Wczesne życie

Julek przez wiele dni wyglądał tak samo. Pod pomarszczoną, pokrytą meszkiem skórą wyczuwalna była każda kosteczka, rysowała się plątanina żył. Spod maski tlenowej czasami można było dojrzeć otwarte oczy.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

 / JOANNA RUSINEK
/ JOANNA RUSINEK

W Polsce co dziesiąty noworodek przychodzi na świat przedwcześnie. Dzięki postępowi neonatologii przeżywają dzieci, których jeszcze dekadę temu nie można było uratować – urodzone w 23. czy 24. tygodniu ciąży. Jeśli – dzięki rehabilitacji – rozwijają się prawidłowo, mówi się o cudzie. Jeśli ciężko chorują, ich życie zamienia się w uporczywą terapię. W chwili narodzin nikt nie wie, jak będzie. Na oddziałach intensywnej terapii najcięższą walkę muszą stoczyć dzieci urodzone przed 29. tygodniem ciąży. Tak zwane skrajne wcześniaki.

Wina

Pokój laktacyjny przy oddziale intensywnej terapii noworodka: trzy fotele z jasnym obiciem, stolik (leżą na nim długopisy i samoprzylepna taśma do opisywania butelek z odciągniętym mlekiem), kilka krzeseł, okienko, do którego oddaje się mleko (w sterylnej butelce, z adnotacją: imię i nazwisko dziecka, data i dokładna godzina odciągnięcia), dwie lodówki (na mleko odciągnięte – w okienku dyżur trwa do szesnastej – i przygotowane do podania dzieciom), mikrofalówka.


Ks. Adam Boniecki: Są autorzy, którzy potrafili do swoich ekstremalnych i – wydawałoby się – nieprzekazywalnych doświadczeń dopuścili innych. Tak potrafili o nich opowiedzieć, że ta opowieść raz usłyszana (czy przeczytana), pozostała na zawsze w pamięci, zapisana jak wspomnienie własnych przeżyć. Taka właśnie jest opowieść, którą obdarowała nas Małgorzata.


Południe, tłoczno, do wszystkich kontaktów wpięte laktatory. Warczą ich silniki, do pojemników skapuje mleko. Kilka matek czeka w kolejce na wolne miejsce przy kontakcie. W pośpiechu jedzą kanapki. A u ciebie jak było?

M. jest nowa. Płacze. Te nowe prawie zawsze płaczą, wpatrują się w ścianę, chodzą przygarbione – rana po cięciu cesarskim z trudem pozwala postawić krok, ciężko wsiąść do tramwaju, samochodu. Są bardziej zmęczone (połóg: burza hormonów, silne krwawienie, temperatura, bezsenność, dreszcze), nie weszły jeszcze w rytm odciągania mleka co 2-3 godziny, także w nocy, wyrywane ze snu dzwonieniem budzika, a nie płaczem dziecka. Wciąż jeszcze się winią, próbują uchwycić chwilę, w której „coś złego zaczęło dziać się z ciążą”, i myślą, jak mogły zapobiec. Iść na L4, więcej leżeć, pić więcej wody, nie podbiec do autobusu, nie wychodzić na zewnątrz, bo upał, nie nieść tej siatki, choć był w niej tylko chleb i trochę jarzyn.

M.: – Wysokie ciśnienie, lekarz prowadzący ciążę przepisał leki, powiedział, że za bardzo wszystko przeżywam. Trzy dni później ból żeber nie do wytrzymania, leżałam na podłodze łapiąc oddech jak ryba, ból głowy, ciśnienie 180/90, lekarka na ostrym dyżurze w szpitalu zrobiła USG, patrzyła w monitor i mówiła: „Dobrze, wszystko dobrze, dziecko w położeniu główkowym, kopie w żebra, stąd ból”. Zrobiłam badania, bo wciąż nie opuszczał mnie niepokój, białko w moczu, zła morfologia. Mój drugi lekarz prowadzący ciążę od razu wypisał skierowanie na oddział: „Pilne. Podejrzenie stanu przedrzucawkowego”, z dużym wykrzyknikiem.

A u was?

T.: – Wody odeszły, nagle, zupełnie nagle, mieszkam za miastem, wsiadłam do samochodu i przyjechałam do szpitala, rozpoczął się poród, 11 tygodni przed terminem.

