Wczoraj, dziś, ale nie jutro

Zwycięstwo Władimira Putina w prezydenckich wyborach w 2012 r. pogrzebało nadzieje na zmiany. „Lekarstwem”, które Putin zaproponował na „błotną chorobę” – na placu Błotnym w Moskwie odbyły się najliczniejsze protesty – są tradycja i konserwatyzm.

11.11.2013

Czyta się kilka minut

Dawid Ter-Oganian, Sylwetka II, 2011 r. / Fot. Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Dawid Ter-Oganian, Sylwetka II, 2011 r. / Fot. Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie

Niemal dwa lata temu, zimą 2011 r., na ulice największych rosyjskich miast wyszły tysiące obywateli, którzy sprzeciwili się sfałszowanym wyborom parlamentarnym i niesprawiedliwemu systemowi rządów. Społeczny protest, na niespotykaną dotąd skalę, wstrząsnął ludźmi – w Rosji i poza nią. Eksperci zaczęli zapewniać o kresie „epoki Putina” i konieczności przeprowadzenia reform. Euforia i optymizm wypełniające moskiewskie i petersburskie powietrze zawróciły w głowach rosyjskim liberałom, którzy mówili o „przebudzeniu Rosji z letargu”. Optymiści patrzyli na wydarzenia zimy 2011/2012 przez pryzmat klasy średniej, która uświadomiła sobie własne prawa i zażądała demokratyzacji. Jak pokazały kolejne miesiące, porównania z tym, co działo się pod koniec lat 80. w Europie Wschodniej, nie były trafione – rosyjskie protesty szybko straciły siłę, a władze po krótkiej pauzie przeprowadziły kontratak.
Większość politologów, ekspertów i aktywnych opozycyjnych polityków zwróciła uwagę na rosyjskie regiony, które mogą zrównoważyć polityczne poglądy i upodobania obecnej i dawnej stolicy oraz stać się trampoliną dla nowych opozycyjnych ruchów. Regionom oraz miastom o populacji przekraczającej milion mieszkańców, które są najbardziej zaangażowane politycznie (poza Moskwą i Petersburgiem takich miast jest trzynaście), rzadko poświęcano uwagę. Dla wielu moskwian, a tym bardziej obcokrajowców, obszary te pozostawały częścią bezkresnej i dzikiej Rosji. W owych trzynastu milionowych metropoliach w czasie protestów oraz po ich zakończeniu, wytworzyła się odmienna sytuacja niż w Moskwie czy Petersburgu, przeważały tam inne polityczne siły. Czy oznacza to, że rosyjskie regiony mogą zażądać demokracji?
Od optymizmu do obojętności
Ze wspólnym hasłem „Za uczciwe wybory!” 10 grudnia 2011 r. tysiące Rosjan w 99 rosyjskich miastach wyszło na place. Domagali się oni powtórzenia wyborów. Taki bieg wypadków dla wielu był zaskoczeniem – wówczas spoglądano przede wszystkim na moskiewski plac Błotny, na którym zebrało się wg różnych szacunków do 120 tys. demonstrantów. Nie licząc „dwóch stolic”, największe tłumy wyszły na ulice w Jekaterynburgu (10 tys.), w Nowosybirsku (6 tys.) oraz w Tomsku i Samarze (po 4 tys.). W piętnastu innych miastach protestowało od tysiąca do trzech tysięcy osób.
Wydarzenia te stworzyły iluzję jednoczenia się rosyjskiej klasy średniej. To fakt: takiego wzlotu obywatelskiego ducha rosyjskie miasta nie widziały od przeszło 20 lat, trudno też przewidywać, kiedy może się to powtórzyć.
Żądania, jakie protestujący wysuwali w Kaliningradzie, Jarosławiu, Jekaterynburgu czy Krasnojarsku, nie różniły się między sobą – wszystkie miasta niechętnie spoglądały na otaczającą rzeczywistość i demonstrowały niezadowolenie.
