Wciąż dostajemy wiele świadectw

Irena Steinfeldt: Komentując debatę wokół Jedwabnego Szewach Weiss mówił, że Polska musi sobie poradzić z tą stodołą, ale że on, Weiss, pamięta też stodoły, w których Polacy ukrywali Żydów. I tak to jest: historia leży między Markową a Jedwabnem.

28.03.2016

Czyta się kilka minut

Żydowskie mieszkanki Markowej podczas okupacji; zdjęcie Józefa Ulmy. Plamy na fotografii to ślady krwi ofiar mordu z 24 marca 1944 r. / Fot. Fundacja Instytut Studiów Strategicznych
Żydowskie mieszkanki Markowej podczas okupacji; zdjęcie Józefa Ulmy. Plamy na fotografii to ślady krwi ofiar mordu z 24 marca 1944 r. / Fot. Fundacja Instytut Studiów Strategicznych

KAROLINA PRZEWROCKA: Podczas niedawnej debaty w Parlamencie Europejskim prof. Jan Żaryn mówił, że Polaków ratujących Żydów było przynajmniej kilkaset tysięcy, może nawet ponad milion. Według polskich historyków liczba pomagających waha się od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy. Yad Vashem przyznał dotąd Polakom 6620 tytułów Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Jak to jest z tymi liczbami?

IRENA STEINFELDT, dyrektorka departamentu Sprawiedliwych w Yad Vashem: Liczba 6620 dotyczy tytułów przyznanych w Yad Vashem przez Komisję ds. Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. To oznacza, że ktoś złożył u nas aplikację, aby daną osobę wyróżnić tym tytułem, i że istniała wystarczająca liczba dowodów, które potwierdzały wagę jej czynu. A jak to jest z liczbami? Z wykształcenia jestem matematykiem i mogę powiedzieć, że statystycznie rzecz biorąc liczby 6620 nie można nazwać próbą reprezentatywną.

Dlaczego? Przecież liczba Polaków uhonorowanych tym tytułem jest największa spośród innych uhonorowanych narodowości. To chyba o czymś świadczy? Kto w końcu pomagał bardziej: my czy Holendrzy, Francuzi, Ukraińcy?

Ależ te porównania są bez znaczenia! Mają znaczenie wówczas, gdy są wykorzystywane do celów politycznych.

Zaraz, zaraz. Jak to bez znaczenia? 

Proszę przyjrzeć się liczbom uważnie. W Polsce mamy ponad 6,5 tys. Sprawiedliwych, a przed wojną mieszkało tam ponad 3 mln Żydów. Francuzom przyznano prawie 4 tys. tytułów, przy liczbie 300 tys. Żydów mieszkających w tym kraju.


CZYTAJ CAŁY DODATEK SPECJALNY "ULMOWIE  – POLSCY SPRAWIEDLIWI".


To jednak o niczym nie świadczy. Tam były inne realia, ukrywanie Żydów w okupowanej Francji było mniej niebezpieczne dla ukrywającego niż w okupowanej Polsce.

Oczywiście – i czy te liczby oznaczają, że Francuzi byli lepsi niż Polacy? Nie! To oznacza, że Yad Vashem uhonorował taką liczbę Polaków i taką liczbę Francuzów. Poza tym, aby otrzymać bardziej kompleksowy obraz sytuacji, trzeba zagłębić się w kontekst, nie wystarczy porównywać liczby Sprawiedliwych. Muszę przyznać, że bardzo mnie boli instrumentalne wykorzystywanie Sprawiedliwych. Na przykład do celów politycznych.

Dlaczego?

Bo to automatycznie umniejsza ich rolę i depcze po ich pamięci. Sprawiedliwi obawiali się nie tylko Niemców, ale bali się też reakcji w swoim sąsiedztwie, nawet w swoich rodzinach. Jeśli o tym zapominasz, jeśli usuwasz to z pełnego obrazu historii, to umniejszasz heroizm tych wspaniałych Polaków. Rodzinę Ulmów ktoś zadenuncjował – czy możemy o tym zapomnieć, opowiadając ich historię?

Ale w Polsce chcemy wiedzieć konkretnie. Pomagaliśmy bardziej czy mniej? Gdzie leży prawda o nas: w Markowej czy w Jedwabnem?