Pokój laktacyjny

„Wczesne życie” to czuły i wrażliwy reportaż. A także pożegnanie z matką, która kiedyś w ciąży przeszła podobnie trudne chwile, a teraz umiera, nie doczekawszy pierwszych urodzin wnuka.

K.: – W piątym miesiącu odeszły mi wody, lekarze powiedzieli: „Zaraz będzie po ciąży”, skrobać zamierzali, chciałam cały czas leżeć i walczyć, wyśmiali mnie: „Gdyby kobieta była stworzona do leżenia, miałaby pochwę na czole”. W 22. tygodniu przewieźli mnie karetką do Krakowa – tę karetkę też sobie wywalczyłam, bo powiedzieli, że mogę jechać autem. Ciągle słyszałam, że różnie może być, że trzeba się przygotować na śmierć dziecka, odpowiadałam, że albo wyjdziemy z tego szpitala razem z córką, albo żadna z nas. W Krakowie przeleżałam plackiem miesiąc, nie wolno mi było wstać. Nawet żeby się załatwić, musiałam prosić o basen. Najpierw było mi głupio, bo obok leżała inna dziewczyna, ale po kilku dniach mi to zobojętniało.

O.: – U mnie ciśnienie. Najpierw nieduże 150/90, ale leki nie pomagały, rosło i rosło, nie dało się opanować. Głowa bolała, obraz przed oczami się rozmywał, ręce się trzęsły. Lekarze podjęli decyzję o cesarskim cięciu.

K.: – Mnie odklejało się łożysko. Przyjechałam karetką, z krwotokiem, natychmiast cięcie.

J.: – Byłam w ciąży bliźniaczej.

N.: – Pępowina wypadła, tętno dziecka było już niewyczuwalne. Cięcie pod ogólną narkozą, odratowali małą.

Tlen

24 sierpnia 2017 r., czwartek. M. trafia na oddział położniczy, lekarz zleca badanie KTG (mierzy tętno płodu i skurcze macicy). M. myśli: „Wreszcie odpocznę”. Tego dnia – przed wizytą kontrolną – była jeszcze długo w pracy (trzeba wszystkiego ­dopilnować przed planowanym L4), nastawiła pranie, czytała książkę. Żebra mniej bolały, stopy wydawały się mniej spuchnięte.

Na monitorze od czasu do czasu pojawia się liczba 70 (liczba uderzeń serca na minutę, prawidłowa wartość oscyluje pomiędzy 110-150), tętno płodu spada. Po chwili na korytarzu rozlega się krzyk: – Przewozimy panią!

Nikt niczego nie wyjaśnia, M. trafia na blok porodowy, oddzielona parawanem od innych ciężarnych.

– Rozbierzemy panią: spodnie, koszulka. Nie, proszę nie wstawać, nie wolno pani wstawać! Bielizna.

Położne wkładają ubrania do plastikowej torby.

– Wkładamy fartuch.

– Poproszę lewą dłoń, zakładamy wen­flon.

Ukłucie.

– Kroplówka z magnezem, poczuje pani ciepło w nogach.

– Cewnik.

M.: – Co się dzieje?

Milczenie.

– Proszę o dowód osobisty. Jak będzie nazywać się dziecko?

M. wyciąga dowód. Płacze. Ona chciała Julka, A. – partner i ojciec dziecka – upierał się przy Henryku. Jeszcze nie uzgodnili.

Lekarz dyżurny wkracza na salę zdecydowanym krokiem, podaje M. rękę: – Stan przedrzucawkowy, podjąłem decyzję o natychmiastowym rozwiązaniu pani ciąży drogą cięcia cesarskiego. Płód ma problem z oddechem.

M.: – Boże...

Milczenie.

M.: – Czyli muszę się zgodzić?

– Tak.

29. tydzień ciąży, 11 tygodni przed terminem porodu. Według ostatniego USG – wykonanego tego samego dnia – Julek waży niewiele ponad kilogram.

M. wie, czym jest stan przedrzucawkowy, płód może umrzeć w wyniku braku dopływu tlenu, a matka z powodu wielonarządowej niewydolności.

Za kilka dni dowie się jeszcze (z wypisu szpitalnego), że towarzyszył jej także zespół HELLP – wątroba źle funkcjonowała, to ona bolała ją przez ostatni tydzień, nie żebra.