Motywy, którymi kierowała się większość protestujących, miały emocjonalny charakter – poza żądaniem unieważnienia sfałszowanych wyborów, Rosjanom nie udało się sformułować konkretnych politycznych postulatów. Kiedy wszyscy zdali sobie sprawę, że władze nie powtórzą wyborów, a opozycja nie jest w stanie wyznaczyć możliwych do osiągnięcia celów, intensywność protestów osłabła.
Już 24 grudnia 2011 r. w większości dużych miast na kolejne mityngi „Za uczciwe wybory!” przyszło dwa-trzy razy mniej Rosjan, zmieniły się też żądania protestujących. Demonstracje w regionach pokazały zróżnicowanie ich uczestników – choć solidarnie występowali przeciwko wyborczym fałszerstwom, to w różny sposób definiowali polityczne cele ruchu i jego polityczną strategię.
24 grudnia 2011 r. podczas mityngów w Nowosybirsku, Jekaterynburgu, Woroneżu i innych miastach po raz pierwszy wybrzmiały wezwania do podjęcia zdecydowanych działań – do siłowego obalenia władz. W regionach, które chciały podążyć za przykładem Moskwy, a które nie posiadały porównywalnego ze stolicą potencjału, ruch protestacyjny zdominowali działacze lewicowi i nacjonaliści.
Wśród protestujących demokraci – opowiadający się za liberalną transformacją i umocnieniem rządów prawa – znaleźli się w mniejszości. Liderzy ruchu protestacyjnego w regionach nie byli w stanie stworzyć wspólnego frontu, nie wysunęli ani jednej konstruktywnej koncepcji, która odzwierciedlałaby interesy większości.
W kolejnych miesiącach uczestnicy regionalnych demonstracji rozczarowali się akcjami. Po zimie 2011/2012 mityngi – poza nielicznymi wyjątkami – przyciągały nie więcej niż 300-500 osób, a po znowelizowaniu ustawy „O zgromadzeniach, mityngach, demonstracjach, marszach i pikietach” we wrześniu 2012 r. oraz przyjęciu dodatkowych aktów prawnych w regionach, ograniczających liczbę miejsc, w których dopuszcza się organizację akcji, stały się rzadkie.
Znaczące protesty organizowano już tylko w stolicy i wiązały się one w dużym stopniu z poparciem dla jednego z liderów ruchu – Aleksieja Nawalnego.
Gdy ruch protestacyjny nie osiągnął widocznych rezultatów, większość opozycjonistów i aktywna część społeczeństwa z nadzieją spoglądała na zbliżające się wybory regionalne, które po reformie Miedwiediewa z 2012 r. miały być zorganizowane według nowych reguł, dających szansę na start nowym partiom. Liberalizacja prawa o partiach politycznych była jedynym i ostatnim ustępstwem władz wobec placu Błotnego.
Porażka, do której nie doszło
Protesty lat 2011-12 zadały rządzącej Jednej Rosji druzgocący cios, pogarszając jej i tak opłakaną reputację. Większość politologów wieszczyła partii szybki koniec bądź rozpad na kilka niezależnych ugrupowań. Nawet będący wcześniej twarzą i liderem Jednej Rosji Putin dystansował się wobec niej. Perspektywy malujące się przed partią władzy wyglądały jeszcze tragiczniej w przededniu pojawienia się nowych i reaktywacji już istniejących, ale wykluczonych z życia politycznego ugrupowań.
Czas budowania nowej sceny politycznej przyniósł rozczarowanie. Wymuszonych na władzach ustępstw protestujący nie byli w stanie wykorzystać. Władze przeszły ze skrajności w skrajność: od absolutnego zakazu funkcjonowania partii do umożliwienia działania wszystkim ugrupowaniom. Kreml zmienił w ten sposób taktyczne ustępstwo w strategiczną przewagę. Z 119 partii, które złożyły w ministerstwie sprawiedliwości dokumenty, 77 zostało zarejestrowanych, a ponad pół setki wzięło udział w regionalnych wyborach. Zwiększenie liczby partii, przy jednoczesnym braku silnych ugrupowań i rozpoznawalnych liderów, zmarginalizowało ruch protestacyjny i doprowadziło do umocnienia Jednej Rosji.
