Wiatr i flauta

Im dłużej (co z pewnością nie znaczy, że mądrzej i lepiej) idę drogą chrześcijaństwa, tym silniejsze mam przekonanie, że w DNA naszej wiary i religii zapisana jest niewielka wspólnota, „mała trzódka”.

30.12.2018

Czyta się kilka minut

FOT. GRAŻYNA MAKARA /
FOT. GRAŻYNA MAKARA /

Że chrześcijaństwo jest jakby pod nią skrojone, że ono najlepiej i najpełniej w niej właśnie się sprawdza, najjaśniej świeci, najsensowniej działa. Gdy Kościół rozumiany jako zebranie ludzi dzielących tę samą wiarę, nadzieję i miłość, wykracza poza skalę rodziny (nawet tej w rozumieniu bliskowschodnim, afrykańskim czy latynoskim, gdzie zalicza się do niej czasem i kilkaset osób), gdy nieuchronnie (bo przy takiej skali to naprawdę jest nieuchronne) zaczyna nosić cechy instytucji, formalizuje kwestie zarządzania, staje się społeczną siłą jako reprezentant zbioru osób mających przecież także inne identyfikacje (obywatele, profesjonaliści, rodzice, klienci) – traci zwinność, ciekawość, żywotność, radykalizm. 

To oczywiście nie jest tak, że każda mała chrześcijańska wspólnota z definicji jest idealna, a każdy Kościół „narodowy” to siedlisko problemów. Proszę jednak sprawdzić, czy nie jest tak, że wielu z nas, jeśli tylko spojrzy na rzecz uczciwie, bez uprzedzeń, może bez trudu wymienić co najmniej paru księży, paru biskupów, paru katolików, z którymi jest im w Polsce zwyczajnie po drodze, z którymi byliby w stanie w ową drogę ruszyć. Przestawmy teraz ostrość obiektywu, zerknijmy na poziom: „Kościół polski”. Czy tylko u mnie coraz częstszym skojarzeniem z tą frazą jest pojęcie „bezsilność”?

Słucham, co przewodniczący Episkopatu mówi o filmie „Kler”. Co metropolita gdański plecie w sprawie księdza Jankowskiego. Patrzę na „ogarnianie” kryzysu związanego z przypadkami pedofilii wśród duchownych, prowadzone według metod zarządzania kryzysem żywcem przeniesionych z cesarskich dworów siedemnastego wieku. Na tolerowanie toruńskiej hiperpatologii. Na mikry potencjał ewangelizacyjny kolegialnego nauczania (którego wyrazem są listy pasterskie, za które nie przestaję dziękować, gdyż jako wiecznie niedospany młody ojciec, ozłocę każdą szansę na drzemkę). Na konsekwentnie pogłębianą nieumiejętność mentalnego odpępowienia się od polskiej polityki i albo jawne się z nią „mizianie”, albo krytykowanie w tak zawoalowanej i ezopowej formie, że konia z rzędem temu, kto trafnie odczyta treść przekazu. 

Kiedyś bym się na to wszystko złościł, apelował, pisał listy, umawiał się, by prywatnie coś podszepnąć. Dziś mam ochotę po prostu machnąć ręką. Jestem za stary, by spędzać życie na wiecznym tłumaczeniu ojca, któremu zawsze przy świątecznym stole (podczas Pasterki czy Rezurekcji), gdy z mocy kalendarza ma zdecydowanie większą publikę i związane z tym bąbelki uderzą mu do głowy, uleje się coś takiego, że nie wiadomo, gdzie oczy później podziać. 

I niby dlaczego właściwie powinienem to robić, skoro w diecezjach, w których żyję i pracuję (obu warszawskich) ów ojciec akurat takich rzeczy nie gada? Jak pisałem – znam przecież wspaniałych biskupów, dlaczego nie mam mieć prawa powiedzieć pozostałym: „dziękuję, nie dotyczy mnie to, idę swoją drogą”? Czy naprawdę z faktu bycia praktykującym członkiem Kościoła wynika dla mnie konieczność automatycznego żyrowania każdej publicystycznej bzdury każdego polskiego księdza, czy biskupa (że o świeckich nie wspomnę)? Ten paraliż i jałowość jakiej doświadczam na szczeblu Kościoła krajowego, stale widzę jednak nie jako czynnik depresjogenny, a wspaniałą szansę na przemyślenie swojego miejsca w tej rodzinie. Bo skoro nie tam, to przecież gdzieś indziej. Bo jeśli obumiera od góry, to pewnie odżywać zaczęło na dole? Odżywa. Organiczna robota: rekolekcje, grupy zadaniowe, świetnie prowadzone parafie – widzę to na własne oczy jeżdżąc w tę i z powrotem po kraju. To nie jest większość, to mniejszość, ale to tam jest dziś „Kościół polski”, tam trzeba go szukać.

Dzięki projektowi ambulatorium psychologicznego w mieście Hangzhou, którego powstanie wspierała i które współfinansuje moje fundacja, przyglądam się też od jakiegoś czasu Kościołowi katolickiemu w Chinach. Próbuję zrozumieć, co daje tym ludziom napęd, by przynależeć do mikrej mniejszości, której istnienie nie jest tu niczym oczywistym dla nikogo, dlaczego chcą być Kościołem, choć to kosztuje dużo więcej, niż u nas. 

Katolicy stanowią dziś około 1 proc. chińskiego społeczeństwa (co oznacza, że jest ich połowę mniej niż nas, polskich katolików), a mimo to niektórzy z nich też potrafili w swoim gronie poczuć się już ustabilizowaną formalnie i finansowo większością (od jednego z moich znajomych usłyszałem kiedyś coś, co jakże znajomo zabrzmiało w moich uszach: „Nasi księża głoszą trzy prawdy: swoją wiedzę, swoją władzę oraz swoje plotki”). Też mają jednak wewnątrz siebie ową mniejszość, o którą zawsze chodzi, Kościół, który czuje w żaglach wiatr czystej Ewangelii. Przy trwającym cztery godziny ciastku i herbacie w jakiejś miejscowej kawiarni z ogniem w oczach opowiadają mi więc o Jezusie, który kazał wspólnocie szukać zagubionej owcy nie jak straconej własności, ale pomyśleć: a jak byś jej szukał, gdyby to było twoje dziecko? O tym, jak wspaniałą lekcję rozwiązywania kłopotów społecznych daje Pan, gdy przyprowadzają doń kobietę pochwyconą na cudzołóstwie, a on wycisza ich krzyki, agresję i osądy, przenosząc swoim dziwnym wycofaniem ich uwagę z nich samych na Siebie. Robiąc im miejsce, nie atakując, pozwala im wrócić do siebie samych. Słuchając ich wiem, że jestem w domu.


CZYTAJ TAKŻE:

Sprawdziliśmy, jak Kościół w Polsce radzi sobie ze skandalem pedofilii. Oprócz jego skali problemem jest niedostateczna wrażliwość na los ofiar. TEKST ARTURA SPORNIAKA >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 02/2019