Wiara i kodeks

Czy Śmierć, jaką poniósł o. Kolbe, to męczeństwo? Większość bez wahania odpowie twierdząco. Ale dla watykańskich "twórców świętych" to wcale nie było oczywiste. Kulisy wyniesienia franciszkanina na ołtarze zdumiewają.

16.08.2011

Czyta się kilka minut

Sam o. Kolbe męczeństwa pragnął na pewno. Niemal 30 lat przed uwięzieniem przez hitlerowców, po tym, jak odprawił Mszę u Grobu św. Piotra w Rzymie, zapisał w notatniku, że modlił się o łaskę męczeństwa. Myślał o nim zapewne w tradycyjnych kategoriach, nie zastanawiając się nad kanonicznymi niuansami. Nie mógł się spodziewać, że okoliczności, w jakich przyjdzie mu zginąć, sprawią tyle kłopotów teologom. I że zostaną nazwane męczeństwem dopiero po latach ostrych sporów, a swój autorytet będzie musiał położyć na szali sam papież.

Epoka zbrodni nazistowskich wywróciła na nice kościelne procedury stwierdzania świętości.

Prawnicy i mordercy

Ani prawo kanoniczne, ani nauczanie Kościoła nie definiują precyzyjnie, czym jest męczeństwo. Nawet formuły przyjęte w Katechizmie Kościoła Katolickiego - o "najwyższym świadectwie złożonym prawdzie wiary, świadectwie aż do śmierci" - nie na wiele zdałyby się skrupulatnym prawnikom. A jeszcze trzy dekady temu procesy o świętość miały charakter wybitnie prawny.

Dogmatyka nie wypracowała dokładnej definicji, ale zdrowy rozsądek i tradycja nakazywały myśleć o męczennikach jako o najbardziej radykalnych naśladowcach Chrystusa, którzy poszli za Nim aż po dobrowolną kaźń i śmierć, i wybaczyli prześladowcy - nienawidzącemu wiary tyranowi.

Wśród świętych-wyznawców męczennicy byli jak perły w koronie. Dlatego Kościół od wieków starał się, żeby podczas procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych męczeństwa nie stwierdzać zbyt pochopnie. Papież Benedykt XIV (XVIII w.) nakazał dokładne badanie, czy kandydat na ołtarze na pewno zmarł za wiarę: to ona, a nie cokolwiek innego, miało być bezpośrednią przyczyną śmierci z rąk prześladowcy, który musiał działać w odium fidei - nienawiści do wiary.

Nie chodzi tu bynajmniej o drugorzędne szczegóły. Jednym z problemów wyjaśnianych podczas procesu ks. Jerzego Popiełuszki było rozstrzygnięcie, czy został zamordowany ze względu na wiarę, czy ze względu na zaangażowanie polityczne. Ta sama przyczyna wstrzymuje od lat proces Oscara Romero z Salwadoru, arcybiskupa czynnie walczącego o sprawiedliwość społeczną i sprzeciwiającego się juncie, zastrzelonego w 1980 r.

Inny problem dla kanonistów stworzyła nazistowska III Rzesza. Jej władze nie głosiły nienawiści do chrześcijaństwa w tak otwarty sposób, jak wobec Żydów. Na księży urządzały obławy ze względu na ich autorytet i przywódczą rolę w rzucanych na kolana społeczeństwach; z podobnych względów likwidowały przedwojenną inteligencję. Popełnianych przez nie mordów nie było łatwo przypasować do tradycyjnego pojmowania męczeństwa.

Wydeptana ścieżka

Bariera ta wstrzymywała na lata procesy wielu ofiar zbrodni nazistowskich. Mimo to niektórzy wnioskodawcy starali się kierować proces na tory męczeństwa - także dlatego, że jest on krótszy od klasycznego, nie wymaga bowiem stwierdzania cudu, a jedynie zatwierdzenia dekretu o śmierci za wiarę.

Po wojnie karmelici chcieli wynieść na ołtarze swojego holenderskiego współbrata o. Tytusa Brandsmę, aresztowanego w 1942 r. za głoszenie w prasie przekonań antynazistowskich i sprzeciw wobec rozporządzeń antyżydowskich. Na zakonniku wykonywano w Dachau bestialskie eksperymenty medyczne, a w końcu zamordowano go zastrzykiem fenolu. W Rzymie karmelici dowiedzieli się, że lepiej będzie prowadzić klasyczny proces oparty na badaniu heroiczności cnót i "pieczęci Boskiej" w postaci cudu - bo udowodnienie męczeństwa za wiarę będzie karkołomne.

Upór postulatorów, bogata na szczęście baza źródłowa i zeznania świadków pozwoliły jednak na wykazanie, że prześladowania i śmierć o. Brandsmy nie były skutkiem wyłącznie jego sprzeciwu wobec nazizmu jako systemu, ale czynnej obrony zasad chrześcijańskich i praw Kościoła (m.in. sprzeciwił się wyrzucaniu z katolickich szkół żydowskich dzieci i wzywał wydawców prasy katolickiej, by nie przyjmowali ogłoszeń partii nazistowskiej). Jan Paweł II beatyfikował go w 1985 r.