Sprawiedliwy to tytuł nadawany indywidualnie. Mówi o postawie jednostki, nie narodu. Sprawiedliwych nie powinno się porównywać, bo dezawuuje to ich czyny. A jeśli już chce się prowadzić prawdziwe badania nad tym tematem, należy wziąć pod uwagę szerszy kontekst udzielania pomocy Żydom w tamtym czasie. Mamy więc ludzi, którzy owszem, ratowali, ale w zamian za konkretne zyski. Mamy ludzi, którzy pomagali, a potem stawali się nawet mordercami – bo zaczynali się nagle bać o swoją rodzinę albo kończyły się pieniądze. Ale mamy też ludzi, którzy nie otrzymali tytułu Sprawiedliwego, bo nie zakwalifikowali się do surowych kryteriów Yad Vashem, choć okazywali Żydom sympatię i pomoc: dawali pieniądze, jedzenie, wskazywali miejsce, w którym mogli się ukryć. Należy patrzeć na całą paletę zachowań i kontekstów. Ta historia nie jest czarno-biała.

Założeniem Muzeum w Markowej jest uhonorowanie Polaków ratujących Żydów, także tych, którzy nie otrzymali tytułu Sprawiedliwych. Na czym opiera się Yad Vashem, weryfikując zgłaszane przypadki?

Jest wiele źródeł. Wprawdzie Żydów ukrywano przecież w sekrecie, więc zwykle zachowywało się ledwie kilka świadectw. Mimo to ciągle jestem zaskakiwana, ile rzeczy potrafiło się zachować. Są świadectwa ocalonych, czy te później zebrane w Yad Vashem. Są „Jizkor-bicher”: księgi pamiątkowe tworzone przez ludzi pochodzących z różnych gmin żydowskich w Polsce, którzy upamiętniali po wojnie ich członków. Jednym z podstawowych warunków do przyznania tytułu Sprawiedliwego jest to, że świadectwo nie może być tylko opinią samego ratującego i jego rodziny. To chyba dość jasne kryteria. W pewnym sensie tytuł Sprawiedliwego jest jak każda inna nagroda – nie dasz fizykowi Nagrody Nobla tylko dlatego że jest fizykiem. To tytuł za wybitne czyny.

Jak wygląda droga do tego tytułu? 

Zwykle zaczyna się od listu, maila czy telefonu. Ktoś relacjonuje: „Zostałem uratowany przez polską rodzinę...”. Albo: „Mój dziadek został uratowany...”. Lub też: „Słyszałem, że jakaś rodzina...”. Wówczas zaczynamy poszukiwania. Szukamy we wszystkich możliwych źródłach: w archiwach, bibliotekach, książkach i artykułach badaczy specjalizujących się w danym obszarze, także w „Jizkor-bicher. Przeszukujemy internet. Gromadzimy wszystkie możliwe informacje. Nad każdą sprawą pracuje w naszym departamencie jedna osoba znająca język, w którym zgromadzono dowody w tej sprawie. Czasem, jeśli sprawa wymaga dodatkowej wiedzy, prosi o pomoc kolegów znających inne języki. Gdy zostanie zebrany wystarczający materiał, sprawa jest kierowana do komisji. Procedura zaczyna się na nowo: materiał jeszcze raz bada członek komisji, który włada danym językiem i specjalizuje się w danym obszarze – mamy np. członka komisji, który zna i polski, i francuski. Następnie pisze on raport, dodaje swoje sugestie. Sprawa zostaje wpisana do kalendarza obrad komisji. Gdy komisja zbierze się w danej sprawie, raportujący przedstawia temat i zaczyna się dyskusję. Bywa ona żywa, wiele kwestii rozpatruje się krytycznie.

Kim są członkowie komisji?

