie mogliby też zachować niektórych przywilejów. W przeciwieństwie do reszty osadzonych oni nie muszą dzielić celi z innymi więźniami. Przyzwyczaili się do życia w pojedynkę i bali się konfliktów z potencjalnymi sąsiadami. Ze względu na towarzyszące referendum ryzyko samobójstw w San Quentin podwyższono środki bezpieczeństwa. Co ciekawe, niektórzy więźniowie sprzeciwiali się organizacji referendum, bo nie chcieli zniesienia kary śmierci.

Chce Ojciec powiedzieć, że nie mogli doczekać się swojej egzekucji?

Tak bym tego nie ujął. Chodzi o wyznawane przez nich wartości. Pewnie nie chcieli egzekucji dla siebie, ale już w przypadku więźnia z celi obok nie mieliby nic przeciwko.

Jaka atmosfera panuje we wschodnim bloku San Quentin, gdzie przebywa większość czekających na egzekucję?

Jest głośno, ciemno i śmierdzi. Już przy wejściu do budynku odstrasza napis w gotyckim stylu: „Cele potępionych”. Cały blok wygląda jak pięciopiętrowy magazyn. Na każdej kondygnacji upchane są dziesiątki cel. Z pomieszczeń o wielkości półtora metra na trzy metry prawie zawsze słychać radio lub telewizor. Więźniowie mają dostęp do podstawowych programów. Nie ma mowy o HBO czy kablówce. To dla nich jedyne okno na świat. Jeśli potrzebują miejsca do pracy, za biurko służy im metalowe łóżko. Przy nim jedzą też posiłki. Do cel dociera tylko światło jarzeniówek. Najjaśniej jest w tej części budynku, która wychodzi na stronę malowniczej Zatoki San Francisco. Ale na korytarzu przez brudne okna można zobaczyć tylko zarys wody.

Jak często więźniowie mogą ­opuszczać cele?

Codziennie rano między 7 a 12. Mogą przejść się po korytarzu na swoim piętrze albo wyjść na plac na zewnątrz budynku. Jest tam boisko do koszykówki i sprzęt do ćwiczeń. Większe ograniczenia obowiązują osoby, które mają na koncie działanie w więziennych gangach lub atak z nożem na współwięźniów i strażników. Oni wychodzą na zewnątrz rzadziej i spędzają czas na oddzielnym placu. Przebywają tam zamknięci w metalowych klatkach. Największym wrogiem osadzonych jest przede wszystkim nuda.

Jak sobie z nią radzą?

Oglądają telewizję, czytają książki. To drugie tylko niektórzy, bo nie brakuje osób, które mają z tym trudności. Więźniowie przebywający w celach śmierci nie mogą brać udziału w zajęciach resocjalizacyjnych. Mają jednak prawo uczestniczyć w kursach korespondencyjnych. Najbardziej zdeterminowani mogą nawet skończyć studia. Niektórzy zapisują się na kurs biblijny, malują albo piszą wiersze. Jeden mężczyzna przygotował książkę z przepisami potraw. To ma być inspiracja dla więźniów, którzy tuż przed egzekucją mają prawo zamówić nawet najbardziej wykwintny posiłek.

Więźniowie mogą też pójść na mszę, którą Ojciec odprawia dla nich dwa razy w tygodniu. Czy pojawia się wtedy dużo osób?

W ciągu miesiąca widzę około stu więźniów. Jednorazowo może przyjść jednak 20 osób. Na kaplicę przeznaczono niewielkie pomieszczenie, w którym kiedyś był prysznic. Mieści się tam tylko sześć ławek.

Czy podczas mszy zachowane są ­dodatkowe środki bezpieczeństwa?

I to na każdym kroku. Trzeba zacząć od tego, jak wygląda kaplica. Dzieli się na dwa zakratowane obszary: w jednym siedzą więźniowie, w drugiej odprawiam mszę. Moja „klatka” jest niewiele większa od budki telefonicznej. Zamykam się w niej na kłódkę. Podczas mszy mam na sobie kamizelkę chroniącą przed pchnięciem nożem. Jedyny dopuszczalny bezpośredni kontakt z więźniami to moment, gdy na znak pokoju podajemy sobie ręce. Przez kraty przekazuję też komunię świętą. Msza jest bardzo prosta. Wygłaszam nieformalne kazanie, podczas którego wymieniamy się z wiernymi przemyśleniami. W więziennej kaplicy udzielane są też sakramenty chrztu i bierzmowania.

Ojciec George Williams, w tle więzienie San Quentin / ARCHIWUM WIĘZIENIA SAN QUENTIN W KALIFORNII

Czy jakaś msza zapadła Ojcu ­wyjątkowo w pamięć?