Sytuacja o. Kolbego była podobna. Wiele wskazywało na to, że naziści nie prześladowali go ze względu na odium fidei, ale z przyczyn politycznych: o. Kolbe jako znakomity organizator, wydawca oraz duchowy przewodnik cieszył się zbyt wielkim autorytetem, by pozostawić go na wolności. W dodatku według zeznań świadków komendant Fritsch nie okazał jakiejś szczególnej satysfakcji, że wysyła na głodową śmierć akurat księdza. Sam zaś akt zabójstwa nie miał na celu wyrażenia nienawiści wobec wiary, ale zlikwidowanie ostatnich czterech więźniów i opróżnienie celi. Rodziło się też pytanie, czy zgłaszając się na dobrowolną śmierć za Franciszka Gajowniczka, o. Maksymilian uczynił to - przede wszystkim - ze względu na wiarę.

Rzymskie schematy były bezlitosne. Dlatego w pierwszym, beatyfikacyjnym etapie zmagań zwolennicy tezy o męczeństwie o. Kolbego ponieśli klęskę.

Wyznawca

Gdyby nawet o. Kolbe nie zginął w Ausch­witz, nie brakowało mu zasług. A wieść o poświęceniu życia w obronie drugiego człowieka, co - wydawałoby się - odpowiada w stopniu doskonałym nauce Chrystusa o tym, że "nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich" (J 15, 13), sprawiła, że kult franciszkanina narodził się oddolnie jeszcze w latach wojny i szybko rozszerzał. Modlitwy kierowane za jego wstawiennictwem przyniosły przynajmniej dwa cudowne uzdrowienia.

Powszechna opinia była zgodna co do tego, że o. Maksymilian był męczennikiem. Podobnie sądzili franciszkanie, jednak w Rzymie spotkali się z taką samą radą, jak wspomniani karmelici. Proces beatyfikacyjny ruszył (na stopniu diecezjalnym w 1948 r.), ale torem tradycyjnym, poprzez dowodzenie heroiczności cnót. W kurii warszawskiej z inicjatywy zakonu i kard. Stefana Wyszyńskiego przeprowadzono też dodatkowy proces w kierunku stwierdzenia męczeństwa, ale jego wyniki nie zostały w Watykanie zaakceptowane.

O. Kolbego Paweł VI ogłosił 17 października 1971 r. błogosławionym - jako wyznawcę. Sam papież popierał tę drogę beatyfikacji, jednak dzień później, przyjmując polską delegację, wyraził się bardzo nietypowo: nazwał śmierć o. Kolbego "męczeństwem z miłości". Termin taki nie istnieje w teologii i prawie kanonicznym. W słowa papieża wsłuchał się obecny tam arcybiskup krakowski Karol Wojtyła.

Wierni niejako wbrew orzeczeniom rzymskich kanonistów czcili o. Kolbego jako męczennika. Kult wyszedł poza granice Polski, stąd na początku lat 80. na porządku dziennym stanęła sprawa kanonizacji franciszkanina. A sytuacja w Kościele była już wtedy diametralnie inna: na tronie Piotrowym zasiadał Jan Paweł II.

Przesilenie

Karol Wojtyła od wczesnych lat kapłaństwa czcił zamordowanego w obozie zakonnika. Widział w nim doskonały wzorzec powołania do świętości aż do poświęcenia swojego życia dla życia innych. Nieraz jeździł do Oświęcimia modlić się na cementowej posadzce jego celi. Także jako biskup myślący o Kościele w kategoriach dalekich od sztywnych schematów nie miał wątpliwości co do męczeństwa o. Kolbego. Na pięć tygodni przed beatyfikacją nazwał go w kazaniu wygłoszonym w Czerwińsku "pierwszym wyniesionym na ołtarze męczennikiem obozów koncentracyjnych". Innym razem, w Krakowie, stwierdził, że jest on "świadkiem życia, męki i zmartwychwstania Chrystusa w stopniu heroicznym". W Rzymie podczas audycji Radia Watykańskiego po uroczystościach beatyfikacyjnych powiedział: "Wiadomo, czym były dla pierwszych chrześcijan z epoki prześladowań groby męczenników, jaką czcią otaczali ich doczesne szczątki (...). Stąd też Kościół w Polsce (...) widzi potrzebę takiego miejsca ofiary, ołtarza i świątyni w Oświęcimiu. Beatyfikacja o. Maksymiliana jeszcze pogłębiła tę potrzebę".

W komunistycznej Polsce dostrzegał szczególną potrzebę wzmocnienia kultu o. Kolbego. W 1968 r., spytany przez Pawła VI o to, co mógłby zrobić dla Kościoła w Polsce, wspomniał o potrzebie jego beatyfikacji. Kilka lat później w kazaniu na święto bł. Maksymiliana (14 sierpnia) mówił o "Kościele walczącym, Kościele zdobywającym prawo swojego istnienia na tej ziemi". Nie przypadkiem powiedział to w Mistrzejowicach, gdzie przez lata trwała zażarta walka z władzami o budowę kościoła.

W 1978 r. czciciel o. Kolbego został papieżem.