Rosjanie o demokratycznych poglądach większe nadzieje wiązali z projektem Michaiła Prochorowa, który dzięki poparciu dużych miast zajął trzecie miejsce podczas wyborów prezydenckich w 2012 r. Na bazie tego sukcesu nie udało się jednak zbudować silnego ugrupowania, a polityk pozostał działaczem perspektywicznym, ale nieprzewidywalnym (żeby nie powiedzieć: niewartym zaufania).
Podczas wyborów 8 września 2013 r., które (czy powinno to dziwić?) raz jeszcze odbyły się wg nowych reguł, wybierano ośmiu szefów federalnych podmiotów, ośmiu merów miast (nie licząc Moskwy) oraz 17 regionalnych parlamentów.
Z ośmiu wybranych gubernatorów tylko jeden nie był działaczem Jednej Rosji – stało się tak dlatego, że w Kraju Zabajkalskim Sprawiedliwa Rosja i Jedna Rosja wystartowały w wyborach razem, tworząc wspólny blok. Przedstawicielami partii władzy było również sześciu z ośmiu nowych merów.
Nie nastąpił oczekiwany wzrost wyborczej aktywności. Frekwencja podczas wyborów gubernatorów, które tradycyjnie przyciągają więcej wyborców niż wybory do regionalnych parlamentów, nie przekroczyła 35 proc. Gdzieniegdzie bywało nawet, że mniej niż co piąty wyborca pofatygował się do urny: we Władywostoku frekwencja wyniosła 15,5 proc., a w Wołogdzie – 18 proc.
Oczyszczenie
O ile w Moskwie konfrontacja „rozgniewanych moskwian” i władz zaczęła przeradzać się w nowy polityczny konsensus (drugie miejsce Nawalnego podczas wyborów mera Moskwy zapewniło mu warunkowe zawieszenie wykonania ciążącego na nim wyroku, choć nie pomogło „zakładnikom Błotnego” oskarżonym o wszczynanie masowych zamieszek 6 maja 2012 r.), o tyle w regionach z tego, co działo się w stolicy, powtórzyły się tylko... represje. Po grudniu 2011 r. regionalne władze postawiły na „oczyszczenie” politycznej sceny.
Trzeba przyznać – w rosyjskich regionach nie można dziś prowadzić politycznej i obywatelsko-edukacyjnej działalności, nie koncentrując na sobie uwagi władzy. Polityczną aktywność skutecznie blokuje państwowa­ administracja, natomiast upadek obywatelskiej edukacji – koniecznej dla pojawienia się nowego pokolenia polityków i działaczy społecznych – jest uwarunkowany brakiem finansów, represywnymi wobec NGO regulacjami prawnymi oraz słabością opozycyjnych ugrupowań.
Młodzież w niewielkim stopniu zainteresowana jest polityką, dodatkowo odstraszają młodych ciągłe naciski organów bezpieczeństwa.
Aktywiści chcący działać wyjeżdżają do Moskwy, Petersburga bądź coraz częściej – za granicę. Projekty edukacyjne na ogólnopaństwową skalę, takie jak Moskiewska Szkoła Badań Politycznych, szkoła Funduszu „Liberalna misja”, szkoła obywatelskich liderów Aleksieja Kudrina i Michaiła Prochorowa, mają ograniczony zakres działania i dystansują się od polityki, obawiając się uznania za „zagranicznych agentów”. Taka postawa nie zawsze pomaga – Moskiewska Szkoła Badań Politycznych wskutek nacisków ze strony struktur siłowych była zmuszona zmienić status prawny.