„Wracaj do szpitala. Cięcie” – M. wysyła esemesa do A. i wsuwa telefon do kieszeni plecaka. Położne odblokowują hamulce łóżka i przewożą M. na salę operacyjną.

Cięcie

Ostre światła, brzuch M. oddzielony parawanem, M. przypomina sobie uczucie, które towarzyszyło jej przez kilka ostatnich dni: wraz z dzieckiem wpada w głębię, zalewa ich ciemna oceaniczna woda, nie mogą oddychać. „Rusza się mniej, coraz mniej” – mówiła, ale lekarze wciąż ją uspokajali. „Jak długo Julek był niedotleniony?” – paraliżuje ją strach.

– Proszę położyć się na lewym boku, podciągnąć kolana do brzucha, wygiąć w koci grzbiet, poczuje pani ukłucie w okolicach lędźwi. Nieruchomo, proszę leżeć nieruchomo.

Ciało M. wciąż przeszywają dreszcze, łapie za rękę anestezjolożkę. Kiedy lekarka uwalnia uścisk (procedury), M. szepcze: – Proszę...

Po chwili ciało od klatki piersiowej w dół kostnieje, M. nie może poruszać nogami, palcami u stóp. Znieczulenie działa. M. czuje lekkie szarpnięcie w okolicy żeber, lekarz spogląda na zegar ścienny, uroczyście oświadcza: – No i jest Julek, godzina 22.09. Urodzony w czepku.

Salę operacyjną wypełnia cisza. Julek nie płacze. Anestezjolożka mówi: – Jest malutki, bardzo malutki. Hipotrofia (zbyt mała waga noworodka w stosunku do wieku ciążowego).

Po chwili rozlega się cichy płacz.

M.: – Boże, to on? Żyje?

– No on, nie ma tu innego dziecka.

Dłuższy czas trwa milczenie.

– Teraz pokażemy go mamie – przerywa ciszę lekarz. Na salę położne wwożą inkubator. Julek leży za plastikową szybą, na pieluszce, wygląda jak pisklak wyrzucony z gniazda, laleczka. Ma pomarszczoną skórę pokrytą białą mazią płodową. M. słyszy, że waży 1080 gramów, mierzy 36 centymetrów. Że ma 5 punktów w skali Apgar, połowę z maksymalnej liczby (jeden za oddech, jeden za czynność serca, jeden za zabarwienie skóry, jeden za napięcie mięśni, jeden za odruchy fizjologiczne). Urodzony w zamartwicy.

M. nie może się z nim przywitać: dotknąć, przytulić, poczuć, jak pachnie, powiedzieć: „Cześć, jesteś”. Inkubator z Julkiem jedzie na trzecie piętro, gdzie znajduje się Oddział Intensywnej Terapii Noworodka. M. trafia na salę nazywaną „salą cięcia”.

Julek nie rodzi się w błonie owodniowej tworzącej na głowie „czepek”, lekarze – decyzją o cesarskim cięciu – wyrywają go śmierci, łożysko (odpowiadające za dopływ tlenu) jest już częściowo odklejone. Czyli nie urodzony w czepku dosłownie, ale w przenośni. Szczęściarz.

Łzy

Zapada noc. Obok M. leżą inne kobiety po cesarskim cięciu, przychodzą do nich lekarki, mówią: – Dobrze, jest dobrze.

M. wydostaje z plecaka telefon: „Mamo, Julek jest już na świecie”. Po chwili pada pytanie: „Jakie ma szanse na przeżycie?”. Tego nikt nie wie, stan jest ciężki. M. podpisuje zgodę na transfuzję krwi. Na pytanie, czy chce ochrzcić syna, odmawia.

Świat rozmazuje się przed oczami. Uczucie euforii miesza się z napływami panicznego lęku (działanie leków), ciśnienie rośnie. M. przez całą noc dzwoni do najbliższych i wysyła esemesy: „Proszę o modlitwę za moje dziecko”. „Szturmujcie niebo, żeby Julek przeżył”.

Rano na salę cięcia wpada lekarz, który wystawił M. skierowanie do szpitala. Staje nad jej łóżkiem: – Pani miała szczęście, dużo szczęścia, żyje pani.

M.: – Ale moje dziecko!

Lekarz milknie.

Po południu M. może na wózku opuścić salę cięcia. Pod salą czeka A. z siostrą.