To przeważnie osoby ocalone z Holokaustu. To oznacza, że czasem w dyskusji dotykają tematów, które osobiście znają. Bywa więc, że dyskusje są dla nich bolesne, zmuszają do powrotu do dramatycznych wspomnień. Bo postępowanie, które prowadzi komisja, jest niekiedy bolesnym badaniem ludzkich historii, które nigdy nie są całkiem białe lub całkiem czarne. Są przypadki, gdy ratujący oczekuje pieniędzy. Gdy kończą się pieniądze, odsyła ratowanego. Ale są też przypadki, gdy taka osoba mówi: nie masz już pieniędzy, ale dobrze, zostań – i chroni Żyda do końca wojny. Mamy więc też do czynienia z sytuacjami, które zaczynają się od niezbyt etycznego podejścia, ale kończą się na bardzo altruistycznym. I wówczas komisja musi to wyważyć.

To trudne.

Tak. Musisz wysnuć jednoznaczne wnioski z historii, która nie jest jednoznaczna. Musisz ocenić – Sprawiedliwy czy nie?

Dyskusja w komisji to ostatni punkt postępowania?

Niezupełnie. Po dyskusji następuje głosowanie i przygotowanie protokołu. Szef komisji czyta następnie protokół, czasem zadaje dodatkowe pytanie i wtedy otwiera się nowa dyskusja. Dopiero gdy szef zaakceptuje protokół, decyzja staje się oficjalna. Ważne: szef komisji jest emerytowanym sędzią izraelskiego Sądu Najwyższego. Jak widać, całe postępowanie jest drobiazgowe i może trwać długo.

Ile spraw komisja rozpatruje rocznie? 

Każdego roku otrzymujemy wiele setek zgłoszeń. Komisja dyskutuje rocznie ok. 300-400 przypadków i honoruje 400-500 nowych Sprawiedliwych rocznie [czasem jeden wniosek dotyczy kilku osób czy całych rodzin – red.]. Ale zwykle ciężko to przewidzieć. Np. teraz może się zdarzyć, że po otwarciu Muzeum w Markowej i po tej publikacji odezwie się do nas wielu Polaków i nagle będziemy mieli nowych Sprawiedliwych z Polski. Trudno przewidzieć, ile, kiedy i skąd będziemy mieć zgłoszenia.

Irena Steinfeldt / Fot. EPA / PAP

Wspomniała Pani o szerokim spektrum przypadków pomocy. Istnieją też przypadki osób, które raczej z góry wykreślilibyśmy z potencjalnej listy Sprawiedliwych. Ostatnio czytałam np. historię Gerharda Kurzbacha. Nazista może być Sprawiedliwym?

Sprawa Kurzbacha jest skomplikowana. Nie wiemy, czy był członkiem partii nazistowskiej, za to na pewno był żołnierzem Wehrmachtu. Czy żołnierz niemieckiej armii może być uznany za Sprawiedliwego? Tymczasem Kurzbach to nie jedyny przypadek, mamy takich więcej. Np. Wilm Hosenfeld, który uratował Władysława Szpilmana, przypomina o nim słynna scena w filmie „Pianista”. Skoro więc pytamy, czy nazista może być Sprawiedliwym, to zadajmy kolejne pytanie: czy może nim być antysemita? Świetny przykład z Polski: Zofia Kossak-Szczucka!

Jej Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom zapoczątkował „Żegotę”. 

Ona wykazała wielką odwagę, uznano ją za wybitną postać i uhonorowano tytułem Sprawiedliwej – choć gdy człowiek zagłębia się w jej pisma, łapie się za głowę.

Jak znaleźć balans między tymi faktami?

W tym samym czasie było wielu ludzi, którzy antysemitami nie byli, a nie ruszyli palcem, pozostali obojętni. Stąd idea Sprawiedliwych dotyczy czynów indywidualnych. Bo każdy człowiek ma wybór między dobrem i złem. Czy jesteś Polakiem, Żydem, czy kimkolwiek – masz wybór. I to często jest naprawdę skomplikowane. U Szczuckiej czytam, że Żydzi są odwiecznym wrogiem Polaków, i myślę: czy można napisać coś gorszego? A jednocześnie wiem, że to była osoba, która odwoływała się do chrześcijańskiej zasady: zabronione jest zabijać, to granica, której przekroczyć nie wolno. I dlatego podjęła się szlachetnego działania. Są świadectwa osób, które były ukrywane i opowiadały, że ich wybawcy w złości mówili o nich straszne rzeczy, używając antysemickiego języka. Niedawno uhonorowaliśmy Węgierkę, która ukrywała Żydów w swym domu w Budapeszcie i prowadziła w tym czasie pamiętnik – po angielsku, bo w tym języku odebrała edukację. Czytałam go i włosy stawały mi dęba. Ale ratowała ich, będąc w okropnym niebezpieczeństwie. I cóż – może jej sąsiedzi nie byli antysemitami, ale za to nie kiwnęli palcem, aby cokolwiek zrobić.