W tym samym czasie władze w dużych miastach włączyły się w pracę z młodzieżą. Poprzez sieć ospałych, acz posłusznych Komitetów ds. Młodzieży oraz bliskich władzom organizacji pozarządowych udało się zwiększyć finansowanie projektów i niszowych młodzieżowych inicjatyw dotyczących zaangażowania obywatelskiego, działań proekologicznych, sportowych czy „politycznie słusznych” programów edukacyjnych. Oczywiście, takie inicjatywy pod względem rozmiarów i ładunku ideowego znacznie ustępują projektom w rodzaju ruchu „Nasi” – czyli proputinowskiej młodzieżówki, jednak udaje im się wpajać młodzieży nawyk współpracy i lojalności wobec władz, przekonując, że kariery młodych zależą od rządzących. Wydzielanie środków przez regionalne i miejskie administracje na podobne inicjatywy pozwala kontrolować zakres politycznych zainteresowań organizacji młodzieżowych, jednocześnie odciągając aktywną młodzież od angażowania się w niezależne czy opozycyjne ruchy.
Trzecia i czwarta siła
W czasie, gdy Kreml prowadził otwartą walkę z ruchami demokratycznymi, środowiska „patriotyczne” umocniły pozycję. Sprawy „placu Błotnego”, Pussy Riot i niemal obsesyjne wałkowanie tematu walki z „nietradycyjną orientacją seksualną” były wodą na młyn dla wielu wcześniej marginalnych grup o charakterze konserwatywnym bądź nastrojonych imperialnie. Wypłynięcie tych ruchów, wzywających do „konserwatywnej rewolucji”, zbiegło się w czasie ze zmianą retoryki Putina, który zaczął podkreślać odmienny sposób postrzegania świata i polityki przez Rosję i Zachód.
Liberalizacja regulacji dotyczących partii politycznych doprowadziła do ożywienia w obozie eurazjatów. Unia Eurazjatycka, Związek Młodzieży Eurazjatyckiej, Eurazjatycki Związek Narodowy – wszystkie reaktywowane organizacje zaczęły działać w rosyjskich regionach oraz utworzyły przedstawicielstwa w większych miastach kraju. I choć ideologia, którą głoszą, sprowadza się do wulgarnej interpretacji koncepcji wczesnych eurazjatów z lat 20. XX w., antyglobalizmu, antykapitalizmu i sprzeciwu wobec Zachodu, to dzięki prostocie i agresywności znajduje ona poparcie. Eurazjaci stali się lojalnymi pretorianami i ideologicznymi sprzymierzeńcami Kremla: organizują mityngi w miastach, protestując przeciwko skrajnym – z ich punktu widzenia – przejawom liberalizmu oraz domagając się mniej kompromisowego podejścia władz w sferze praw człowieka i wolności słowa. Razem z patriotycznymi organizacjami eurazjaci przeprowadzili w ciągu ostatnich dwóch lat ponad 100 publicznych akcji.
Ich inicjatywy są rozmaite: od protestów przeciwko fałszowaniu historii i czczeniu Józefa Stalina, przez akcje poparcia dla budowy świątyń i cerkwi, aż po inscenizowanie publicznych egzekucji opozycjonistów z placu Błotnego. Agresywna retoryka, po którą często sięgają, przypomina populizm Władimira Żyrinowskiego, przebija z niej także wielkoruski patos i imperialny język. O popularności ruchów eurazjatyckich można przekonać się, śledząc portale społecznościowe, na których stale przybywa grup o tematyce eurazjatyckiej, ich uczestników i subskrybentów.
Podobnie funkcjonują inne projekty o charakterze imperialno-patriotycznym, a wśród nich stawiające sobie za cel wskrzeszenie Związku Radzieckiego. Ruch Siergieja Kurginiana „Istota Czasu” wysunął koncepcję ZSRR 2.0, proponując organizowanie w regionach zajęć edukacyjnych mających służyć tworzeniu struktur i przyciągnięciu nowych działaczy. Kurginian krytykuje rosyjski system i zachodnią percepcję rosyjskiej drogi; lansuje nowy projekt na światową skalę, który miałby zjednoczyć eurazjatyckie narody.