M. i A. jadą na trzecie piętro, zobaczyć syna.

Intensywna terapia noworodka ma swoje procedury (dezynfekcja rąk, należy zdjąć zegarek i biżuterię, rodzic przynosi krzesło z korytarza, stawia przy inkubatorze, nie może rozglądać się po sali ani po niej chodzić, może tylko patrzeć na swoje dziecko). Ma swój zapach (środków odkażających, leków, oliwek pielęgnacyjnych, kremów). Dźwięki (odgłosy urządzeń podtrzymujących życie, pomp podających leki i pożywienie).

A. podwozi M. do inkubatora. Julek leży w za dużej pieluszce, wystają z niej nogi-patyczki, do stopy przypięto pulsoksymetr, w pępku wejście centralne, twarz zasłania maseczka z przymocowanym CPAP-em (rurką dostarczającą tlen). W ustach sonda. Położna otwiera okienko inkubatora, obniża urządzenie: – Proszę usiąść i go dotknąć.

M. zaczyna płakać.

– Proszę tu wrócić, jak się pani uspokoi, wypłacze. Dziecko czuje pani emocje.

Dziecku urodzonemu przedwcześnie potrzebna jest każda kropla mleka matki, podaje się go przez sondę. Na łóżkach sali poporodowej siedzą mamy wcześniaków. Laktator przystawiony do piersi – siedem minut odciągania, zmiana, druga pierś – siedem minut odciągania, potem pięć minut, zmiana, trzy minuty, zmiana. Kobiety patrzą, czy w zbiorniczku pojawił się choć milimetr sześcienny mleka. Nic. Kolejna próba i kolejna, jest, kropelka. Ledwie udaje się ją wciągnąć do strzykawki.

Pustka

Zapada noc. M. próbuje zasnąć. „Julek, gdzie jest Julek?”. Dotyka brzucha – nie ma go tu, rozgląda się wokół – nie ma go. Pielęgniarka mierzy ciśnienie, krzyczy: – Doktorze!

Zastrzyki, leki (proszę pogryźć, poł­knąć).

– Teraz walczymy o panią, wysokie ciśnienie może doprowadzić do śmierci.

Po trzech dniach M. wraca do domu. Julek zostaje na intensywnej terapii. M. widzi, że tata Julka boi się tak samo jak ona. Przez pierwsze dni unika odbierania telefonu. Kiedy ktoś pyta: „Jak się czuje wasz syn?”, po prostu płacze.

Zapada noc. M. ma sen: badanie USG, lekarz przykłada głowicę aparatu do brzucha, mówi: „Dziecko przestaje oddychać, tniemy”. Ale skóra nie puszcza pod naporem skalpela, M. obserwuje na monitorze, jak jej dziecko się dusi.

Rodzice stojący rano przed dyżurką lekarską mają ściśnięte gardła, na intensywnej terapii stan pacjenta może pogorszyć się z minuty na minutę. Do M. wraca wspomnienie pierwszej rozmowy z lekarzem dyżurnym.

– Podejrzewamy, że przechodzi sepsę.

– Może umrzeć – dopowiada M.

– Tak. Proszę pamiętać, że najczęstsze powikłania wcześniactwa to: utrata wzroku, słuchu, dziecięce porażenie mózgowe.

M. spuszcza wzrok: – Kiedy będę wiedzieć, czy jest zdrowy?

– Długo, bardzo długo nie będzie pani wiedzieć.

Tamtej soboty, w pokoju laktacyjnym M. próbuje odciągnąć mleko, do pojemnika spływa zaledwie kilka kropel. Przypomina sobie kobietę, której córka leżała kilka inkubatorów dalej. Urodziła także w 29. tygodniu. Kobieta z nikim nie rozmawiała, niedbale wrzucała torbę do szafki na korytarzu, z rezygnacją dezynfekowała dłonie, wchodziła na salę, siadała przy inkubatorze, patrząc się martwo w jeden punkt, nie odciągała już mleka. Po kilku dniach inkubator otoczył parawan, kobieta wyszła ze łzami, nie pojawiła się już na oddziale. M. zobaczyła puste urządzenie, odłączoną aparaturę.

Wojna

– To, co pani tu przeżyje, można porównać jedynie ze stresem bojowym – mówi do M. oddziałowa psycholożka.