Potrafi Pani oszacować skalę takich przypadków: Sprawiedliwy antysemita?

Nie, nie prowadzimy wewnętrznego „rejestru antysemitów”... Ale takie historie powtarzają się co chwilę. Jak by nie patrzeć, antysemityzm to jednak element zakorzeniony głęboko w europejskiej kulturze. Są różne rodzaje, formy, poziomy tego antysemityzmu. Nie każdy od razu chce wybić wszystkich Żydów. Ale istnieje, dlatego nic dziwnego, że pojawia się nawet w biografiach Sprawiedliwych. Z tym tylko, że to oni sami decydowali, za jakie etyczne zasady są gotowi umrzeć.

Słyszałam o przypadku rodziny, która zrezygnowała z odebrania tytułu. Była to rodzina Egipcjanina, Muhammada Hilmi, odznaczonego pośmiertnie w 2013 r.

Hilmi nie był pierwszym muzułmaninem, który otrzymał tytuł – wcześniej uhonorowaliśmy osoby z Albanii czy Bośni – był natomiast pierwszym Arabem. W którymś z wywiadów jeden z dalszych członków rodziny powiedział, że odmawia ona przyjęcia medalu. Tak czy inaczej, Hilmi dostał nasz tytuł i mamy nadzieję, że pewnego dnia ktoś się po jego odbiór zgłosi. Bo ceremonia wręczenia nie jest warunkiem przyznania tytułu.

Tytuł Sprawiedliwego bywa niewygodny?

W czasie komunizmu były przypadki, gdy polscy Sprawiedliwi odmawiali przyjęcia odznaczenia. Bali się komplikacji, nie tylko jako obywatele, ale też jako sąsiedzi. Niektórzy bali się reakcji otoczenia, nie chcieli, aby ktoś wiedział, że ratowali Żydów. Kilka lat temu mieliśmy tu wzruszającą ceremonię. Pewni starsi ludzie z małej polskiej miejscowości latami nie chcieli odebrać swojego odznaczenia, by nie nadawać sprawie rozgłosu. Ale potem zgłosiła się do nas ich wnuczka z Białegostoku i powiedziała: jestem z nich dumna i chcę, aby odebrali odznaczenie. Przyjechała tu wraz z polską ambasador i spotkała się z ultraortodoksyjną żydowską rodziną, potomkami uratowanych przez jej dziadków. Wzruszyło nas, że na ceremonii pojawiła się w chustce na głowie, bo chciała w ten sposób okazać szacunek religijnej żydowskiej rodzinie.

Nadal bywa, że Polacy nie chcą swoich tytułów?

Nie, tak się już nie zdarza. Sądzę, że dziś jest odwrotnie i ludzie chcą otrzymać tytuły.

Tytuł Sprawiedliwego może być wykorzystany politycznie?

Oczywiście. Sam Holokaust bywa wykorzystywany politycznie. Przy czym, przypomnę, Sprawiedliwy to tytuł nadawany indywidualnie, a nie ogólnonarodowo. Oba tematy są jednak nagminnie naginane do aktualnych potrzeb – co uważam za okropne i żałuję, że to ma miejsce.

Zdarzają się naciski? Jak chronicie swoją niezależność w Yad Vashem?

 

Często otrzymuję prośby od ambasadorów różnych krajów albo od ludzi, którzy dzwonią w czyimś imieniu i mówią: byłoby dobrze dla Izraela, gdyby ta albo tamta osoba otrzymała tytuł Sprawiedliwego. Ale to tak nie działa. Postawienie emerytowanego sędziego izraelskiego Sądu Najwyższego na czele tego procesu było od początku deklaracją naszej niezależności. Wyrazem niezależności jest też fakt, że członkowie komisji nie są pracownikami Yad Vashem, lecz wolontariuszami, nie dostają pensji, kierują się tylko swoim sumieniem. Ponadto komisja jest duża, więc nawet wpłynięcie na jednego członka nie zmieni jej ostatecznej decyzji.