Co istotne, działalność środowisk patriotycznych, eurazjatyckich i imperialnych w regionach nie wzbudza sprzeciwu władz, raczej przeciwnie – na fali prezydenckich wezwań do powołania Unii Eurazjatyckiej i zwrotu ku tradycyjnym wartościom, projekty te otrzymują finansowe i propagandowe wsparcie ze strony państwa.
Jeszcze inną kwestią są kremlowskie próby kokietowania dwóch wpływowych i potencjalnie niezwykle niebezpiecznych sił – patriarchatu moskiewskiego i nacjonalistów.
Siłę Cerkwi i jej wpływ na władze można było zauważyć podczas procesu Pussy Riot, dyskusji nad lekcjami religii w szkole podstawowej oraz w innych społecznie delikatnych sprawach. O ile w wielonarodowej i różnorodnej stolicy wpływy Cerkwi są ograniczane przez liczne grupy interesów, ducha ateizmu bądź inne wyznania, to w regionach lokalne władze i duchowni już dawno utworzyli jedyną w swoim rodzaju „unię”, która agresywnie i skutecznie odzyskuje przestrzeń publiczną.
Temat ksenofobii i nacjonalizmu w Rosji – drugim na świecie kraju pod względem liczby imigrantów – jest domeną władz (na przykład Aleksiej Nawalny, który w przeszłości wygłaszał nacjonalistyczne sądy, nie koncentrował się już na nich podczas moskiewskiej kampanii wyborczej). Za sprawą kroków podjętych przez Putina na początku poprzedniej dekady, nacjonalizm do niedawna pozostawał politycznym tabu. Dziś, po pogromach w moskiewskim Biriulewie (okoliczności wskazują, że były sprowokowane) i ich konsekwencjach, można powiedzieć, że puszka Pandory została otwarta.
***
Fiasko protestów i niezdolność środowisk demokratycznych do koordynacji działań podczas wyborów regionalnych w 2013 r. pozwoliły władzom zachować dominującą pozycję w regionach i poprzestać na „teatralnych” ustępstwach wobec opozycji. Reakcja Kremla na „Błotny protest” doprowadziła do osłabienia demokratów w regionach oraz do zwycięstwa konserwatywnych nastrojów wśród Rosjan – obywatele jeszcze bardziej oddalili się od liberalizmu i europejskich wartości.
Większość demokratycznych projektów nie jest dziś w stanie przyciągnąć nowych działaczy i stać się „kuźnią” profesjonalnych polityków w regionach. W tym samym czasie inicjatywy państwowe w sferze polityki młodzieżowej przyciągają najaktywniejszą część młodzieży, kształtując nowe pokolenie regionalnych aktywistów przyzwyczajonych pozyskiwać fundusze z państwowej kasy.
Opowiedzenie się Putina za tradycjonalizmem i konserwatyzmem pozwoliło wybudzić się z letargu wielu organizacjom o orientacji patriotycznej – widzącym świat przez imperialne okulary i propagującym antyzachodnie wartości. Eurazjatyckie, nacjonalistyczne i zbliżone do nich ruchy zbierają dziś siły – czasami otwarcie, czasami po cichu – i sprawiają, że coraz więcej Rosjan przyłącza się do nich, tworząc solidne, ­antydemokratyczne podziemie w rosyjskich regionach.
Demokratycznym ruchom nie starcza zdecydowania, pieniędzy i politycznej woli, aby włączyć się do prawdziwej walki w regionach. W konsekwencji dobrze rokujący działacze przenoszą się do Moskwy i Petersburga.  

przełożył Zbigniew Rokita

JEKATERINA KUZNIECOWA jest politolożką, kieruje Programem Europejskim w Centrum Badania Społeczeństwa Postindustrialnego. Współtworzyła program Michaiła Prochorowa, kandydata na prezydenta Rosji w 2012 r.

ANTON BARBASZYN jest doktorantem w Moskiewskim Uniwersytecie Państwowym oraz ekspertem Syberyjskiego Centrum „Modernizacja”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2013

Artykuł pochodzi z dodatku „Oblicza Rosji