Tak, to wojna, dziecko urodzone przedwcześnie walczy o zdrowie i życie, matka i ojciec mu w tej walce pomagają. Badania dowodzą, że dzieci odwiedzane, przytulane przez rodziców szybciej dochodzą do zdrowia.

Każdego ranka M. siada przy inkubatorze, przez okienko wkłada dłoń: – Cześć, jestem, co ci się śniło?

Julek przez wiele dni wygląda tak samo, jakby czas stał w miejscu, pod pomarszczoną, pokrytą meszkiem skórą rysuje się plątanina żył, wyczuwalna jest każda kosteczka. Zero tkanki tłuszczowej. Czerwony.

– Ciekawe, jaką masz twarz? Jak ty w ogóle wyglądasz?...

Julek czasami otwiera oczy. Są jasnobłękitne.

Kiedy M. nie może powstrzymać łez, płacze w rękaw. Po pracy do Julka przychodzi tata.

– Skąd on wie, że jesteśmy jego rodzicami?

– Wie. Pamięta wasze głosy – zapewniają lekarze.

M. i A. na zmianę czytają Julkowi książki.

Wieczór, trzeba wyjść ze szpitala, M. za każdym razem wpada w panikę. On tam zostaje. W nocy telefon w pobliżu ręki – mogą dzwonić. M. długo walczy z bezsennością, myśli: „Jaki on będzie? A jeśli ciężko chory? Niepełnosprawny? Jak sobie poradzimy? Czy kocha się ciężko chore dziecko?”. I znów – godzina po godzinie – powraca do niej tydzień przed cesarskim cięciem. Dlaczego nie zmusiła lekarzy, by się nią zaopiekowali?

Cud

W pokoju laktacyjnym M. sama nie zauważa, że zaczyna płakać.

– Co, zły dzień? – pyta K. i obejmuje ją ramieniem. Te „bardziej doświadczone” (K. jest na oddziale już przeszło miesiąc) przytulają nowe, opowiadają o sobie, o swoich porodach. Syn K. ma w mózgu zastawkę odprowadzającą płyn mózgowo-rdzeniowy. Przeszedł już dwie operacje neurochirurgiczne.

K.: – Tamtego dnia płakał, był niespokojny, wiedziałam, że coś się dzieje, USG przezciemiączkowe wykazało krwawienie do mózgu najpierw pierwszego, potem drugiego, aż w końcu trzeciego stopnia. Lekarze powiedzieli: „Rokowania są bardzo złe”. To wszystko działo się jakby poza mną, nie słuchałam ich.

K. nie dopuszcza do siebie myśli, że jej syn może być chory. „Ja go z tego nieszczęścia wyciągnę”, powtarza. Kiedy się załamuje, mąż mówi: „To jest nasz syn, nasz syn”. Płacze w domu, na oddział przychodzi z nienagannym makijażem.

B. codziennie słyszy od lekarzy złe informacje. „Pękło jelito, konieczna jest interwencja chirurgiczna”; „Wylew dokomorowy czwartego stopnia”; „Wodogłowie pokrwotoczne”; „Sepsa”.

Odciąga mleko i modli się, żeby jej dziecko dłużej nie cierpiało.

– Modlę się o spokojną dla niego.

Nie wymawia słowa „śmierć”. Koleżanki rozumieją, modlą się z nią, wiele z nich myśli tak samo: „Jeśli moje dziecko ma być ciężko chore, cierpiące, niech umrze”. Syn B. odchodzi.

Syn T. jest na oddziale już wiele miesięcy. – Wiesz, co czuję? – pyta T. – Że chcę przestać istnieć, nie zabić się, bo na to nie mam odwagi, ale przestać istnieć. Nie patrzeć już na niego, nie myśleć, co jeszcze się stanie, nie zastanawiać się, czy on cierpi. Po prostu nie czuć. Nic nie czuć.

– Nie wierzysz w cud?

T. zawiesza głos. Po chwili opowiada jakiś dowcip. Ma niezwykłe poczucie humoru.

Bo przecież cuda się zdarzają. M. dobrze pamięta tamten dzień: na oddział wchodzi małżeństwo, z córką (obchodziła trzecie urodziny). Pokazują dziewczynce inkubator: – Tam leżałaś.

Położne mówią potem między sobą: – Nie do wiary.