Za i przeciw

W kwietniu 1982 r. do Jana Pawła II skierowali list byli więźniowie obozów koncentracyjnych. "Ojciec Maksymilian jest męczennikiem w przekonaniu powszechnym. Przekonanie to panuje nie tylko w Polsce, ale także - co szczególnie podkreślić się godzi - w Niemczech" - przekonywali.

Wkrótce potem do Polski przyjechała delegacja biskupów niemieckich i podczas spotkania w Auschwitz poparła starania polskich hierarchów o kanonizowanie o. Kolbego jako męczennika. We wspólnym liście pisano: "Biskupi Polski i Niemiec są przekonani, że w naszych czasach, kiedy to ludzie bezbożni, gardzący Bogiem i bliźnimi, stosują terror i przemoc, heroiczna wiara bł. Maksymiliana, która doprowadziła go aż do śmierci męczeńskiej, posłuży do odnowienia zjednoczenia z Bogiem i do złagodzenia obyczajów w całym świecie".

Konsultorzy Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w dyskusjach nad zmianą kwalifikacji dalszego procesu o. Kolbego podzielili się na dwie grupy. Przeciwnicy stwierdzenia męczeństwa posługiwali się wymienionymi już argumentami. Zwolennicy z kolei wskazywali, że aresztowanie o. Kolbego było czymś innym niż wyłapywanie inteligencji: kapłan był przede wszystkim autorytetem duchowym i nie prowadził działalności stricte politycznej. Podkreślali, że zachowanie Fritscha można porównać do czynu Piłata, który choć sam nie chciał skazywać Chrystusa, zrobił to pod wpływem nacisków. Komendant, wysyłając kapłana na śmierć, postępował w myśl zasad nazizmu gardzącego chrześcijaństwem. A pogarda dla życia kogoś, kto w sposób doskonały wykazał chrześcijańską miłość wobec bliźniego, dowodzi głębokiej nienawiści Fritscha do wiary i do chrześcijańskiego świadectwa wobec Boga i drugiego człowieka.

Wobec patowej sytuacji decyzja zależała od osobistej decyzji Jana Pawła II.

Ani teologowie Kongregacji, ani 250 tys. wiernych zgromadzonych na placu św. Piotra 10 października 1982 r. nie mogli być pewni, według jakich kryteriów o. Maksymilian zostanie kanonizowany. Do czasu, gdy Jan Paweł II najpierw w dekrecie kanonizacyjnym nazwał go męczennikiem, a potem w homilii podkreślił: "Pełnią mojej władzy apostolskiej postanowiłem, że Maksymilian Maria Kolbe, który w wyniku beatyfikacji był czczony jako wyznawca, winien odtąd doznawać czci również jako męczennik".

Tym samym Papież rozsadził tradycyjne rozumienie odium fidei, które odtąd odnosi się także do nienawiści wobec człowieczeństwa. Każda władza wroga ludzkiej godności, uprzedmiotawiająca człowieka, w istocie nienawidzi chrześcijaństwa, które prawdy o tej godności broni.

Koniec ery prawników

Papież miał na tyle dość przestarzałych schematów w kościelnym czy raczej kurialnym myśleniu o świętości, że zaledwie kilka miesięcy po kanonizacji o. Kolbego wydał konstytucję "Divinus perfectionis magister", w której dogłębnie zreformował metodę prowadzenia procesów. Dotychczasowa przypominała rozprawę sądową, w której przeciw sobie stawał prawnik wnioskodawców oraz "adwokat diabła" starający się podważyć materiał dowodowy.

Decyzją Jana Pawła II procesami mieli odtąd zajmować się przede wszystkim teologowie i historycy, a nie prawnicy-kanoniści - postępowanie przyjęło charakter badania historii życia kandydata z punktu widzenia tych dwóch dyscyplin. Urząd "adwokata diabła" praktycznie uległ likwidacji. Czołowymi postaciami stali się postulator procesu, piszący positio (rodzaj biografii) kandydata i nadzorujący jego pracę relator - pracownik Kongregacji. "Tworzenie" świętych zaczęło przypominać bardziej pisanie doktoratu niż sądowe dowodzenie niewinności.

Trzydzieści lat po wprowadzeniu w życie reformy widać jej owoce: Kościół wyszedł z ciasnych kategorii myślenia o świętości. Niech świadczą o tym słowa Benedykta XVI wypowiedziane w 2007 r. o wspomnianym już abp. Oscarze Romero. Papież, nie oglądając się na stary spór o polityczną czy religijną przyczynę śmierci biskupa, wymienił go wśród "męczenników, którzy zostali zabici za sprawę Ewangelii", dodając, że "zasługuje on na beatyfikację".

Źródła: o. Gabriel Bartoszewski, Geneza i przebieg procesu beatyfikacyjnego męczenników, "Ateneum Kapłańskie", Zeszyt 548, Tom 135/2000; George Weigel, "Świadek nadziei", Kraków 2005; Kenneth Woodward, "Fabryka świętych", Kraków 2008; ks. Adam Boniecki, "Kalendarium życia Karola Wojtyły", Kraków 1983.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2011