Dla mnie każda jest wyjątkowa. Najbardziej pamiętam jednak chrzest jednego z więźniów. Mogliśmy przebywać w tym samym pomieszczeniu, bo mężczyzna – w przeciwieństwie do uczestniczących we mszy wiernych – miał założone kajdanki. Na swój chrzest zaprosił strażników więziennych. To była bardzo wzruszająca ceremonia. Pod koniec doszło jednak do niezręcznego momentu. Mężczyzna poprosił, żebym namaścił jego ręce olejem krzyżma. To było trudne, bo miał przecież kajdanki. Ten człowiek wiele lat wcześniej zabił całą swoją rodzinę. Wierzę jednak, że niektórzy potrafią się zmienić. Najlepiej pokazuje to przykład innego więźnia, który został skazany na karę śmierci za zlecenie zabójstwa żony. W przeciwieństwie do większości osadzonych zrezygnował ze składania apelacji i przyznał się do winy. Pogodził się z myślą o śmierci i na własną rękę skontaktował się z jednym z klasztorów benedyktynów. Jako osoba świecka został niedawno oblatem i modli się za dusze wszystkich kobiet i mężczyzn, których poddano egzekucji w Kalifornii.

Lubi Ojciec powtarzać, że najbardziej uzdrawiający dla więźniów jest sakrament spowiedzi. Słyszałam, że to właśnie dla nich przyjął Ojciec święcenia kapłańskie. Czy to prawda?

Muszę przyznać, że to ich zasługa. Gdy 26 lat temu zaczynałem pracę kapelana więziennego, byłem bratem zakonnym. Więźniowie zachęcali mnie do przyjęcia święceń, bo mógłbym wtedy ich spowiadać i odprawiać msze. Z biegiem lat zrozumiałem, jak ważne jest dla nich otrzymanie rozgrzeszenia. W ten sposób mogą rozprawić się z poczuciem winy i wstydu za swoje czyny.

Gdzie Ojciec spowiada? W San Quentin nie ma chyba zbyt wielu miejsc do rozmowy na osobności.

Rezerwuję z wyprzedzeniem pomieszczenie, które na co dzień służy do spotkań z psychologiem. Podczas spowiedzi mężczyzna przebywa zamknięty w „klatce”, a ja siadam naprzeciwko na krześle.

Niezależnie od spowiedzi, gdzie Ojca obowiązuje tajemnica, z jakich problemów zwierzają się więźniowie?

Często mówią o samotności. Niektórzy albo nie mają bliskich, albo odwróciła się od nich cała rodzina. Ci, którzy mogą liczyć na wsparcie najbliższych, boją się, że z biegiem lat stracą z nimi kontakt. Zdarzają się jednak pozytywne przypadki. Szczególnie zaskakujący jest dla mnie przykład żon, które nie porzuciły mężów po tym, jak dopuścili się brutalnych przestępstw. Zdarza się, że niektóre pary proszą mnie o odnowienie przyrzeczeń małżeńskich. Oprócz samotności wielu przeraża myśl, że ich egzystencja prowadzi jedynie do egzekucji. Niektórzy zastanawiają się, czy kiedykolwiek odnajdą w życiu sens. Co bardziej zdesperowani powtarzają, że chcą umrzeć.

Czy proszą Ojca o modlitwę o szybszą śmierć?

(długa cisza) Zdarzało się tak w przypadku starszych i zniedołężniałych więźniów. Byli zmęczeni długoletnim chorowaniem w więzieniu i chcieli być znów wolni. Nie miałem problemów z modlitwą w tej intencji. Lepiej, by dołączyli do Boga, a nie cierpieli w celi przez kolejne lata. Bywają jednak młodzi więźniowie, którzy nie mogą poradzić sobie z wizją życia w zamknięciu przez kilkadziesiąt lat. Zaczynają wtedy cierpieć z powodu chronicznego bólu, stopniowo tracą zdolność poruszania się. Ich sytuacja nie różni się od tej, w której znajdują się podopieczni w domach starości. Staram się pomóc więźniom, by odzyskali pokój i pogodzili się z Bogiem. W przeciwnym razie ich życie byłoby już zupełnie przygnębiające i bez sensu.

Czy kiedykolwiek zdarzyło się, by więzień zaatakował Ojca?

Na szczęście nigdy. Nikt nawet mi nie groził. Oczywiście taki atak mógłby się zdarzyć, bo nie brakuje tu osób niezrównoważonych psychicznie. Na co dzień muszę po prostu uważać.

Czy jest coś, czego Ojciec najbardziej się boi w swojej pracy?

To moment, gdy w Kalifornii dojdzie do wznowienia wykonywania kary śmierci. Pracuję w San Quentin od 2011 r. i do tej pory nie odbyła się tutaj żadna egzekucja. Boję się, że kiedyś będę musiał towarzyszyć więźniowi podczas śmierci. ©

GEORGE WILLIAMS SJ (ur. 1957) jest kapelanem w więzieniu San Quentin w Kalifornii. Od 2011 r. prowadzi tam posługę dla więźniów skazanych na karę śmierci. Wcześniej pracował m.in. jako kapelan w więzieniu w Bostonie. Członek Towarzystwa Jezusowego od 1987 r., święcenia kapłańskie przyjął w 2004 r. Wcześniej, w latach 1979-84, służył jako podporucznik w amerykańskich siłach powietrznych. Obronił doktorat z kryminologii na Uniwersytecie Północno-Wschodnim (Northeastern University) w Bostonie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2019