Dla jasności: ile osób zasiada w komisji?

W tym momencie 32. Są podzielone na trzy podkomisje, mniej więcej po 10 osób w każdej. Podczas obrad musi być obecnych minimum siedem osób. W czasie głosowania zapisuję liczbę głosów za i przeciw, a nie nazwiska członków komisji. To kolejny punkt wspierający niezależność naszej komisji. I mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to działa. W sytuacjach największej politycznej presji udawało nam się zachowywać bezstronność.

Muzeum w Markowej otwiera nowy rozdział w patrzeniu na polską historię. To rozdział traktujący o szczególnym docenianiu tego, co było dobre. I bronieniu siebie przed niesłusznymi oskarżeniami. Niedawno zagraniczne media obiegła wieść, że Polska chce karać dziennikarzy za sformułowanie „polskie obozy śmierci”.

Oczywiście, że to nie były polskie obozy – to były niemieckie nazistowskie obozy koncentracyjne i zagłady. O taki właśnie zapis na liście UNESCO Yad Vashem wnosiło wraz z Polską w 2007 r. Doskonale rozumiem, dlaczego Polacy uważają to za skandal. Natomiast dla mnie pytanie jest następujące: na ile poważne jest to formułowane w Polsce życzenie, aby poradzić sobie z przeszłością – z jej dobrymi i złymi stronami. Czy ma temu służyć eksponowanie tylko tych Polaków, którzy ratowali Żydów i mówienie: patrzcie, taka była nasza przeszłość? Sądzę, że w ten sposób nie oddaje się im sprawiedliwości, lecz pomniejsza ich dokonania. Przypominają mi się słowa Szewacha Weissa, który trafnie skomentował debatę wokół Jedwabnego. Mówił, że Polska musi sobie poradzić z tą stodołą, ale że on, Weiss, pamięta też inne stodoły, w których Polacy ukrywali i ratowali Żydów. I tak to jest: historia leży między Markową i Jedwabnem. Szczere rozliczenie z własną przeszłością jest jedynym rozwiązaniem.

Myśli Pani czasem o tym, że Pani praca kiedyś dobiegnie końca? Ilu Sprawiedliwych jest jeszcze do odkrycia?

Za dwa lata i tak idę na emeryturę, z uwagi na mój wiek... A jeśli chodzi o pracę naszego Departamentu: nie sądzę, abyśmy w najbliższej przyszłości zakończyli poszukiwania. Mamy wciąż wiele świadectw, które muszą zostać zbadane, mamy wiele nowych zgłoszeń... Powiem tak: kiedy myślę o Ulmach, nie mogę wyjść z podziwu i po ludzku nie potrafię zrozumieć, jak oni dokonali swojego heroicznego czynu. A kiedy myślę o ratujących Polakach, myślę też o ocalonych Żydach. O tych, którzy przeszli przez piekło i w tym piekle zobaczyli także najpiękniejszy przejaw humanizmu i wiary, a potem, po wojnie, poświęcili się, aby to upamiętnić. Złożenie hołdu Sprawiedliwym stało się misją instytutu Yad Vashem, założonego w 1953 r. To ci, którzy przetrwali, zajęli się upamiętnianiem tych, którzy czynili dobro. Fakt, że osiem lat po II wojnie światowej państwo Izrael uznało Polaków za bohaterów narodowych, nie może być uznany za oczywistość. To dowód ocalonych na ich wielką wiarę w człowieczeństwo. ©

IRENA STEINFELDT (ur. 1951) kieruje od 2007 r. Departamentem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata w Instytucie Yad Vashem. Wcześniej współpracowała z Claude’em Lanzmannem przy produkcji dokumentu „Shoah”. Autorka opracowań edukacyjnych, współredaktorka książek „The Holocaust and the Christian World: Reflections on the Past – Challenges for the Future” (2000) i „Our Living Legacy” (2003).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2016

Artykuł pochodzi z dodatku „Ulmowie – Polscy Sprawiedliwi