Dziewczynka przeszła wylew czwartego stopnia, rodzice byli przygotowani, że nie będzie chodzić, siedzieć, mówić, słyszeć. Mózgowe porażenie dziecięce objawia się dyskretnie, prawie niezauważalnie – nietypowo chodzi.

– Pani musi poczuć, że ma to dziecko – mówi do M. położna. Otwiera inkubator, wyciąga Julka wraz z plątaniną rurek i kabli. – Proszę zdjąć bluzkę.

Na piersi M. układa niewiele ponad­kilogramowego syna. M. czuje, że pierwszy raz od wielu dni jej serce bije spokojniej. Siedzi nieruchomo przez kilka godzin. Całuje syna i wącha.

Od tamtej pory M. i A. codziennie przytulają Julka. M. ma więcej pokarmu, Julek zaczyna lepiej przybierać na wadze, potrzebuje mniej tlenu. Kiedy waży ponad półtora kilo, położne proponują, by go ubrać. W najmniejszych ubrankach tonie, są kilka rozmiarów za duże.

M. udaje się opanować lęki dzięki rozmowom z oddziałową psycholożką i dzięki serotoninie przepisanej przez psychiatrę (w dawce 50 mg). 26 września, przeszło miesiąc po narodzinach syna, M. podchodzi do inkubatora i zamiera. Julek leży bez CPAP-u. Pierwszy raz w życiu M. widzi jego twarz.

▪▪▪

M. to ja – Małgorzata Nocuń, z zawodu jestem dziennikarką. Spędziłam z synem 58 dni na Oddziale Intensywnej Terapii Noworodka Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Nie byłam w stanie opisać swoich przeżyć w pierwszej osobie. Jak wiele moich koleżanek z pokoju laktacyjnego, mierzę się z traumą przedwczesnego porodu. Nawet słowo „poród” ciężko przechodzi mi przez gardło. Mówię czasem: „Nikogo nie urodziłam, lekarz wyciągnął Julka z brzucha w ostatniej chwili”.

Niedawno poszliśmy z Julkiem odwiedzić lekarki i położne na oddziale. Były zawsze ciepłe i oddane, żartowały, częstowały cukierkami, ocierały moje łzy i ganiły, kiedy należało. Walczyły o nasze dzieci jak o swoje. Kiedy otwierałam drzwi intensywnej terapii, poczułam, że wraca tamten lęk, że ciężko mi wydusić słowo. Zobaczyłam dzieci wielkości dłoni, leżące bezwładnie w inkubatorach, i matki pochylone nad nimi. Poczułam tamten zapach, usłyszałam tamte dźwięki. „Nie, niemożliwe, że przeszłam przez to wszystko. Tego chyba nie da się przeżyć”. Da się. Matka na intensywnej terapii jest silna jak żołnierz podczas najkrwawszej bitwy, choć wydaje jej się, że już nie daje rady, że już nie może, że zdmuchnąłby ją powiew wiatru.

Losy kolegów i koleżanek Julka potoczyły się różnie. Statystyki głoszą, że coraz więcej wcześniaków przeżywa poród, ale trudniej dowiedzieć się, co dalej. Niektóre umierają po miesiącach walki, życie innych zmienia się w niekończącą się uciążliwą terapię, inne są chore albo upośledzone, niektóre wywalczyły sobie zdrowie podczas rehabilitacji.

Ich mamy przeszły zbyt wiele. K., która w ciąży spędziła wiele miesięcy w szpitalu, a miesiąc leżała nie wstając, ma wesołą, prawidłowo rozwijającą się córkę, ale wciąż mierzy się ze swoimi lękami i wciąż jest pewna, że gdyby uważała, donosiłaby ciążę.

K. „wyciągnęła swojego syna z nieszczęścia”. Kiedy do niej dzwonię, Filip drze się do telefonu: „Mamaaa, dajj”.

Julek skończył czternaście miesięcy. Chodzi trzymając się mebli, siedzi, mówi „mama”, „tata”, „nie”, „daj”. Wciąż wymaga o wiele więcej uwagi i troski niż dzieci urodzone w terminie, a ja wciąż nie znam odpowiedzi na wiele pytań. Ostatnio podczas wizyty kontrolnej wyszło, że Julek ma rok i nie robi „pa, pa”. „No nic, zrobimy testy psychologiczne” – zarządziła pani psycholog. Zrobimy. W nikogo nie wierzę tak jak w Julka. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2018